Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Moderator: Moderatorzy
Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Na wycieczkę wyruszamy z Vapennej. Tutejsze oznaczenia szlaków zdołały się już wtopić w otaczającą przyrodę.
Pogoda jak na połowę listopada dopisuje rewelacyjnie. Przede wszystkim jest w miarę ciepło i sucho! Dzień jest raczej pochmurny, acz czasem przebłyskuje słońce. Pod nogami szeleszczą liście, a otaczający nas las zachował jeszcze trochę barw złotej jesieni.
Lasy mają tu głównie bukowe, pełne rumowisk z omszałych kamulców.
Czasem między drzewami zamajaczą jakieś pagóry. Fajnie więc, że nie tylko dymanie pod górę przypomina nam, że to nie równiny.
Przed Żulovym Vrchem, na skraju osypiska kamieni, spotykamy pierwsze źródełko, opisane "Picassuv Pramen". Okolice Jesenika słyną z leśnych, ocembrowanych źródełek - mają tutaj takowych chyba kilkadziesiąt!
Woda jest zimna i bardzo smaczna. Kabaka dosłownie nie można oderwać - tak się pluszcze!
Widać, że poruszamy się po terenach opuszczonych kamieniołomów - takie "skalne masywy" raczej same z siebie by nie powstawały w przyrodzie.
Czasem się trafi pozostałość bardziej dobitnie betonowa.
Docieramy w końcu i do głównej atrakcji - zalanego wyrobiska. Już kilkanaście podobnych odwiedzaliśmy w tym rejonie, acz tu trafiliśmy po raz pierwszy. Latem więc trzeba będzie wrócić i wypróbować miejsce kąpielowo!
Każdy powód jest dobry, żeby się trochę powspinać!
Nie tylko wyrobiskami człowiek żyje - szukamy też chatki.
Jest! Bardzo sympatyczne miejsce, ale niestety zamknięte. A kilka lat temu ponoć można było tu jeszcze zanocować...
Zwykle przy chatkach można znaleźć siekierę albo piłę, które to bywają przydatne przy pracach obozowych. Ale żeby kosa? Zwłaszcza, że najbliższa okolica chaty to totalne klepisko! Przedziwne...
Wnętrza chatynki prezentują się bardzo sympatycznie.
Na ścianie wisi kilka starych zdjęć. Rozumiem, że ów zmarły dwa lata temu "Kamarad Picasso" był jakąś ważną osobistością związaną z tym miejscem - znaną i lubianą.
To nie jedyne miejsce pamięci przy chatce - na jednym z drzew wiszą trzy krzyże. Acz tu przy Picassie jest wyobrażona zupełnie inna data??
Nieopodal chatki jest wiata bez dachu, z bardzo porządnym, kamiennym kominkiem. Postanawiamy tutaj zapodac piknik obiadowy.
Mamy leczo w termosie, a kanapki z serem będą napewno lepsze w postaci grzanek.
Dalej tuptamy stokówką wijącą się przez poręby, która dzięki temu stała się widokowa.
Można stąd rzucić okiem na "wielkie jeziora opolskie" i różne zamglone pagóry już po polskiej stronie.
Sprawcy widoków zatarasowali drogę i poszli do domu. Ciekawe czy celowo maszyna zrywkowa stanęła tak, że nic nie przejedzie??
Potoczek. Z ciekawym ułożeniem kamulców, zarówno naturalnych, jak i sztucznych.
Mijamy miejsce zwane Pod Sokolim i schodzimy nieco w dół widząc jakieś mostki.
Chyba jest tu zrobiona trasa dla rowerzystów przełajowych, coby mogli śmigać i w sposób zagospodarowany wybijać sobie zęby o kamienie. Dziś na szczęście jest tu wszędzie zupełnie pusto, jest więc nadzieja, że rowerzyści nas nie rozchlapią... Kamienie osiągają tu całkiem słuszne gabaryty.
Jeden ozdobiony jest starym, niemieckim napisem.
Widoczek ze zbocza na pagóry i jeden czynny kamieniołom. Rozważamy, który to? Pasowałoby nam na Vycpałek, ale pewności nie mamy.
Można zapuścić żurawia co tam w dziurze siedzi.
Wracając jeszcze zasiadamy na chwilę w wiatce niedaleko Żulovego Verchu. Miejsce o popularnej w Czechach konstrukcji, nadającej się na nocleg dla jednej osoby.
W tej konkretnie wiatce jest też element lokalny - kamienny stół.
Gdzieś w tym rejonie zastaje nas zachód słońca. Ach te listopadowe dni! Ledwo się zaczną to zaraz się kończą...
Po ciemku źle się szuka nowych miejsc na nocleg, walimy więc w znane i lubiane, nad kamieniołom koło Skoroszyc. Wieczór jest długi i ciemny, nie ma opcji nie rozświetlać go ogniskiem! Mamy dużo kotletów i grzanego wina, więc nam się nie nudzi. Tzn. wina chyba było za mało, bo nikt nie zdecydował się na kąpiel
Utopce nas nie pożarły, więc jest spora szansa, że pomyślnie rozpoczęty wyjazd (a więc i relacja) będzie miał kontynuację
cdn
Pogoda jak na połowę listopada dopisuje rewelacyjnie. Przede wszystkim jest w miarę ciepło i sucho! Dzień jest raczej pochmurny, acz czasem przebłyskuje słońce. Pod nogami szeleszczą liście, a otaczający nas las zachował jeszcze trochę barw złotej jesieni.
Lasy mają tu głównie bukowe, pełne rumowisk z omszałych kamulców.
Czasem między drzewami zamajaczą jakieś pagóry. Fajnie więc, że nie tylko dymanie pod górę przypomina nam, że to nie równiny.
Przed Żulovym Vrchem, na skraju osypiska kamieni, spotykamy pierwsze źródełko, opisane "Picassuv Pramen". Okolice Jesenika słyną z leśnych, ocembrowanych źródełek - mają tutaj takowych chyba kilkadziesiąt!
Woda jest zimna i bardzo smaczna. Kabaka dosłownie nie można oderwać - tak się pluszcze!
Widać, że poruszamy się po terenach opuszczonych kamieniołomów - takie "skalne masywy" raczej same z siebie by nie powstawały w przyrodzie.
Czasem się trafi pozostałość bardziej dobitnie betonowa.
Docieramy w końcu i do głównej atrakcji - zalanego wyrobiska. Już kilkanaście podobnych odwiedzaliśmy w tym rejonie, acz tu trafiliśmy po raz pierwszy. Latem więc trzeba będzie wrócić i wypróbować miejsce kąpielowo!
Każdy powód jest dobry, żeby się trochę powspinać!
Nie tylko wyrobiskami człowiek żyje - szukamy też chatki.
Jest! Bardzo sympatyczne miejsce, ale niestety zamknięte. A kilka lat temu ponoć można było tu jeszcze zanocować...
Zwykle przy chatkach można znaleźć siekierę albo piłę, które to bywają przydatne przy pracach obozowych. Ale żeby kosa? Zwłaszcza, że najbliższa okolica chaty to totalne klepisko! Przedziwne...
Wnętrza chatynki prezentują się bardzo sympatycznie.
Na ścianie wisi kilka starych zdjęć. Rozumiem, że ów zmarły dwa lata temu "Kamarad Picasso" był jakąś ważną osobistością związaną z tym miejscem - znaną i lubianą.
To nie jedyne miejsce pamięci przy chatce - na jednym z drzew wiszą trzy krzyże. Acz tu przy Picassie jest wyobrażona zupełnie inna data??
Nieopodal chatki jest wiata bez dachu, z bardzo porządnym, kamiennym kominkiem. Postanawiamy tutaj zapodac piknik obiadowy.
Mamy leczo w termosie, a kanapki z serem będą napewno lepsze w postaci grzanek.
Dalej tuptamy stokówką wijącą się przez poręby, która dzięki temu stała się widokowa.
Można stąd rzucić okiem na "wielkie jeziora opolskie" i różne zamglone pagóry już po polskiej stronie.
Sprawcy widoków zatarasowali drogę i poszli do domu. Ciekawe czy celowo maszyna zrywkowa stanęła tak, że nic nie przejedzie??
Potoczek. Z ciekawym ułożeniem kamulców, zarówno naturalnych, jak i sztucznych.
Mijamy miejsce zwane Pod Sokolim i schodzimy nieco w dół widząc jakieś mostki.
Chyba jest tu zrobiona trasa dla rowerzystów przełajowych, coby mogli śmigać i w sposób zagospodarowany wybijać sobie zęby o kamienie. Dziś na szczęście jest tu wszędzie zupełnie pusto, jest więc nadzieja, że rowerzyści nas nie rozchlapią... Kamienie osiągają tu całkiem słuszne gabaryty.
Jeden ozdobiony jest starym, niemieckim napisem.
Widoczek ze zbocza na pagóry i jeden czynny kamieniołom. Rozważamy, który to? Pasowałoby nam na Vycpałek, ale pewności nie mamy.
Można zapuścić żurawia co tam w dziurze siedzi.
Wracając jeszcze zasiadamy na chwilę w wiatce niedaleko Żulovego Verchu. Miejsce o popularnej w Czechach konstrukcji, nadającej się na nocleg dla jednej osoby.
W tej konkretnie wiatce jest też element lokalny - kamienny stół.
Gdzieś w tym rejonie zastaje nas zachód słońca. Ach te listopadowe dni! Ledwo się zaczną to zaraz się kończą...
Po ciemku źle się szuka nowych miejsc na nocleg, walimy więc w znane i lubiane, nad kamieniołom koło Skoroszyc. Wieczór jest długi i ciemny, nie ma opcji nie rozświetlać go ogniskiem! Mamy dużo kotletów i grzanego wina, więc nam się nie nudzi. Tzn. wina chyba było za mało, bo nikt nie zdecydował się na kąpiel
Utopce nas nie pożarły, więc jest spora szansa, że pomyślnie rozpoczęty wyjazd (a więc i relacja) będzie miał kontynuację
cdn
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Jeśli chodzi o twoje przypuszczenia co do ścieżek rowerowych to są słuszne. Trafiliście na obszar znany jako Rychlebské stezky. Tutaj trochę o historii owych ścieżek..
Natomiast o tym kamieniu można poczytać tutaj: Jesenické prameny. Ponieważ nie ma tam wersji polskiej, a tekst jest krótki więc dodaję tłumaczenie (moje więc kulawe ):
PS. Napisałem o w basenie pobliskiego strumienia bo nie potrafiłem znaleźć polskiego odpowiednika dla tego co po czesku nazywa się tůňka. Po czesku to oznacza "głębinę w bieżącej wodzie, w jeziorze itp.; depresją o niewielkich wymiarach ze stojącą głęboką wodą". Oczy wyobraźni podsuwają termin "zagłębienie" ale zdanie w zagłębieniu pobliskiego strumienia brzmi jakoś głupio...Kamień wyznaczył pierwotną ścieżkę Dr. Wiessnera.
Dr Vinzenz Wiessner był aktywnym działaczem. Oprócz praktyki lekarskiej we Frývaldovie był także prezesem Sudeckiego Związku Górskiego. Zmarł w marcu 1910 roku. Jego imieniem nazwano odnowioną ścieżkę z Kaltenštejna przez źródło Dobrej Nadziei na Sokolí vrch. Oddano ją do użytku publicznego pod koniec sierpnia tego samego roku. Ścieżkę wyznaczał charakterystyczny granitowy głaz, na którym widniał napis Dr. Wiessner – Weg 1910 oraz klasyczny sudecki znak turystyczny. W pobliżu kamienia w miesiącach letnich można odświeżyć się w basenie pobliskiego strumienia. Miejsce to jest szczególnie odwiedzane przez rowerzystów Rychlebskich Ścieżek.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
U mnie w rodzinie zawsze sie mówilo na takie miejsce "bunior" - acz nie wiem czy takie slowo istnieje w szerszym obieguPS. Napisałem o w basenie pobliskiego strumienia bo nie potrafiłem znaleźć polskiego odpowiednika dla tego co po czesku nazywa się tůňka. Po czesku to oznacza "głębinę w bieżącej wodzie, w jeziorze itp.; depresją o niewielkich wymiarach ze stojącą głęboką wodą". Oczy wyobraźni podsuwają termin "zagłębienie" ale zdanie w zagłębieniu pobliskiego strumienia brzmi jakoś głupio...
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Poranek nad wyrobiskiem wita nas w jesiennych kolorach. Szykuje się słoneczny dzień!
Na wycieczkę ruszamy z miejscowości Lipova Lazne w kierunku wzgórza zwanego Medvedi Kamen. Mijamy szemrzące w chaszczach potoczki...
...i zeżarte przez drzewa tabliczki, gdzie już chyba nie da się odcyfrować co kiedyś było napisane.
Wszystko wskazuje na to, że pełzniemy na ten właśnie szczyt, gdzie spomiędzy lasu wystają poszarpane skałki. Liczymy, że da radę na nie wyleźć i będą jakieś ładne widoczki.
Ciekawy ten chojak! Taki jeden wyrośnięty i górujący nad ogółem lasu.
Tuptamy przez las, gdzie brzozy mieszają się ze świerkami i przez to wszystko przesiewa się słońce.
Ten to ma szyszek!!
Mijamy też ambony, gdzie na schodkach możemy podziwiać działalność kornikowych artystów. Czy to nie jest kot? W rzucie od tyłu, trzymający piłkę? Kabak nawet dostrzega, że ma dziurkę w pupie Cóż za dbałość o szczegóły!
Kot jest akurat moim ulubionym, ale tutaj (idąc od prawej) widzimy też strusia z gałązką w pyszczku, a potem rozwielitkę. A ten z lewej? Kangur czy tyranozaur?
Tu mamy dwa walczące nietoperze.
A tutaj jakiś owad.
Zaczynają się też pojawiać nieśmiałe widoczki na okoliczne góry.
A potem ścieżka wchodzi na płowe łąki (tzn. nieco już zarośnięte poręby). Tu chyba widzimy Studnicny Vrch, czyli górkę gdzie się wybierzemy później.
Łąka okazuje się tak nasłoneczniona i ciepła, że rozbieramy sie do krótkich rękawków. Taki listopad to ja rozumiem!
Inne atrakcje na szlaku.
Skałka na Medvedim Kamenu z zagródką dla turystów.
W stronę Studnicnego Vrchu suniemy przez płowe korzeniowiska.
Wieża na Pradziadzie w dużym zbliżeniu.
Największa atrakcja dnia - jak się potem dowiedzieliśmy od kabaka.
Studnicny Vrch. Miałam skądś namiar, że jest tu jakaś chatka. Okazało się, że tak, jest... ale to budka dla obsługi masztu (albo w ogóle mieszka w nim samo żelastwo
Jakby jednak chcieć tu zanocować - kawałek dalej mają bardzo porządna ambonę. Dla jednej osoby to pełny wypas, a i dwie by się upchały jakby potrzeba była paląca.
Widoczki zaczynają już mieć barwy nieco wieczorne.
Odwiedzamy kolejne źródełko (pramen Pokroku). Obecnie niestety jest wyschniete Omurowane, obłożone kamieniami, z niemieckim napisem i kubeczkiem.
Przy źródełku znajduje się też jakaś bardzo dziwna konstrukcja drewniana. Jakby zbutwiała już mocno skrzynia, ze sterczącym do góry krzyżem? Przypomina mogiłę, a biorąc pod uwagę jej stan - to chyba zaraz wylezą zombiaki!
Z owych mrocznych klimatów przenosimy się na świetliste poręby.
Tu w ostatnich promieniach słońca zapodajemy wyżerkę.
Listopadowy wieczór pojawia się jak zwykle zbyt szybko...
W dole widzimy jakąś sporą fabryczkę, teraz dobrze ją widać, bo jest podświetlona. A cały dzień się zastanawialiśmy - co tak buczy?
Schodzimy w doliny z latarkami, gdy okoliczny świat spowiły już zupełne ciemności. Wracamy nad "nasz" kamieniołom. To jak drugi dom! Tak wychodzi, że śpimy tu już piąty raz w tym roku!
Noc jest niesamowicie gwiaździsta! Wychodzimy na pobliskie pole i długo gapimy się w niebo. Jest nawet widoczny mój "mini wozik"! Ostatnio tak cudny widok na gwiazdy to widziałam chyba 12 lat temu na Arabatce! A może po prostu w listopadzie jest jakieś bardziej przejrzyste powietrze? Bo jednak rzadko spędzamy noce w terenie tak późną jesienią.
cdn
Na wycieczkę ruszamy z miejscowości Lipova Lazne w kierunku wzgórza zwanego Medvedi Kamen. Mijamy szemrzące w chaszczach potoczki...
...i zeżarte przez drzewa tabliczki, gdzie już chyba nie da się odcyfrować co kiedyś było napisane.
Wszystko wskazuje na to, że pełzniemy na ten właśnie szczyt, gdzie spomiędzy lasu wystają poszarpane skałki. Liczymy, że da radę na nie wyleźć i będą jakieś ładne widoczki.
Ciekawy ten chojak! Taki jeden wyrośnięty i górujący nad ogółem lasu.
Tuptamy przez las, gdzie brzozy mieszają się ze świerkami i przez to wszystko przesiewa się słońce.
Ten to ma szyszek!!
Mijamy też ambony, gdzie na schodkach możemy podziwiać działalność kornikowych artystów. Czy to nie jest kot? W rzucie od tyłu, trzymający piłkę? Kabak nawet dostrzega, że ma dziurkę w pupie Cóż za dbałość o szczegóły!
Kot jest akurat moim ulubionym, ale tutaj (idąc od prawej) widzimy też strusia z gałązką w pyszczku, a potem rozwielitkę. A ten z lewej? Kangur czy tyranozaur?
Tu mamy dwa walczące nietoperze.
A tutaj jakiś owad.
Zaczynają się też pojawiać nieśmiałe widoczki na okoliczne góry.
A potem ścieżka wchodzi na płowe łąki (tzn. nieco już zarośnięte poręby). Tu chyba widzimy Studnicny Vrch, czyli górkę gdzie się wybierzemy później.
Łąka okazuje się tak nasłoneczniona i ciepła, że rozbieramy sie do krótkich rękawków. Taki listopad to ja rozumiem!
Inne atrakcje na szlaku.
Skałka na Medvedim Kamenu z zagródką dla turystów.
W stronę Studnicnego Vrchu suniemy przez płowe korzeniowiska.
Wieża na Pradziadzie w dużym zbliżeniu.
Największa atrakcja dnia - jak się potem dowiedzieliśmy od kabaka.
Studnicny Vrch. Miałam skądś namiar, że jest tu jakaś chatka. Okazało się, że tak, jest... ale to budka dla obsługi masztu (albo w ogóle mieszka w nim samo żelastwo
Jakby jednak chcieć tu zanocować - kawałek dalej mają bardzo porządna ambonę. Dla jednej osoby to pełny wypas, a i dwie by się upchały jakby potrzeba była paląca.
Widoczki zaczynają już mieć barwy nieco wieczorne.
Odwiedzamy kolejne źródełko (pramen Pokroku). Obecnie niestety jest wyschniete Omurowane, obłożone kamieniami, z niemieckim napisem i kubeczkiem.
Przy źródełku znajduje się też jakaś bardzo dziwna konstrukcja drewniana. Jakby zbutwiała już mocno skrzynia, ze sterczącym do góry krzyżem? Przypomina mogiłę, a biorąc pod uwagę jej stan - to chyba zaraz wylezą zombiaki!
Z owych mrocznych klimatów przenosimy się na świetliste poręby.
Tu w ostatnich promieniach słońca zapodajemy wyżerkę.
Listopadowy wieczór pojawia się jak zwykle zbyt szybko...
W dole widzimy jakąś sporą fabryczkę, teraz dobrze ją widać, bo jest podświetlona. A cały dzień się zastanawialiśmy - co tak buczy?
Schodzimy w doliny z latarkami, gdy okoliczny świat spowiły już zupełne ciemności. Wracamy nad "nasz" kamieniołom. To jak drugi dom! Tak wychodzi, że śpimy tu już piąty raz w tym roku!
Noc jest niesamowicie gwiaździsta! Wychodzimy na pobliskie pole i długo gapimy się w niebo. Jest nawet widoczny mój "mini wozik"! Ostatnio tak cudny widok na gwiazdy to widziałam chyba 12 lat temu na Arabatce! A może po prostu w listopadzie jest jakieś bardziej przejrzyste powietrze? Bo jednak rzadko spędzamy noce w terenie tak późną jesienią.
cdn
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33896
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Może o tym już kiedyś wspominałem...
Jakiś czas temu zajechał do mnie Mazeniak i zamiast o Pakistanach czy Marokach sporo czasu przy herbacie (ja z prądem, Mazeniaki bez) przegadaliśmy o bubowych wyprawach i relacjach wycieczkowych. Mazeno zadeklarował się jako wielki fan twórczości Buby, a w ogóle to kibic bubowo-toperzowego stadła. Stwierdził, a ja mu ochoczo przytaknąłem, że stanowią fascynujący przypadek kontynuacji hippisowskiego stylu życia w warunkach stworzonych nam wbrew nam przez XXI wiek.
Trochę zastanawialiśmy się co ich ukształtowało, pchnęło na taką a nie inną ścieżkę pożytkowania życia... Ale cóż, nie nam zgadywać, niech to pozostanie ich słodką, intymną tajemnicą.
Patrząc jednak na kolejne bubowe relacji zastanawiam się - Kabak, a co z ciebie wyrośnie? Tu czuję się bardziej uprawniony do takich pytań, bo przecież byłem ja, jak i wszyscy użytkownicy forum interesujący się tymi relacjami, przy Kabaku niemal od początku, od jej pierwszych kroków zarówno w przenośni jak i rzeczywistych.
Dlatego pozwalam sobie głośno zadać retoryczne na razie pytanie: KABAK, CO Z CIEBIE WYROŚNIE?
Może doczekam się kiedyś na tym forumie kabakowej relacji z kolejnej wyprawy?
Jakiś czas temu zajechał do mnie Mazeniak i zamiast o Pakistanach czy Marokach sporo czasu przy herbacie (ja z prądem, Mazeniaki bez) przegadaliśmy o bubowych wyprawach i relacjach wycieczkowych. Mazeno zadeklarował się jako wielki fan twórczości Buby, a w ogóle to kibic bubowo-toperzowego stadła. Stwierdził, a ja mu ochoczo przytaknąłem, że stanowią fascynujący przypadek kontynuacji hippisowskiego stylu życia w warunkach stworzonych nam wbrew nam przez XXI wiek.
Trochę zastanawialiśmy się co ich ukształtowało, pchnęło na taką a nie inną ścieżkę pożytkowania życia... Ale cóż, nie nam zgadywać, niech to pozostanie ich słodką, intymną tajemnicą.
Patrząc jednak na kolejne bubowe relacji zastanawiam się - Kabak, a co z ciebie wyrośnie? Tu czuję się bardziej uprawniony do takich pytań, bo przecież byłem ja, jak i wszyscy użytkownicy forum interesujący się tymi relacjami, przy Kabaku niemal od początku, od jej pierwszych kroków zarówno w przenośni jak i rzeczywistych.
Dlatego pozwalam sobie głośno zadać retoryczne na razie pytanie: KABAK, CO Z CIEBIE WYROŚNIE?
Może doczekam się kiedyś na tym forumie kabakowej relacji z kolejnej wyprawy?
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Ojoj Miło Szkoda ze nie moglam tam z wami byc i pogadac o wszelakich wyprawach! A zarowno herbatka jak i prad brzmia smakowicie!Jakiś czas temu zajechał do mnie Mazeniak i zamiast o Pakistanach czy Marokach sporo czasu przy herbacie (ja z prądem, Mazeniaki bez) przegadaliśmy o bubowych wyprawach i relacjach wycieczkowych. Mazeno zadeklarował się jako wielki fan twórczości Buby, a w ogóle to kibic bubowo-toperzowego stadła.
No nie pomagają nieraz okolicznosci... to prawda... Mam takie poczucie, ze gdybym sie urodziła w pokoleniu moich rodzicow - to byloby mi duzo łatwiej a otaczający swiat byłby bardziej dla mnie przyjazny. Tzn. nie twierdze, ze wtedy swiat był lepszy (dla wielu napewno byl duzo gorszy) ale chyba bardziej wpadał w moje, dosc dziwne gusta. A może sie wlasnie myle?Stwierdził, a ja mu ochoczo przytaknąłem, że stanowią fascynujący przypadek kontynuacji hippisowskiego stylu życia w warunkach stworzonych nam wbrew nam przez XXI wiek.
Chyba ja sama tego nie wiem... Los trzyma to w słodkiej tajemnicy nawet przede mnąTrochę zastanawialiśmy się co ich ukształtowało, pchnęło na taką a nie inną ścieżkę pożytkowania życia... Ale cóż, nie nam zgadywać, niech to pozostanie ich słodką, intymną tajemnicą.
Czas leci tak upiornie szybko, ze pewnie ani sie nie obejrzymy jak bedzie odpowiedz na te pytania!Patrząc jednak na kolejne bubowe relacji zastanawiam się - Kabak, a co z ciebie wyrośnie? Tu czuję się bardziej uprawniony do takich pytań, bo przecież byłem ja, jak i wszyscy użytkownicy forum interesujący się tymi relacjami, przy Kabaku niemal od początku, od jej pierwszych kroków zarówno w przenośni jak i rzeczywistych.
Dlatego pozwalam sobie głośno zadać retoryczne na razie pytanie: KABAK, CO Z CIEBIE WYROŚNIE?
Może doczekam się kiedyś na tym forumie kabakowej relacji z kolejnej wyprawy?
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Nie ukrywam, że byłbym szczerze ucieszony, gdyby Kabak dojrzała kiedyś do decyzji o rejestracji na tym forum.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33896
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
...a my byśmy tego doczekali!
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Otóż to ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Szansa, panowie, jest...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Coraz mniejsza... niestety.
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Ależ optymizmem od ciebie powiało...
Ty to pewnie już w dniu narodzin ze smutkiem pomyślałeś: "No teraz to już tylko umrzeć..."
Ty to pewnie już w dniu narodzin ze smutkiem pomyślałeś: "No teraz to już tylko umrzeć..."
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Dokładnie tak było ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Poranek spowija gęsta mgła.
Na wycieczkę ruszamy ze Skoroszyc. Ciekawe, kamienne konstrukcje mają tu nad potokiem. Zwracają uwagę swoimi sporymi gabarytami, biorąc pod uwagę jak maleńki ciek wodny tam ciurka pod spodem.
Momentami zapominamy, że jesteśmy za granicą - Czesi rżną lasy podobnie jak u nas... Widać to taka moda całego regionu - może marzenia o bezkresnych stepach?
Tam, gdzie las się jeszcze uchował, pełen jest kontrastów świetlnych. Chłodne, wilgotne cienistości mieszają się z promieniami, które jakby nie mogły się przebić przez gęstą plątaninę pni i pozostałości porannej mgły.
Pierwsza chatka na trasie.
Mocno już bidulka zbutwiała i przechylona na bok. Dach całkiem porządny, ale ściany się z lekka rozłażą. Zwłaszcza jedna z nich. Widać próby ratowania chatynki za pomocą cegieł umieszczanych w miejscu, gdzie fragmenty belek uległy zdematerializowaniu. Ciekawe czy przetrwa zimę...
Wnętrza zachęcają do osiedlenia się. Przyjemne drewniane siedziska i stół, pięterko do spania. Jest też metalowo - ceglany piecyk, ale nie sprawdzaliśmy jego działania.
Obraz na ścianie dopełnia klimatu - jesień, góry podobne, poręby też. Tylko jeleń nam nigdy tak pięknie nie zapozował. Ryczą skubańce tylko z daleka!
Rozryte przez pojazdy zrywkowe ścieżki gdzieś tu się urywają. Dalej więc walimy na przełaj, licząc, że właściwie oszacowaliśmy kierunek.
Trochu nas zdryfowało, ale ostatecznie docieramy tam gdzie planowaliśmy - na Skoros. Górka, która ma sporą szansę trafić na listę moich ulubieńców. Bezszlakowa i z widokiem, gdzie nie widać żadnych zabudowań. Do tego skałka - przedziwna skałka jakby podgrzewana od środka. Temperatura na tutejszych zboczach jest na bank wyższa niż wszędzie wokół. Cóż chcieć więcej? Może jeszcze siąść, zagapić się w dal lub na pobliskie pokręcone drzewa i totalnie zapomnieć o pośpiechu. Wsłuchać się w dźwięk liści, które na inną melodię szumią na drzewach i zupełnie inaczej szurają w lesie, gdzie coś po nich ustawicznie łazi. Ciepłe leczo z termosa, herbatka z cytryną i malinowym sokiem oraz pigwowa nalewka właściwie dopełniają magii chwili
W mocno już popołudniowym słoneczku między drzewami i kłosami płowych traw majaczy kolejna chatka.
Zwą ją "leśna chata prof. Javurka". Jest to wręcz nie chatka, ale normalny, mieszkalny dom. Oczywiście zamknięty, jedynie na werande można kuknąć przez szybkę. Z tego co udało mi się potem znaleźć - jest na liście rychlebskich chatek do wynajęcia. Całkiem fajny patent i jak kiedyś rozkminie jak się dogadać z Czechem (i to jeszcze przez telefon), to może skorzystamy z opcji noclegu w takowym miejscu!
Mijamy też tereny dawnej wsi Kamenne (Steingrund). W 1921 roku liczyła 188 mieszkańców i 46 domów. Stare fotografie pochodzą z tablicy stojącej przy drodze.
Wieś stopniowo opustoszała po wojnie. W 1950 roku miała 17 stałych osadników i 25 domów - co daje informację, że można tu było użyc na opuszczonych budynkach. I miejscowi z okolicznych wsi to robili, acz nie do końca tak jak rozumieją to buby - oni głównie rozbierali puste chałupy na budulec. Pomieszkiwało tu wtedy kilka rodzin reemigrantów z ukraińskiego Zakarpacia, ale oni też nie zagrzali długo miejsca. Pod koniec lat 50tych nie mieszkał tu już nikt. W 1961 roku wieś została oficjalnie zlikwidowana, łącznie z burzeniem pozostałych jeszcze zabudowań. Do dziś więc zachowały się tylko podmurówki i kupy kamieni.
Sporo też leży powalonych drzew.
Na puste miejsca często wkracza nowa forma życia, tu się więc też pojawiła - w postaci utulni. Solidna, głęboka wiata, z zadaszonym stolikiem, podestem do spania i miejscem ogniskowym obok. Wykonana sensownie, praktycznie, a nie z dupy, byle przehustać pieniądze. Po wpisach w księdze pamiątkowej widać, że miejsce często odwiedzane - prawie z każdego weekendu są wpisy nocujących.
Wracamy do Skoroszyc.
Wioska położona w dolinie tonie już w cieniach wieczoru. W słońcu skrzą się tylko wierzchołki drzew.
A!!! Nie wspomniałam jeszcze o znalezisku z wczoraj! Na Medvedim Kamienu kabak znalazł malowany kamyczek. Potem już w domu doczytaliśmy, że to szeroko zakrojona akcja! Łup ów napewno ubarwi kabaczą kolekcję wycieczkowych pamiątek!
To był ostatni ciepły weekend w tym roku. Ostatni słoneczny, suchy czas, gdy temperatury momentami podbijały pod 20 stopni. Potem juz niedługo przyszło ochłodzenie i sypnęło białym gównem... Cóż zrobić... Byle do wiosny!!
Na powrocie z wycieczki rzucił się jeszcze w oczy stary napis, zamalowany kiedyś, ale wylazł spod farby.
KONIEC
Na wycieczkę ruszamy ze Skoroszyc. Ciekawe, kamienne konstrukcje mają tu nad potokiem. Zwracają uwagę swoimi sporymi gabarytami, biorąc pod uwagę jak maleńki ciek wodny tam ciurka pod spodem.
Momentami zapominamy, że jesteśmy za granicą - Czesi rżną lasy podobnie jak u nas... Widać to taka moda całego regionu - może marzenia o bezkresnych stepach?
Tam, gdzie las się jeszcze uchował, pełen jest kontrastów świetlnych. Chłodne, wilgotne cienistości mieszają się z promieniami, które jakby nie mogły się przebić przez gęstą plątaninę pni i pozostałości porannej mgły.
Pierwsza chatka na trasie.
Mocno już bidulka zbutwiała i przechylona na bok. Dach całkiem porządny, ale ściany się z lekka rozłażą. Zwłaszcza jedna z nich. Widać próby ratowania chatynki za pomocą cegieł umieszczanych w miejscu, gdzie fragmenty belek uległy zdematerializowaniu. Ciekawe czy przetrwa zimę...
Wnętrza zachęcają do osiedlenia się. Przyjemne drewniane siedziska i stół, pięterko do spania. Jest też metalowo - ceglany piecyk, ale nie sprawdzaliśmy jego działania.
Obraz na ścianie dopełnia klimatu - jesień, góry podobne, poręby też. Tylko jeleń nam nigdy tak pięknie nie zapozował. Ryczą skubańce tylko z daleka!
Rozryte przez pojazdy zrywkowe ścieżki gdzieś tu się urywają. Dalej więc walimy na przełaj, licząc, że właściwie oszacowaliśmy kierunek.
Trochu nas zdryfowało, ale ostatecznie docieramy tam gdzie planowaliśmy - na Skoros. Górka, która ma sporą szansę trafić na listę moich ulubieńców. Bezszlakowa i z widokiem, gdzie nie widać żadnych zabudowań. Do tego skałka - przedziwna skałka jakby podgrzewana od środka. Temperatura na tutejszych zboczach jest na bank wyższa niż wszędzie wokół. Cóż chcieć więcej? Może jeszcze siąść, zagapić się w dal lub na pobliskie pokręcone drzewa i totalnie zapomnieć o pośpiechu. Wsłuchać się w dźwięk liści, które na inną melodię szumią na drzewach i zupełnie inaczej szurają w lesie, gdzie coś po nich ustawicznie łazi. Ciepłe leczo z termosa, herbatka z cytryną i malinowym sokiem oraz pigwowa nalewka właściwie dopełniają magii chwili
W mocno już popołudniowym słoneczku między drzewami i kłosami płowych traw majaczy kolejna chatka.
Zwą ją "leśna chata prof. Javurka". Jest to wręcz nie chatka, ale normalny, mieszkalny dom. Oczywiście zamknięty, jedynie na werande można kuknąć przez szybkę. Z tego co udało mi się potem znaleźć - jest na liście rychlebskich chatek do wynajęcia. Całkiem fajny patent i jak kiedyś rozkminie jak się dogadać z Czechem (i to jeszcze przez telefon), to może skorzystamy z opcji noclegu w takowym miejscu!
Mijamy też tereny dawnej wsi Kamenne (Steingrund). W 1921 roku liczyła 188 mieszkańców i 46 domów. Stare fotografie pochodzą z tablicy stojącej przy drodze.
Wieś stopniowo opustoszała po wojnie. W 1950 roku miała 17 stałych osadników i 25 domów - co daje informację, że można tu było użyc na opuszczonych budynkach. I miejscowi z okolicznych wsi to robili, acz nie do końca tak jak rozumieją to buby - oni głównie rozbierali puste chałupy na budulec. Pomieszkiwało tu wtedy kilka rodzin reemigrantów z ukraińskiego Zakarpacia, ale oni też nie zagrzali długo miejsca. Pod koniec lat 50tych nie mieszkał tu już nikt. W 1961 roku wieś została oficjalnie zlikwidowana, łącznie z burzeniem pozostałych jeszcze zabudowań. Do dziś więc zachowały się tylko podmurówki i kupy kamieni.
Sporo też leży powalonych drzew.
Na puste miejsca często wkracza nowa forma życia, tu się więc też pojawiła - w postaci utulni. Solidna, głęboka wiata, z zadaszonym stolikiem, podestem do spania i miejscem ogniskowym obok. Wykonana sensownie, praktycznie, a nie z dupy, byle przehustać pieniądze. Po wpisach w księdze pamiątkowej widać, że miejsce często odwiedzane - prawie z każdego weekendu są wpisy nocujących.
Wracamy do Skoroszyc.
Wioska położona w dolinie tonie już w cieniach wieczoru. W słońcu skrzą się tylko wierzchołki drzew.
A!!! Nie wspomniałam jeszcze o znalezisku z wczoraj! Na Medvedim Kamienu kabak znalazł malowany kamyczek. Potem już w domu doczytaliśmy, że to szeroko zakrojona akcja! Łup ów napewno ubarwi kabaczą kolekcję wycieczkowych pamiątek!
To był ostatni ciepły weekend w tym roku. Ostatni słoneczny, suchy czas, gdy temperatury momentami podbijały pod 20 stopni. Potem juz niedługo przyszło ochłodzenie i sypnęło białym gównem... Cóż zrobić... Byle do wiosny!!
Na powrocie z wycieczki rzucił się jeszcze w oczy stary napis, zamalowany kiedyś, ale wylazł spod farby.
KONIEC
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
To był kiedyś zbiornik małej retencji...
Mylisz bory i lasy. Warunki świetlne w nich są zawsze różne.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Ta "utulna" zapewne narodziła się z czeskiego słowa útulný znaczącego "przytulny". Na przykład "przytulny dom" to będzie útulný dům.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33896
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
Bory iglaste, lasy liściaste lub mieszane. Tak z grubsza...
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
W rozumieniu potocznym i literackim masz rację. Ale w leśnictwie jest tak jak napisał Góral.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33896
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: Żule i niedźwiedzie w Górach Rychlebskich
To może bezpieczniej napisać "knieje"...
Bo "puszcze" to raczej niebezpiecznie.
Bo "puszcze" to raczej niebezpiecznie.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !