W królestwie Saszki Ł.czyli majówkowo nad Niemnem iMuchaw
Moderator: Moderatorzy
W królestwie Saszki Ł.czyli majówkowo nad Niemnem iMuchaw
Na poczatek przedstawie naszego nowego przyjaciela- oto busio, lat 23. W swojej historii wozil kajaki jakiegos klubu a potem robił za traktor ciagnac przyczepy rolnika. Pewnie mial wiecej przygod ale pozostale sa juz jego słodką tajemnicą...
Majowka to nasza pierwsza wspolna wyprawa, wczesniej nie mielismy okazji pojechac nawet na jakas okoliczna wycieczke popoludniowa, wiec przygody jakie sie szykuja na trasie byly dla nas w tym momencie jedną wielka zagadka. Bus, ktory bedzie przenośna wiatą do spania (a wiaty wystepują niewszedzie) marzyl nam sie od dawna. Rozmyslania dojrzaly jednak do decyzji w zeszle wakacje, gdy na trasie do Gruzji przyszlo mi spedzic prawie 3 miesiace z torbą na kolanach a toperz kilka razy zostal zaatakowany spadajacym na glowe wozkiem, wlasnie wtedy kiedy nalezalo szybko zmienic bieg Z busow oczywiscie najbardziej podobal mi sie uaz bo nie dosc, ze ladny, klimatyczny to rowniez terenowy. Drugim faworytem byl VW T3, jednak oba modele niezbyt byly polecane przez osoby je uzytkujace, zwlaszcza te, ktore na mechanice znaja sie na tyle, ze potrafia jedynie odroznic kierownice od zderzaka. Auto w koncu ma jezdzic a nie tylko wygladac jak sliczny ogórek, a z nami nie bedzie miec latwego zycia. Padło wiec na inny model, ktory stanowi chyba 90% gruzinskich i ormianskich marszrutek, jezdzilismy nim wielokrotnie i zauroczylo nas- jak cos co nie jest terenowka dzielnie pokonuje wykroty i kaukaskie przelecze.
Na tegoroczna majowke postanowilismy pojechac na Białorus. Kierunek ten pociagal mnie juz od bardzo dawna, ale zwykle zwyciezalo lenistwo i skąpstwo a wyjazd konczyl sie na Ukrainie. Przerazaly mnie formalnosci z uzyskaniem wiz, voucherow, ubezpieczen, rezerwacji hotelowych, zaproszen, zameldowan i szlag wie czego jeszcze. W tym roku udalo sie zmobilizowac aby zalatwic wizy- dwie za jednym zamachem. Korzystajac z biura- bo bieganie po jakis ambasadach i konsulatach, ktore sa na drugim koncu Polski wciaz nie przestalo mnie przerazac.
Zatem ruszamy na pierwszy prawdziwie wiosenny wyjazd, ktory u nas zawsze otwiera sezon biwakow w terenie, pod dachem z gwiazd (lub betonem ruin), wsrod szumu drzew i kwiku nocnego ptactwa. W tym roku jednak nie ma upału a kwitnace drzewa znikaja pod warstwa sniegu, ktora akurat w dzien wyjazdu postanowila spowic nasze miasto. Warstwa jest cienka i po godzinie znika, ale wystarcza aby lekko nadpsuc humor. Prognozy na wieksza czesc naszego wyjazdu tez nie sa obiecujace, a temperatury majace oscylowac w okolicach zera powoduja, ze dopakowuje kilka swetrow, cieple rajstopy i zimowe czapki. Zakupujemy tez grzejnik typu “sloneczko” na butle gazową, jakby nastala przypadkiem kiedys taka noc jak 10 lat temu w Łopience, gdy czlowiek ma ochote tylko rozpłakac sie z zimna a samogon na rozgrzewke postanowil sie skonczyc.
Wyjezdzamy w piatek poznym popoludniem z zamiarem zanocowania gdzies nad Wartą w rejonie Działoszyna. Lodowaty wiatr miotajacy sniegiem z deszczem powoduje jednak, ze blotniste nabrzeza i chłod ciagnacy od rzeki jest ostatnia rzecza o jakiej marzymy i postanawiamy jeszcze dzis skorzystac z kwatery. Znajdujemy pokoje pracownicze wiec nie jest bardzo zle. Wolne miejsca sa- bo ¾ majowkowiczow zrezygnowala z wyjazdu. Mieli to byc kajakarze wiec w pelni sie im nie nie dziwie
Rano nie pada co jest duzym plusem. Suniemy sobie wiec ku wschodowi w humorach nieco razniejszych. Spotykamy dzis dwa nietypowe pomniki- karpia w Rudzie Malenieckiej
I kaloryfera w Stąporkowie.
Uprzedzajac nieco fakty i wybiegajac w przyszlosc- dziwne pomniki spotkalismy rowniez na Białorusi w Szczuczynie: pomnik kredek
Pióra
Kontrabasu
Sobotnim wieczorem docieramy do Porosiukow i biwakowiska nad Krzną, dobrze znanego juz z dwoch podlaskich wyjazdow w minionych latach. Jestesmy pierwsi wiec zbieramy chrust na ognisko a kabaczek ochoczo pomaga.
Pozniej dojezdza Ziuta, Grzes, Aga i Bartol, ktory ma dzis urodziny. Mialo byc jeszcze kilka osob ale niestety cos pokrzyzowalo im plany.
Nadmorska ekipa przywozi ze soba rozne specjaly m.in. sery wlasnej roboty oraz nalewki.
A Ziuta jak zwykle zadbała o pyszne ogóry (zdjecie Agi)
Jak zwykle na Podlasiu wieczorowa pora podnosza sie malownicze mgly.
Temperatura niestety jest mniej malownicza bo oscyluje w okolicach plus trzy. Załączamy wiec na chwile nowy wynalazek aby choc troche ogrzac nasza przenośna wiate przed ulozeniem w niej kabaka, zwlaszcza ze stworzenie to ma niefajna przypadlosc wypełzania przez sen z kazdego spiwora.
Impreza trwa w najlepsze do godzin dosyc poznych. Odwiedza nas tez samotny miejscowy chlopaczek, ktory przyłacza sie do imprezy, je, pije, opowiada a potem nagle znika nie wiadomo kiedy.
A tak wygladaja trzy kotki o poranku
Śpia w zagrodce na tyle busia a ja na fotelach. Troche mi stercza nogi ale patent daje rade.
Rano Bartol wyciaga swoją Wielką Muche, wiec dzieki niemu mozemy zobaczyc nasze biwakowisko nad Krzną z nieco innej perspektywy. Dopiero teraz odkrywam, ze Krzna wyglada tu jak rowny, uregulowany kanał a nie meandrujaca rzeka za jaka ją miałam!
Wielki “owad” bardzo nie podoba sie kabaczkowi. Instynkt malenstwo ma dobry, faktycznie dzwiek tego gdy nadlatuje przypomina stado zblizajacych sie szerszeni mutantow. Wiec gdy "mucha" jest w poblizu to kabaczę chetnie siedzi na kolanach, przytula sie a nie daje noge w las jak ma to przewaznie w zwyczaju (zdjecie Agi)
Z Porosiukow do Terespola mamy juz niedaleko. Na ta owiana złymi legendami granice, ktora rodzina i znajomi straszyli nas juz od dawna. Nie ma duzej kolejki. Calosc przeprawy zajmuje nam okolo 3 godziny, glownie dlatego ze trzeba wypisac karteczki migracyjne, “wriemiennyj (czasowy) wwoz” na samochody itp. Pogranicznicy sa bardzo pomocni, chetnie pomagaja uzupelnic rozne dziwne rubryki na temat wwozonego sprzetu do zadeklarowania, pieniedzy, wczesniejszych pobytow i jakis innych dziwnych pierdół. Zupelna abstrakcja jest dla mnie ten “wriemiennyj wwoz”- nasze auto dostaje prawo do przebywania na Bialorusi do pazdziernika. No super! Ale my mamy wizy na tydzien!! Jaki to ma sens? Ze mozemy go przehandlowac i legalnie opuscic terytorium kraju?
O dziwo nie ma zadnego przetrzasania bagazu, wybebeszania apteczek, czepiania sie lekarstw czy jedzenia (nie wolno jedynie przewozic psychotropow i narkotykow- chyba ze ma sie swiadectwo od lekarza ze sie je musi zazywac). Ogolnie odprawa przebiega w atmosferze duzo bardziej kulturalnej i spokojnej niz ma to miejsce np. na granicy z Ukrainą. Od jednej z celniczek dowiaduje sie, ze jesli opuscimy Bialorus w piatek (dzis jest niedziela) to nie musimy robic meldunku. Jesli w sobote- to juz nalezy- bo sobota jest liczona jako dzien roboczy.
Dostajemy tez mapke platnych drog na Białorusi. Sposob platnosci jest tu jeszcze bardziej idiotyczny niz w Polsce. Trzeba wypozyczyc elektroniczne pudełko, ktore sczytuje impulsy ze slupkow nabitych przy drogach. Za wypozyczenie pudełka nalezy tez zaplacic i go odpowiednio nabic srodkami w zaleznosci ile chcemy jezdzic. Sa jakies dwa rodzaje pudełek - z antenka i bez. Jesli pudełko nie sczyta odpowiednio kilometrow to jest to nasza wina. Za brak pudełka grożą kosmicznie duze mandaty. Ogolnie nie planujemy jezdzic tymi platnymi drogami, preferujemy raczej zadupia niz autostrady. Poczatkowo chcemy jednak na wszelki wypadek je miec np. na wypadek zabłądzenia czy jakis objazdow. Jednak za granicą nie bardzo widzimy gdzie by mozna je (te pudełka) pozyskac. Babka w kantorze nic nie wie. Moze na stacji benzynowej? Ale potem, wyjezdzajac inna trasa znow je bedzie trzeba gdzies oddac i odzyskac depozyt. A kij z tym! Na pohybel jakims idiotycznym rozwiazaniom! Bylyby winiety to bysmy kupili! A tak- bedziemy starac sie unikac jak ognia drog zasmarowanych na mapce na fioletowo (acz raz przypadkowo wjezdzamy na 3 km )
Pierwszy nocleg spedzamy na obrzezach Brześcia, gdzies po wschodniej czesci miasta. Tzn. tam gdzie miasto sie juz powoli konczy. Nad rzeką Muchawiec, w miejscu wklinowanym gdzies miedzy baze wypoczynkowa a wille jakiegos oligarchy. Popularne miejsce lokalnych rybakow.
Toperz postanowil poczestowac sie jednym kabanosem
Rano budza nas kwiki- kabaczek probuje schwytac swoj cien. Zabawy na godzine!
Nasze biwakowisko o poranku.
Jadac przez Brześć ma sie wrazenie przestrzeni i pustki. Szerokie, wielopasmowe drogi… I pusto…
Natrafiamy na dwie malutkie, niebieskie cerkiewki w cieniu wielkich blokowisk.
Mijamy tez muzeum kolejowe z lokomotywami o czerwonych gwiazdach. Ale jakos nie ma zbytnio czasu ani parcia w ekipie aby go zwiedzic…
Kursowe pociagi juz takich gwiazdek nie mają
Dworzec maja tu solidny
Na zakładach elektrotechnicznych mozna znalezc ciekawe murale
Obrzeza Brzescia wygladaja zupelnie jak gdzies pod Wrocławiem- jedna, wielka budowa i ciagnace sie osiedla nowych domków jednorodzinnych typu płaszczak. Zauwazam jednak jedną roznice- przy nawet nowych, wypaśnych domach dosc popularne sa tu sady. Nie tylko tuje i trawa z rolki…
Zwiedzamy tez troche fortow Twierdzy Brzesc ale o tym bedzie osobna czesc relacji.
Kolejnego noclegu znow szukamy nad Muchawcem ale w innym miejscu. Spokojniejszym i znacznie bardziej ogniskowym.
A my mamy takie same czapki! no prawie...
W nocy znow dogrzewamy sie butlą… To ma byc k…. maj???? Budze sie kolo 2 w nocy. Nie moge zasnac tak mnie telepie z zimna. Toz nieraz w marcu jest cieplej! Godzine spedzamy pilnujac grzejnika… Potem spi sie juz fajnie!
cdn
Majowka to nasza pierwsza wspolna wyprawa, wczesniej nie mielismy okazji pojechac nawet na jakas okoliczna wycieczke popoludniowa, wiec przygody jakie sie szykuja na trasie byly dla nas w tym momencie jedną wielka zagadka. Bus, ktory bedzie przenośna wiatą do spania (a wiaty wystepują niewszedzie) marzyl nam sie od dawna. Rozmyslania dojrzaly jednak do decyzji w zeszle wakacje, gdy na trasie do Gruzji przyszlo mi spedzic prawie 3 miesiace z torbą na kolanach a toperz kilka razy zostal zaatakowany spadajacym na glowe wozkiem, wlasnie wtedy kiedy nalezalo szybko zmienic bieg Z busow oczywiscie najbardziej podobal mi sie uaz bo nie dosc, ze ladny, klimatyczny to rowniez terenowy. Drugim faworytem byl VW T3, jednak oba modele niezbyt byly polecane przez osoby je uzytkujace, zwlaszcza te, ktore na mechanice znaja sie na tyle, ze potrafia jedynie odroznic kierownice od zderzaka. Auto w koncu ma jezdzic a nie tylko wygladac jak sliczny ogórek, a z nami nie bedzie miec latwego zycia. Padło wiec na inny model, ktory stanowi chyba 90% gruzinskich i ormianskich marszrutek, jezdzilismy nim wielokrotnie i zauroczylo nas- jak cos co nie jest terenowka dzielnie pokonuje wykroty i kaukaskie przelecze.
Na tegoroczna majowke postanowilismy pojechac na Białorus. Kierunek ten pociagal mnie juz od bardzo dawna, ale zwykle zwyciezalo lenistwo i skąpstwo a wyjazd konczyl sie na Ukrainie. Przerazaly mnie formalnosci z uzyskaniem wiz, voucherow, ubezpieczen, rezerwacji hotelowych, zaproszen, zameldowan i szlag wie czego jeszcze. W tym roku udalo sie zmobilizowac aby zalatwic wizy- dwie za jednym zamachem. Korzystajac z biura- bo bieganie po jakis ambasadach i konsulatach, ktore sa na drugim koncu Polski wciaz nie przestalo mnie przerazac.
Zatem ruszamy na pierwszy prawdziwie wiosenny wyjazd, ktory u nas zawsze otwiera sezon biwakow w terenie, pod dachem z gwiazd (lub betonem ruin), wsrod szumu drzew i kwiku nocnego ptactwa. W tym roku jednak nie ma upału a kwitnace drzewa znikaja pod warstwa sniegu, ktora akurat w dzien wyjazdu postanowila spowic nasze miasto. Warstwa jest cienka i po godzinie znika, ale wystarcza aby lekko nadpsuc humor. Prognozy na wieksza czesc naszego wyjazdu tez nie sa obiecujace, a temperatury majace oscylowac w okolicach zera powoduja, ze dopakowuje kilka swetrow, cieple rajstopy i zimowe czapki. Zakupujemy tez grzejnik typu “sloneczko” na butle gazową, jakby nastala przypadkiem kiedys taka noc jak 10 lat temu w Łopience, gdy czlowiek ma ochote tylko rozpłakac sie z zimna a samogon na rozgrzewke postanowil sie skonczyc.
Wyjezdzamy w piatek poznym popoludniem z zamiarem zanocowania gdzies nad Wartą w rejonie Działoszyna. Lodowaty wiatr miotajacy sniegiem z deszczem powoduje jednak, ze blotniste nabrzeza i chłod ciagnacy od rzeki jest ostatnia rzecza o jakiej marzymy i postanawiamy jeszcze dzis skorzystac z kwatery. Znajdujemy pokoje pracownicze wiec nie jest bardzo zle. Wolne miejsca sa- bo ¾ majowkowiczow zrezygnowala z wyjazdu. Mieli to byc kajakarze wiec w pelni sie im nie nie dziwie
Rano nie pada co jest duzym plusem. Suniemy sobie wiec ku wschodowi w humorach nieco razniejszych. Spotykamy dzis dwa nietypowe pomniki- karpia w Rudzie Malenieckiej
I kaloryfera w Stąporkowie.
Uprzedzajac nieco fakty i wybiegajac w przyszlosc- dziwne pomniki spotkalismy rowniez na Białorusi w Szczuczynie: pomnik kredek
Pióra
Kontrabasu
Sobotnim wieczorem docieramy do Porosiukow i biwakowiska nad Krzną, dobrze znanego juz z dwoch podlaskich wyjazdow w minionych latach. Jestesmy pierwsi wiec zbieramy chrust na ognisko a kabaczek ochoczo pomaga.
Pozniej dojezdza Ziuta, Grzes, Aga i Bartol, ktory ma dzis urodziny. Mialo byc jeszcze kilka osob ale niestety cos pokrzyzowalo im plany.
Nadmorska ekipa przywozi ze soba rozne specjaly m.in. sery wlasnej roboty oraz nalewki.
A Ziuta jak zwykle zadbała o pyszne ogóry (zdjecie Agi)
Jak zwykle na Podlasiu wieczorowa pora podnosza sie malownicze mgly.
Temperatura niestety jest mniej malownicza bo oscyluje w okolicach plus trzy. Załączamy wiec na chwile nowy wynalazek aby choc troche ogrzac nasza przenośna wiate przed ulozeniem w niej kabaka, zwlaszcza ze stworzenie to ma niefajna przypadlosc wypełzania przez sen z kazdego spiwora.
Impreza trwa w najlepsze do godzin dosyc poznych. Odwiedza nas tez samotny miejscowy chlopaczek, ktory przyłacza sie do imprezy, je, pije, opowiada a potem nagle znika nie wiadomo kiedy.
A tak wygladaja trzy kotki o poranku
Śpia w zagrodce na tyle busia a ja na fotelach. Troche mi stercza nogi ale patent daje rade.
Rano Bartol wyciaga swoją Wielką Muche, wiec dzieki niemu mozemy zobaczyc nasze biwakowisko nad Krzną z nieco innej perspektywy. Dopiero teraz odkrywam, ze Krzna wyglada tu jak rowny, uregulowany kanał a nie meandrujaca rzeka za jaka ją miałam!
Wielki “owad” bardzo nie podoba sie kabaczkowi. Instynkt malenstwo ma dobry, faktycznie dzwiek tego gdy nadlatuje przypomina stado zblizajacych sie szerszeni mutantow. Wiec gdy "mucha" jest w poblizu to kabaczę chetnie siedzi na kolanach, przytula sie a nie daje noge w las jak ma to przewaznie w zwyczaju (zdjecie Agi)
Z Porosiukow do Terespola mamy juz niedaleko. Na ta owiana złymi legendami granice, ktora rodzina i znajomi straszyli nas juz od dawna. Nie ma duzej kolejki. Calosc przeprawy zajmuje nam okolo 3 godziny, glownie dlatego ze trzeba wypisac karteczki migracyjne, “wriemiennyj (czasowy) wwoz” na samochody itp. Pogranicznicy sa bardzo pomocni, chetnie pomagaja uzupelnic rozne dziwne rubryki na temat wwozonego sprzetu do zadeklarowania, pieniedzy, wczesniejszych pobytow i jakis innych dziwnych pierdół. Zupelna abstrakcja jest dla mnie ten “wriemiennyj wwoz”- nasze auto dostaje prawo do przebywania na Bialorusi do pazdziernika. No super! Ale my mamy wizy na tydzien!! Jaki to ma sens? Ze mozemy go przehandlowac i legalnie opuscic terytorium kraju?
O dziwo nie ma zadnego przetrzasania bagazu, wybebeszania apteczek, czepiania sie lekarstw czy jedzenia (nie wolno jedynie przewozic psychotropow i narkotykow- chyba ze ma sie swiadectwo od lekarza ze sie je musi zazywac). Ogolnie odprawa przebiega w atmosferze duzo bardziej kulturalnej i spokojnej niz ma to miejsce np. na granicy z Ukrainą. Od jednej z celniczek dowiaduje sie, ze jesli opuscimy Bialorus w piatek (dzis jest niedziela) to nie musimy robic meldunku. Jesli w sobote- to juz nalezy- bo sobota jest liczona jako dzien roboczy.
Dostajemy tez mapke platnych drog na Białorusi. Sposob platnosci jest tu jeszcze bardziej idiotyczny niz w Polsce. Trzeba wypozyczyc elektroniczne pudełko, ktore sczytuje impulsy ze slupkow nabitych przy drogach. Za wypozyczenie pudełka nalezy tez zaplacic i go odpowiednio nabic srodkami w zaleznosci ile chcemy jezdzic. Sa jakies dwa rodzaje pudełek - z antenka i bez. Jesli pudełko nie sczyta odpowiednio kilometrow to jest to nasza wina. Za brak pudełka grożą kosmicznie duze mandaty. Ogolnie nie planujemy jezdzic tymi platnymi drogami, preferujemy raczej zadupia niz autostrady. Poczatkowo chcemy jednak na wszelki wypadek je miec np. na wypadek zabłądzenia czy jakis objazdow. Jednak za granicą nie bardzo widzimy gdzie by mozna je (te pudełka) pozyskac. Babka w kantorze nic nie wie. Moze na stacji benzynowej? Ale potem, wyjezdzajac inna trasa znow je bedzie trzeba gdzies oddac i odzyskac depozyt. A kij z tym! Na pohybel jakims idiotycznym rozwiazaniom! Bylyby winiety to bysmy kupili! A tak- bedziemy starac sie unikac jak ognia drog zasmarowanych na mapce na fioletowo (acz raz przypadkowo wjezdzamy na 3 km )
Pierwszy nocleg spedzamy na obrzezach Brześcia, gdzies po wschodniej czesci miasta. Tzn. tam gdzie miasto sie juz powoli konczy. Nad rzeką Muchawiec, w miejscu wklinowanym gdzies miedzy baze wypoczynkowa a wille jakiegos oligarchy. Popularne miejsce lokalnych rybakow.
Toperz postanowil poczestowac sie jednym kabanosem
Rano budza nas kwiki- kabaczek probuje schwytac swoj cien. Zabawy na godzine!
Nasze biwakowisko o poranku.
Jadac przez Brześć ma sie wrazenie przestrzeni i pustki. Szerokie, wielopasmowe drogi… I pusto…
Natrafiamy na dwie malutkie, niebieskie cerkiewki w cieniu wielkich blokowisk.
Mijamy tez muzeum kolejowe z lokomotywami o czerwonych gwiazdach. Ale jakos nie ma zbytnio czasu ani parcia w ekipie aby go zwiedzic…
Kursowe pociagi juz takich gwiazdek nie mają
Dworzec maja tu solidny
Na zakładach elektrotechnicznych mozna znalezc ciekawe murale
Obrzeza Brzescia wygladaja zupelnie jak gdzies pod Wrocławiem- jedna, wielka budowa i ciagnace sie osiedla nowych domków jednorodzinnych typu płaszczak. Zauwazam jednak jedną roznice- przy nawet nowych, wypaśnych domach dosc popularne sa tu sady. Nie tylko tuje i trawa z rolki…
Zwiedzamy tez troche fortow Twierdzy Brzesc ale o tym bedzie osobna czesc relacji.
Kolejnego noclegu znow szukamy nad Muchawcem ale w innym miejscu. Spokojniejszym i znacznie bardziej ogniskowym.
A my mamy takie same czapki! no prawie...
W nocy znow dogrzewamy sie butlą… To ma byc k…. maj???? Budze sie kolo 2 w nocy. Nie moge zasnac tak mnie telepie z zimna. Toz nieraz w marcu jest cieplej! Godzine spedzamy pilnujac grzejnika… Potem spi sie juz fajnie!
cdn
Zwykle staramy sie na naszych wycieczkach omijac duze miasta. A do Brzescia jednak zajechalismy. Glownym tego powodem sa tutejsze forty.
Brzeska twierdza zostala zbudowala przez Rosjan w drugiej polowie XIX wieku. W pozniejszych latach byla rowniez w rekach polskich, dosc krotko - niemieckich a potem radzieckich. Jej centralną czescią jest cytadela polozona na wyspie gdzie rzeka Muchawiec wpada do Bugu. Cytadele otaczaja umocnienia nazwane Kobryńskie i Wołynskie rowniez połozone na wyspach. Jest tez szereg innych fortow polozonych na roznych obrzezach miasta. Wieksza czesc fortow lezy na Białorusi ale kilka jest tez rozsianych na zachod od Bugu, po Polsce w rejonie Terespola.
Obrona Twierdzy Brzeskiej przez Sowietow jest na Bialorusi czczona jako niezwykle wazne wydarzenie historyczne. Obrosła legendą i kultem jako symbol potegi i poswiecen w walce radzieckich zolnierzy. Z tego co udalo sie przeczytac w roznych miejscach (innych niz pozyskane na twierdzy folderki ) walki pod Brzesciem nie mialy jakiegos specjalnego znaczenia strategicznego wiec nie wiem czemu akurat to miejsce zostalo wybrane na "miasto- bohatera".
Zwiedzanie zaczynamy wlasnie od cytadeli, ktora jest miejscem popularnym dla turystow i chyba jedna z wiekszych atrakcji Brzescia. Na jej teren wchodzi sie przez brame w ksztalcie ogromnej gwiazdy.
Cos dziwnego stalo sie z perspektywa tego zdjecia- wyglada jakbym miala rece do pol łydki. Wiem ze mam dlugie łapy- ale bez jaj!
Gdy zagłebimy sie w cienista czelusc gwiazdzistej bramy slyszymy zapętlona piesn “Swiaszczennaja wajna”, ktora zapewne ma budowac odpowiednio podniosły klimat.
Tu tez mozna sobie poogladac roznice i podobienstwa w jezyku rosyjskim i bialoruskim bo tablice wisza dwujezyczne.
Dalej stoja czołgi po ktorych biegaja dzieciaki (jest to jak najbardziej dozwolone) a turysci fotografuja sie komorkami na kijach.
Jest tez sporo stoisk z pamiątkami. Do wyboru do koloru- magnesiki, koszulki, naklejki, kubki, dzwoneczki, dlugopisy, zapalniczki. Niestety jest niewiele przedmiotow z napisem “Brzesc” czy “brestskaja krepost”. Dominuja napisy “chwala bohaterom wojny”, “spasiba diedu za pobiedu” (dziekuje dziadowi za zwyciestwo), “Na Berlin!”, radzieckie mundury, czapki budionówki, magnesiki ze Stalinem i jego cytatami “Ni szagu nazad”, czy ze smutnym Leninem pytajacym “no i jak wam sie zyje w kapitalizmie?”. Czyli jak zwykle- ciezko jest kupic pamiatke zwiazana z konkretnym miejscem.
Okolica jest dosyc pusta, malo jest turystow, mimo ze mamy dzis swieto- jest 1 maja. Spaceruja glownie rodziny z dziecmi, wygladajace na miejscowych. Zwiedzanie twierdzy jest nieodpłatne wiec sluzy chyba jako lokalny deptak, park, miejsce na popoludniowy spacer z rodziną.
Na wielkim placu wybrukowanym kosteczka bauma (to paskudztwo nie zna granic) stoi posąg gigant utrzymany w klimatach wiadomych.
Przed nim maszeruje gromadka mlodych ludzi odzianych w panterke.
Jest tez kilka innych pomniejszych pomnikow
Okalające dziedziniec zabudowania fortowe sa czesciowo odbudowane i zagospodarowane na sklepy z pamiatkami, kawiarnie czy utrzymane w klimacie trwalej ruiny.
Zwraca uwage znak drogowy przyczepiony do szlabanu. Zwykle widzialam w takich miejscach “stop” lub “zakaz wjazdu”. Tu dla odmiany informują, ze wyjezdzajacy z fortu maja pierwszenstwo. Co kraj to obyczaj
Panorama Brzeskiej Twierdzy- rysunek z turystycznej tablicy
Ciekawsze forty czają sie za rzeką. Na kolejnej wyspie. W zaroslach, dalej od turystycznych sciezek. Znaleziony most jest jednak dla nas zbyt duzym wyzwaniem i decydujemy sie poszukac innego
Kawałek dalej napotykamy na Wschodni Fort, półokraglego ksztaltu. Zamkniety, ogrodzony, ponoc ktos go wynajmuje, do jakich celow nie udalo sie ustalic, jak rowniez wejsc do srodka.
Im dalej zagłebimy sie w park tym jest ciekawiej. Pierwsze napotykamy zabudowania o nieznanej mi nazwie, ktore tworza jakby mur otaczajacy twierdze.
Czesc pomieszczen ma drewniane obudowy scian i sufitow
Podążajac polkolistymi korytarzamy mozemy dojsc do okienek nad rzeką Muchawiec. Ciekawe sa tez okragle okienka w dachach, dzieki ktorym po sporej czesci obiektu mozna łazic bez latarki.
Mozna tez spotkac waskie i dosyc specyficzne korytarzyki
Dalej wglab wyspy siedzą koszary 125-tego strzeleckiego pułku, ktore na zdjeciach z 2012 wygladaly niezwykle klimatycznie a teraz sa w remoncie i mozna popatrzec jedynie przez zasieki.
Wszystko pod czujnym okiem kolejnego gieroja, ktory w odroznieniu od swoich pobratymcow z cytadeli pozostaje w lekkim zapomnieniu.
Najwiekszy i najciekawszy okazuje sie byc Fort Zachodni kobrynskiego umocnienia.
Dziedziniec fortu jest sloneczny i zaciszny. Podkowiasty ksztalt osłania teren od wiatru. Wreszcie jakis w miare cieply zaułek na naszej trasie. Wreszcie powiew wiosny.
W centralnej czesci fortu sa dwupietrowe koszary. Do okolo 2005 roku byl uzywany przez wojsko jako magazyny. Teraz jest opuszczony, ale zachowany calkiem niezle. W srodku mozna odnalezc jeszcze rozne elementy wyposazenia : skrzynie, piece, posadzki, umywalnie, szafki, tabliczki, stare napisy.
Z napisow zwracaja uwage wydrapane w cegłach kilku pomieszczen wpisy chyba zołnierzy z lat 60-70tych z nazwami roznych radzieckich miast- Baku, Saratow, Irkuck, Murmansk.
Inna sciana zawiera historie nieco starsza. Tu daty glownie z lat 1880-1890.
Schody na wyzsze pietra prezentuja rozny stan zachowania
Roznoksztaltne okna na swiat
Gdzies w plątaninach korytarzy i sal...
Stan zarosniecia fortu jest jak dla mnie idealny. Krzewa, mchy i bluszcze oplataja stare mury tworzac fajny klimat a jednoczesnie nie sa tak geste aby trzeba sie bylo przedzierac, galezie nie zrywaja czapki z glowy a jezyny nie wyrywają mięsa z łydek do kosci
Sa tez drzwi do innego wymiaru. Nie mielismy odwagi skorzystac- a nuz to prawda?
Odkrywamy tez wąski skrecajacy korytarzyk, ktory ciagnie sie chyba wokol calego fortu
Jedno z pomieszczen ma dziwne chropowate cegły scienno- sufitowe. Jakby pokryte naciekami jaskiniowymi? Kiedys widzialam tez takie scianki z rzucanego gipsu robione dla ozdoby.
Zmierzamy do "prochowego fortu" ale przegradza nam droge taka tabliczka i takowe klimaty.. Granica jest blisko.. Czolg sobie stoi z lufą wymierzoną w strone Bugu i wyglada na calkiem nowy. Zawracamy. W Polsce pewnie poszlisbysmy dalej ale tutejsi mundurowi ponoc nie maja poczucia humoru.. Aha- zdjecia robione na duzym zoomie
W polnocno-zachodniej czesci Brzeskiej Twierdzy znajdujemy jednopietrowe koszary. Do 2006 roku obiekt byl zajmowany przez wojsko. Byly tu pokoje mieszkalne, bufet, kuchnie. Do 2013 roku miejsce bylo zamkniete i pilnowane przez stroza. Obecnie mozna po nim chodzic swobodnie.
Na scianach zachowaly sie stare napisy m.in. z cytatami Stalina traktujacymi o partii, zwyciestwie itp. Jesli ktos jest w stanie je odcyfrowac w calosci lub wiekszych fragmentach bede wdzieczna za podeslanie tekstu.
Szukamy tez kilku fortow połozonych na peryferiach miasta. Poszukiwania fortu litera A przy ulicy Dozornej i fortu litera B przy ulicy Dubrowskiej koncza sie niepowodzeniem. Pierwszy jest na terenie przygranicznym gdzie stacjonuje wojsko (a wejscie bokiem krzakami jest zalane przez wysoki stan wody), drugi jest chyba caly zagospodarowany na jakies garaze i zaklady.
Za to udaje sie znalezc Fort litery AB przy ulicy Nadieżdy. Fort nie byl nigdy dokonczony. Po wojnie w nim ponoc detonowali znalezione w okolicach Brzescia niewypały- stad jego wnetrza sa dosyc pouszkadzane. Wyglada zupelnie inaczej niz poprzednie- wszedzie wisza jakies druty, kawalki urwanego betonu, kapie woda a sufity i sciany pokrywaja kolorowe stalaktyty.
Mysle ze nie zobaczylismy ani ¼ brzeskich fortow, ale glupio tez spedzic cala majowke w jednym miescie. Ciagnie nas białoruska prowincja z wioskami rozsianymi po lasach i bagnach, wsrod plątaniny nieasfaltowych drog.
Mogliby zrobic do Brzescia bezwizowe wjazdy na 5 dni. Tak jak do Grodna! Czemu Grodno a nie Brzesc? Brzesc jest blizej Wtedy zapewne bysmy przyjechali dokonczyc fortowych poszukiwan!
cdn
Brzeska twierdza zostala zbudowala przez Rosjan w drugiej polowie XIX wieku. W pozniejszych latach byla rowniez w rekach polskich, dosc krotko - niemieckich a potem radzieckich. Jej centralną czescią jest cytadela polozona na wyspie gdzie rzeka Muchawiec wpada do Bugu. Cytadele otaczaja umocnienia nazwane Kobryńskie i Wołynskie rowniez połozone na wyspach. Jest tez szereg innych fortow polozonych na roznych obrzezach miasta. Wieksza czesc fortow lezy na Białorusi ale kilka jest tez rozsianych na zachod od Bugu, po Polsce w rejonie Terespola.
Obrona Twierdzy Brzeskiej przez Sowietow jest na Bialorusi czczona jako niezwykle wazne wydarzenie historyczne. Obrosła legendą i kultem jako symbol potegi i poswiecen w walce radzieckich zolnierzy. Z tego co udalo sie przeczytac w roznych miejscach (innych niz pozyskane na twierdzy folderki ) walki pod Brzesciem nie mialy jakiegos specjalnego znaczenia strategicznego wiec nie wiem czemu akurat to miejsce zostalo wybrane na "miasto- bohatera".
Zwiedzanie zaczynamy wlasnie od cytadeli, ktora jest miejscem popularnym dla turystow i chyba jedna z wiekszych atrakcji Brzescia. Na jej teren wchodzi sie przez brame w ksztalcie ogromnej gwiazdy.
Cos dziwnego stalo sie z perspektywa tego zdjecia- wyglada jakbym miala rece do pol łydki. Wiem ze mam dlugie łapy- ale bez jaj!
Gdy zagłebimy sie w cienista czelusc gwiazdzistej bramy slyszymy zapętlona piesn “Swiaszczennaja wajna”, ktora zapewne ma budowac odpowiednio podniosły klimat.
Tu tez mozna sobie poogladac roznice i podobienstwa w jezyku rosyjskim i bialoruskim bo tablice wisza dwujezyczne.
Dalej stoja czołgi po ktorych biegaja dzieciaki (jest to jak najbardziej dozwolone) a turysci fotografuja sie komorkami na kijach.
Jest tez sporo stoisk z pamiątkami. Do wyboru do koloru- magnesiki, koszulki, naklejki, kubki, dzwoneczki, dlugopisy, zapalniczki. Niestety jest niewiele przedmiotow z napisem “Brzesc” czy “brestskaja krepost”. Dominuja napisy “chwala bohaterom wojny”, “spasiba diedu za pobiedu” (dziekuje dziadowi za zwyciestwo), “Na Berlin!”, radzieckie mundury, czapki budionówki, magnesiki ze Stalinem i jego cytatami “Ni szagu nazad”, czy ze smutnym Leninem pytajacym “no i jak wam sie zyje w kapitalizmie?”. Czyli jak zwykle- ciezko jest kupic pamiatke zwiazana z konkretnym miejscem.
Okolica jest dosyc pusta, malo jest turystow, mimo ze mamy dzis swieto- jest 1 maja. Spaceruja glownie rodziny z dziecmi, wygladajace na miejscowych. Zwiedzanie twierdzy jest nieodpłatne wiec sluzy chyba jako lokalny deptak, park, miejsce na popoludniowy spacer z rodziną.
Na wielkim placu wybrukowanym kosteczka bauma (to paskudztwo nie zna granic) stoi posąg gigant utrzymany w klimatach wiadomych.
Przed nim maszeruje gromadka mlodych ludzi odzianych w panterke.
Jest tez kilka innych pomniejszych pomnikow
Okalające dziedziniec zabudowania fortowe sa czesciowo odbudowane i zagospodarowane na sklepy z pamiatkami, kawiarnie czy utrzymane w klimacie trwalej ruiny.
Zwraca uwage znak drogowy przyczepiony do szlabanu. Zwykle widzialam w takich miejscach “stop” lub “zakaz wjazdu”. Tu dla odmiany informują, ze wyjezdzajacy z fortu maja pierwszenstwo. Co kraj to obyczaj
Panorama Brzeskiej Twierdzy- rysunek z turystycznej tablicy
Ciekawsze forty czają sie za rzeką. Na kolejnej wyspie. W zaroslach, dalej od turystycznych sciezek. Znaleziony most jest jednak dla nas zbyt duzym wyzwaniem i decydujemy sie poszukac innego
Kawałek dalej napotykamy na Wschodni Fort, półokraglego ksztaltu. Zamkniety, ogrodzony, ponoc ktos go wynajmuje, do jakich celow nie udalo sie ustalic, jak rowniez wejsc do srodka.
Im dalej zagłebimy sie w park tym jest ciekawiej. Pierwsze napotykamy zabudowania o nieznanej mi nazwie, ktore tworza jakby mur otaczajacy twierdze.
Czesc pomieszczen ma drewniane obudowy scian i sufitow
Podążajac polkolistymi korytarzamy mozemy dojsc do okienek nad rzeką Muchawiec. Ciekawe sa tez okragle okienka w dachach, dzieki ktorym po sporej czesci obiektu mozna łazic bez latarki.
Mozna tez spotkac waskie i dosyc specyficzne korytarzyki
Dalej wglab wyspy siedzą koszary 125-tego strzeleckiego pułku, ktore na zdjeciach z 2012 wygladaly niezwykle klimatycznie a teraz sa w remoncie i mozna popatrzec jedynie przez zasieki.
Wszystko pod czujnym okiem kolejnego gieroja, ktory w odroznieniu od swoich pobratymcow z cytadeli pozostaje w lekkim zapomnieniu.
Najwiekszy i najciekawszy okazuje sie byc Fort Zachodni kobrynskiego umocnienia.
Dziedziniec fortu jest sloneczny i zaciszny. Podkowiasty ksztalt osłania teren od wiatru. Wreszcie jakis w miare cieply zaułek na naszej trasie. Wreszcie powiew wiosny.
W centralnej czesci fortu sa dwupietrowe koszary. Do okolo 2005 roku byl uzywany przez wojsko jako magazyny. Teraz jest opuszczony, ale zachowany calkiem niezle. W srodku mozna odnalezc jeszcze rozne elementy wyposazenia : skrzynie, piece, posadzki, umywalnie, szafki, tabliczki, stare napisy.
Z napisow zwracaja uwage wydrapane w cegłach kilku pomieszczen wpisy chyba zołnierzy z lat 60-70tych z nazwami roznych radzieckich miast- Baku, Saratow, Irkuck, Murmansk.
Inna sciana zawiera historie nieco starsza. Tu daty glownie z lat 1880-1890.
Schody na wyzsze pietra prezentuja rozny stan zachowania
Roznoksztaltne okna na swiat
Gdzies w plątaninach korytarzy i sal...
Stan zarosniecia fortu jest jak dla mnie idealny. Krzewa, mchy i bluszcze oplataja stare mury tworzac fajny klimat a jednoczesnie nie sa tak geste aby trzeba sie bylo przedzierac, galezie nie zrywaja czapki z glowy a jezyny nie wyrywają mięsa z łydek do kosci
Sa tez drzwi do innego wymiaru. Nie mielismy odwagi skorzystac- a nuz to prawda?
Odkrywamy tez wąski skrecajacy korytarzyk, ktory ciagnie sie chyba wokol calego fortu
Jedno z pomieszczen ma dziwne chropowate cegły scienno- sufitowe. Jakby pokryte naciekami jaskiniowymi? Kiedys widzialam tez takie scianki z rzucanego gipsu robione dla ozdoby.
Zmierzamy do "prochowego fortu" ale przegradza nam droge taka tabliczka i takowe klimaty.. Granica jest blisko.. Czolg sobie stoi z lufą wymierzoną w strone Bugu i wyglada na calkiem nowy. Zawracamy. W Polsce pewnie poszlisbysmy dalej ale tutejsi mundurowi ponoc nie maja poczucia humoru.. Aha- zdjecia robione na duzym zoomie
W polnocno-zachodniej czesci Brzeskiej Twierdzy znajdujemy jednopietrowe koszary. Do 2006 roku obiekt byl zajmowany przez wojsko. Byly tu pokoje mieszkalne, bufet, kuchnie. Do 2013 roku miejsce bylo zamkniete i pilnowane przez stroza. Obecnie mozna po nim chodzic swobodnie.
Na scianach zachowaly sie stare napisy m.in. z cytatami Stalina traktujacymi o partii, zwyciestwie itp. Jesli ktos jest w stanie je odcyfrowac w calosci lub wiekszych fragmentach bede wdzieczna za podeslanie tekstu.
Szukamy tez kilku fortow połozonych na peryferiach miasta. Poszukiwania fortu litera A przy ulicy Dozornej i fortu litera B przy ulicy Dubrowskiej koncza sie niepowodzeniem. Pierwszy jest na terenie przygranicznym gdzie stacjonuje wojsko (a wejscie bokiem krzakami jest zalane przez wysoki stan wody), drugi jest chyba caly zagospodarowany na jakies garaze i zaklady.
Za to udaje sie znalezc Fort litery AB przy ulicy Nadieżdy. Fort nie byl nigdy dokonczony. Po wojnie w nim ponoc detonowali znalezione w okolicach Brzescia niewypały- stad jego wnetrza sa dosyc pouszkadzane. Wyglada zupelnie inaczej niz poprzednie- wszedzie wisza jakies druty, kawalki urwanego betonu, kapie woda a sufity i sciany pokrywaja kolorowe stalaktyty.
Mysle ze nie zobaczylismy ani ¼ brzeskich fortow, ale glupio tez spedzic cala majowke w jednym miescie. Ciagnie nas białoruska prowincja z wioskami rozsianymi po lasach i bagnach, wsrod plątaniny nieasfaltowych drog.
Mogliby zrobic do Brzescia bezwizowe wjazdy na 5 dni. Tak jak do Grodna! Czemu Grodno a nie Brzesc? Brzesc jest blizej Wtedy zapewne bysmy przyjechali dokonczyc fortowych poszukiwan!
cdn
Juz w pierwszy dzien na Białorusi, zaraz po wjechaniu do Brześcia, zwrocily nasza uwage przydrozne reklamy na słupach i budynkach. U nas zwykle traktuja one o promocjach na kielbase w Lidlu, polecaja wyposazenie łazienki, ktore musisz miec by byc kobietą sukcesu, ostatecznie moze to byc jakas rozneglizowana pani polecajaca wiertarki lub kleje do tapet. Tutaj takie tez spotkalismy ale raczej byly one w mniejszosci.
Duza czesc bialoruskich bilbordow ma wydzwiek patriotyczny. Jest cala seria wyznania milosci Białorusi za pomoca serduszek uformowanych z kwiatow lub owocow.
Albo juz wprost, bez niedomowien
Z innych przemawiaja odezwy do ojczyzny “zakwitaj”, “droga sercu” czy inne deklaracje przywiazania do rodzinnej ziemi. Tło stanowi zwykle przyroda, klimaty rolnicze i ludowe.
Jest tez cala seria “My Białorusini” w wydaniach zarowno wiejskich jak i miejskich.
Niektore plakaty wyrażają patriotyzm lokalny. Tu np. wyraz przywiazania do Brześcia w formie krotkiego wiersza.
Zauwazamy tez odnosniki do świąt- 1 maja
9 maja
Spora ilosc plakatow dotyczy policjantow, wojskowych, pogranicznikow, ich poswiecenia i oddania dla dobra kraju i bezpieczenstwa obywateli...
Tu reklama mlodziezowej organizacji
Widac ze ważną role odgrywaja tu sportowcy. Zwlaszcza duzo uwagi jest poswiecone hokeistom.
Jak sport to i zdrowy tryb zycia z tym zwiazany
Pewne zagadnienie jest dla mnie duzym zaskoczeniem. Zawsze mi sie wydawalo, ze jezyk białoruski jest jezykiem prawie martwym, uzywa go na codzien bardzo niewiele ludzi a obecne władze tego kraju nie sa mu zbyt przychylne. A tu niespodzianka. Duzo przydroznych plakatow ma na celu zareklamowanie tego jezyka nawet dla tych, ktorzy go wczesniej nie uzywali. Jest cala seria “jakie bedzie twoje pierwsze slowo w ojczystym języku?”
Albo juz polecanie konkretnych slow z "ojczystej mowy"- glownie na tapecie sa owoce. Tu akurat jezyny (na wszelki wypadek opisane tez po rosyjsku jakby ktos z obrazka nie rozpoznal własciwie gatunku
Kolejne edycje plakatow mają na celu przestrzeganie, edukacje i dbanie o bezpieczenstwo:
W luznym tłumaczeniu “Nie pętaj sie strefie przygranicznej”
Wiekszosc jednak dotyczy ruchu drogowego- zniechecania do duzych predkosci i zachecania do zapinania pasow
Duzo uwagi jest poswiecone odblaskom
Sa tez plakaty scienne przywieszane na osiedlach mieszkaniowych przestrzegajace przed paleniem tytoniu w domach, zwlaszcza po pijaku bo to grozi pożarem. Mijalismy jeden taki plakat a dwa pietra pod nim wypalone mieszkanie. Robilo wrazenie Niestety nie udalo mi sie zrobic zdjecia…
Sa tez bilbordy, w ilosci calkiem niemałej, mogące zaszokowac i przestraszyc. Dotyczace zachorowan na AIDS. Wiedzialam, ze na wschodzie problem jest wiekszy niz u nas, ale nie sadzilam ze az w takim stopniu. Sprawa jest chyba rzeczywiscie powazna bo ulotki edukacyjne dotyczace jak sie nie zarazic, jak urodzic zdrowe dziecko bedac nosicielką, jak postepowac bedac zarazonym aby choroba sie nie rozwinela- spotykalismy wielokrotnie, w hotelu, w sklepach, na tablicach ogloszen - nawet w zabitych dechami wioskach…
Tu przydrozne zachęty do robienia testów czy leczenia w przypadku nosicielstwa.
Co ciekawe - nie spotkalismy zadnego plakatu na ktorym by byla geba prezydenta...
cdn
Duza czesc bialoruskich bilbordow ma wydzwiek patriotyczny. Jest cala seria wyznania milosci Białorusi za pomoca serduszek uformowanych z kwiatow lub owocow.
Albo juz wprost, bez niedomowien
Z innych przemawiaja odezwy do ojczyzny “zakwitaj”, “droga sercu” czy inne deklaracje przywiazania do rodzinnej ziemi. Tło stanowi zwykle przyroda, klimaty rolnicze i ludowe.
Jest tez cala seria “My Białorusini” w wydaniach zarowno wiejskich jak i miejskich.
Niektore plakaty wyrażają patriotyzm lokalny. Tu np. wyraz przywiazania do Brześcia w formie krotkiego wiersza.
Zauwazamy tez odnosniki do świąt- 1 maja
9 maja
Spora ilosc plakatow dotyczy policjantow, wojskowych, pogranicznikow, ich poswiecenia i oddania dla dobra kraju i bezpieczenstwa obywateli...
Tu reklama mlodziezowej organizacji
Widac ze ważną role odgrywaja tu sportowcy. Zwlaszcza duzo uwagi jest poswiecone hokeistom.
Jak sport to i zdrowy tryb zycia z tym zwiazany
Pewne zagadnienie jest dla mnie duzym zaskoczeniem. Zawsze mi sie wydawalo, ze jezyk białoruski jest jezykiem prawie martwym, uzywa go na codzien bardzo niewiele ludzi a obecne władze tego kraju nie sa mu zbyt przychylne. A tu niespodzianka. Duzo przydroznych plakatow ma na celu zareklamowanie tego jezyka nawet dla tych, ktorzy go wczesniej nie uzywali. Jest cala seria “jakie bedzie twoje pierwsze slowo w ojczystym języku?”
Albo juz polecanie konkretnych slow z "ojczystej mowy"- glownie na tapecie sa owoce. Tu akurat jezyny (na wszelki wypadek opisane tez po rosyjsku jakby ktos z obrazka nie rozpoznal własciwie gatunku
Kolejne edycje plakatow mają na celu przestrzeganie, edukacje i dbanie o bezpieczenstwo:
W luznym tłumaczeniu “Nie pętaj sie strefie przygranicznej”
Wiekszosc jednak dotyczy ruchu drogowego- zniechecania do duzych predkosci i zachecania do zapinania pasow
Duzo uwagi jest poswiecone odblaskom
Sa tez plakaty scienne przywieszane na osiedlach mieszkaniowych przestrzegajace przed paleniem tytoniu w domach, zwlaszcza po pijaku bo to grozi pożarem. Mijalismy jeden taki plakat a dwa pietra pod nim wypalone mieszkanie. Robilo wrazenie Niestety nie udalo mi sie zrobic zdjecia…
Sa tez bilbordy, w ilosci calkiem niemałej, mogące zaszokowac i przestraszyc. Dotyczace zachorowan na AIDS. Wiedzialam, ze na wschodzie problem jest wiekszy niz u nas, ale nie sadzilam ze az w takim stopniu. Sprawa jest chyba rzeczywiscie powazna bo ulotki edukacyjne dotyczace jak sie nie zarazic, jak urodzic zdrowe dziecko bedac nosicielką, jak postepowac bedac zarazonym aby choroba sie nie rozwinela- spotykalismy wielokrotnie, w hotelu, w sklepach, na tablicach ogloszen - nawet w zabitych dechami wioskach…
Tu przydrozne zachęty do robienia testów czy leczenia w przypadku nosicielstwa.
Co ciekawe - nie spotkalismy zadnego plakatu na ktorym by byla geba prezydenta...
cdn
Z Brześcia kierujemy sie w strone Prużan. Gdzies w necie wyczytalam, ze w miasteczku znajduje sie opuszczona synagoga. Przejezdzamy jedną ulicą, druga, trzecia- ni ma. No to trzeba rozpytac wsrod lokalsow. Na pierwszy ogien idzie kobita z siatkami. Nie wie. Nietutejsza. Druga mowi, ze nie interesuje sie historią i od lat przemierza tylko trzy ulice swojego miasta miedzy domem, sklepem a urzedem gdzie pracuje. Przynajmniej szczerze. Trzecia jest babuszka. Ta bardzo chce pomoc, a jeszcze bardziej zrozumiec o co tej dziwnej dziewuszce chodzi. Pytam o stara synagoge. Babcia nie rozumie. Ok- moze “synagoga” to polskie slowo. “Żydowski kosciol”? - “Nie dziecinko, u nas juz od lat nie ma Żydow, Niemcy wymordowali” -“Ale stary kosciol po nich ponoc pozostal?” - “A! Jestescie Żydami i chcecie sie pomodlic?”- pyta z zatroskaniem.. Tlumacze, ze nie, ze jestesmy z Polski, ze interesuje nas stara architektura a synagoga jest przedwojenna, stara i chcielibysmy ją zwiedzic. “Ale tam nie ma muzeum. Muzeum jest w Nowogrodku. Tam Mickiewicz. Tam pojedzcie. Tam Polacy jezdzą”. “Ruiny? Jesli byly gdzies ruiny to pewnie je zburzyli lub wyremontowali”. Tyle. Wiecej informacji nie udalo sie uzyskac na ulicy. Zatem robimy jeszcze kilka rundek po miescie. Dominuje miła dla oka drewniana zabudowa. Domy wieksze, widac ze niewiejskie.
Sa tez blokowiska z białej cegiełki, charakterystyczne dla poradzieckich osiedli.
Cerkiewka
Odnowiony palac, pod ktorym spotykamy autokar z polską wycieczką. Synagogi nie widzieli. Jadą do Nowogródka, a jakze..
Nastepnie jedziemy do Linowa. Tu szukamy palacu Trembickich. Znaleziony na stronie https://urban3p.ru, bardzo pomocnej do szukania ciekawych ruin na wschodzie. Od lat jest jednym z moich glownych przewodnikow przy planowaniu wycieczek. Ale nie na Białorusi Jezdzimy po wsi. Rozwleczona ulicówka. Ni ma. Kurde… Latwiej sie szuka na Dolnym Slasku. Wjezdzasz do wsi, myk myk i juz jest palac. Zatem pytamy. Miejscowi nie wiedza co to jest pałac. Jak do cholery mozna nie wiedziec?? I jak wytlumaczyc czlowiekowi co to jest palac. Jakby dom, duzy, stary, ozdobny, zabytkowy. Sprzed wojny. Tacy bogaci tam mieszkali. Teraz opuszczony. Widze tylko wbite we mnie spojrzenie nicnierozumiejace. Jakbym pytala o latajace hipopotamy o wschodzie ksiezyca. “Muzeum? To nie tu, to w Nowogrodku!”. Chyba mnie pokreci jak jeszcze raz uslysze “Nowogrodek”! W koncu trafiam na w miare kumatą babuszke w sklepie. Alleluja! Ona wie co to jest palac! Niesamowite! Tlumaczy reszcie gawiedzi: “Pamietacie? Ten budynek gdzie byla klubokawiarnia a potem sklep”. Ale nie ma dobrych informacji. Ponoc tego obiektu juz nie ma. Zawalil sie albo mu pomogli? I teraz tam buduja mieszkania. Cos nie mamy dzis szczescia do poszukiwan…
Tak ow pałac wygladal jeszcze w 2014 roku. Przed nim staly Leninki. Zdjecia pochodza ze strony:https://urban3p.ru/object20042/ Czyjego sa autorstwa nie wiem bo nie jest tam podane.
Musimy sie pocieszyc samolotem i przydroznym krzyzem
Rezygnuje z szukania kilku pobliskich palacow. Jedziemy do Rużan. Tamtejszy zamek na pewno jest! (chyba )
Po drodze mijamy ciekawe przydrozne miejsce biwakowe z bocianem gigantem. Ciekawe ile dzieci przyniosl
Pałac w Rużanach (lub Różanie- bo spotkalam sie z rozną pisownia jak i odmianą) jest i widac go z daleka. Jest to ruina pałacu Sapiehów. Budynek ogolnie nie mial szczescia w swoim zyciu. Po powstaniu listopadowym byl skonfiskowany wlascicielowi i przerobiony na fabryke. W czasie I i II wojny swiatowej byl spalony.
Brama wjazdowa ocieka remontem i swieza farba
Pozostala czesc jest malownicza ruiną
Po ruinach ugania gromada lokalnych chlopaczkow, ktorzy bardzo chca nas oprowadzic, opowiedziec historie obiektu, rzecz jasna nie za darmo. Sa bardzo namolni i upierdliwi. Nie rozumieja zwrotu “nie dziekuje”. Slowa “NIE!!!!!” rowniez...
Zdjecie grupowe. ⅕ ekipy nie wspolpracuje…
Wogole kabaczę nie jest zbyt grzeczne na tym wyjezdzie. Wszyscy w prawo to kabak w lewo. Jakakolwiek proba nadania kierunku konczy sie wrzaskiem i wierzganiem. To chyba prawda co ludziska mowili, ze dzieci okolo lat 2 robia sie knąbrne i uparte jak wsciekly osioł..
Gonienie tego osobnika jest czasem utrudnione i wymaga pelzania
Z Rużan jedziemy w strone Łyskowa. Zjezdzamy na sympatyczne szutrowe drogi.
Klimat drog jeszcze boczniejszych... ciekawe dokad prowadza?
Na tej trasie okazuje sie, ze GPS jest bardzo przydatnym urzadzeniem. Grzesiowe pudełko kieruje nas drogą przez wioski Bojary i Krupa. Wedlug mojej mapy tam wogole nie ma drog, wiec w zyciu bysmy tam nie zakręcili. GPS kieruje tam jako drogami glowniejszymi bo… noszą slady asfaltu. Nie jest to pozbawione prawdy- widac ze asfalt tam kiedys byl. Co kilkadziesiat metrow jest jakas łacha. Gdyby nie magiczne pudełko nigdy bysmy tu nie trafili. A bylo warto!
Byl tu kiedys jakis zaklad przemyslowy- a przynajmniej spory kołchoz, dzis popadły w ruine. Baraki, hale ciagna sie na przestrzeni chyba kilometra.
Dalej rozciaga sie wioska. Troche wyglada na wymarła. Sporo domow jest zabitych dechami, zarosnietych, w postaci wydmuszek w ktorych tylko hula wiatr.
Inne sprawiaja wrazenie wciaz uzywanych- w obejsciu mozna spotkac zywy inwentarz, ktory zwykle nie wystepuje samotnie i przewaznie wiaze sie z obecnoscia czlowieka. Ale na calej trasie nikogo nie udaje sie napotkac.. Tylko syk gęsi i sporadyczne ujadanie psa sugeruje, ze ludzie tu są- lub jesli znikneli - to calkiem niedawno
Naciskamy klamke jednego z domostw. Wchodzimy do sieni. Dalej wisi kłodka… Mamy gotową mowe na okolicznosc spotkania kogokolwiek- pytamy gdzie mozna kupic mleko. Okazuje sie to jednak niepotrzebne. Ludzi brak…
Tabliczki przybite do niektorch płotow informują, ze dwa razy w tygodniu zawija tu sklep objazdowy.
A tu dom udekorowany ozdobami stylizowanymi na grzybki halucynogenki
Widac ze niegdys mieli tu jakies kino lub przynajmniej klubokawiarnie
Kluczac po wiosce...
Kawałek dalej napotykamy na wieksza wies. Maja tu nawet bank!
I porosły brzeziną placyk pod czujnych okiem Włodka…
Do Łyskowa zmierzamy z racji na opuszczony koscioł, spory, górujacy nad niska zabudowa wsi.
W srodku zachowało sie jeszcze troche malowideł i zdobien
A nawet jeden polski napis!
Oraz tablice w swojskim jezyku!
Jest tez cerkiewka i przystanek autobusowy z wiewiorka
Przydrozne krzyze w mijanych wioskach sa wszedzie udekorowane kolorowymi kwiatami.
Dzien jest szary, ponury i potwornie zimny. Tak ciemny, ze wszystkie zdjecia wychodzą do dupy. Kilka razy łykam sobie pieprzówki zeby nie zamarznac. Pomaga- jak zawsze A toperz i kabaczek nie moga... Ale mi jest ich zal!
Na nocleg zatrzymujemy sie w rejonie miasteczka Zelwa, nad jeziorem o tej samej nazwie. Wogole podprowadza nas tu miejscowy, jako ze z lekka spanikowalismy bo wyrzucilo nas na płatną droge, ktorą nieswiadomi przejechalismy 3 km. Ciekawe czy nas gdzies przyuwazylo. Ponoc licho nie spi, czai sie i donosi Miejscowy wiec nas eskortuje w strone jeziora bysmy znow nie musieli na ową droge wjechac. Droga, ktorą suniemy, jest zdecydowanie niepłatna- ale opatrzona zakazem wjazdu bo jest jakas roboczą trasa po wale wokol zbiornika. Udaje sie jednak po chwili wyjechac na normalne drogi.
W sosnowym lasku zatrzymujemy sie na biwak. W dali majacza jakies zabudowania kołchozu. Przez kłębowisko chmur przebijaja sie promienie zachodzacego slonca.
Front niepogody chyba ustepuje?
Przy ogniu nocna porą…
cdn
Sa tez blokowiska z białej cegiełki, charakterystyczne dla poradzieckich osiedli.
Cerkiewka
Odnowiony palac, pod ktorym spotykamy autokar z polską wycieczką. Synagogi nie widzieli. Jadą do Nowogródka, a jakze..
Nastepnie jedziemy do Linowa. Tu szukamy palacu Trembickich. Znaleziony na stronie https://urban3p.ru, bardzo pomocnej do szukania ciekawych ruin na wschodzie. Od lat jest jednym z moich glownych przewodnikow przy planowaniu wycieczek. Ale nie na Białorusi Jezdzimy po wsi. Rozwleczona ulicówka. Ni ma. Kurde… Latwiej sie szuka na Dolnym Slasku. Wjezdzasz do wsi, myk myk i juz jest palac. Zatem pytamy. Miejscowi nie wiedza co to jest pałac. Jak do cholery mozna nie wiedziec?? I jak wytlumaczyc czlowiekowi co to jest palac. Jakby dom, duzy, stary, ozdobny, zabytkowy. Sprzed wojny. Tacy bogaci tam mieszkali. Teraz opuszczony. Widze tylko wbite we mnie spojrzenie nicnierozumiejace. Jakbym pytala o latajace hipopotamy o wschodzie ksiezyca. “Muzeum? To nie tu, to w Nowogrodku!”. Chyba mnie pokreci jak jeszcze raz uslysze “Nowogrodek”! W koncu trafiam na w miare kumatą babuszke w sklepie. Alleluja! Ona wie co to jest palac! Niesamowite! Tlumaczy reszcie gawiedzi: “Pamietacie? Ten budynek gdzie byla klubokawiarnia a potem sklep”. Ale nie ma dobrych informacji. Ponoc tego obiektu juz nie ma. Zawalil sie albo mu pomogli? I teraz tam buduja mieszkania. Cos nie mamy dzis szczescia do poszukiwan…
Tak ow pałac wygladal jeszcze w 2014 roku. Przed nim staly Leninki. Zdjecia pochodza ze strony:https://urban3p.ru/object20042/ Czyjego sa autorstwa nie wiem bo nie jest tam podane.
Musimy sie pocieszyc samolotem i przydroznym krzyzem
Rezygnuje z szukania kilku pobliskich palacow. Jedziemy do Rużan. Tamtejszy zamek na pewno jest! (chyba )
Po drodze mijamy ciekawe przydrozne miejsce biwakowe z bocianem gigantem. Ciekawe ile dzieci przyniosl
Pałac w Rużanach (lub Różanie- bo spotkalam sie z rozną pisownia jak i odmianą) jest i widac go z daleka. Jest to ruina pałacu Sapiehów. Budynek ogolnie nie mial szczescia w swoim zyciu. Po powstaniu listopadowym byl skonfiskowany wlascicielowi i przerobiony na fabryke. W czasie I i II wojny swiatowej byl spalony.
Brama wjazdowa ocieka remontem i swieza farba
Pozostala czesc jest malownicza ruiną
Po ruinach ugania gromada lokalnych chlopaczkow, ktorzy bardzo chca nas oprowadzic, opowiedziec historie obiektu, rzecz jasna nie za darmo. Sa bardzo namolni i upierdliwi. Nie rozumieja zwrotu “nie dziekuje”. Slowa “NIE!!!!!” rowniez...
Zdjecie grupowe. ⅕ ekipy nie wspolpracuje…
Wogole kabaczę nie jest zbyt grzeczne na tym wyjezdzie. Wszyscy w prawo to kabak w lewo. Jakakolwiek proba nadania kierunku konczy sie wrzaskiem i wierzganiem. To chyba prawda co ludziska mowili, ze dzieci okolo lat 2 robia sie knąbrne i uparte jak wsciekly osioł..
Gonienie tego osobnika jest czasem utrudnione i wymaga pelzania
Z Rużan jedziemy w strone Łyskowa. Zjezdzamy na sympatyczne szutrowe drogi.
Klimat drog jeszcze boczniejszych... ciekawe dokad prowadza?
Na tej trasie okazuje sie, ze GPS jest bardzo przydatnym urzadzeniem. Grzesiowe pudełko kieruje nas drogą przez wioski Bojary i Krupa. Wedlug mojej mapy tam wogole nie ma drog, wiec w zyciu bysmy tam nie zakręcili. GPS kieruje tam jako drogami glowniejszymi bo… noszą slady asfaltu. Nie jest to pozbawione prawdy- widac ze asfalt tam kiedys byl. Co kilkadziesiat metrow jest jakas łacha. Gdyby nie magiczne pudełko nigdy bysmy tu nie trafili. A bylo warto!
Byl tu kiedys jakis zaklad przemyslowy- a przynajmniej spory kołchoz, dzis popadły w ruine. Baraki, hale ciagna sie na przestrzeni chyba kilometra.
Dalej rozciaga sie wioska. Troche wyglada na wymarła. Sporo domow jest zabitych dechami, zarosnietych, w postaci wydmuszek w ktorych tylko hula wiatr.
Inne sprawiaja wrazenie wciaz uzywanych- w obejsciu mozna spotkac zywy inwentarz, ktory zwykle nie wystepuje samotnie i przewaznie wiaze sie z obecnoscia czlowieka. Ale na calej trasie nikogo nie udaje sie napotkac.. Tylko syk gęsi i sporadyczne ujadanie psa sugeruje, ze ludzie tu są- lub jesli znikneli - to calkiem niedawno
Naciskamy klamke jednego z domostw. Wchodzimy do sieni. Dalej wisi kłodka… Mamy gotową mowe na okolicznosc spotkania kogokolwiek- pytamy gdzie mozna kupic mleko. Okazuje sie to jednak niepotrzebne. Ludzi brak…
Tabliczki przybite do niektorch płotow informują, ze dwa razy w tygodniu zawija tu sklep objazdowy.
A tu dom udekorowany ozdobami stylizowanymi na grzybki halucynogenki
Widac ze niegdys mieli tu jakies kino lub przynajmniej klubokawiarnie
Kluczac po wiosce...
Kawałek dalej napotykamy na wieksza wies. Maja tu nawet bank!
I porosły brzeziną placyk pod czujnych okiem Włodka…
Do Łyskowa zmierzamy z racji na opuszczony koscioł, spory, górujacy nad niska zabudowa wsi.
W srodku zachowało sie jeszcze troche malowideł i zdobien
A nawet jeden polski napis!
Oraz tablice w swojskim jezyku!
Jest tez cerkiewka i przystanek autobusowy z wiewiorka
Przydrozne krzyze w mijanych wioskach sa wszedzie udekorowane kolorowymi kwiatami.
Dzien jest szary, ponury i potwornie zimny. Tak ciemny, ze wszystkie zdjecia wychodzą do dupy. Kilka razy łykam sobie pieprzówki zeby nie zamarznac. Pomaga- jak zawsze A toperz i kabaczek nie moga... Ale mi jest ich zal!
Na nocleg zatrzymujemy sie w rejonie miasteczka Zelwa, nad jeziorem o tej samej nazwie. Wogole podprowadza nas tu miejscowy, jako ze z lekka spanikowalismy bo wyrzucilo nas na płatną droge, ktorą nieswiadomi przejechalismy 3 km. Ciekawe czy nas gdzies przyuwazylo. Ponoc licho nie spi, czai sie i donosi Miejscowy wiec nas eskortuje w strone jeziora bysmy znow nie musieli na ową droge wjechac. Droga, ktorą suniemy, jest zdecydowanie niepłatna- ale opatrzona zakazem wjazdu bo jest jakas roboczą trasa po wale wokol zbiornika. Udaje sie jednak po chwili wyjechac na normalne drogi.
W sosnowym lasku zatrzymujemy sie na biwak. W dali majacza jakies zabudowania kołchozu. Przez kłębowisko chmur przebijaja sie promienie zachodzacego slonca.
Front niepogody chyba ustepuje?
Przy ogniu nocna porą…
cdn
Błąd! W tym wieku rodzi się samoświadomość. A w zasadzie rodzi się uzewnętrznianie samoświadomości. Wraz z tym powstaje w małej główce przekonanie, że skoro "jestem" to "mogę". Na przykład zaspokoić samemu swoją ciekawość... Tym bardziej, ze raczej słabo jeszcze rozwinięty aparat mowy nie pozwala o wszystkie ciekawe sprawy wypytać.buba pisze:ze dzieci okolo lat 2 robia sie knąbrne i uparte jak wsciekly osioł..
Natomiast w miarę dobre opanowanie dwunożnego chodu skutkuje skłonnością do spacerowania w poszukiwaniu odpowiedzi. No i zaspokajaniu ciekawości, która popycha wszystkich wędrowców, włóczęgów, turystów - co jest za tym pagórkiem, za zakrętem, drzwiami...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
O to to! a poszukiwanie odpowiedzi zawsze musi byc tam gdzie jezdza samochody, gdzie jest najwiekszy chaszcz, albo strome urwisko nad rzeka. Tam napewno czai sie zaspokojenie ciekawosci! i tylko ci zli rodzice odławiaja w ostatniej chwiliPiotrek pisze: Natomiast w miarę dobre opanowanie dwunożnego chodu skutkuje skłonnością do spacerowania w poszukiwaniu odpowiedzi. No i zaspokajaniu ciekawości, która popycha wszystkich wędrowców, włóczęgów, turystów - co jest za tym pagórkiem, za zakrętem, drzwiami...
Acz widuje nieraz rodziny z dziecmi w podobnym wieku ktore ida za rączke albo grzecznie tuptaja przy nodze... I czasem mi zazdrosc gdy ja w tym momencie musze niesc pod pachą wierzgajacy tłumoczek...
Rano odkrywamy ze nad zalewem Zelwa, kawałek dalej, sa jeszcze ladniejsze miejsca biwakowe. Ale juz nie bardzo dla zmotoryzowanych, tzn moze jakas zdesperowana terenowka dałaby rade tu dotrzec? Slady opon i głebokich kolein swiadcza, ze wsrod miejscowych czasem takowe bywaja
Mijamy rozne miejscowsci - gdzie wies przeplata sie z miastem.
Wiekszosc wiosek to zagłebia eternitu. Niby to uwazane za material taki niezdrowy ale rosliny chyba uwazaja inaczej. To eternit najczesciej porasta mchem czy porostami. Dachowka, blacha czy papa duzo rzadziej!
Sa tez wioski z drewniana zabudowa, kolorowymi domeczkami a srodkiem wsi wali swiezy asfalt jak z rolki. Jak dwa rozne swiaty nalozone na siebie przypadkiem, losowo, omyłkowo. Jakos nie pasuje… Wrecz wydaje sie, ze jedno z nich jest makietą, a moze czesc elementow jest tylko narysowana?
Busio na trasie Zelwa- Ljachowiczi
Dalej droga skreca pomiedzy zaklady przemyslowe w rejonie miasteczka Krasnoselskij
To chyba biełaz, nie? Albo cos innego o gabarytach wdeptujacych w ziemie.. A nam sie wydaje, ze busio jest olbrzymi!
Cale miasteczko jest utrzymane w klimatach industrialnych. Wszystko wokol jest jakby przypylone, jakby w lekko zabielonym odcieniu, a horyzont jest bardziej zatarty niz w innych miejscach.
Na skwerku mijamy m.in. pomniki nadgryzionych jabłek.
Jest tez cekiewka
W Ros szukamy pałacu. Idzie nam jak zwykle. Kilometry lecą, inne miasta, inne wsie, a tendecja wciaz ta sama. Palac w oczy nie wpada. Zaczepiani miejscowi nic nie wiedzą, ba! znaczenie slowa “pałac” jest dla nich mocno rozmyte. A “opuszczony pałac” to juz calkowita abstrakcja. “Duzy dom? Opuszczony? Tu w Ros? A co- chcecie kupic? Ja mam na sprzedaz ale dwa małe- na jedno wyjdzie. Chcecie obejrzec?”. “U nas miejscowosc nieturystyczna, u nas nie ma nic ciekawego, nic tu po was, tu nie znajdziecie swojego “pałacu” cokolwiek to jest”. Naprawde nie wiem jak wytlumaczyc nasze przygodne kontakty z kilkudziesiecioma przedstawicielami lokalnej ludnosci. Czy ja mam dziwną zdolnosc zagadywania ludzi ktorzy sa, mowiac oględnie i nikogo nie obrazajac- “jacys dziwni”. Czy moze oni nas wkrecaja? Bo dobrze wiedza o co pytam tylko z jakiegos powodu nie chca udzielic odpowiedzi? Bo niechetnie sie odnoszą sie do pozostalosci polskich lub zydowskich? Czy moze wszystkie opuszczone i zruinowane palace, synagogi, dwory zniknely w przeddzien naszego przyjazdu? Odpowiedzi na te nurtujace pytania nie udalo sie odnalezc. Podobnie jak 95% szukanych obiektow
Kurcze, w Polsce czy na Ukrainie to nawet kazdy żul spod sklepu wskaze ci ruiny znajdujace sie w jego wsi. Ba! Jeszcze zaprowadzi cie do pięciu innych o ktorych nie mialas pojęcia! A tu zagadywalam nie żuli tylko taksowkarzy, sprzedawcow, urzednikow, kobiety z dziecmi...
Gdy nastepny raz bedziemy sie wybierac na Białorus juz inaczej podejdziemy do szukania takich obiektow. Dokladnie pospisujemy lokalizacje, ulice gdzie cos sie znajduje, czy pobliskie budynki, ktore miejscowi kojarza jak poczta czy szkola. Chyba kojarzą… bo niczego nie mozna byc pewnym...
Pałac z Ros nalezal kiedys do Potockich i powinien wygladac tak:
Zdjecie ze strony : https://www.holiday.by/by/skarb/948-usa ... selke-ross
Włóczac sie w rejonie parku znajdujemy za to jakis stary młyn.
Wejsc do srodka sie nie udalo ale co kabaczę sobie potupało w cienistej hali, co sie wybiegalo na pograniczu slonca i cienia. Nie wiem czy wszystkie dzieci tak mają, ze uwielbiaja ogromne puste hale gdzie tupot małych stóp powtarza wielkie echo?
Kilkakrotnie jadac przez miasteczka i wioski widzimy grupki ludzi w roznym wieku zajmujace sie porzadkowaniem parkow czy skwerow. Biegaja z motyczkami, zamiataja, cos przekopują, bielą drzewa, sadzą kwiatki. I nie sa to wynajete ekipy remontowe ale zakutane w chusty babuszki, dzieci w wieku szkolnym, panie w kolorowych fartuszkach. Nie wiem czy jest to inicjatywa oddolna "posprzatajmy nasza wies" czy z zakladow pracy albo szkoł sa zlecane obowiazkowe "roboty spoleczne"? Jedno jest pewne- Białorus jest chyba najmniej zasmieconym krajem z tych, ktore mialam okazje odwiedzic. W lasach, w rowach, w parkach nie ma smietniska a nawet w dzikich miejscach biwakowych jakies butelki czy papiery wystepuja bardzo sporadycznie. Czy jest to z tym zwiazane, ze jesli jakas grupa popracuje kilka godzin w miejskim parku to potem dwa razy sie zastanowi zanim rzuci smiecia? Bo niszczy prace nie anonimowej sprzataczki- tylko swoją własną?
Tu akurat trwaja porzadki na skwerku wokol pomnika
Jadac przez Białorus nie widzialam samochodow na starych, poradzieckich blachach. Juz nie mowie o tych czarnych, najstarszych. Ale nawet tych bialych z lat 80 tych nie ma. Na Ukrainie jezdzi tego jeszcze bardzo duzo. Moze tu maja jakies bardziej restrykcyjne przeglady dla aut? Moze jest obowiazek wymiany blach jak chcesz wyjechac na drogi?
No dobra- dwa razy widzialam radzieckie blachy- na takich oto pojazdach
Wiekszosc aut ma rejestracje wedlug jednego wzoru
Czesc ma czerwone literki- ale to moze oznacza samochody sluzbowe? Bo widzialam na autobusach a to np. jest karetka
Mijamy rozne miejscowsci - gdzie wies przeplata sie z miastem.
Wiekszosc wiosek to zagłebia eternitu. Niby to uwazane za material taki niezdrowy ale rosliny chyba uwazaja inaczej. To eternit najczesciej porasta mchem czy porostami. Dachowka, blacha czy papa duzo rzadziej!
Sa tez wioski z drewniana zabudowa, kolorowymi domeczkami a srodkiem wsi wali swiezy asfalt jak z rolki. Jak dwa rozne swiaty nalozone na siebie przypadkiem, losowo, omyłkowo. Jakos nie pasuje… Wrecz wydaje sie, ze jedno z nich jest makietą, a moze czesc elementow jest tylko narysowana?
Busio na trasie Zelwa- Ljachowiczi
Dalej droga skreca pomiedzy zaklady przemyslowe w rejonie miasteczka Krasnoselskij
To chyba biełaz, nie? Albo cos innego o gabarytach wdeptujacych w ziemie.. A nam sie wydaje, ze busio jest olbrzymi!
Cale miasteczko jest utrzymane w klimatach industrialnych. Wszystko wokol jest jakby przypylone, jakby w lekko zabielonym odcieniu, a horyzont jest bardziej zatarty niz w innych miejscach.
Na skwerku mijamy m.in. pomniki nadgryzionych jabłek.
Jest tez cekiewka
W Ros szukamy pałacu. Idzie nam jak zwykle. Kilometry lecą, inne miasta, inne wsie, a tendecja wciaz ta sama. Palac w oczy nie wpada. Zaczepiani miejscowi nic nie wiedzą, ba! znaczenie slowa “pałac” jest dla nich mocno rozmyte. A “opuszczony pałac” to juz calkowita abstrakcja. “Duzy dom? Opuszczony? Tu w Ros? A co- chcecie kupic? Ja mam na sprzedaz ale dwa małe- na jedno wyjdzie. Chcecie obejrzec?”. “U nas miejscowosc nieturystyczna, u nas nie ma nic ciekawego, nic tu po was, tu nie znajdziecie swojego “pałacu” cokolwiek to jest”. Naprawde nie wiem jak wytlumaczyc nasze przygodne kontakty z kilkudziesiecioma przedstawicielami lokalnej ludnosci. Czy ja mam dziwną zdolnosc zagadywania ludzi ktorzy sa, mowiac oględnie i nikogo nie obrazajac- “jacys dziwni”. Czy moze oni nas wkrecaja? Bo dobrze wiedza o co pytam tylko z jakiegos powodu nie chca udzielic odpowiedzi? Bo niechetnie sie odnoszą sie do pozostalosci polskich lub zydowskich? Czy moze wszystkie opuszczone i zruinowane palace, synagogi, dwory zniknely w przeddzien naszego przyjazdu? Odpowiedzi na te nurtujace pytania nie udalo sie odnalezc. Podobnie jak 95% szukanych obiektow
Kurcze, w Polsce czy na Ukrainie to nawet kazdy żul spod sklepu wskaze ci ruiny znajdujace sie w jego wsi. Ba! Jeszcze zaprowadzi cie do pięciu innych o ktorych nie mialas pojęcia! A tu zagadywalam nie żuli tylko taksowkarzy, sprzedawcow, urzednikow, kobiety z dziecmi...
Gdy nastepny raz bedziemy sie wybierac na Białorus juz inaczej podejdziemy do szukania takich obiektow. Dokladnie pospisujemy lokalizacje, ulice gdzie cos sie znajduje, czy pobliskie budynki, ktore miejscowi kojarza jak poczta czy szkola. Chyba kojarzą… bo niczego nie mozna byc pewnym...
Pałac z Ros nalezal kiedys do Potockich i powinien wygladac tak:
Zdjecie ze strony : https://www.holiday.by/by/skarb/948-usa ... selke-ross
Włóczac sie w rejonie parku znajdujemy za to jakis stary młyn.
Wejsc do srodka sie nie udalo ale co kabaczę sobie potupało w cienistej hali, co sie wybiegalo na pograniczu slonca i cienia. Nie wiem czy wszystkie dzieci tak mają, ze uwielbiaja ogromne puste hale gdzie tupot małych stóp powtarza wielkie echo?
Kilkakrotnie jadac przez miasteczka i wioski widzimy grupki ludzi w roznym wieku zajmujace sie porzadkowaniem parkow czy skwerow. Biegaja z motyczkami, zamiataja, cos przekopują, bielą drzewa, sadzą kwiatki. I nie sa to wynajete ekipy remontowe ale zakutane w chusty babuszki, dzieci w wieku szkolnym, panie w kolorowych fartuszkach. Nie wiem czy jest to inicjatywa oddolna "posprzatajmy nasza wies" czy z zakladow pracy albo szkoł sa zlecane obowiazkowe "roboty spoleczne"? Jedno jest pewne- Białorus jest chyba najmniej zasmieconym krajem z tych, ktore mialam okazje odwiedzic. W lasach, w rowach, w parkach nie ma smietniska a nawet w dzikich miejscach biwakowych jakies butelki czy papiery wystepuja bardzo sporadycznie. Czy jest to z tym zwiazane, ze jesli jakas grupa popracuje kilka godzin w miejskim parku to potem dwa razy sie zastanowi zanim rzuci smiecia? Bo niszczy prace nie anonimowej sprzataczki- tylko swoją własną?
Tu akurat trwaja porzadki na skwerku wokol pomnika
Jadac przez Białorus nie widzialam samochodow na starych, poradzieckich blachach. Juz nie mowie o tych czarnych, najstarszych. Ale nawet tych bialych z lat 80 tych nie ma. Na Ukrainie jezdzi tego jeszcze bardzo duzo. Moze tu maja jakies bardziej restrykcyjne przeglady dla aut? Moze jest obowiazek wymiany blach jak chcesz wyjechac na drogi?
No dobra- dwa razy widzialam radzieckie blachy- na takich oto pojazdach
Wiekszosc aut ma rejestracje wedlug jednego wzoru
Czesc ma czerwone literki- ale to moze oznacza samochody sluzbowe? Bo widzialam na autobusach a to np. jest karetka
Tak, to Biełaz. Jeden z najmniejszych, typ 7547, ładowność 40 ton.buba pisze:To chyba biełaz, nie?
Dodam, że największy o oznaczeniu 75710 ma ładowność 450 ton. A wygląda tak:
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
A pytałaś o "pałac" czy o "dwariec"?buba pisze:znaczenie slowa “pałac” jest dla nich mocno rozmyte
Wszystkie dzieci uwielbiają echo.buba pisze:wszystkie dzieci tak mają, ze uwielbiaja ogromne puste hale gdzie tupot małych stóp powtarza wielkie echo?
Dokładnie tak. Przed 2004 rokiem (reforma systemu tablic na Białorusi - wprowadzenie tych "nowego" typu, à la europejskiego) tablice rejestracyjne pojazdów należących do podmiotów krajowych miały czerwone znaki na białym tle, pojazdy będące w dyspozycji MSW – białe znaki na czerwonym tle, zaś pojazdy zarejestrowane przez podmioty zagraniczne (zarówno osoby prawne, jak i osoby fizyczne – cudzoziemców) czarne znaki na żółtym tle.buba pisze:Czesc ma czerwone literki- ale to moze oznacza samochody sluzbowe?
PS. Przed tą reformą, na Białorusi obowiązywało ponad 20 wzorów tablic.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
O dwariec oczywiscie. Ale jak widzialam ze nie dziala probowalam rowniez z "dwor", "palac", "zamok", "kriepost", "bolszoj dom" i jeszcze kilkunastoma co mi do glowy przyszlo, nie liczac form opisowych. skutek..nieszczegolny..Piotrek pisze:A pytałaś o "pałac" czy o "dwariec"?
Uuuu jakbym wtedy pojechala to bym uzyla na tablicach!PS. Przed tą reformą, na Białorusi obowiązywało ponad 20 wzorów tablic.
Jako ze szukanie zaplanowanych obiektow idzie nam na Białorusi oględnie mowiac nieszczegolnie, zmieniamy plany na dzien dzisiejszy. Pojezdzimy sobie bez celu. To znaczy z bardzo okreslonym celem. Z Ros do Orla, tak zeby droga byla długa i wiodła przez mozliwie jak najwieksze zadupia. Pada na trase przez wioski Szczara- Szestiły- Stukaly- Gołuby- Ruda Lipiczanska- Nowosjołki- Czyrwonyj Bor- Nakryszki- Dubrowka- Korytnica- Demjanowcy- Guzni. Wioski połozone sa w duzych komplekasach lesnych zwanych Lipiczańska Puszcza.
Asfalt pojawia sie tu rzadko a nawet gdy sie pojawi to szybko znika. Zwykle informuje o tym znak, ktory juz dobrze znamy z Łotwy. Znak, ktory zawsze powoduje usmiech na mym ryjku, bo oznacza ze zaraz bedzie fajnie- pyliscie i wyboiscie.
Co jednak trzeba przyznac tutejsze szutry sa rowne, szerokie i mozna po nich jechac bardzo szybko bez obawy o utrate zawieszenia.
Acz my szybko nie jedziemy. Bo po prostu szkoda widokow i klimatu
W Stukałach zawijamy do sklepu. Nalezy do takich obiektow, pod ktorym mozna by spedzil pol dnia.. Ech.. jakby tu byc pieszo lub rowerem.. Bo teraz to kierowcy by nas ubili jakbysmy sie tu wylozyli z piwkiem na wygrzanym piachu! (a! nie wspomnialam ze dzis dzien jest cieply i ladny!)
W sklepie wybor piw jest niewielki. Sa tylko takie w 1.5-2 litrowych butlach. Dopytuje o mniejsze. Sprzedawczyni smieje sie, ze to takie piwa dla “mużyków”, jako ze oni sa glownymi konsumentami tego typu towarow. No bo co to dla faceta pol litra piwa? Nawet nie na smak!
Bardzo wlasciwe ostrzezenie- “Nadmierne spozycie piwa szkodzi waszemu zdrowiu”
W czasie gdy gadam sobie z babką, a glownie to ona zachwyca sie kabaczkiem biegajacym po sklepie i skubiącym worki z jakimis kaszami czy innym “produktem sypkim” to przyjezdza jakis gosc i pyta reszte ekipy “czym handlujecie?”. Pojawil sie pod sklepem nieznany bus- znaczy cos mają na sprzedaz, nie?
Drugi sklep gdzies w kolejnych wioskach jest niestety zamkniety.
W wiekszosci wiosek dominuja pojawiajace sie dwa razy w tygodniu sklepiki objazdowe. Nie bylo dane nam spotkac...
Jest tu w zwyczaju malowac domki na kolorowo. Na ładne, żywe kolory a nie jakies rozmyte blade pastele jak u nas.
Niektorzy ozdabiaja tez w inny sposob
A przede wszystkim zachwycaja nas okienka w tych wszystkich wioskach! Podrzezbiane, czasem udekorowane wręcz koronką roznych zawijasow i wycinanek! Okienniczek raczej mało.
Płoty czesto malują tu niejednolicie, pasiasto. Czesc sztachet na jeden kolor, czesc na inny.
Sa tez płoty wyplatane
Spotykamy tez elementy wskazujące wyraznie, ze czas sie tu nie zatrzymal- ze wciaz jestesmy w XXI wieku. Mozna zaobserwowac ciekawy sposob radzenia sobie z niepotrzebnymi butelkami z plastiku. Po co zapychac tym kubły na smieci. A mozna zrobic palme!
Na dzisiejszej trasie mijamy dwie cerkiewki- w Nakryszkach i Demjanowcach.
Mijamy tez kilka domow zamieszkanych przez weteranow Wielkiej Wojny Ojczyznianej. Podobnie jak na Ukrainie sa one opatrzone gwiazdą i specjalną tabliczką.
Spotykamy tez domy, na ktorych nie ma napisu- tylko przybity symbol czerwonej gwiazdy. Zatem tam jest weteran czy go nie ma? Czy tylko swiadczy to o sympatii do tego nurtu? Tego nie rozgryzlismy. (gwiazda na rogu domu i miedzy oknami)
Jadac po wioskach mozna zaobserwowac wiele scenek rodzajowych ze zwyklego zycia ich mieszkancow. Tu babuszki przycupnely na ławce i sobie plotkują grzejąc sie w slonku, tu przywiezli i wyładowuja ziemniaki z ciezarowki, tu dwoch panów wraca chwiejnym krokiem do swojej chałupy. Tam ktos naprawia motocykl lub zaprzega konika.
Na Białorusi dosc rzadko spotykamy pojazdy zaprzegowe. Przez caly wyjazd widzielismy chyba tylko z 20-30 furmanek. Podczas gdy na ukrainskim Polesiu tyle to sie mija w godzine
Na tym etapie juz wszyscy bylismy pewni ze droga zaraz sie skonczy gdzies w bagnie.
Ale jednak nie!
Ciekawe czy jej zostanie sympatia do map...
Na biwak zatrzymujemy sie nad Niemnem kolo wsi Orla, blisko mostu.
Nic dziwnego, ze tyle uwagi poswiecono w polskiej literaturze tej rzece- bo jest bardzo ladna i klimatyczna!
Kabaczę zagląda do tajemniczej, pyrkającej tulei a zaciekawione guganie niosło sie wokoło.
Wieczorem oczywiscie ognicho!
cdn
Asfalt pojawia sie tu rzadko a nawet gdy sie pojawi to szybko znika. Zwykle informuje o tym znak, ktory juz dobrze znamy z Łotwy. Znak, ktory zawsze powoduje usmiech na mym ryjku, bo oznacza ze zaraz bedzie fajnie- pyliscie i wyboiscie.
Co jednak trzeba przyznac tutejsze szutry sa rowne, szerokie i mozna po nich jechac bardzo szybko bez obawy o utrate zawieszenia.
Acz my szybko nie jedziemy. Bo po prostu szkoda widokow i klimatu
W Stukałach zawijamy do sklepu. Nalezy do takich obiektow, pod ktorym mozna by spedzil pol dnia.. Ech.. jakby tu byc pieszo lub rowerem.. Bo teraz to kierowcy by nas ubili jakbysmy sie tu wylozyli z piwkiem na wygrzanym piachu! (a! nie wspomnialam ze dzis dzien jest cieply i ladny!)
W sklepie wybor piw jest niewielki. Sa tylko takie w 1.5-2 litrowych butlach. Dopytuje o mniejsze. Sprzedawczyni smieje sie, ze to takie piwa dla “mużyków”, jako ze oni sa glownymi konsumentami tego typu towarow. No bo co to dla faceta pol litra piwa? Nawet nie na smak!
Bardzo wlasciwe ostrzezenie- “Nadmierne spozycie piwa szkodzi waszemu zdrowiu”
W czasie gdy gadam sobie z babką, a glownie to ona zachwyca sie kabaczkiem biegajacym po sklepie i skubiącym worki z jakimis kaszami czy innym “produktem sypkim” to przyjezdza jakis gosc i pyta reszte ekipy “czym handlujecie?”. Pojawil sie pod sklepem nieznany bus- znaczy cos mają na sprzedaz, nie?
Drugi sklep gdzies w kolejnych wioskach jest niestety zamkniety.
W wiekszosci wiosek dominuja pojawiajace sie dwa razy w tygodniu sklepiki objazdowe. Nie bylo dane nam spotkac...
Jest tu w zwyczaju malowac domki na kolorowo. Na ładne, żywe kolory a nie jakies rozmyte blade pastele jak u nas.
Niektorzy ozdabiaja tez w inny sposob
A przede wszystkim zachwycaja nas okienka w tych wszystkich wioskach! Podrzezbiane, czasem udekorowane wręcz koronką roznych zawijasow i wycinanek! Okienniczek raczej mało.
Płoty czesto malują tu niejednolicie, pasiasto. Czesc sztachet na jeden kolor, czesc na inny.
Sa tez płoty wyplatane
Spotykamy tez elementy wskazujące wyraznie, ze czas sie tu nie zatrzymal- ze wciaz jestesmy w XXI wieku. Mozna zaobserwowac ciekawy sposob radzenia sobie z niepotrzebnymi butelkami z plastiku. Po co zapychac tym kubły na smieci. A mozna zrobic palme!
Na dzisiejszej trasie mijamy dwie cerkiewki- w Nakryszkach i Demjanowcach.
Mijamy tez kilka domow zamieszkanych przez weteranow Wielkiej Wojny Ojczyznianej. Podobnie jak na Ukrainie sa one opatrzone gwiazdą i specjalną tabliczką.
Spotykamy tez domy, na ktorych nie ma napisu- tylko przybity symbol czerwonej gwiazdy. Zatem tam jest weteran czy go nie ma? Czy tylko swiadczy to o sympatii do tego nurtu? Tego nie rozgryzlismy. (gwiazda na rogu domu i miedzy oknami)
Jadac po wioskach mozna zaobserwowac wiele scenek rodzajowych ze zwyklego zycia ich mieszkancow. Tu babuszki przycupnely na ławce i sobie plotkują grzejąc sie w slonku, tu przywiezli i wyładowuja ziemniaki z ciezarowki, tu dwoch panów wraca chwiejnym krokiem do swojej chałupy. Tam ktos naprawia motocykl lub zaprzega konika.
Na Białorusi dosc rzadko spotykamy pojazdy zaprzegowe. Przez caly wyjazd widzielismy chyba tylko z 20-30 furmanek. Podczas gdy na ukrainskim Polesiu tyle to sie mija w godzine
Na tym etapie juz wszyscy bylismy pewni ze droga zaraz sie skonczy gdzies w bagnie.
Ale jednak nie!
Ciekawe czy jej zostanie sympatia do map...
Na biwak zatrzymujemy sie nad Niemnem kolo wsi Orla, blisko mostu.
Nic dziwnego, ze tyle uwagi poswiecono w polskiej literaturze tej rzece- bo jest bardzo ladna i klimatyczna!
Kabaczę zagląda do tajemniczej, pyrkającej tulei a zaciekawione guganie niosło sie wokoło.
Wieczorem oczywiscie ognicho!
cdn
Może był? Znaczy się czas przeszły, bo mu się już zeszło?buba pisze:Zatem tam jest weteran czy go nie ma?
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Dzis jedziemy do Żełudka. Wita nas wyznanie milosci do Białorusi na opłotkach miejscowosci, na jakims kopczyku przypominajacych stary kurhan, bunkier albo sztucznie usypana gorke na sanki dla dzieci.
Dalej mijamy ciekawe pojazdy
Oraz obserwujemy proces polerowania pomnika drugowojennych gierojow
Na blokowisku pasa sie owieczki!
Szukamy pałacu. Zaczyna sie klasycznie. Dwie babki w sklepie kręca glowami: “U nas? chyba nieee…”. Na szczescie wtrąca sie trzecia- “No co wy- tam za wsią przeciez stoi. Tam gdzie byly koszary, szpital i muzeum komunizmu”. A nas przestrzega, ze dojedziemy tam ale trzeba ostroznie bo droga “niemnożka pławienkaja”. Nie wiem co to dokladnie znaczy, ale juz oczyma wyobrazni widze nasze autka ugrzezniete w jakims bagnie (w slowniku rowniez nie znalazlam tego slowa- moze bylo po białorusku? jesli ktos zna dokladne znaczenie tego wyrazu bede wdzieczna za podpowiedz)
Droga ostatecznie byla normalna- gruntowa, dobra droga...
Pałac nie jest bardzo stary- zostal zbudowany w poczatkach XX wieku i nalezal do polskiej rodziny Czetwertynskich. Obecnie jest opuszczony i w ruinie ale plot dookola jest nowy i zamkniety. Przy bramie jest budka gdzie sa pobierane oplaty za wstep (kilka zlotych od osoby) i mozna nabyc pocztowke, magnesik czy dosc dokladna mape regionu szczuczynskiego. Wchodzenia na dziko nie radze- biegaja tam duze psy. Jesli sie kupi bilet psy zostaja uwiazane i zamkniete do klatek.
Zwiedza sie samodzielnie. Mozna chodzic gdzie sie chce i zagladac w kazde zakamarki. Babka biletowa wraca do kanciapy.
Palac otacza spory cienisty park gdzie mozna sobie przysiasc na starym meblu.
We wnętrzach zachowalo sie malo zdobien z polskich czasow, dominuje zdobnictwo radzieckie.
W przepastnych palacowych czeluściach mieszka sporo ptactwa, ktore maja tu gniazdka obecnie wypełnione po brzegi pisklętami. Nasze pisklę zwane potocznie kabaczkiem strasznie sie przestraszylo wylatujacych z gniazda jaskolek. Ciekawe, ze w tym momencie zachowala sie jak jakies zwierzatko- przylgnela do drewnianej podlogi i zwinela sie w kłębek. Strach jednak szybko mija i odchodzi w zapomnienie gdy sie okazuje, ze tu sa schody! Duzo schodow! I one skrzypią. Z Ziutami zagladamy w rozne pokoje a toperz z kabaczkiem spedzaja czas na schodach Schody to chyba najwieksza milosc kabacza. Furda piaskownica czy hustawka! SCHODY!!!!!
W roznych pałacowych kątach…
W parku sa jeszcze dwa budynki- jeden o fajnych kolumnach
I dawny sklepik
Do Szczuczyna jedziemy bocznymi drogami przez Kukini
Boczne drogi sa zachecajace ale zarowno Ziutka jak i toperz odmawiaja wjazdu w nie Ciekawe czemu?
Do Szczuczyna zawijamy glownie dlatego, zeby zanocowac w hotelu. A w hotelu nocujemy aby zdobyc meldunek. Nam niby niepotrzebny- jesli wyjedziemy w piatek a taki jest zamiar. Ale niech sie busio spierdzieli albo poznamy kogos fajnego i bedziemy chcieli zostac? Nie lubie robic roznych rzeczy na styk. Lepiej zalatwic ten meldunek. A poza tym Ziuta z Grzesiem musza bo zostaja kilka dni dluzej. Zatrzymujemy sie wiec w hoteliku przy rynku. Kiedys byl chyba jakims klimatycznym zakladowym obiektem ale teraz ocieka od niedawnego remontu.
A oto i nasz meldunek- na odwrocie karteczki migracyjnej. Karteczke odbiora nam na granicy wiec pamiatkowa fota obowiazkowa!
Babka w recepcji przeprasza nas, ze grzeja tylko kaloryfery a cieply nadmuch z klimy jest zepsuty. Mamy ochote sie rozesmiac. Dla nas jest i tak goraco, pierwsza od tygodnia noc w cieple! Spanie bez czapki, rajstop pod spodniami, zwijania sie w kłębek i wlewania w siebie przed snem wrzacej herbaty. Kabak tez nie moze sie ogarnac z ta temperatura- natychmiast ściąga skarpetki
Wieczorem wychodzimy na miasto. Na pierwszy rzut oka jest zupelnie jak w Polsce. Jak nasze male miasteczka. Swiezo pomalowane kamieniczki na wybrakłe, rozmyte kolorki i zabetonowane kostką bauma placyki.
Chwile potem dostrzegamy jednak mniej lub bardziej subtelne roznice w tym miejskim krajobrazie
Wiekszosc ulic nosi tu dawne radzieckie nazwy- Sowiecka, Pazdziernikowa, Komsomolska, Lenina. Wrecz ciezko znalezc jakas ulice, ktorej nazwa nie nawiazuje do tamtych klimatow.
Akcent polski. Calkiem nowy.
Potem wloczymy sie po lokalnym blokowisku, ktore jest bardzo zielone i przestrzenne. I puste...
Wszystko to chyba dawne bloki wojskowych- pod Szczuczynem bylo niegdys ogromne lotnisko (o tym w kolejnej czesci relacji). Swiadcza o tym chocby pomniki zdobiące okoliczne wzgorza.
Bloki byly stawiane z bardzo roznistego budulca- sa i biale cegielki, i wielka plyta, i jakis rudy pustak.
Ludzi spotykamy malo. Mniej wiecej tyle samo ludzi co kur.
Czuc, ze jestesmy na wschodzie- osiedle jest mocno zakocone. Gdzie sie czlowiek nie obejrzy to siedzi sliczna, puszysta, miaucząca kulka!
Kolejnego dnia jedziemy w strone Indury. Po drodze mijamy bardzo mily sklepik. Probuje wybrac jakies wina. Mila mloda babka pokazuje mi kilka gatunkow kagorow jakie maja na półce. W rozmowie wychodzi, ze ona tez zbiera butelki z tego gatunku win acz ja mam ich wiecej! W czasie pogawedki zauwazam, ze sprzedawczyni wtrąca coraz wiecej polskich slow. No to ja tez! Okazuje sie w koncu, ze calkiem dobrze mowi po polsku, mimo ze nie ma takiego pochodzenia. Jej rodzice zawsze pracowali i miala nianie- starszą panią z sasiedztwa, ktora cale dziecinstwo mowila do niej po polsku. Wyszla troche chryja jak trzeba bylo isc do szkoly a tu myk! dziecko nie mowi w tym jezyku co trzeba Naszej rozmowie przysluchuje sie jakis facet. Cmoka, kreci glowa, drapie sie za uchem i w koncu stwierdza- “Tak was slucham, slucham, na poczatku rozumialem, potem coraz mniej, a teraz to juz wcale. Co jest???”
W Indurze mam zapisane, ze jest opuszczona synagoga. Prawdopodobienstwo, ze znajdziemy jest male, ale sprobuje.. Ide rozpytac do sklepu. Jasne.. Jak zwykle.. Nikt nic nie wie.. Sprzedawczynie sugeruja, ze nie ma co zwracac uwage na stare rzeczy tylko na nowe i wspolczesnosc. Jesli chce poznac obecna Białorus to moze bym sfotografowala plakat na scianie ich sklepu? Bo wlasnie mieli denominacje, wymiane pieniedzy i to jest historyczna chwila. I to jest ciekawe a nie jakies stare synagogi, ktorych nie ma. Poslusznie fotografuje plakat..
Mowie im, ze plakat bylby ciekawszy, gdyby na nim uwzglednili na obrazkach rowniez stare, wycofane banknoty. Ekspedientki troche sie oburzaja, twierdzac, ze nie ma co poswiecac uwagi rzeczom starym- liczą sie nowe a stare- na smietnik! Pytam wiec co sądzą o pomnikach Wielkiej Wojny Ojczyznianej.. albo Lenina... z dawnych lat..? Na tym etapie troche zaluje tego co powiedzialam, ja to tak czesto najpierw wypaplam a potem pomysle. Mam nadzieje, ze zadna chryja sie z tego nie zrobi… Ale babki na szczescie nie wpadaja w agresje, raczej ich to pytanie zacukało. Chwile sie naradzają po czym oswiadczaja, ze “to co innego... bo to wciaz zyje w ludzkich sercach”. Jedna tez dodaje, ze ją te pomniki zgrzewają, ale stoją dla weteranow i ludzi starszych wiec powinny stac. Poza tym - jak to tak bez pomnikow? Pusty plac? Brzydko, goło… nieeee.. Pomniki musza zostac!
Przed sklepem kilka osob wskazuje mi, ze poszukiwana synagoga jest naprzeciwko i obecnie jest tu szkola. Robie wiec zdjecie…
Jedziemy chyba 100 metrow… I jest moja synagoga… Przy drodze, na widoku. Ja pierdziuuuuu…. Co za dziwny kraj??? Ja naprawde nie wiem jak to tu dziala!
Właże do srodka, obchodze dookoła
W oczy mi wpada dziadek, ktory opiera sie o rower i mi przyglada. Pytam sie go wiec czy wie co tu bylo, co to za budynek. Dziadek mowi, ze to “saraj” czyli szopa. Ze tu trzymali najpierw swinie, a potem owce. A pozniej to opuscili, wiec słuzy żulom, zakochanym nastolatkom i za kibel. Probuje drążyć co bylo tu wczesniej, przed owcami. Dziadek nie wie. Jego rodzina osiedlila sie tu dopiero po wojnie, wczesniej mieszkali na Sachalinie.
Moze wiec powinnam pytac nie o synagogi i pałace ale o “saraje”????????
cdn
Dalej mijamy ciekawe pojazdy
Oraz obserwujemy proces polerowania pomnika drugowojennych gierojow
Na blokowisku pasa sie owieczki!
Szukamy pałacu. Zaczyna sie klasycznie. Dwie babki w sklepie kręca glowami: “U nas? chyba nieee…”. Na szczescie wtrąca sie trzecia- “No co wy- tam za wsią przeciez stoi. Tam gdzie byly koszary, szpital i muzeum komunizmu”. A nas przestrzega, ze dojedziemy tam ale trzeba ostroznie bo droga “niemnożka pławienkaja”. Nie wiem co to dokladnie znaczy, ale juz oczyma wyobrazni widze nasze autka ugrzezniete w jakims bagnie (w slowniku rowniez nie znalazlam tego slowa- moze bylo po białorusku? jesli ktos zna dokladne znaczenie tego wyrazu bede wdzieczna za podpowiedz)
Droga ostatecznie byla normalna- gruntowa, dobra droga...
Pałac nie jest bardzo stary- zostal zbudowany w poczatkach XX wieku i nalezal do polskiej rodziny Czetwertynskich. Obecnie jest opuszczony i w ruinie ale plot dookola jest nowy i zamkniety. Przy bramie jest budka gdzie sa pobierane oplaty za wstep (kilka zlotych od osoby) i mozna nabyc pocztowke, magnesik czy dosc dokladna mape regionu szczuczynskiego. Wchodzenia na dziko nie radze- biegaja tam duze psy. Jesli sie kupi bilet psy zostaja uwiazane i zamkniete do klatek.
Zwiedza sie samodzielnie. Mozna chodzic gdzie sie chce i zagladac w kazde zakamarki. Babka biletowa wraca do kanciapy.
Palac otacza spory cienisty park gdzie mozna sobie przysiasc na starym meblu.
We wnętrzach zachowalo sie malo zdobien z polskich czasow, dominuje zdobnictwo radzieckie.
W przepastnych palacowych czeluściach mieszka sporo ptactwa, ktore maja tu gniazdka obecnie wypełnione po brzegi pisklętami. Nasze pisklę zwane potocznie kabaczkiem strasznie sie przestraszylo wylatujacych z gniazda jaskolek. Ciekawe, ze w tym momencie zachowala sie jak jakies zwierzatko- przylgnela do drewnianej podlogi i zwinela sie w kłębek. Strach jednak szybko mija i odchodzi w zapomnienie gdy sie okazuje, ze tu sa schody! Duzo schodow! I one skrzypią. Z Ziutami zagladamy w rozne pokoje a toperz z kabaczkiem spedzaja czas na schodach Schody to chyba najwieksza milosc kabacza. Furda piaskownica czy hustawka! SCHODY!!!!!
W roznych pałacowych kątach…
W parku sa jeszcze dwa budynki- jeden o fajnych kolumnach
I dawny sklepik
Do Szczuczyna jedziemy bocznymi drogami przez Kukini
Boczne drogi sa zachecajace ale zarowno Ziutka jak i toperz odmawiaja wjazdu w nie Ciekawe czemu?
Do Szczuczyna zawijamy glownie dlatego, zeby zanocowac w hotelu. A w hotelu nocujemy aby zdobyc meldunek. Nam niby niepotrzebny- jesli wyjedziemy w piatek a taki jest zamiar. Ale niech sie busio spierdzieli albo poznamy kogos fajnego i bedziemy chcieli zostac? Nie lubie robic roznych rzeczy na styk. Lepiej zalatwic ten meldunek. A poza tym Ziuta z Grzesiem musza bo zostaja kilka dni dluzej. Zatrzymujemy sie wiec w hoteliku przy rynku. Kiedys byl chyba jakims klimatycznym zakladowym obiektem ale teraz ocieka od niedawnego remontu.
A oto i nasz meldunek- na odwrocie karteczki migracyjnej. Karteczke odbiora nam na granicy wiec pamiatkowa fota obowiazkowa!
Babka w recepcji przeprasza nas, ze grzeja tylko kaloryfery a cieply nadmuch z klimy jest zepsuty. Mamy ochote sie rozesmiac. Dla nas jest i tak goraco, pierwsza od tygodnia noc w cieple! Spanie bez czapki, rajstop pod spodniami, zwijania sie w kłębek i wlewania w siebie przed snem wrzacej herbaty. Kabak tez nie moze sie ogarnac z ta temperatura- natychmiast ściąga skarpetki
Wieczorem wychodzimy na miasto. Na pierwszy rzut oka jest zupelnie jak w Polsce. Jak nasze male miasteczka. Swiezo pomalowane kamieniczki na wybrakłe, rozmyte kolorki i zabetonowane kostką bauma placyki.
Chwile potem dostrzegamy jednak mniej lub bardziej subtelne roznice w tym miejskim krajobrazie
Wiekszosc ulic nosi tu dawne radzieckie nazwy- Sowiecka, Pazdziernikowa, Komsomolska, Lenina. Wrecz ciezko znalezc jakas ulice, ktorej nazwa nie nawiazuje do tamtych klimatow.
Akcent polski. Calkiem nowy.
Potem wloczymy sie po lokalnym blokowisku, ktore jest bardzo zielone i przestrzenne. I puste...
Wszystko to chyba dawne bloki wojskowych- pod Szczuczynem bylo niegdys ogromne lotnisko (o tym w kolejnej czesci relacji). Swiadcza o tym chocby pomniki zdobiące okoliczne wzgorza.
Bloki byly stawiane z bardzo roznistego budulca- sa i biale cegielki, i wielka plyta, i jakis rudy pustak.
Ludzi spotykamy malo. Mniej wiecej tyle samo ludzi co kur.
Czuc, ze jestesmy na wschodzie- osiedle jest mocno zakocone. Gdzie sie czlowiek nie obejrzy to siedzi sliczna, puszysta, miaucząca kulka!
Kolejnego dnia jedziemy w strone Indury. Po drodze mijamy bardzo mily sklepik. Probuje wybrac jakies wina. Mila mloda babka pokazuje mi kilka gatunkow kagorow jakie maja na półce. W rozmowie wychodzi, ze ona tez zbiera butelki z tego gatunku win acz ja mam ich wiecej! W czasie pogawedki zauwazam, ze sprzedawczyni wtrąca coraz wiecej polskich slow. No to ja tez! Okazuje sie w koncu, ze calkiem dobrze mowi po polsku, mimo ze nie ma takiego pochodzenia. Jej rodzice zawsze pracowali i miala nianie- starszą panią z sasiedztwa, ktora cale dziecinstwo mowila do niej po polsku. Wyszla troche chryja jak trzeba bylo isc do szkoly a tu myk! dziecko nie mowi w tym jezyku co trzeba Naszej rozmowie przysluchuje sie jakis facet. Cmoka, kreci glowa, drapie sie za uchem i w koncu stwierdza- “Tak was slucham, slucham, na poczatku rozumialem, potem coraz mniej, a teraz to juz wcale. Co jest???”
W Indurze mam zapisane, ze jest opuszczona synagoga. Prawdopodobienstwo, ze znajdziemy jest male, ale sprobuje.. Ide rozpytac do sklepu. Jasne.. Jak zwykle.. Nikt nic nie wie.. Sprzedawczynie sugeruja, ze nie ma co zwracac uwage na stare rzeczy tylko na nowe i wspolczesnosc. Jesli chce poznac obecna Białorus to moze bym sfotografowala plakat na scianie ich sklepu? Bo wlasnie mieli denominacje, wymiane pieniedzy i to jest historyczna chwila. I to jest ciekawe a nie jakies stare synagogi, ktorych nie ma. Poslusznie fotografuje plakat..
Mowie im, ze plakat bylby ciekawszy, gdyby na nim uwzglednili na obrazkach rowniez stare, wycofane banknoty. Ekspedientki troche sie oburzaja, twierdzac, ze nie ma co poswiecac uwagi rzeczom starym- liczą sie nowe a stare- na smietnik! Pytam wiec co sądzą o pomnikach Wielkiej Wojny Ojczyznianej.. albo Lenina... z dawnych lat..? Na tym etapie troche zaluje tego co powiedzialam, ja to tak czesto najpierw wypaplam a potem pomysle. Mam nadzieje, ze zadna chryja sie z tego nie zrobi… Ale babki na szczescie nie wpadaja w agresje, raczej ich to pytanie zacukało. Chwile sie naradzają po czym oswiadczaja, ze “to co innego... bo to wciaz zyje w ludzkich sercach”. Jedna tez dodaje, ze ją te pomniki zgrzewają, ale stoją dla weteranow i ludzi starszych wiec powinny stac. Poza tym - jak to tak bez pomnikow? Pusty plac? Brzydko, goło… nieeee.. Pomniki musza zostac!
Przed sklepem kilka osob wskazuje mi, ze poszukiwana synagoga jest naprzeciwko i obecnie jest tu szkola. Robie wiec zdjecie…
Jedziemy chyba 100 metrow… I jest moja synagoga… Przy drodze, na widoku. Ja pierdziuuuuu…. Co za dziwny kraj??? Ja naprawde nie wiem jak to tu dziala!
Właże do srodka, obchodze dookoła
W oczy mi wpada dziadek, ktory opiera sie o rower i mi przyglada. Pytam sie go wiec czy wie co tu bylo, co to za budynek. Dziadek mowi, ze to “saraj” czyli szopa. Ze tu trzymali najpierw swinie, a potem owce. A pozniej to opuscili, wiec słuzy żulom, zakochanym nastolatkom i za kibel. Probuje drążyć co bylo tu wczesniej, przed owcami. Dziadek nie wie. Jego rodzina osiedlila sie tu dopiero po wojnie, wczesniej mieszkali na Sachalinie.
Moze wiec powinnam pytac nie o synagogi i pałace ale o “saraje”????????
cdn
Na dawne wojskowe lotnisko koło Szczuczyna trafilismy zupelnym przypadkiem. Jechalismy sobie boczną drogą od strony Żełudka i nawet juz zaczelismy zalowac, ze nie pojechalismy glowna, gdyz ta byla dosyc nudna. Wilgotny lisciasty las, kałuze blota po rowach i prawie zadnych wiosek. Moze przy glownych drogach byloby ciekawiej? W pewnym momencie droga zmienia nawierzchnie na betonowe płyty. Smiejemy sie, ze gdyby to byla Polska to zaraz bysmy dotarli do jakis ruin bazy wojskowej czy starej fabryki.
I nagle wyjezdzamy na lotnisko. Nigdy nie warto tracic zaufania do bocznych drog! One przewaznie mają cos ciekawego do zaoferowania- tylko czasem trzymaja niespodzianke na sam koniec!
Najpierw trafiamy na budynek biurowo- mieszkalny.
Niestety na tyle juz wypatroszony i zniszczony, ze nie zachowaly sie zadne napisy czy przedmioty z dawnych lat.
Obok sa wielkie hale
Inny pietrowy budynek tez wyglada na wydmuszke
Przez ogromne pasy startowe jedziemy dalej
Kolejny budynek jest duzo ciekawszy. Nie wiem czy pelnil dawniej role wiezy kontroli lotow? Ma jakas dziwna metalowa konstrukcje na dachu.
Na jednej ze scian zachowala sie mozaika “Slawa radzieckim lotnikom”
I tylko to kamyczkowe slonce sprzed lat swieci w ten szary, deszczowy dzien..
Jakies resztki wdeptanego w ziemie plakatu
Do budynku da rade wejsc… Ale nikt z nas nie ma odwagi balansowac na wysokosci pierwszego pietra w oparciu o pokruszone cegly i nadgniła deske.. Choc zal pozostaje- bo szlag wie jakie skarby czają sie we wnetrzach tajemniczego obiektu?
Nieopodal jest calkiem odnowiony pomniczek
I teren zamkniety- ponoc farma sloneczna..
Lotnisko jest zdecydowanie najwieksze z opuszczonych poradzieckich lotnisk jakie mielismy okazje zwiedzac. Hangarow jest kilkadziesiat- jak nie blisko setki. Sporo z nich jest zagospodarowana- na warsztaty, stajnie, garaze…
Czesc nadal skrywa w swych wnetrzach samoloty z jakiegos aeroklubu.
Stacja łącznosci z kosmosem!
W odroznieniu od lotnisk w Polsce- W Skarbimierzu, Wiechlicach, Tomaszowie czy łotewskiego z Vainode- tu prawie kazdy hangar ma jeszcze orginalne drzwi z wielotonowego metalu. Drzwi sa na szynach i przesuwane na kółeczkach.
Do kilku hangarow da rade wjechac. Bylyby fajnym miejscem na nocleg, widac w ich wnetrzach i na zewnatrz slady ognisk.
Oczywiscie nie moze zabraknac pewnego zdjecia. To juz majowkowa tradycja- ekipa i autka w hangarze o użebrowanych sufitach, odbijajacych echem najdrobniejsze chrząkniecie. Specyficzny zapach starego betonu. Cisza, przerywana czasem kwikiem wiosennego ptactwa. Klimat opuszczenia i zadumy nad przeszloscia. I my.
Luka w latach jest spowodowana tym, ze na Bałkanach radzieckich lotnisk nie znalezlismy
Szczuczyn, Białoruś 2017
Dla przypomnienia:
Ukmerge, Litwa 2014
Kiburi, Łotwa 2013
Mam nadzieje, ze w koncu kiedys bedzie nam dane zanocowac w takim hangarze- poki co jakos sie nie złożyło...
cdn
I nagle wyjezdzamy na lotnisko. Nigdy nie warto tracic zaufania do bocznych drog! One przewaznie mają cos ciekawego do zaoferowania- tylko czasem trzymaja niespodzianke na sam koniec!
Najpierw trafiamy na budynek biurowo- mieszkalny.
Niestety na tyle juz wypatroszony i zniszczony, ze nie zachowaly sie zadne napisy czy przedmioty z dawnych lat.
Obok sa wielkie hale
Inny pietrowy budynek tez wyglada na wydmuszke
Przez ogromne pasy startowe jedziemy dalej
Kolejny budynek jest duzo ciekawszy. Nie wiem czy pelnil dawniej role wiezy kontroli lotow? Ma jakas dziwna metalowa konstrukcje na dachu.
Na jednej ze scian zachowala sie mozaika “Slawa radzieckim lotnikom”
I tylko to kamyczkowe slonce sprzed lat swieci w ten szary, deszczowy dzien..
Jakies resztki wdeptanego w ziemie plakatu
Do budynku da rade wejsc… Ale nikt z nas nie ma odwagi balansowac na wysokosci pierwszego pietra w oparciu o pokruszone cegly i nadgniła deske.. Choc zal pozostaje- bo szlag wie jakie skarby czają sie we wnetrzach tajemniczego obiektu?
Nieopodal jest calkiem odnowiony pomniczek
I teren zamkniety- ponoc farma sloneczna..
Lotnisko jest zdecydowanie najwieksze z opuszczonych poradzieckich lotnisk jakie mielismy okazje zwiedzac. Hangarow jest kilkadziesiat- jak nie blisko setki. Sporo z nich jest zagospodarowana- na warsztaty, stajnie, garaze…
Czesc nadal skrywa w swych wnetrzach samoloty z jakiegos aeroklubu.
Stacja łącznosci z kosmosem!
W odroznieniu od lotnisk w Polsce- W Skarbimierzu, Wiechlicach, Tomaszowie czy łotewskiego z Vainode- tu prawie kazdy hangar ma jeszcze orginalne drzwi z wielotonowego metalu. Drzwi sa na szynach i przesuwane na kółeczkach.
Do kilku hangarow da rade wjechac. Bylyby fajnym miejscem na nocleg, widac w ich wnetrzach i na zewnatrz slady ognisk.
Oczywiscie nie moze zabraknac pewnego zdjecia. To juz majowkowa tradycja- ekipa i autka w hangarze o użebrowanych sufitach, odbijajacych echem najdrobniejsze chrząkniecie. Specyficzny zapach starego betonu. Cisza, przerywana czasem kwikiem wiosennego ptactwa. Klimat opuszczenia i zadumy nad przeszloscia. I my.
Luka w latach jest spowodowana tym, ze na Bałkanach radzieckich lotnisk nie znalezlismy
Szczuczyn, Białoruś 2017
Dla przypomnienia:
Ukmerge, Litwa 2014
Kiburi, Łotwa 2013
Mam nadzieje, ze w koncu kiedys bedzie nam dane zanocowac w takim hangarze- poki co jakos sie nie złożyło...
cdn
A rano się budzisz, drzwi zasunięte i zamknięte na kłódkę od zewnątrz...buba pisze:kiedys bedzie nam dane zanocowac w takim hangarze
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Z Indury do granicy jedziemy bocznymi drogami, ktore wpadaja do glownej prawie przy samym przejsciu. Kolejka jest dosc spora a co najgorsze wogole sie nie porusza. Stajemy wiec na koncu a ja ide piechotką zapytac pogranicznikow czy tu tez, podobnie jak na Ukrainie, mają ulge na niemowleta. Juz prawie przed sama granicą na drodze staje mi jakis gosc, zatarasowujac sobą przejscie na tyle, ze musze sie zatrzymac. Jak sie okazuje jest to Polak, z kampera. “A ty dokad? A ty po co? Tam jest granica, tam nie wolno isc”. Pytam sie go wiec czy jest białoruskim pogranicznikiem. Koles prycha z oburzeniem. “Jak chcesz wpakowac sie w kłopoty to prosze bardzo. Ale nie mow, ze nie ostrzegalem! To jest dziki kraj, tu nie ma żartow!”. Ale z drogi nie schodzi. Stoi dalej w rozkroku, z załozonymi łapami i miną “ja tu rządze”. Musze sie wiec przeciskac miedzy autami a barierką. Mijam jeszcze z 10 samochodow i napotykam prawdziwych pogranicznikow. Sa bardzo mili, pytaja w czym mozna pomoc. Pytam o zasady przejazdu. Zgadza sie- tu tez mają takie prawa wpisane w regulamin. Młody jeszcze dzwoni do przelozonego aby sie upewnic. Z dziecmi do 3 lat mozna bez kolejki. (na Ukrainie do 2 lat). Mamy ominąc kolejke pasem dla tirow (ktorych akurat o dziwo nie ma). Wracam do busia. Mijam kamperowca, ktory wraz z kolegą wybucha smiechem na moj widok i slysze za soba jakies niewybredne zarty.
Zjezdzamy na boczny pas i jedziemy nim prawie kilometr, az pod sam szlaban. Przejezdzajac obok kamperowcow specjalnie otwieram drzwi i im macham. O dziwo nie odpowiedzieli na pozdrowienie, jak rowniez chyba zapomnieli jezykow w gębach bo tym razem juz nie zdobyli sie na zaden komentarz…
Granice przekraczamy w okolo godzine, pogranicznicy skubią malenstwo za nozki, pokazuja gdzie mozna wywalic pieluchy, a jeden nawet ukradkiem fotografuje kabaka komorką. Hmmm.. a myslalam ze na granicy nie mozna robic zdjec
Jadac przez Polske troche mamy problem aby zrobic zakupy. Chcemy kupic jakies wino (nie bełta), ziemniaki, chleb, masło, sól, wode mineralną i kiełbase. Zatrzymujemy sie przy kilku sympatycznych, wiejskich sklepikach. I co sie okazuje- bardzo trudno zakupic takie rzeczy. Chleba albo juz nie ma, albo wyglada jakby przejechal po nim walec. Trzy razy. Wina bywaja jedynie pokroju wiśnia mocna za 5.5zl. Ziemniakow brak. I wszyscy zdziwieni- pojedz do Biedronki do Siemiatycz, za 5 km masz Lidla. Czyli juz nie da sie zrobic zakupow nie tracac pol dnia na stanie w marketowych kolejkach? W koncu posiłkujac sie chyba 5 sklepami i stacją benzynowa udaje sie uzbierac wszystkie potrzebne produkty. Jeden z milych, acz niestety bezchlebowych sklepow..
Dzis zmierzamy na biwak w rejonie Mężenina, gdzie nad nadbuzanskimi rozlewiskami stoi sobie fajna wiatka. Bug to jedna z moich ulubionych rzek, wiec ogromnie sie ciesze, ze ją zobacze!
Wiatka jest bardzo komfortowo wyposazona- jest nawet tapczan!
Niektorzy z ekipy najbardziej doceniaja mozliwosc wspinaczki
Wieczorem wszedzie wokol zaczynaja sie snuc mgly. Podnosza sie znad rzeki, znad okolicznych pol. Bug zaczyna wygladac jak morze czy ogromne jezioro- nie wiedac drugiego brzegu, horyzont sie zaciera i znika w oparach.
Dosc dlugo siedzimy przy ognisku sluchajac kląskania ptactwa i dziwnych chlupotow. Drewno jest mokre, nie pali sie zbyt dobrze. Jedynie dymu jest sporo, ktory miesza sie z mgła powodujac jej dalsze gęstnienie..
Poranek wstaje pogodny a wszystko wokol kwitnie na potege. Dopiero w cieplych promieniach slonca czuc jak pachnie cala okolica!
Niespiesznie pakujemy sie, jemy sniadanko, wloczymy nad rzecznymi rozlewiskami. Gdy juz jestesmy spakowani i mamy odjezdzac okazuje sie, ze to miejsce wcale nie chce nas wypuscic… Busio nie odpala. To juz drugi raz na tym wyjezdzie- ale wtedy mielismy pod ręka Ziute z jej autem i z kabli odpalil od razu. Probujemy popchac ale to nie skodusia- pchaj takiego giganta… Coz.. Wyruszam w strone wsi w poszukiwaniu jakiejs pomocy.
Po drodze chyba stary młyn
W koncu udaje mi sie znalezc goscia, ktory przyjechal do letniego domku i wraz z nim wracam. Nie jest proste znalezc chetnego do kabelkow- ludzie z osobowek jakos sie boją, ze busio jest wiekszy i wyssie im prąd z akumulatora... Odpalamy i ruszamy w dalsza droge..
Na kolejny nocleg zatrzymujemy sie w rejonie Działoszyna nad Wartą a dokladniej kolo wsi Lisowice. Sa tu miejsca biwakowe z wiatami, wydzielonymi ogniskami, przygotowane pod kajakarzy. Dzis nikogo oprocz nas tu nie ma, rzeka troche wylewa sie z brzegow i znow jest straszliwie zimno.
Przy ognisku siedzimy niedlugo. Jakos wogole nie grzeje. Ciagnie od wody strasznym chlodem.
Chowamy sie w zacisze blach. A to nasze spanko- niemowle jak zwykle ułozylo sie na srodku
Poranek jest rownie chlodny jak wieczor a jeszcze na dodatek siąpi. Niektorym to nie przeszkadza a wrecz mam wrazenie ze kabaczę nabiera energii od wilgoci Sniadanie jemy wiec na raty zdejmujac stworzonko co chwile z roznych wysokosci.
Kilka sekund pozniej ta kaluza zostala wykorzystana w iscie woodstockowym stylu
A okoliczne ławki zdecydowanie cos gryzie. W sliczne desenie!
Niebawem docieramy do domu, konczac po 9 dniach tą chyba najzimniejsza w naszej historii majowke...
KONIEC
Zjezdzamy na boczny pas i jedziemy nim prawie kilometr, az pod sam szlaban. Przejezdzajac obok kamperowcow specjalnie otwieram drzwi i im macham. O dziwo nie odpowiedzieli na pozdrowienie, jak rowniez chyba zapomnieli jezykow w gębach bo tym razem juz nie zdobyli sie na zaden komentarz…
Granice przekraczamy w okolo godzine, pogranicznicy skubią malenstwo za nozki, pokazuja gdzie mozna wywalic pieluchy, a jeden nawet ukradkiem fotografuje kabaka komorką. Hmmm.. a myslalam ze na granicy nie mozna robic zdjec
Jadac przez Polske troche mamy problem aby zrobic zakupy. Chcemy kupic jakies wino (nie bełta), ziemniaki, chleb, masło, sól, wode mineralną i kiełbase. Zatrzymujemy sie przy kilku sympatycznych, wiejskich sklepikach. I co sie okazuje- bardzo trudno zakupic takie rzeczy. Chleba albo juz nie ma, albo wyglada jakby przejechal po nim walec. Trzy razy. Wina bywaja jedynie pokroju wiśnia mocna za 5.5zl. Ziemniakow brak. I wszyscy zdziwieni- pojedz do Biedronki do Siemiatycz, za 5 km masz Lidla. Czyli juz nie da sie zrobic zakupow nie tracac pol dnia na stanie w marketowych kolejkach? W koncu posiłkujac sie chyba 5 sklepami i stacją benzynowa udaje sie uzbierac wszystkie potrzebne produkty. Jeden z milych, acz niestety bezchlebowych sklepow..
Dzis zmierzamy na biwak w rejonie Mężenina, gdzie nad nadbuzanskimi rozlewiskami stoi sobie fajna wiatka. Bug to jedna z moich ulubionych rzek, wiec ogromnie sie ciesze, ze ją zobacze!
Wiatka jest bardzo komfortowo wyposazona- jest nawet tapczan!
Niektorzy z ekipy najbardziej doceniaja mozliwosc wspinaczki
Wieczorem wszedzie wokol zaczynaja sie snuc mgly. Podnosza sie znad rzeki, znad okolicznych pol. Bug zaczyna wygladac jak morze czy ogromne jezioro- nie wiedac drugiego brzegu, horyzont sie zaciera i znika w oparach.
Dosc dlugo siedzimy przy ognisku sluchajac kląskania ptactwa i dziwnych chlupotow. Drewno jest mokre, nie pali sie zbyt dobrze. Jedynie dymu jest sporo, ktory miesza sie z mgła powodujac jej dalsze gęstnienie..
Poranek wstaje pogodny a wszystko wokol kwitnie na potege. Dopiero w cieplych promieniach slonca czuc jak pachnie cala okolica!
Niespiesznie pakujemy sie, jemy sniadanko, wloczymy nad rzecznymi rozlewiskami. Gdy juz jestesmy spakowani i mamy odjezdzac okazuje sie, ze to miejsce wcale nie chce nas wypuscic… Busio nie odpala. To juz drugi raz na tym wyjezdzie- ale wtedy mielismy pod ręka Ziute z jej autem i z kabli odpalil od razu. Probujemy popchac ale to nie skodusia- pchaj takiego giganta… Coz.. Wyruszam w strone wsi w poszukiwaniu jakiejs pomocy.
Po drodze chyba stary młyn
W koncu udaje mi sie znalezc goscia, ktory przyjechal do letniego domku i wraz z nim wracam. Nie jest proste znalezc chetnego do kabelkow- ludzie z osobowek jakos sie boją, ze busio jest wiekszy i wyssie im prąd z akumulatora... Odpalamy i ruszamy w dalsza droge..
Na kolejny nocleg zatrzymujemy sie w rejonie Działoszyna nad Wartą a dokladniej kolo wsi Lisowice. Sa tu miejsca biwakowe z wiatami, wydzielonymi ogniskami, przygotowane pod kajakarzy. Dzis nikogo oprocz nas tu nie ma, rzeka troche wylewa sie z brzegow i znow jest straszliwie zimno.
Przy ognisku siedzimy niedlugo. Jakos wogole nie grzeje. Ciagnie od wody strasznym chlodem.
Chowamy sie w zacisze blach. A to nasze spanko- niemowle jak zwykle ułozylo sie na srodku
Poranek jest rownie chlodny jak wieczor a jeszcze na dodatek siąpi. Niektorym to nie przeszkadza a wrecz mam wrazenie ze kabaczę nabiera energii od wilgoci Sniadanie jemy wiec na raty zdejmujac stworzonko co chwile z roznych wysokosci.
Kilka sekund pozniej ta kaluza zostala wykorzystana w iscie woodstockowym stylu
A okoliczne ławki zdecydowanie cos gryzie. W sliczne desenie!
Niebawem docieramy do domu, konczac po 9 dniach tą chyba najzimniejsza w naszej historii majowke...
KONIEC
Gryzło. Przed ścięciem i zrobieniem ławek.buba pisze:A okoliczne ławki zdecydowanie cos gryzie. W sliczne desenie!
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.