To żołna. W Polsce wielka rzadkość, występuje tylko na Podkarpaciu i podobno od niedawna na Dolnym Śląsku.buba pisze:Okolice zamieszkuje jakis egzotyczny ptaszek
Bałkańska majówka po raz drugi
Moderator: Moderatorzy
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
- Sosnowisko
- początkujący
- Posty: 205
- Rejestracja: poniedziałek 04 lip 2011, 09:36
- Lokalizacja: Z lasu
No proszę, ten globcio na coś się przydaje
Za to chyba z kraską jest coraz gorzej
Za to chyba z kraską jest coraz gorzej
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
Rzuca sie nam w oczy miasteczko Himara. Starsza czesc polozona jest czesciowo na gorce. Duzo tu ruin i brukowanych uliczek zaroslych trawa i kwiatami. Jakies przejscia, tuneliki, schody.
Teren jest chyba turystyczna atrakcja bo na szczycie wzgorza sa lawki, barierki, latarnie. Nie jest jednak wypolerowany na blysk i sprawia wrazenie autentycznosci. W jednym z niepozornych kamiennych budynkow jest kosciolek.
Spotykamy tam pare Holendrow z dzieciakiem w nosidle. Kabaczek bardzo sie interesuje mlodym Holendrem i probuje mu odpiac buta, ale chlopczyk jest nieco oniesmielony spotkaniem i nie podejmuje zabawy.
Polecaja nam jakies miejsce biwakowe u podnoza tego wzgorza, ale takie zorganizowane i platne. Nocuje tam tez jakis Niemiec w kamperze przerobionym ze starej strazy pozarnej. Musi byc klimat! Poranny prysznic pod wężem? Moze gdybysmy nie mieli nagranego Porto Palermo to bysmy skorzystali majac nadzieje na jakas wspolna integracje.. Ale nie zanocowac w Porto Palermo? Szkoda by bylo..
Teren z tunelem okazaju sie zamkniety i chyba strzezony. Czesc powojskowych budynkow jest zagospodarowana.
Kawalek dalej, przy twierdzy, z drugiej strony zatoki teren jest dostepny bez problemu.
Stoi tu kilka opuszczonych parterowych domkow z ciekawymi grafiti w srodku i suszacymi sie ziolami. W ilosci duzo. Sprawdzam czy to przypadkiem nie suszarnia plonow z plantacji pod Gjirokaster, ale schnie jakas nie znana nam roslina. Bardzo aromatyczna, cos jak tymianek?
Twierdza jest zamknieta. Podlazimy tez od tylu czy jakis kamien sie nie obluzowal ale niestety.
Morze jest cieple i pelne jezowcow. Widac im tez sie tutaj podoba.
Nie mozemy sobie z Ziutka odmowic przyjemnosci posiedzenia pod plazowymi parasolami. Morze, plaza i my. O tak- takie kurorty lubimy!
Wieczorem przyjezdzaja rybacy i wsiadaja na stojace tutaj kutry. Czyms takim marzy mi sie poplywac! Nie jakims jachtem z lazienka i telewizorem, nie jakas zaglowka gdzie trzeba sie szarpac z ciagnieciem za liny i szukaniem wiatru. Takie plywadlo- ze skrzypem blach i desek, aromatem ryb ,wodorostu i benzyny. I powoli pyr pyr pyr w morze… Czy gdzies ktos organizuje takie rejsy???
Przyjezdza tez ekipa ktora naklada stroje pletwonurkow i z latarniami zapodaje w morze. Zastanawiamy sie nad celem wyprawy podwodnej? Czemu noca? Moze klusownicy? Moze poszukiwacze skarbow w jakis wrakach na dnie? A moze po prostu sport? Jakis czas widac pelgajace po dnie swiatlo ktore znika w koncu gdzies w glebszych odmetach. Dlugo siedzimy wieczorem a chlopaki nie wracaja..
A to juz poranek- nasz biwak i moje pierwsze pranie wysuszone na agawie!
Rano rybacy chca nam sprzedac rybe, wolaja “fish, fish”, ale Ziuta mowi ze nie. Madra Ziuta bo co bysmy z surowa ryba zrobili, zwlaszcza w autach w ktorych sie gotuje powietrze a lodowki nie mamy. Ja bym pewnie sie skusila a potem bysmy sie nie pozbyli smrodu zdechlej ryby.
Potem przyjezdza duzo emerytow z Izraela aby zwiedzac twierdze. Zalewaja cala okolice a kolejne autokary juz jada. Na szczescie jestesmy juz spakowani i szybko opuszczamy to mile miejsce ktore w oka mgnieniu uleglo zatloczeniu.
A! I przyjechal koles od ciekawego kampera!
Oddalamy sie dzis od morza, jedziemy w strone Gjirokaster. Po drodze osady pasterskie
i zaklady wyprawiania skor
Mijamy tez jakas osade ludow polkoczowniczych, u nas powiedzialabym ze sa to Cyganie. Ledwo zwalniamy troche i zjezdzamy na pobocze - juz od namiotow odrywa sie stadko ciemnoskorych dzieci i z wrzaskiem biegnie w nasza strone. Toperz dosc szybko daje po gazie
Kawalek dalej znajduje sie popularna atrakcja turystyczna zwana “Niebieskie Oko”. Woda rzeczywiscie ma tu niesamowity kolor. Poza tym jest strasznie turystycznie, komercha wylewa sie zewszad a na slupach powiewaja flagi unijna i amerykanska.
W knajpie obok rosnie ciekawa roslina- o kwiatach w ksztalcie szczotek do czyszczenia butelek!!!
Przejezdzamy przez Gjirokaster. Centrum ludne, tloczne i w remonto-rozbudowaniu jak spora czesc Albanii. Na wzgorzu calkiem ladna starowka na ktora rzucamy okiem z daleka.
Suniemy dalej. Na tym wyjezdzie wciaz brakuje nam czasu. Daleko ta Albania na dwutygodniowy wyjazd. Na trzy byloby na spokojnie.
Za skretem na Permen zaczyna sie fajny klimat. Znikaja hotele, znika rozbudowa, remont i huk wiertarek. Znika syf, smieci i smrod padliny. Przekraczamy jakies bramy innego swiata. Pojawiaja sie coraz wyzsze gory, osiolki, pasterze i owce w ilosci duzo. Mijamy miasteczka ze starymi blokowiskami, gdzie dziadki siedza przy drodze zapatrzone w dal, gdzie kwitnie handel przydrozny, a z zakladow naprawy riksz wydobywa sie zapach smaru.
Nad rzeczkami kolysza sie chybotliwe kladki, niektore bez desek. Hmmm.. Kusi aby sprobowac przejsc!
Nie tylko kabak ma trojkolowca!
Obserwujemy tez przeladunek z koni do mercedesa (albo odwrotnie)
A wogole to dzis wszedzie na domach wisza misie. Czasem gdzies zatkniete albo jako wisielce. Jakies swieto tu maja? Czy moze przesad- powies misia bedziesz szczesliwy?
Juz po zachodzie slonca zajezdzamy w rejon kanionu Lengarice. Pokrecimy sie tu jutro a poki co szukamy miejsca na biwak pakujac sie w dosyc nieskodusiowe drogi.
Ostatecznie osiedlamy sie nad rzeka, z widokiem na osniezone z lekka gory.
wiecej zdjec z tej czesci wyjazdu:
https://photos.google.com/album/AF1QipM ... lTf5sF04Vb
https://photos.google.com/album/AF1QipO ... DiA18z2x-H
cdn
Teren jest chyba turystyczna atrakcja bo na szczycie wzgorza sa lawki, barierki, latarnie. Nie jest jednak wypolerowany na blysk i sprawia wrazenie autentycznosci. W jednym z niepozornych kamiennych budynkow jest kosciolek.
Spotykamy tam pare Holendrow z dzieciakiem w nosidle. Kabaczek bardzo sie interesuje mlodym Holendrem i probuje mu odpiac buta, ale chlopczyk jest nieco oniesmielony spotkaniem i nie podejmuje zabawy.
Polecaja nam jakies miejsce biwakowe u podnoza tego wzgorza, ale takie zorganizowane i platne. Nocuje tam tez jakis Niemiec w kamperze przerobionym ze starej strazy pozarnej. Musi byc klimat! Poranny prysznic pod wężem? Moze gdybysmy nie mieli nagranego Porto Palermo to bysmy skorzystali majac nadzieje na jakas wspolna integracje.. Ale nie zanocowac w Porto Palermo? Szkoda by bylo..
Teren z tunelem okazaju sie zamkniety i chyba strzezony. Czesc powojskowych budynkow jest zagospodarowana.
Kawalek dalej, przy twierdzy, z drugiej strony zatoki teren jest dostepny bez problemu.
Stoi tu kilka opuszczonych parterowych domkow z ciekawymi grafiti w srodku i suszacymi sie ziolami. W ilosci duzo. Sprawdzam czy to przypadkiem nie suszarnia plonow z plantacji pod Gjirokaster, ale schnie jakas nie znana nam roslina. Bardzo aromatyczna, cos jak tymianek?
Twierdza jest zamknieta. Podlazimy tez od tylu czy jakis kamien sie nie obluzowal ale niestety.
Morze jest cieple i pelne jezowcow. Widac im tez sie tutaj podoba.
Nie mozemy sobie z Ziutka odmowic przyjemnosci posiedzenia pod plazowymi parasolami. Morze, plaza i my. O tak- takie kurorty lubimy!
Wieczorem przyjezdzaja rybacy i wsiadaja na stojace tutaj kutry. Czyms takim marzy mi sie poplywac! Nie jakims jachtem z lazienka i telewizorem, nie jakas zaglowka gdzie trzeba sie szarpac z ciagnieciem za liny i szukaniem wiatru. Takie plywadlo- ze skrzypem blach i desek, aromatem ryb ,wodorostu i benzyny. I powoli pyr pyr pyr w morze… Czy gdzies ktos organizuje takie rejsy???
Przyjezdza tez ekipa ktora naklada stroje pletwonurkow i z latarniami zapodaje w morze. Zastanawiamy sie nad celem wyprawy podwodnej? Czemu noca? Moze klusownicy? Moze poszukiwacze skarbow w jakis wrakach na dnie? A moze po prostu sport? Jakis czas widac pelgajace po dnie swiatlo ktore znika w koncu gdzies w glebszych odmetach. Dlugo siedzimy wieczorem a chlopaki nie wracaja..
A to juz poranek- nasz biwak i moje pierwsze pranie wysuszone na agawie!
Rano rybacy chca nam sprzedac rybe, wolaja “fish, fish”, ale Ziuta mowi ze nie. Madra Ziuta bo co bysmy z surowa ryba zrobili, zwlaszcza w autach w ktorych sie gotuje powietrze a lodowki nie mamy. Ja bym pewnie sie skusila a potem bysmy sie nie pozbyli smrodu zdechlej ryby.
Potem przyjezdza duzo emerytow z Izraela aby zwiedzac twierdze. Zalewaja cala okolice a kolejne autokary juz jada. Na szczescie jestesmy juz spakowani i szybko opuszczamy to mile miejsce ktore w oka mgnieniu uleglo zatloczeniu.
A! I przyjechal koles od ciekawego kampera!
Oddalamy sie dzis od morza, jedziemy w strone Gjirokaster. Po drodze osady pasterskie
i zaklady wyprawiania skor
Mijamy tez jakas osade ludow polkoczowniczych, u nas powiedzialabym ze sa to Cyganie. Ledwo zwalniamy troche i zjezdzamy na pobocze - juz od namiotow odrywa sie stadko ciemnoskorych dzieci i z wrzaskiem biegnie w nasza strone. Toperz dosc szybko daje po gazie
Kawalek dalej znajduje sie popularna atrakcja turystyczna zwana “Niebieskie Oko”. Woda rzeczywiscie ma tu niesamowity kolor. Poza tym jest strasznie turystycznie, komercha wylewa sie zewszad a na slupach powiewaja flagi unijna i amerykanska.
W knajpie obok rosnie ciekawa roslina- o kwiatach w ksztalcie szczotek do czyszczenia butelek!!!
Przejezdzamy przez Gjirokaster. Centrum ludne, tloczne i w remonto-rozbudowaniu jak spora czesc Albanii. Na wzgorzu calkiem ladna starowka na ktora rzucamy okiem z daleka.
Suniemy dalej. Na tym wyjezdzie wciaz brakuje nam czasu. Daleko ta Albania na dwutygodniowy wyjazd. Na trzy byloby na spokojnie.
Za skretem na Permen zaczyna sie fajny klimat. Znikaja hotele, znika rozbudowa, remont i huk wiertarek. Znika syf, smieci i smrod padliny. Przekraczamy jakies bramy innego swiata. Pojawiaja sie coraz wyzsze gory, osiolki, pasterze i owce w ilosci duzo. Mijamy miasteczka ze starymi blokowiskami, gdzie dziadki siedza przy drodze zapatrzone w dal, gdzie kwitnie handel przydrozny, a z zakladow naprawy riksz wydobywa sie zapach smaru.
Nad rzeczkami kolysza sie chybotliwe kladki, niektore bez desek. Hmmm.. Kusi aby sprobowac przejsc!
Nie tylko kabak ma trojkolowca!
Obserwujemy tez przeladunek z koni do mercedesa (albo odwrotnie)
A wogole to dzis wszedzie na domach wisza misie. Czasem gdzies zatkniete albo jako wisielce. Jakies swieto tu maja? Czy moze przesad- powies misia bedziesz szczesliwy?
Juz po zachodzie slonca zajezdzamy w rejon kanionu Lengarice. Pokrecimy sie tu jutro a poki co szukamy miejsca na biwak pakujac sie w dosyc nieskodusiowe drogi.
Ostatecznie osiedlamy sie nad rzeka, z widokiem na osniezone z lekka gory.
wiecej zdjec z tej czesci wyjazdu:
https://photos.google.com/album/AF1QipM ... lTf5sF04Vb
https://photos.google.com/album/AF1QipO ... DiA18z2x-H
cdn
Ranek wstaje bardzo pogodny. Z miejsca naszego noclegu pieknie widac osniezone pasmo gor Nemecke ze szczytem Drites- tak przynajmniej mowi o nich moja mapa.
Ide zrobic pranie w rzece ktorej temperatura szokuje. Wyglada jak zwykly gorski strumien a woda jest letnia! To ze wzgledu na polozone wyzej w kanionie cieple zrodla.
Na druga strone rzeki mozna przelezc przez turecki kamienny most ktory charakteryzuje sie tym ze jest stromy, wybrzuszony i bardzo sliski. Chyba ladniej prezentuje sie z boku niz jak sie na niego wylezie.
Ponizej znajduja sie baseny gromadzace ciepla wode z zrodel i zapodajaca mocno siarkowodorem. Woda ma na tyle przyjemna temperature ze nawet kabaczek sie do niej przekonuje.Woda jest przyjemnie ciepla ale nie taka goraca jak w zrodlach z Karabachu
Nie jestesmy tutaj sami!
Potem ide jeszcze z Ziuta wglab kanionu, rzeką, wodą i kicajac po kamieniach. Wawoz dopiero tu zaczyna wygladac coraz ladniej, wysokie skaly byly praktycznie spod mostu niewidoczne. Im dalej tym kanion sie zwęża a sciany rosna, a wystajace z nich korzenie robia niesamowite wrazenie.
Odkrywamy tez kolejne zrodlo, tez z basenikiem, dziksze i duzo mocniej walące aromatem siarki. Zawartosc basenu splywa potem do rzeki powodujac ze nagle lodowata woda staje sie milo cieplutka.
Fakt ten wykorzystuja bialo-zielone glony ktore bujnie porastaja kamienie w tym miejscu. Oglonione kamienie sa tak sliskie ze prawie nie da sie po nich chodzic (chyba ze na 4 łapach)
Przy wlocie miedzy skaly jest knajpka w ktorej wypijamy kawe.
Ide tez pozwiedzac tutejsze groty.
Jedna jest zakratowana a w srodku widac miejsca do spania.
Tunele wyzej to krotkie, czesto ocembrowane jakby schrony gdzie ludziska trzymaja jakies materialy budowlane.
Niedaleko wawozu widac na wzgorzach wioske Benje- Novoselje, polozona na zboczu, skladajaca sie glownie z kamiennych pietrowych domow. Niestety nie mamy czasu na dokladniejsza eksploracje. Droga jest totalnie nieskodusiowa a zapodajac z buta zapewne potrzeba by calego dnia… Moze kiedys..
Aha! to juz tradycja na wycieczkach objazdowych. Rozkleil mi sie but. Nigdy idac z plecakiem. Objazdowo- zawsze. Moze w skodusi panuje jakis dziwny mikroklimat ktorego kleje nie lubia?
cdn
Ide zrobic pranie w rzece ktorej temperatura szokuje. Wyglada jak zwykly gorski strumien a woda jest letnia! To ze wzgledu na polozone wyzej w kanionie cieple zrodla.
Na druga strone rzeki mozna przelezc przez turecki kamienny most ktory charakteryzuje sie tym ze jest stromy, wybrzuszony i bardzo sliski. Chyba ladniej prezentuje sie z boku niz jak sie na niego wylezie.
Ponizej znajduja sie baseny gromadzace ciepla wode z zrodel i zapodajaca mocno siarkowodorem. Woda ma na tyle przyjemna temperature ze nawet kabaczek sie do niej przekonuje.Woda jest przyjemnie ciepla ale nie taka goraca jak w zrodlach z Karabachu
Nie jestesmy tutaj sami!
Potem ide jeszcze z Ziuta wglab kanionu, rzeką, wodą i kicajac po kamieniach. Wawoz dopiero tu zaczyna wygladac coraz ladniej, wysokie skaly byly praktycznie spod mostu niewidoczne. Im dalej tym kanion sie zwęża a sciany rosna, a wystajace z nich korzenie robia niesamowite wrazenie.
Odkrywamy tez kolejne zrodlo, tez z basenikiem, dziksze i duzo mocniej walące aromatem siarki. Zawartosc basenu splywa potem do rzeki powodujac ze nagle lodowata woda staje sie milo cieplutka.
Fakt ten wykorzystuja bialo-zielone glony ktore bujnie porastaja kamienie w tym miejscu. Oglonione kamienie sa tak sliskie ze prawie nie da sie po nich chodzic (chyba ze na 4 łapach)
Przy wlocie miedzy skaly jest knajpka w ktorej wypijamy kawe.
Ide tez pozwiedzac tutejsze groty.
Jedna jest zakratowana a w srodku widac miejsca do spania.
Tunele wyzej to krotkie, czesto ocembrowane jakby schrony gdzie ludziska trzymaja jakies materialy budowlane.
Niedaleko wawozu widac na wzgorzach wioske Benje- Novoselje, polozona na zboczu, skladajaca sie glownie z kamiennych pietrowych domow. Niestety nie mamy czasu na dokladniejsza eksploracje. Droga jest totalnie nieskodusiowa a zapodajac z buta zapewne potrzeba by calego dnia… Moze kiedys..
Aha! to juz tradycja na wycieczkach objazdowych. Rozkleil mi sie but. Nigdy idac z plecakiem. Objazdowo- zawsze. Moze w skodusi panuje jakis dziwny mikroklimat ktorego kleje nie lubia?
cdn
Miedzy Petranem a Carshove i dalej droga na Erseke to zupelnie inna Albania niz ta nadmorska, pelna hoteli pod niebo i gnijacych smieci o smrodzie padliny. Tu dominuja gory, czesto dosc wysokie i o tej porze roku skapane w sniegu, zakrety, chybotliwe kladki nad potokami, owce, osły i muły. Droga nie da sie jechac szybko bo co chwile wyskakuje sie pod niebo na wyboju lub trafia na odcinek gdzie ktos zwinal asfalt i zabral w nieznanym kierunku. I to chyba jest jedna z wiekszych zalet tego miejsca. Wreszcie mozna zwolnic, bo inaczej sie nie da. Mamy malo czasu i daleko do domu ale pospiech nic nie da bo rzeczy niezaleznych od nas nie przeskoczymy.
Mijamy wioski przylepione do gorskich zboczy
Stan i nawierzchnia drogi zmienia sie tu jak w kalejdoskopie. To jedna z tych drog ktora dba o to aby nawet najbardziej zmeczony kierowca nie usnal, zaskakujac w kazdej chwili. Tu nie ma miejsca na monotonie, na rutyne, tu kazdy kilometr jest innym swiatem. Raz wasko, raz szeroko, raz asfalt z rolki, potem pryskajacy szuter lub wądoly jak po bombach. A moze osuwisko? Gdy zdaje sie ze stan drogi sie normuje w sukurs przychodza owce badz osly wylewajace sie z poboczy na jezdnie.
Co rusz mijamy jakies bunkry
ciekawe przydrozne kapliczki lub groby
albo wałęsajace sie luzem zwierzeta gospodarskie
W Leskowik mijamy jakas szkole gdzie dzieciaki przygotowuja sie do jakiegos apelu. Machaja choragiewkami, wiencami, rozwieszaja jakies tasmy. Co chwile jednak ktores odraca sie w strone drogi. Widac przejezdzajace auta i wysiadajacy z nich dziwni ludzie sa duzo ciekawsi niz szkolna uroczystosc.
Oprocz szkoly zwracaja tu uwage klimatyczne stare busy, niestety juz nie na chodzie
oraz budynek z kolumnada zaadaptowany na stajnie. Czym byl gdy powstawal? nie mamy pojecia…
Jest tu takze stacja benzynowa gdzie dystrybutory siedza schowane w budynku albo takowa wsrod zaroslego kwiata zuzlu
Za Leskowikiem, przed Barmasz mijamy skrzyzowania gdzie zatrzymuja sie rozklekotane marszrutki a z nich wysypuja dzieciaki z tornistrami i zwartym szeregiem uderzaja w boczne drogi, do jakis odleglych wiosek gdzie zawieszenie ani skodusi ani autobusiku nie daloby rady. Jedno z takich skrzyzowan- gdzies posrod gor, gdzies posrod niczego…
Gdzies kawalek dalej stoi wsrod pustki kaplica
albo ruiny o charakterze jakby fortow posrod łąk
Przed Barmasz idziemy do knajpy.
Za cholere nie mozemy sie dogadac na temat co maja tu do jedzenia. Ni na migi, ni gadajac. Sciana. Gosc wiec gestami zaprasza na zaplecze, do kuchni. I wszystko pokazuje.
Ziutka po zajrzeniu do wszystkich garow wybiera potrawy. Tzn wybieramy prawie wszystkie jakie tu maja. Sa rozne przysmaki regionalne- papryki z serkiem jogurtowym i oliwkami, mieso mielone uformowane w kielbaski na ostro, zapiekany makaron z jajkiem i fasola z cebula. Na koniec dostajemy gratis chyba kozia maslanke. W smaku jakby to powiedziec- orginalna!
A kabaczę dostaje mandarynke! Pierwsza mandarynka w zyciu i od razu taka smaczna!
W Barmasz przy drodze stoi pomnik partyzantow. Wiadomo z jakich czasow.
Pod nim kreci sie kilka oslow. Albo to sa muły? Chyba nie odrozniam osla od mula. Zwracaja uwage siodla. Nie skorzane, nie parciane. Takie zawierajace w sobie kratownice z drewna a i jakis komponent siana (slomy?) takze tam jest. Wszystko zbite solidnymi gwozdziami
Kabaczek dosiada jednego z nich!
W Borowym kolejny pomnik, tez partyzantow.
W Erseke zycie plynie spokojnie i swojsko.
W Erseke Ziuta z Grzesiem ida do sklepu. Do skodusi podchodzi babka z mocno przetrzebionym uzębieniem i ogromna ochota na pogadanie z przybyszami. Na migi wypytuje o imie i wiek kabaka, pokazuje tez ze ona ma troje dzieci ale sa juz dorosle. Potem cos bylo o dwojce malych wiec wnioskujemy ze wnuki. Pyta tez skad jestesmy ale chyba nie slyszala o Polsce. Cos opowiada nam jeszcze pokazujac w kierunku jednego z domow ale niestety juz nic nie rozumiemy. Mowi jeszcze ze zna rosyjski, tzn uczyla sie go w szkole. Powtarza z usmiechem od ucha do ucha: diewoczka, szkola, ulica, babuszka. A potem deklamuje wiersz. Nawet calkiem do sensu. O szkole i dzieciach sadzacych winogrona. Powtarza “szkola, szkola” i pokazuje gestami ze byla wtedy mala. Ciekawe co spowodowalo ze akurat ten wierszyk zapamietala? Moze deklamowala go na jakiejs waznej akademii? A moze musiala sie nauczyc na jakas poprawke aby zaliczyc klase? Niestety dalsze proby porozumienia ktore nie dotycza szkoly, dzieci i winogron spelzaja na niczym. Z innymi jezykami obcymi babka nigdy nie miala stycznosci. Na koniec gdy juz ruszamy i jej machamy przez otwarte okna- babka doznaje olsnienia! Kolejna fraza z dawnych lat gdzies sie przebila. Wola za nami “Pust wsiegda budiet solnce!”
Ziucie w sklepie porozumienie idzie podobnie. Mowi po angielsku ze chce wino. Babka przynosi mala wode mineralna, po czym gdy wychodzi na jaw niezgodnosc to wymienia ją na duza. “Nie, nie woda, “Aqua neee- alkohol” - “Aaa, rakija?”. Ostatecznie jednak zakupy uwienczone sukcesem. Ziuta wraca z winem.
Czlowiek bez znajomosci jezyka w danym kraju jest jak duch.. Niby jest, niby widzi i slyszy a jest jakby za szyba.. Niby stapa po ziemi i mija lokalsow ale jakby oddzielala go sciana.. Podaza jakby tunelem stworzonym przez wlasne mysli czy rozmowy ze znajomymi. Ogromnie zazdroszcze ludziom ktorzy maja takie zdolnosci by w kilka miesiecy nauczyc sie jezyka kraju do ktorego jada.. Bo to jest zupelnie inna jakosc podrozowania, to jest inny swiat...
Na przeleczy Qafa e Qarrit zastaje nas zmierzch. Nic tu nie ma oprocz kamieniolomu, ladnych widokow i policyjnego postu. Kontroluja tu wszystkie przejezdzajace auta, kaza pokazywac bagaznik. Nas nie sprawdzaja, kaza jechac dalej. Babka mowi po angielsku. Pytamy czy mozemy tu sie rozbic na nocleg. Sa niezmiernie zdziwieni pytaniem, ale sie zgadzaja. Smiejemy sie ze w nocy moze byc jak w tym dowcipie “Maly woz, Wielkie Woz, oooo radiowoz!”
Kamieniolom
Policja stoi przy drodze cala noc. Rano przychodzi inna zmiana i stoja dalej. Az sie cos we mnie wyrywa aby isc do nich, z flaszka, herbata lub czekolada i pogadac. Na pewno sie nudza na nocnej sluzbie gdy ilosc przejezdzajacych samochodow drastycznie spada. Widac ze i oni ukradkiem z ciekawoscia na nas zerkaja, jak sie wypakowujemy czy krecimy wokol namiotow. Niestety na jakiekolwiek gadki oprocz wymiany uprzejmosci czy podstawowe pytania -porozumienie jest zbyt male. Siedzimy wiec sami i snujemy przypuszczenia- czy tu jakis szlak przemytniczy czy moze przechodza przez granice uchodzcy? Granica z Grecja jest stad niedaleko…
O poranku wdrapuje sie na pobliska gorke celem zobaczenia widoczku.
Na przeleczy zyja pod kamieniami jakies wielkie wije. W takich norkach mieszkaja. I sa bardzo niebezpieczne! Toperz mnie wola bo zauwazyl wielki i tlusty okaz. Gdy biegne na spotkanie osuwa mi sie spod nog droga i wale noga w kamienie z takim impetem ze mam sliwe 20 na 20 cm a boli mnie jeszcze przez kilka miesiecy. Na dluzsza chwile robi mi sie ciemno w oczach i nie moge sie podniesc z osuwiska… A kto winny? wiadomo ze wij!
cdn
Mijamy wioski przylepione do gorskich zboczy
Stan i nawierzchnia drogi zmienia sie tu jak w kalejdoskopie. To jedna z tych drog ktora dba o to aby nawet najbardziej zmeczony kierowca nie usnal, zaskakujac w kazdej chwili. Tu nie ma miejsca na monotonie, na rutyne, tu kazdy kilometr jest innym swiatem. Raz wasko, raz szeroko, raz asfalt z rolki, potem pryskajacy szuter lub wądoly jak po bombach. A moze osuwisko? Gdy zdaje sie ze stan drogi sie normuje w sukurs przychodza owce badz osly wylewajace sie z poboczy na jezdnie.
Co rusz mijamy jakies bunkry
ciekawe przydrozne kapliczki lub groby
albo wałęsajace sie luzem zwierzeta gospodarskie
W Leskowik mijamy jakas szkole gdzie dzieciaki przygotowuja sie do jakiegos apelu. Machaja choragiewkami, wiencami, rozwieszaja jakies tasmy. Co chwile jednak ktores odraca sie w strone drogi. Widac przejezdzajace auta i wysiadajacy z nich dziwni ludzie sa duzo ciekawsi niz szkolna uroczystosc.
Oprocz szkoly zwracaja tu uwage klimatyczne stare busy, niestety juz nie na chodzie
oraz budynek z kolumnada zaadaptowany na stajnie. Czym byl gdy powstawal? nie mamy pojecia…
Jest tu takze stacja benzynowa gdzie dystrybutory siedza schowane w budynku albo takowa wsrod zaroslego kwiata zuzlu
Za Leskowikiem, przed Barmasz mijamy skrzyzowania gdzie zatrzymuja sie rozklekotane marszrutki a z nich wysypuja dzieciaki z tornistrami i zwartym szeregiem uderzaja w boczne drogi, do jakis odleglych wiosek gdzie zawieszenie ani skodusi ani autobusiku nie daloby rady. Jedno z takich skrzyzowan- gdzies posrod gor, gdzies posrod niczego…
Gdzies kawalek dalej stoi wsrod pustki kaplica
albo ruiny o charakterze jakby fortow posrod łąk
Przed Barmasz idziemy do knajpy.
Za cholere nie mozemy sie dogadac na temat co maja tu do jedzenia. Ni na migi, ni gadajac. Sciana. Gosc wiec gestami zaprasza na zaplecze, do kuchni. I wszystko pokazuje.
Ziutka po zajrzeniu do wszystkich garow wybiera potrawy. Tzn wybieramy prawie wszystkie jakie tu maja. Sa rozne przysmaki regionalne- papryki z serkiem jogurtowym i oliwkami, mieso mielone uformowane w kielbaski na ostro, zapiekany makaron z jajkiem i fasola z cebula. Na koniec dostajemy gratis chyba kozia maslanke. W smaku jakby to powiedziec- orginalna!
A kabaczę dostaje mandarynke! Pierwsza mandarynka w zyciu i od razu taka smaczna!
W Barmasz przy drodze stoi pomnik partyzantow. Wiadomo z jakich czasow.
Pod nim kreci sie kilka oslow. Albo to sa muły? Chyba nie odrozniam osla od mula. Zwracaja uwage siodla. Nie skorzane, nie parciane. Takie zawierajace w sobie kratownice z drewna a i jakis komponent siana (slomy?) takze tam jest. Wszystko zbite solidnymi gwozdziami
Kabaczek dosiada jednego z nich!
W Borowym kolejny pomnik, tez partyzantow.
W Erseke zycie plynie spokojnie i swojsko.
W Erseke Ziuta z Grzesiem ida do sklepu. Do skodusi podchodzi babka z mocno przetrzebionym uzębieniem i ogromna ochota na pogadanie z przybyszami. Na migi wypytuje o imie i wiek kabaka, pokazuje tez ze ona ma troje dzieci ale sa juz dorosle. Potem cos bylo o dwojce malych wiec wnioskujemy ze wnuki. Pyta tez skad jestesmy ale chyba nie slyszala o Polsce. Cos opowiada nam jeszcze pokazujac w kierunku jednego z domow ale niestety juz nic nie rozumiemy. Mowi jeszcze ze zna rosyjski, tzn uczyla sie go w szkole. Powtarza z usmiechem od ucha do ucha: diewoczka, szkola, ulica, babuszka. A potem deklamuje wiersz. Nawet calkiem do sensu. O szkole i dzieciach sadzacych winogrona. Powtarza “szkola, szkola” i pokazuje gestami ze byla wtedy mala. Ciekawe co spowodowalo ze akurat ten wierszyk zapamietala? Moze deklamowala go na jakiejs waznej akademii? A moze musiala sie nauczyc na jakas poprawke aby zaliczyc klase? Niestety dalsze proby porozumienia ktore nie dotycza szkoly, dzieci i winogron spelzaja na niczym. Z innymi jezykami obcymi babka nigdy nie miala stycznosci. Na koniec gdy juz ruszamy i jej machamy przez otwarte okna- babka doznaje olsnienia! Kolejna fraza z dawnych lat gdzies sie przebila. Wola za nami “Pust wsiegda budiet solnce!”
Ziucie w sklepie porozumienie idzie podobnie. Mowi po angielsku ze chce wino. Babka przynosi mala wode mineralna, po czym gdy wychodzi na jaw niezgodnosc to wymienia ją na duza. “Nie, nie woda, “Aqua neee- alkohol” - “Aaa, rakija?”. Ostatecznie jednak zakupy uwienczone sukcesem. Ziuta wraca z winem.
Czlowiek bez znajomosci jezyka w danym kraju jest jak duch.. Niby jest, niby widzi i slyszy a jest jakby za szyba.. Niby stapa po ziemi i mija lokalsow ale jakby oddzielala go sciana.. Podaza jakby tunelem stworzonym przez wlasne mysli czy rozmowy ze znajomymi. Ogromnie zazdroszcze ludziom ktorzy maja takie zdolnosci by w kilka miesiecy nauczyc sie jezyka kraju do ktorego jada.. Bo to jest zupelnie inna jakosc podrozowania, to jest inny swiat...
Na przeleczy Qafa e Qarrit zastaje nas zmierzch. Nic tu nie ma oprocz kamieniolomu, ladnych widokow i policyjnego postu. Kontroluja tu wszystkie przejezdzajace auta, kaza pokazywac bagaznik. Nas nie sprawdzaja, kaza jechac dalej. Babka mowi po angielsku. Pytamy czy mozemy tu sie rozbic na nocleg. Sa niezmiernie zdziwieni pytaniem, ale sie zgadzaja. Smiejemy sie ze w nocy moze byc jak w tym dowcipie “Maly woz, Wielkie Woz, oooo radiowoz!”
Kamieniolom
Policja stoi przy drodze cala noc. Rano przychodzi inna zmiana i stoja dalej. Az sie cos we mnie wyrywa aby isc do nich, z flaszka, herbata lub czekolada i pogadac. Na pewno sie nudza na nocnej sluzbie gdy ilosc przejezdzajacych samochodow drastycznie spada. Widac ze i oni ukradkiem z ciekawoscia na nas zerkaja, jak sie wypakowujemy czy krecimy wokol namiotow. Niestety na jakiekolwiek gadki oprocz wymiany uprzejmosci czy podstawowe pytania -porozumienie jest zbyt male. Siedzimy wiec sami i snujemy przypuszczenia- czy tu jakis szlak przemytniczy czy moze przechodza przez granice uchodzcy? Granica z Grecja jest stad niedaleko…
O poranku wdrapuje sie na pobliska gorke celem zobaczenia widoczku.
Na przeleczy zyja pod kamieniami jakies wielkie wije. W takich norkach mieszkaja. I sa bardzo niebezpieczne! Toperz mnie wola bo zauwazyl wielki i tlusty okaz. Gdy biegne na spotkanie osuwa mi sie spod nog droga i wale noga w kamienie z takim impetem ze mam sliwe 20 na 20 cm a boli mnie jeszcze przez kilka miesiecy. Na dluzsza chwile robi mi sie ciemno w oczach i nie moge sie podniesc z osuwiska… A kto winny? wiadomo ze wij!
cdn
Droga z przeleczy do Korczy okazuje sie miec nawierzchnie tego rodzaju ze rozwiniecie predkosci powyzej 30 km/h jest niemozliwe. Wiec sobie pelzniemy
Choc z niektorymi ograniczeniami to chyba przesadzaja jednak…
W mijanych wsiach jest moda aby jedno z pieter domu bylo przewiewne i przeznaczone na skladzik.
Dzis mamy w planie opuscic juz Albanie i kierujemy sie w strone granicy z Macedonia. Co chwile otwieraja sie malownicze widoczki na jezioro Prespanskie.
W rejonie mijamy duzo pojazdow zaprzegowych i podrozujacych wierzchem, konno lub oślo. Zdarzaja sie rowniez riksze towarowe.
Jest tez zolw pelzajacy po szosie. A ja sie nic nie ucze. Znow wzielam go do łapy i znow mnie obsikal…
Granica macedonska jest jedyna na naszej trasie gdzie dokladnie lustruja nam bagaznik, rowniez dachowy. Dalej jedziemy droga miedzy jeziorem Prespanskim a Ochrydzkim. Zapewne jest to bardzo widokowa trasa gdyby dopisywala pogoda. Dzis krajobrazy sa oglednie mowiac srednie.
Glowna droga przez Macedonie na trasie Ochrid, Kiczewo, Zajas jest dosyc monotonna- oble wzgorza porosniete gestym lisciastym lasem, wygladajace dosc niedzwiedziowo. Sporo gorek jest zrytych ogromnymi kamieniolomami o barwie ciemnej cegly. Wogole ziemia tu w rejonie wyglada wypisz wymaluj jak pod Nowa Ruda. W rejonie Kiczewa i Zajasu (Zajasa?) pojawia sie duzo meczetow i albanskich flag. Flagi sa rowniez malowane na mostach, slupach, przystankach autobusowych. Widac ze mieszkajaca tu albanska mniejszosc bardzo chce podkreslic swoja odrebnosc.
Wypatrzona na mapie przelecz Straza okazuje sie nieprzydatna noclegowo, jest cala zarosnieta stacjami benzynowymi, knajpami i hotelami. Zaczyna padac, a znad okolicznch gor unosza sie mgly. Nie pada nawet mocno ale caly swiat jest przesiakniety wilgocia.
W zapadajacym zmierzchu trafiamy do wsi Mavrovo nad jeziorem o tej samej nazwie. Biwak stawiamy na trawiastym, nieco zasmieconym brzegu jeziora. Chyba to jedno z niewielu takich miejsc, brzegi pokrywa albo kozuch roslinnosci albo zabudowa kurortowa, o tej porze roku sprawiajaca wrazenie opuszczonej.
Rano kabaczę dostaje glupawki i chyba godzine z chichotem dokazuje po namiocie. Najbardziej cieszy ją podskakiwanie na dmuchanym materacu jak na trampolinie, szeleszczenie spiworem, albo proba wejscia pod karimate.
Dzis odnajdujemy glowny cel macedonskiej trasy- zatopiony kosciolek! Stan wody jest bardzo wysoki w porownaniu do zdjec kosciolka sprzed kilku lat gdzie wrecz dalo sie dojsc sucha stopa i zajrzec do srodka
Nieopodal zwraca uwage orginalny plot- chyba ktos zlikwidowal wypozyczalnie nart
Poza tym we wsi jest jeszcze pomnik w klimatach socrealizmu- koles o wielkich stopach ze swidrem w łapach.
Kolejny dzien to zapychanie przez Serbie glownymi drogami na polnoc, caly czas w ulewnym deszczu. Na jednej ze stacji benzynowych parkuje kolo nas bus na macedonskich blachach. W srodku siedzi jakas grupa ludzi o kolorze skory zdecydowanie innym niz te spotykane zazwyczaj na Balkanach. Do szyb przyklejaja sie dzieciaki, rozplaszczaja sobie nosy, zza firanek łypia faceci. Nie, nie spojrza- gapia sie jak wół na malowane wrota. W tym wzroku jest cos takiego cyganskiego, jakby taksujacego, jakby oceniajcego. Bardzo mi sie ten bus nie podoba wiec gdy toperz idzie zaplacic za benzyne natychmiast zamykam od srodka wszystkie drzwi. Gdy tylko toperz niknie za zakretem wysiada dwoch gosci i zaczyna szarpac za klamke skodusi. Chyba ich troche zaskoczylo ze zamkniete. Cos sie naradzaja. Przez odkrecona pol centymetra szybke pytam o co chodzi. Łamanym angielskim mowia ze chcieli tylko o cos spytac. Gdy toperz pojawia sie na horyzoncie pospiesznie oddalaja sie i nikna w zatloczonym busie. Bylo to drugie miejsce (po nadmorskim Szengjin z polnocnej Albanii) gdzie spotkalam ludzi o szarych twarzach. Nie Murzynow, nie mulatow, nie ludzi o urodzie kaukaskiej czy srodziemnomorskiej, nie przypominalo to Zydow czy Iranczykow. Kolor ich twarzy byl szary, nie czarny, brazowy czy sniady.. Nie wiem skad pochodza szarzy ludzie. Ale mam nadzieje ze nigdy wiecej ich nie spotkam. Na obrzezach Belgradu zastaje nas zmierzch. Deszcz zaczyna przypominac wodospad. Probujemy jechac za tablicami na Nowy Sad, albo “tranzyt”. Wycieraczki nie daja rady zbierac wody. Zza sciany deszczu nie widac juz tablic. Na kolejnych i kolejnych rondach i rozjazdach skrecamy losowo. Czy nie jezdzimy w kolko? nie wiem. Wszedzie jest tak samo, rozblyski reflektorow dziesiatkow i setek aut, zabudowa przedmiesc i woda, woda, tysiace i miliony litrow wody. Nie ma szans na fajny biwak, nie ma szans na wyjechanie z tego zakichanego miasta, zaraz nam jeszcze cos w dupe wjedzie bo mimo sliskiej nawierzchni ciagle mamy kogos w bagazniku. Na nocleg zatrzymujemy sie w obiekcie zwanym Villa Vertigo. Nie nalezy on do obiektow noclegowych jakie lubie najbardziej - ale jest. I jest tam sucho. I nie ma tam ludzi o szarych mordach..
Ranek okazuje sie pogodny. Wsrod ogromnych wszechobecnych kaluz opuszczamy juz bez problemow Belgrad. W czasie jazdy skodusia zaczyna piszczec i zgrzytac na piatym biegu. Toperz podejrzewa ucieczke oleju ze skrzyni biegow wiec szukamy mechanika. Pada na miasteczko Temerin. W pierwszym zakladzie mechanicznym nie m szefa, jest tylko dwoch podrostkow z ktorymi nie udaje sie porozumiec. W drugim zajmuja sie tylko ogumieniem i juz jakis gosc biegnie z wezem aby dopompowac kola. W trzecim udaje sie i wylozenie sprawy nie nastrecza trudnosci. Mechanik postanawia sie przejechac skodusia aby naocznie (a raczej tu nausznie) zdiagnozowac problem. Slychac dokladnie. Sprawdza olej- jest. Tylko ze jest juz gesty i calkiem srebrny. Ponoc to znaczy ze metal sie sciera i przechodzi do oleju. Wiec raczej niedobrze. Piątke juz ponoc calkiem szlag trafil ale pozostaje biegi dzialaja dobrze. Mechanik poleca nam jechac nie szybciej niz 70 km/h i co dwie godziny stanac na dluzej by ochlodzic i dac odpoczac calosci. Tym sposobem mamy duza szanse dojechac do Polski. A w domu warto pomyslec o nowej skrzyni. Na tej naszej jezdzimy juz 7 lat. Tak, to ta ktora zbieralismy z drogi pod Osmołoda a potem byla spawana przez Walerke. Ta sama. Jezdzila bezawaryjne, az do dzis. Wiec chyba i tak nie mamy na co narzekac. Gosc za poswiecony czas i obejrzenie skodusi nie chce zadnej zaplaty, opowiada za to toperzowi o swoich dwoch malych synkach i bracie ktory gdzies sluzy w wojsku i nosi takie same ciapkowane gacie jak toperz.
Toczymy sie wiec autostrada w porywach siedemdziesiatka, wyprzedzaja nas ciezarowki i pordzewiale zastawy. Osly i riksze nas nie wyprzedzaja ale pewnie tylko dlatego ze ich tu nie ma. Czujemy sie jak niegdys w iranskim tirze wypelnionym betonem, ktory jechal, jechal a licznik kilometrow stal w miejscu. Jedynie przesuwajace sie drzewa na poboczu sugerowaly ze jednak wykonujemy jakis ruch. Podczas gdy skodusia odpoczywa - żenska czesc ekipy majówkowej wygrzewa sie na Miśku
Na Wegrzech chcemy spac w opuszczonym poradzieckim miescie kolo Kumnadoras, ale mimo ladnego widoku przez pola na opuszczone bloki teren jest zamkniety i czesciowo uzytkowany. Moze da rade dojsc przez chaszcze od tylu jak do łotewskiej Skrundy i zwiedzic ale na nocleg, zwlaszcza z autami to raczej odpada. Pozostaje nam wiec znow szukac miejsca pod namiot kolo promu, tym razem na rzece Tisza, miedzy Arokto a Tiszasege.
Sam prom jest ciekawy - ma kolo z łopatkami ktore mieli wode i jest ozdobiony skrzynkami z kwiatkami.
Kiedys byl mocowany na linach- teraz chyba od tego odeszli bo wszedzie leza rozrzucone, juz lekko wrosniete w ziemie sznury..
Po drodze kilkakrotnie mijalismy napisy w dziwnej czcionce
W slowackiej Niznej Slanie odwiedzamy jeszcze ruiny poprzemyslowe, acz nie wszedzie daje rade wejsc bo czesc obiektu jest chroniona a w czesci Cyganie pozyskuja jakies materialy wtorne i ich starszyzna uwaza obiekt za “swoj”. Jeden mlodszy Cygan chce od nas kupic skodusie. Przypomina mi sie dowcip pt: “Jak Cygan kupowal sierp” wiec raczej sie oddalamy dziekujac odmownie za proby transakcji
KONIEC
Choc z niektorymi ograniczeniami to chyba przesadzaja jednak…
W mijanych wsiach jest moda aby jedno z pieter domu bylo przewiewne i przeznaczone na skladzik.
Dzis mamy w planie opuscic juz Albanie i kierujemy sie w strone granicy z Macedonia. Co chwile otwieraja sie malownicze widoczki na jezioro Prespanskie.
W rejonie mijamy duzo pojazdow zaprzegowych i podrozujacych wierzchem, konno lub oślo. Zdarzaja sie rowniez riksze towarowe.
Jest tez zolw pelzajacy po szosie. A ja sie nic nie ucze. Znow wzielam go do łapy i znow mnie obsikal…
Granica macedonska jest jedyna na naszej trasie gdzie dokladnie lustruja nam bagaznik, rowniez dachowy. Dalej jedziemy droga miedzy jeziorem Prespanskim a Ochrydzkim. Zapewne jest to bardzo widokowa trasa gdyby dopisywala pogoda. Dzis krajobrazy sa oglednie mowiac srednie.
Glowna droga przez Macedonie na trasie Ochrid, Kiczewo, Zajas jest dosyc monotonna- oble wzgorza porosniete gestym lisciastym lasem, wygladajace dosc niedzwiedziowo. Sporo gorek jest zrytych ogromnymi kamieniolomami o barwie ciemnej cegly. Wogole ziemia tu w rejonie wyglada wypisz wymaluj jak pod Nowa Ruda. W rejonie Kiczewa i Zajasu (Zajasa?) pojawia sie duzo meczetow i albanskich flag. Flagi sa rowniez malowane na mostach, slupach, przystankach autobusowych. Widac ze mieszkajaca tu albanska mniejszosc bardzo chce podkreslic swoja odrebnosc.
Wypatrzona na mapie przelecz Straza okazuje sie nieprzydatna noclegowo, jest cala zarosnieta stacjami benzynowymi, knajpami i hotelami. Zaczyna padac, a znad okolicznch gor unosza sie mgly. Nie pada nawet mocno ale caly swiat jest przesiakniety wilgocia.
W zapadajacym zmierzchu trafiamy do wsi Mavrovo nad jeziorem o tej samej nazwie. Biwak stawiamy na trawiastym, nieco zasmieconym brzegu jeziora. Chyba to jedno z niewielu takich miejsc, brzegi pokrywa albo kozuch roslinnosci albo zabudowa kurortowa, o tej porze roku sprawiajaca wrazenie opuszczonej.
Rano kabaczę dostaje glupawki i chyba godzine z chichotem dokazuje po namiocie. Najbardziej cieszy ją podskakiwanie na dmuchanym materacu jak na trampolinie, szeleszczenie spiworem, albo proba wejscia pod karimate.
Dzis odnajdujemy glowny cel macedonskiej trasy- zatopiony kosciolek! Stan wody jest bardzo wysoki w porownaniu do zdjec kosciolka sprzed kilku lat gdzie wrecz dalo sie dojsc sucha stopa i zajrzec do srodka
Nieopodal zwraca uwage orginalny plot- chyba ktos zlikwidowal wypozyczalnie nart
Poza tym we wsi jest jeszcze pomnik w klimatach socrealizmu- koles o wielkich stopach ze swidrem w łapach.
Kolejny dzien to zapychanie przez Serbie glownymi drogami na polnoc, caly czas w ulewnym deszczu. Na jednej ze stacji benzynowych parkuje kolo nas bus na macedonskich blachach. W srodku siedzi jakas grupa ludzi o kolorze skory zdecydowanie innym niz te spotykane zazwyczaj na Balkanach. Do szyb przyklejaja sie dzieciaki, rozplaszczaja sobie nosy, zza firanek łypia faceci. Nie, nie spojrza- gapia sie jak wół na malowane wrota. W tym wzroku jest cos takiego cyganskiego, jakby taksujacego, jakby oceniajcego. Bardzo mi sie ten bus nie podoba wiec gdy toperz idzie zaplacic za benzyne natychmiast zamykam od srodka wszystkie drzwi. Gdy tylko toperz niknie za zakretem wysiada dwoch gosci i zaczyna szarpac za klamke skodusi. Chyba ich troche zaskoczylo ze zamkniete. Cos sie naradzaja. Przez odkrecona pol centymetra szybke pytam o co chodzi. Łamanym angielskim mowia ze chcieli tylko o cos spytac. Gdy toperz pojawia sie na horyzoncie pospiesznie oddalaja sie i nikna w zatloczonym busie. Bylo to drugie miejsce (po nadmorskim Szengjin z polnocnej Albanii) gdzie spotkalam ludzi o szarych twarzach. Nie Murzynow, nie mulatow, nie ludzi o urodzie kaukaskiej czy srodziemnomorskiej, nie przypominalo to Zydow czy Iranczykow. Kolor ich twarzy byl szary, nie czarny, brazowy czy sniady.. Nie wiem skad pochodza szarzy ludzie. Ale mam nadzieje ze nigdy wiecej ich nie spotkam. Na obrzezach Belgradu zastaje nas zmierzch. Deszcz zaczyna przypominac wodospad. Probujemy jechac za tablicami na Nowy Sad, albo “tranzyt”. Wycieraczki nie daja rady zbierac wody. Zza sciany deszczu nie widac juz tablic. Na kolejnych i kolejnych rondach i rozjazdach skrecamy losowo. Czy nie jezdzimy w kolko? nie wiem. Wszedzie jest tak samo, rozblyski reflektorow dziesiatkow i setek aut, zabudowa przedmiesc i woda, woda, tysiace i miliony litrow wody. Nie ma szans na fajny biwak, nie ma szans na wyjechanie z tego zakichanego miasta, zaraz nam jeszcze cos w dupe wjedzie bo mimo sliskiej nawierzchni ciagle mamy kogos w bagazniku. Na nocleg zatrzymujemy sie w obiekcie zwanym Villa Vertigo. Nie nalezy on do obiektow noclegowych jakie lubie najbardziej - ale jest. I jest tam sucho. I nie ma tam ludzi o szarych mordach..
Ranek okazuje sie pogodny. Wsrod ogromnych wszechobecnych kaluz opuszczamy juz bez problemow Belgrad. W czasie jazdy skodusia zaczyna piszczec i zgrzytac na piatym biegu. Toperz podejrzewa ucieczke oleju ze skrzyni biegow wiec szukamy mechanika. Pada na miasteczko Temerin. W pierwszym zakladzie mechanicznym nie m szefa, jest tylko dwoch podrostkow z ktorymi nie udaje sie porozumiec. W drugim zajmuja sie tylko ogumieniem i juz jakis gosc biegnie z wezem aby dopompowac kola. W trzecim udaje sie i wylozenie sprawy nie nastrecza trudnosci. Mechanik postanawia sie przejechac skodusia aby naocznie (a raczej tu nausznie) zdiagnozowac problem. Slychac dokladnie. Sprawdza olej- jest. Tylko ze jest juz gesty i calkiem srebrny. Ponoc to znaczy ze metal sie sciera i przechodzi do oleju. Wiec raczej niedobrze. Piątke juz ponoc calkiem szlag trafil ale pozostaje biegi dzialaja dobrze. Mechanik poleca nam jechac nie szybciej niz 70 km/h i co dwie godziny stanac na dluzej by ochlodzic i dac odpoczac calosci. Tym sposobem mamy duza szanse dojechac do Polski. A w domu warto pomyslec o nowej skrzyni. Na tej naszej jezdzimy juz 7 lat. Tak, to ta ktora zbieralismy z drogi pod Osmołoda a potem byla spawana przez Walerke. Ta sama. Jezdzila bezawaryjne, az do dzis. Wiec chyba i tak nie mamy na co narzekac. Gosc za poswiecony czas i obejrzenie skodusi nie chce zadnej zaplaty, opowiada za to toperzowi o swoich dwoch malych synkach i bracie ktory gdzies sluzy w wojsku i nosi takie same ciapkowane gacie jak toperz.
Toczymy sie wiec autostrada w porywach siedemdziesiatka, wyprzedzaja nas ciezarowki i pordzewiale zastawy. Osly i riksze nas nie wyprzedzaja ale pewnie tylko dlatego ze ich tu nie ma. Czujemy sie jak niegdys w iranskim tirze wypelnionym betonem, ktory jechal, jechal a licznik kilometrow stal w miejscu. Jedynie przesuwajace sie drzewa na poboczu sugerowaly ze jednak wykonujemy jakis ruch. Podczas gdy skodusia odpoczywa - żenska czesc ekipy majówkowej wygrzewa sie na Miśku
Na Wegrzech chcemy spac w opuszczonym poradzieckim miescie kolo Kumnadoras, ale mimo ladnego widoku przez pola na opuszczone bloki teren jest zamkniety i czesciowo uzytkowany. Moze da rade dojsc przez chaszcze od tylu jak do łotewskiej Skrundy i zwiedzic ale na nocleg, zwlaszcza z autami to raczej odpada. Pozostaje nam wiec znow szukac miejsca pod namiot kolo promu, tym razem na rzece Tisza, miedzy Arokto a Tiszasege.
Sam prom jest ciekawy - ma kolo z łopatkami ktore mieli wode i jest ozdobiony skrzynkami z kwiatkami.
Kiedys byl mocowany na linach- teraz chyba od tego odeszli bo wszedzie leza rozrzucone, juz lekko wrosniete w ziemie sznury..
Po drodze kilkakrotnie mijalismy napisy w dziwnej czcionce
W slowackiej Niznej Slanie odwiedzamy jeszcze ruiny poprzemyslowe, acz nie wszedzie daje rade wejsc bo czesc obiektu jest chroniona a w czesci Cyganie pozyskuja jakies materialy wtorne i ich starszyzna uwaza obiekt za “swoj”. Jeden mlodszy Cygan chce od nas kupic skodusie. Przypomina mi sie dowcip pt: “Jak Cygan kupowal sierp” wiec raczej sie oddalamy dziekujac odmownie za proby transakcji
KONIEC
Zdaje się, że to ma głębokie uzasadnienie praktyczne. Po pierwsze zapewne tam (jak i u nas) od nieukończonej budowy nie płaci się podatków a za dom - i owszem. Po drugie z tak położonego lamusa trudniej cokolwiek ukraść.buba pisze:W mijanych wsiach jest moda aby jedno z pieter domu bylo przewiewne i przeznaczone na skladzik.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.