Gajowi
Moderator: Moderatorzy
-
- początkujący
- Posty: 1
- Rejestracja: czwartek 08 sty 2015, 21:21
Gajowi
Witam. Często z sentymentem słyszę jak ludzie wspominają gajowych, lecz nikt nie dzieli się dokładniejszymi opowiadaniami. Z pewnością na tym forum są osoby, które pracowały z gajowymi i mogą o nich sporo opowiedzieć. Jeśli macie jakiekolwiek opowiadania o nich, doświadczenia, spostrzeżenia , książki, zdjęcia itp. podzielcie się, chętnie posłucham, zresztą nie tylko ja
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33862
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Sam kiedyś byłemgóral bagienny pisze:Taki podleśniczy bez wykształcenia leśnego.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33862
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
- Kuna lesna
- zastępca nadleśniczego
- Posty: 2638
- Rejestracja: czwartek 12 paź 2006, 00:41
- Lokalizacja: Z puszczy
Nic wartego opisywania. Ot się wstaje, śniadanko wrzuca na ruszt i pracuje. To już kolejarz ma więcej do opowiadania...góral bagienny pisze:To opowiedz coś o sobie!
No może jedno: wówczas zrozumiałem, że zawsze chciałem to robić. Znaczy się - pracować w lesie i z lasem.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33862
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33862
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
No coś Ty... Ja z moim sprzętem i uzbrojoną nogą mogę co najwyżej za Terminatora robić
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33862
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
- Jenny
- dyrektor regionalny
- Posty: 11954
- Rejestracja: niedziela 15 sty 2012, 14:35
- Lokalizacja: Podlasie
Też mi się fajnie kojarzy Gajowy...
Nawet moje portki ulubione w dzieciństwie miały kolor jak dla mnie na tamten moment -,,gajowy,,
Tu ciekawostki-
http://ciekawostkihistoryczne.pl/2013/1 ... ospolitej/
Nawet moje portki ulubione w dzieciństwie miały kolor jak dla mnie na tamten moment -,,gajowy,,
Tu ciekawostki-
http://ciekawostkihistoryczne.pl/2013/1 ... ospolitej/
âZaraz na początku życia ktoś powinien nam powiedzieć, że umieramy. Może wtedy żylibyśmy pełnią życia w każdej minucie, każdego dnia. Działaj! Kiedy poczujesz, że chcesz coś zrobić, rób to od razu, teraz! Dni, które przyjdą są policzone.â
M.Landon
M.Landon
Jenny pisze:Też mi się fajnie kojarzy Gajowy...
Nawet moje portki ulubione w dzieciństwie miały kolor jak dla mnie na tamten moment -,,gajowy,,
Tu ciekawostki-
http://ciekawostkihistoryczne.pl/2013/1 ... ospolitej/
Pra.....po kadzieli byli strozami plantacji desek w guberni kaliskiej w sluzbie Jego Wysokosci Cara Imperatora Wszechrosji, na krancach ktorej lezala owa gubernia,
W pamieci utkwil mi epizod - chyba gdzies z poczatku lat 70 - tych, kiedy familia zafundowala wnuczkom wycieczke krajoznawcza w okolice skad pochodzili przodkowie.
Wies jak wies , krajobraz jak krajobraz. Ale pod geesowskim sklepem, gdzie dzieciarni zafundowano oranzade, jedna ze starszych Pan tubylczek - dowiedziawszy sie, kto
zacz, skad po co i dlaczego zaczela nagle wrzeszczec na babcie
A Twoj lociec to mojego tak strasnie batem pobiel !!
cholera jedna, a bodaj niech w piekle sie wiecznie smazy....
itd....detali sobie sobie nie przypominam ale bylo glosno....
Sluzba lesna pozostawiala po sobie w niektorych okolicach trwale wspomnienia - jak
dowodzi ten przypadek..... Z pozniejszych wyjasnien babci wynikalo, ze poruszajacy
sie sluzbowym pojazdem czyli koniem pradziadek faktycznie nie cieszyl sie szczegolna sympatia tubylczej ludnosci. Tez z powodu nahajki, ktorej uzywal zamiast bloczku mandatowego. Prawdopodobnie wyrazem tego braku sympatii moglo byc dwukrotne podpalenie gajowki, po ktorej dzis ostatnie slady zarosly mchem i wysokim lasem . Oraz szereg pozostalch w pamieci babci epizodow - jak regularnie trute psy w obejscu - w czym celowala mlodziez wiejska i inne incydenty o podobnym charakterze.
Dzis prawdziwych gajowych juz nie ma .......
Buk, Humor, Dziczyzna
for ever
for ever
- Gorajczyk66
- inżynier nadzoru
- Posty: 1093
- Rejestracja: czwartek 24 maja 2007, 17:32
- Lokalizacja: z Kaszub.
W 1966 r. rozpoczynałem pracę jako praktykant kontraktowy w jednym z Nadleśnictw ówczesnego Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Poznaniu.
Po ponad trzech miesiącach przekładania papierków w biurze owego N-ctwa zostałem skierowany do pracy w jednym z leśnictw. Leśniczy tego l-ctwa zmuszony był bowiem poddać się leczeniu "korzonków", którego to schorzenia nabawił się w okresie polowań na jelenie, jako podprowadzający jakiegoś gościa zagranicznego...
Moim miejscem pracy był głównie prawie 8-hektarowy zrąb całkowity. Codziennie rano - a był to już okres jesieni i zimy- jechałem pojazdem m-ki "Lublin" na objazd okolicznych wiosek, zbierałem kilkunastu rolników, którzy nie mając w tym okresie nic do robienia w polu pracowali na zrębie przy jego porządkowaniu i jednocześnie organizowaniu sobie opału, za co zresztą otrzymywali zapłatę.
Razem z pracownikami stałymi l-ctwa na zrębie było zawsze ponad 20 osób.
Wśród tych ludzi był Antoni. Oficjalnie wszyscy zwracali się do Niego "..panie gajowy.."
Tak na moje niedoświadczone jeszcze oko - mógł mieć dużo ponad 60 lat... Podobno powinien być już na emeryturze, ale chciał jeszcze popracować aby była ona - ta emerytura - nieco wyższa.
Na wspomnianym zrębie znaleźć można było prawie wszystko, co mogło rosnąć w mieszanym lesie iglasto-liściastym...
Trzeciego dnia Antoni zaproponował mi dokonanie "sortymenrtacji" trzech ogromnych pni bukowych...
Z zapałem przystąpiłem do pracy, doskonale pamiętając z czasów nauki wszelkie wymagania odpowiednich norm...
Tak mi się wtedy wydawało !
Zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne. To, co trwało w moim wykonaniu prawie godzinę Antoni "poprawił" ( zmienił całkowicie ) w ciągu 10 minut.
Był też uprzejmy stwierdzić, że pożytku ze mnie w sortymentacji to On nie będzie miał żadnego i zaproponował mi objęcie zaszczytnego stanowiska "nadzorcy budy" , czyli drewnianego domku na płozach, którego jednym z elementów wyposażenia był piecyk - model "koza" - w którym zawsze powinien być ogień, przy którym mogliby się ogrzać pracujący na zrębie.
W wolnych chwilach miałem zaś nadzorować wywóz pozyskanego drewna. Wywozu dokonywały 3-4 "Pragi" i 1 "Csepel" na odległość ok. 12 km.
Smaczkiem tego było wypisywanie kwitów wywozowych - przez kalkę, koniecznie ołówkiem "kopiowym" mającym cechę robienia fioletowych zacieków w momencie kontaktu z wodą, śniegiem...
To była jazda! Kilku wściekłych szoferów oczekujących na wypisanie kwitów i jeden guzdrzący się praktykant!
Udało mi się jednak przeżyć "w jednym kawałku" aż trzy dni!
Czwartego dnia - a było to niedziela- ktoś zapukał do drzwi mieszkania wynajmowanego dla mnie przez N-ctwo.
Jakie było moje zdziwienie gdy zobaczyłem na progu Antoniego.
A jeszcze większe gdy zobaczyłem to co przyniósł Antoni - piękne "pół basa" na liściach szczyru!
Nasza rozmowa była długa i przyjemna. Antoni wiele opowiedział o sobie, a właściwie o jego ponad 50-letniej przygodzie z lasem.
Zaczynał jako kilkunastoletni robotnik w niemieckich lasach prywatnych, w PRL-u także jako robotnik - gajowym został w drodze tzw. "awansu społecznego" .
Przyznał, że to, co mnie spotkało powinienem potraktować jako chrzest bojowy...
Ponieważ nie skończyło się tylko na nalewce ze szczyru - z uwagi na mój młody , niewprawiony w takich bojach organizm - otrzymałem od Niego pozwolenie na zregenerowanie się w poniedziałek, w domowych pieleszach.
Kiedy we wtorek stawiłem się do pracy na zrębie - było już inaczej. Skończyło się pilnowanie ognia w budzie, szoferactwo z OTL-u też jakby stało się przyjemniejsze, bardziej ludzkie.
Ukoronowaniem zaś wszystkiego była mowa Antoniego wygłoszona rano, dnia następnego - poinformował wszystkich zebranych że od tej pory to ja jestem szefem, że mają wykonywać moje polecenia.
Myślę, że takich ludzi jak Antoni nigdy się nie zapomni. Zasłużyli na naszą pamięć...
-
Po ponad trzech miesiącach przekładania papierków w biurze owego N-ctwa zostałem skierowany do pracy w jednym z leśnictw. Leśniczy tego l-ctwa zmuszony był bowiem poddać się leczeniu "korzonków", którego to schorzenia nabawił się w okresie polowań na jelenie, jako podprowadzający jakiegoś gościa zagranicznego...
Moim miejscem pracy był głównie prawie 8-hektarowy zrąb całkowity. Codziennie rano - a był to już okres jesieni i zimy- jechałem pojazdem m-ki "Lublin" na objazd okolicznych wiosek, zbierałem kilkunastu rolników, którzy nie mając w tym okresie nic do robienia w polu pracowali na zrębie przy jego porządkowaniu i jednocześnie organizowaniu sobie opału, za co zresztą otrzymywali zapłatę.
Razem z pracownikami stałymi l-ctwa na zrębie było zawsze ponad 20 osób.
Wśród tych ludzi był Antoni. Oficjalnie wszyscy zwracali się do Niego "..panie gajowy.."
Tak na moje niedoświadczone jeszcze oko - mógł mieć dużo ponad 60 lat... Podobno powinien być już na emeryturze, ale chciał jeszcze popracować aby była ona - ta emerytura - nieco wyższa.
Na wspomnianym zrębie znaleźć można było prawie wszystko, co mogło rosnąć w mieszanym lesie iglasto-liściastym...
Trzeciego dnia Antoni zaproponował mi dokonanie "sortymenrtacji" trzech ogromnych pni bukowych...
Z zapałem przystąpiłem do pracy, doskonale pamiętając z czasów nauki wszelkie wymagania odpowiednich norm...
Tak mi się wtedy wydawało !
Zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne. To, co trwało w moim wykonaniu prawie godzinę Antoni "poprawił" ( zmienił całkowicie ) w ciągu 10 minut.
Był też uprzejmy stwierdzić, że pożytku ze mnie w sortymentacji to On nie będzie miał żadnego i zaproponował mi objęcie zaszczytnego stanowiska "nadzorcy budy" , czyli drewnianego domku na płozach, którego jednym z elementów wyposażenia był piecyk - model "koza" - w którym zawsze powinien być ogień, przy którym mogliby się ogrzać pracujący na zrębie.
W wolnych chwilach miałem zaś nadzorować wywóz pozyskanego drewna. Wywozu dokonywały 3-4 "Pragi" i 1 "Csepel" na odległość ok. 12 km.
Smaczkiem tego było wypisywanie kwitów wywozowych - przez kalkę, koniecznie ołówkiem "kopiowym" mającym cechę robienia fioletowych zacieków w momencie kontaktu z wodą, śniegiem...
To była jazda! Kilku wściekłych szoferów oczekujących na wypisanie kwitów i jeden guzdrzący się praktykant!
Udało mi się jednak przeżyć "w jednym kawałku" aż trzy dni!
Czwartego dnia - a było to niedziela- ktoś zapukał do drzwi mieszkania wynajmowanego dla mnie przez N-ctwo.
Jakie było moje zdziwienie gdy zobaczyłem na progu Antoniego.
A jeszcze większe gdy zobaczyłem to co przyniósł Antoni - piękne "pół basa" na liściach szczyru!
Nasza rozmowa była długa i przyjemna. Antoni wiele opowiedział o sobie, a właściwie o jego ponad 50-letniej przygodzie z lasem.
Zaczynał jako kilkunastoletni robotnik w niemieckich lasach prywatnych, w PRL-u także jako robotnik - gajowym został w drodze tzw. "awansu społecznego" .
Przyznał, że to, co mnie spotkało powinienem potraktować jako chrzest bojowy...
Ponieważ nie skończyło się tylko na nalewce ze szczyru - z uwagi na mój młody , niewprawiony w takich bojach organizm - otrzymałem od Niego pozwolenie na zregenerowanie się w poniedziałek, w domowych pieleszach.
Kiedy we wtorek stawiłem się do pracy na zrębie - było już inaczej. Skończyło się pilnowanie ognia w budzie, szoferactwo z OTL-u też jakby stało się przyjemniejsze, bardziej ludzkie.
Ukoronowaniem zaś wszystkiego była mowa Antoniego wygłoszona rano, dnia następnego - poinformował wszystkich zebranych że od tej pory to ja jestem szefem, że mają wykonywać moje polecenia.
Myślę, że takich ludzi jak Antoni nigdy się nie zapomni. Zasłużyli na naszą pamięć...
-
Bogusław.
âNadchodza znowu epoki, w których przeżyje tylko to, co umie pełzaćâ. Mikołaj Gomez Davilla
_______________________________________
âNadchodza znowu epoki, w których przeżyje tylko to, co umie pełzaćâ. Mikołaj Gomez Davilla
_______________________________________
- Blues Brothers
- nadleśniczy
- Posty: 5634
- Rejestracja: niedziela 31 mar 2013, 17:46
- Gorajczyk66
- inżynier nadzoru
- Posty: 1093
- Rejestracja: czwartek 24 maja 2007, 17:32
- Lokalizacja: z Kaszub.
Tytułem wyjaśnienia - w tej leśniczówce pracowałem do kwietnia - całe 10 m-cy. Potem armia się o mnie upomniała...Borsuk pisze:Ciekawe
A z mojej kwatery do zrębu było ok. 14 km leśną drogą. I cały czas z tymi samymi robotnikami. Było bardzo ciekawie i pouczająco -kierowanie ludźmi, tzw. "stosunki międzyludzkie", itd...
Pod bacznym okiem Antoniego prawdopodobnie wyszedłem na całkiem przyzwoitego "borowego"...
Zaś pod koniec każdego miesiąca, kiedy to szoferzy stwierdzali, że grozi im niewykonanie planu wywozu potrafili pod moim oknem trąbić już o godz. 6.00 - nawet w styczniu...
Nie było wyjścia - musiałem jechać z nimi! I to była banda , z która nikt nie potrafił sobie poradzić - zaraz N-czy odbierał telefony, że młody borowy uniemożliwia nim wykonywanie pracy!
Oni w ciemnościach potrafili załadować kłody na samochód, ja z pisaniem kwitów niestety musiałem czekać aż będzie jaśniej...
A co do ołówka - długopisy już wtedy były w użyciu! Ja wprawdzie od zawsze używam tradycyjnego wiecznego pióra - nawet teraz. Zachowało się nawet moje, którym pisałem maturę - takie z tłoczkiem zamiast gumki...Długopisem też potrafię, ale pióro to pióro!
Tylko pisanie kwitów wywozowych ołówkiem chemicznym, czyli "kopiowym" wynikało z postanowień stosownej instrukcji. Podobno!...
Bogusław.
âNadchodza znowu epoki, w których przeżyje tylko to, co umie pełzaćâ. Mikołaj Gomez Davilla
_______________________________________
âNadchodza znowu epoki, w których przeżyje tylko to, co umie pełzaćâ. Mikołaj Gomez Davilla
_______________________________________
Nie tylko. Również z pragmatyzmu. Ołówek pisał w każdych warunkach, zaś długopis "lubił" zamarznąć w zimie a pióra nie dało się przycisnąć, żeby kalka przebiła się na kolejne kopie w drukachGorajczyk66 pisze:Tylko pisanie kwitów wywozowych ołówkiem chemicznym, czyli "kopiowym" wynikało z postanowień stosownej instrukcji. Podobno!...