Gorgany i Zakarpacie

O miejscach, które zwiedziliście, o których chcecie opowiedzieć...

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1889
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Gorgany i Zakarpacie

Post autor: buba »

Wyjazd rozpoczynamy pakując się do pociagu Wrocław- Lwów. Z resztą ekipy- czyli Piotrkiem i Krzyśkiem mamy się spotkac we Lwowie. Jednak póznym wieczorem okazuje się, ze nie zdążyli na planowane połączenie w Krakowie, na nasz pociąg już nie ma biletów, siedzą w Przemyslu i ogolnie są w „czarnej d...”. Nasz pociag przejezdza przez Przemyśl jakos w nocy, więc myśle, ze co szkodzi popytac obsługe czy by ich jakos nie przemycili do Lwowa w swojej kabinie albo w korytarzu. Nasz prowadnik, Stiopa, kręci troche nosem, drapie się za uchem, posapuje, mruczy ale w końcu stwierdza, ze wszystko się da, ale oczywiscie nie za darmo. Ostatecznie chłopaki w Przemyślu zostaja ulokowani w słuzbowym przedziale. Przychodzi jeszcze kierownik pociągu i podkreslajac swoja funkcje kasuje chlopakow jeszcze na 10zl. Drugiej prowadnicy tez nie podoba się , ze się kręce po korytarzu zamiast spać i gadam z chłopakami, każe mi wracac do przedziału: „bo niedługo będzie granica”. A minę to ma taka jakby też planowala na dodatkowych pasazerach ubić jakiś swoj wlasny interes ;)
Tym samym stawiamy się we czwórke rano we Lwowie :) dobrze, ze jechały ukrainskie wagony bo z Polakami to by chyba nie było szans na powodzenie takiej akcji!

Przy dworcu zabrakło pradu we wszystkich knajpkach więc nasze plany soliankowo- pierozkowe spełzaja na niczym. Można się pocieszac jedynie dobrym, lokalnym piwem.

Kolejnym naszym miejscem przesiadkowym jest Iwano-Frankiwsk. Odwiedzam tam kibelek , gdzie od progu uderza iście niekibelkowy zapach. Przywodzi na myśl raczej indyjskie sklepy albo szkolne wycieczki, gdzie w kazdym pokoju za pomoca wonnych kadzidełek tłumiło się inne, niepożądane zapachy roznoszące się w powietrzu ;) Na sciance międzykabinowej stoi dymiacy patyczek roznoszący wokół aromat jakiegos drzewa sandałowego (i jednoczesnie malowniczo kopcący na sufit ;)

Obrazek

Na dworcu autobusowym jakos nie zauważam krawęznika, spadam z niego a przygniatana ponad 20 kg plecakiem nie jestem w stanie złapac równowagi , rozlega się nieprzyjemne „chrup” w nodze :( Na tym etapie przepuszczamy autobus do Kałusza i ogladam noge... Niby się rusza, ale boli jak szlag przy kazdym krzywym stąpnieciu no i puchnie... Pierrr*** pech- dlaczego w pierwszy dzien? Dlaczego ja zawsze muszę sobie zrobic jakas glupią krzywde? Rozumiem skrecic noge po wyczerpujacej wycieczce na ruchomym, śliskim gorganie w czasie deszczu- ale na dworcu w centrum wojewodzkiego miasta?? :( Nie pozostaje nic innego jak owinac noge mocno bandażem i dowlec się do autobusu.. A w głowie szumią same złe mysli i łzy cisna się do oczu- jest slonce, jest fajna ekipa, jest czas, jest klimatyczny plan, przed nami łany ukrainskich dzikich gór- i co teraz będzie z nasza wyprawa?

W Kałuszu odnajdujemy miła knajpkę na parterze wieżowca, malutka, niepozorna a zarcie bardzo dobre.

Marszrutka do Osmołody, która podjezdza jest chyba 3 razy za mala w stosunku do ilosci chcących się zalapac na podroz pasazerow. Jeszcze przed odjazdem jakas babka wszczyna zamieszanie w marszrutce, bo kierowca nie ma apteczki a jej jest pilnie potrzebna. Okazuje się , ze jej corka biegnac na przystanek wywalila się jak dluga i troche się poobijala. Ech... jakiś pechowy ten dzisiejszy dzien.. Piotrek dokopuje się do swojej apteczki i wspomaga babke woda utleniona i plastrami. Jak się pozniej okazuje jest to Julia, która wraz z mezem prowadzi w Osmołodzie pensjonat „Arnika”. Mimo totalnych roznic w światopogladzie dosyć sympatycznie nam się rozmawia po drodze. Julia często jezdzi do Polski, bardzo lubi Wrocław i jego galerie handlowe. W ostatnim miesiacu jezdzila tez na jakieś warsztaty w Ustrzykach, gdzie ucza się od naszych prowadzenia agroturystyki. Ciekawe, czy już się nauczyli , ze turyste w ubłoconych butach trzeba wyrzucac za drzwi na zbity pysk, nie przyjmowac nikogo na mniej niż trzy noclegi i wpuszczac pod dach tylko tych , którzy dokonywali telefonicznej rezerwacji pol roku wczesniej i koniecznie uiscili zaliczke.. A może to dopiero następna lekcja będzie? Na jesieni Julia znow jedzie na warsztaty do Ustrzyk... Opowiada nam tez o gorganskich chatkach- tej na Matachowie, która jest z roku na rok w coraz gorszym stanie oraz chatce pod Mołoda, trudnej do odnalezienia, ale bardzo przyjemnej, zadbanej i dobrze zaopatrzonej. Zaprasza nas tez w podziece na kawe, ale chyba nie skorzystamy gdyż planujemy raczej poszukac jakiegos jedzenia.

Autobus do Osmołody z Kałusza jedzie 3 godziny. W koncu ma do pokonania ok 60 km, wyboista, czesciowo naruszona przez powodzie droga. Niestety w ciagu calej podrozy nie jest przewidziany żaden postoj na kibelek. Mnie udaje się skorzystac z 5 min postoju w Broszniw Osada, acz czeka mnie przepchniecie się przez stojacy w calej marszrutce tłum ludzi i bagazu, a następnie dogalopowanie do knajpy ze skrecona noga i powrot... uffff, poczekali... I nawet cud- nikt z dzikiego tłumu nie zajał mojego miejsca- „bo tam diewuszka siedziala”..

Marszrutka podskakuje na wybojach a przez tylne niedomykajace się drzwi i dziury w dachu wpada ja tumany kurzu i pyłu. Zaczyna drapac w oczy , chrzęścic w zębach, pokrywac cienka warstwa nasze plecaki- a padajace z szyber-dachu promienie słonca przepieknie się rozszczepiaja na jego drobinach.

Obrazek

Po drodze mijamy mostek pełen wspomnien- to tu przed niespełna dwu laty rozsypała się skodusia, tu spalismy w rowie, tam zbieralismy srubki z asfaltu, tam Walerka biegł do lasu po drut... Czy cos się tu zmienilo? Nie mamy czasu się przyjrzec bo marszrytka żwawo niesie nas dalej.

Nagle w marszrutce na przystanku krzyk! Zaginał kotek! Mały kotek! Ciezko szukac jak ścisk taki, ze szpilke ciezko wsadzic.. W koncu go znajdujemy, pod siedzeniem- pluszowa zabawka. A maly wlasciciel kotka macha nam radosnie łapką gdy odjezdzamy...

W Osmołodzie kafe zamkniete więc udajemy się pod sklep, gdzie wyhacza nas Sasza, legitymujacy się jako lokalny przedstawiciel gorskiej ratowniczej służby. Przedstawia nam koniecznosc registracji w jego biurze i jedna osobe z dokumentem zabiera ze soba. Biuro miesci się w drewnianym, pietrowym budynku, który zawsze miałam za opuszczony. Mroczne wnętrze, skrzypiące podłogi, wszechobecne kable, które już chyba nigdzie nie prowadza. Duzy, stalowy klucz otwiera nam drzwi milego pokoju, którego sciany wylozone są mapami i zdjeciami z okolicznych gor. Sasza wyciaga duza ksiege o pożółkłych, nadgryzionych przez czas kartach. Ponoc wpisuja tu marszruty turystow od lat 80 tych (dziwne, ze jakos wczesniej nigdy na nią nie trafilam). W koncu w ksiazce ląduje i mój numer paszportu oraz trasa Osmołoda- Synewir, która Sasza przewiduje na 3 dni ;) Ogolnie bardzo przeprasza, ze mnie tu sciagnal, ale ponoc ostatnie dwa przypadki jakie im zafundowali polscy turysci, zachecily ich do takiego dzialania. Jeden to taki, ze turystka z Krakowa złamala noge na Grofie i potem probowala wystapic do lokalnej ratowniczej sluzby o odszkodowanie, bo nikt jej nie uprzedzil, ze w gorach pozna jesienia jest niebezpiecznie i nie było informacji na dole, ze szlaki są oblodzone. Drugi to jakiś mlody chlopaczek z zachodniej Polski, który nawiał z domu i znalezli go w rejonie Ihrowca. I oboje nie byli spisani w magicznej ksiazce w Osmołodzie- i Sasza mial przez nich klopoty...
Pokazuje mi też rozne mapy i zdjecia okolic, co chwile wypytujac czy na pewno mamy wlasciwy sprzet do gorskich wycieczek, orientujemy się w terenie , czy wiemy , ze w Gorganach latwo się zgubic, ze nie należy wychodzic w gory w zła pogode, albo jak jakiś uczestnik ma problemy ze zdrowiem.. I tu jakos przykuwa jego uwage moja noga- nawet się pyta czy mnie przypadkiem nie boli, bo jakos tak dziwnie chodze... Oczywiscie zapewniam, ze wszystko w porzadku ;)
Gadamy chyba z godzine- az toperz zaczal mnie szukac.

W sklepie kupujemy piekielnie drogie ziemniaki- 15 UAH za kilogram! Nie wiem co się stalo na Ukrainie z tymi ziemniakami!!

Następnie udajemy się na pole namiotowe na zakrecie, gdzie stawiamy namioty, zasiedlamy jedna wiate oraz robimy wielkie ognicho.

Obrazek

Jest akurat weekend więc obozuja tu tez dwie grupki miejscowych- jedni biegaja po lesie z piła spalinowa a drudzy z maczetą ;) Ci z piła są bardziej groźni – przyjechali autem więc robia dyskoteke z pola namiotowego. Muzyka umck umck bum bum niesie się po calym lesie. Ostatecznie w nocy przenosimy namioty w las, bo tu nie ma szansy zmrużyc oka.. Cala noc tez slychac nieludzkie ,bulgoczace wrzaski dwoch panienek z tej ekipy, które chyba w ten sposob chca podkreslic swoja atrakcyjnosc. Nie udalo nam się na Polesiu trafic na tokowiska głuszczow – to tu mamy przeglad innych odglosow godowych ;))))

Rano budzi nas deszcz.. Probujemy przeczekac, ale wraz z upływem czasu zawleka się coraz bardziej. Wszyscy są dosyć załamani, a ja w cichości ducha niezmiernie się ciesze ta pluchowata pogoda... Jest szansa, ze dziś nigdzie nie pojdziemy i noga troche wydobrzeje :))

W mokrym namiotach zle się spedza caly dzien więc uderzamy do knajpy! Z charczacego, ciagle gasnacego telewizora pod sufitem puszczaja moje ulubione „Biełyje rozy” :) a babka przyrządza nam makaron z parówka i biała kapusta.

Obrazek

Poznajemy tez miejscowego leśniczego Dimę, który mowi, ze dba o porządek, sprawdza czy pole biwakowe nie jest zasmiecone, narzeka , ze nie ma jeszcze grzybow i cos chyba zgubil w lesie i tego szuka- ale czego? Mowi dosyć niewyraznie i nie wszystko jestesmy w stanie zrozumiec..

Obrazek

Po drodze zaczepia nas tez Sasza-ratownik, chwalac nasza odpowiedzialnosc, ze nie poszlismy w gory w tych potokach deszczu. Poleca tez ostatnie gospodarstwo przy szlabanie, aby tam kupic mleko, ser czy ziemniaki. Faktycznie są tam tansze niż w sklepie, gratis dostajemy jeszcze sól malowniczo zawinieta w gazete oraz zielona cebulke i koperek.

Obrazek

Można tu także zanocowac jakby kto chcial- dużo taniej i sympatyczniej niż w lokalnych pensjonatach.

W ulewnym deszczu rozpalamy dymiace ognisko i owinieci w nieprzemakalne ubranka brodzimy w błotnistym igliwiu piekąc ziemniaki, degustujemy lokalne wina i słuchamy opowiesci Piotrka o czasach wojska..

Obrazek

Rano wita nas slonce. Przychodzi babka, od której kupowalismy ziemniaki- oddac 5 hrywien, bo wczoraj nie miala wydac.. Że tez jej się chcialo isc taki kawal.. Niesamowita jest uczciwosc tutejszych starszych ludzi..

Noge obwiązuje bandażem jak mocno się da- idzie się nawet dobrze, ale drętwieje jak się stoi.. Ale coz robic?
Pełzniemy doliną i dosyć szybko łapiemy stopa- gruzawik do zwózki drewna , taki z dzwigiem. Nie bardzo jest się gdzie dogodnie trzymac, w podlodze jest dziura , w której widac pracujace ogromne turbiny silnika. Najbardziej jednak mam obawe, zeby nieruchoma łapa dzwigu się nie obluzowala na jakims wertepie i nie zaczela tańczyc na wszystkie strony. Jedziemy tylko do Mszany. Wokoł jak okiem sięgnąć lasy, gory, potoki.. i inne gruzawiki :) czasem przemknie jakas ublocona po dach niwa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podejscie na Mołodą początkowo okropnie strome. Wokół liczne ślady po wycince drzew, okorowane pnie, stosy gałezi, zryte drogi zwózkowe.. Patrzac na okoliczne góry widac jakby slady pazurów, zdrapujacych fragmenty gęsto porastajacych stoki lasow.

Obrazek

Planujemy dziś dotrzec do leśnej chatki polożonej między Mołodą a Jajkiem Perehińskim. Zgodnie z mapa skrecamy w sciezke, która zaraz zanika. Idziemy dość dlugo klucząc po bezdrozu i zaroslach , rozgladajac się wszedzie- chatki nie ma..

Obrazek

Obrazek

Zrezygnowani postanawiamy już poddac się i wracac. Może za wczesnie skrecilismy? Może tej chatki wcale nie ma? Już wracamy gdy nagle zza drzewa wyłania się postac. Zdziwienie nie ma granic- takie spotkanie! Na gorganskim zboczu, z dala od szlaku, ba! nawet sciezki tu nie ma.. Spotkany osobnik okazuje się być samotnie wedrujacym polskim turysta- przedstawia się jako Tadeusz z Torunia. Co jeszcze bardziej zdumiewajace- wita mnie stwierdzeniem: „A ja cie znam! Jestes może buba?” :) jak się okazuje również szuka chatki! Więc jak dwie niezalezne ekipy czegoś szukaja to to musi gdzies być! :)
Dochodzimy do malowniczej polany calej zarosnietej wysokim szczawiem i łopianami- brodzimy w nich po pas!

Obrazek

Chatka okazuje się nie być na polanie tylko dalej w lesie, jest tak dobrze ukryta , ze chlopaki prawie na nia wpadaja. W chatce otwarte jest tylko jedno pomieszczenie- reszta zamknieta na głucho. W dostepnym pokoiku jest jednak wszystko czego potrzeba- fajny piec, podest do spania, jakieś krzesla, poleczki, wieszaki. Jest nawet troche naczyn kuchennych.

Obrazek

Obrazek

Gadamy dlugo przy winku- o wyjazdach na Ukraine w latach 90 tych- zapadla mi w pamiec jedna opowiesc- o babci z Rafajłowej , która przez dlugie lata trzymala podarek od Tadeusza- małe mydełko.. O alpinizmie, wspinaczach co mimo licznych wypadkow nie zrezygnowali z niebezpiecznej pasji, ksiazkach Kruszony, turystach ze wschodu, którzy potrafia sobie radzic w trudnych warunkach, urokach studiowania 20 lat temu czy lesnych, bezobslugowych chatkach.. Szczegolnie podoba mi się opowiesc o chatce pod Parenkami. Jest tam nieopodal niej wodospad, gdzie można usiasc na skalnym krzesle w lodowatej wodzie.. Obrzęd ten uwazany jest za pasowanie na prawdziwego „gorgańczyka”.

Obrazek

Probujemy tez rozpalic ognisko, ale niemilosiernie dymi. Mamy troche obawy, ze jeszcze kogoś to zwabi, a tu w koncu rezerwat.. Ot taki uraz z Polski, ze czlowiek się boi wlasnego cienia.. Ogolnie ludzi spotykamy przez cala gorska część wyjazdu niewiele- 3 turystow i jednego pasterza.. Pogłowie napotkanych zywych istot powiekszaja za to konie, krowy, owce... i sprytne , chatkowe myszy.

Śpimy chyba do 10 po czym postanawiamy wrocic do wydeptanej sciezki prowadzacej na Mołoda. Jednak jakos nie umiemy pojść ta sama droga co wczoraj. Wbijamy się w zbocze troche za wysoko, podchodzimy az pod granice kosówki, którą jak wiadomo nie idzie się najlepiej. Schodzimy więc nizej wkraczajac w świat ogromnych paproci, spróchniałych pni, korzeni o fantazyjnych ksztaltach i innych przedstawicieli lokalnego chaszcza.

Obrazek

Gdy odnajdujemy sciezke- zegnamy się z Tadeuszem, on schodzi w dól.. Może kiedys znow spotkamy się gdzies zupelnym przypadkiem na karpackim bezdrożu? :)

Pogoda średnia ,ale co najwazniejsze nie pada. Widoki tez nawet jakieś są.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na jednym szczycie, tam gdzie trianguł – niespodzianka! Chłopaki zatykają flage :)

Obrazek

Obrazek

Na wlasciwym szczycie totalna mgła...

Obrazek

Parę razy toperz przenosi mi plecak przez odcinek gorganu bo nie bardzo jestem w stanie isc z ta noga po ruszajacych się kamulcach..

Na przełeczy pod Jajkiem Ilemskim kilka dzikich koni i smutny obrazek. W kilka drzew wielkimi ćwiekami powbijano szlakowskazy i proekologiczne odezwy o koniecznosci zabierania smieci po biwaku i czasie rozpadu roznych surowcow.. Po tabliczkach spływa gęsto żywica, jak to mawiał mój dziadek „pachnące łzy i krew drzew”.. Acz jestem pewna, ze większość szanownych gorganskich znakarzy widząc wyciete na drzewie nożem „kocham Jolke” zaraz zakrzyknie „Wandalizm!!!” Przerażająca jest wzglednosc tego swiata...
Na samej tylko przeleczy okaleczono w ten sposob 5 drzew... :(

Obrazek

Idziemy dalej na połonine Hycza. Droga to jedna breja błota i konskich odchodów.
Na Hyczy wielka polana a na niej miła chatka. W srodku troche brudno- chyba mieszkal tu kiedys baca razem z łowieckami. Na podłodze sporo pozostalosci po łowieckach (i nie mam na mysli wełny ;) ) Piec dymi straszliwie, zeby się nie zadusic trzeba trzymac otwarte drzwi. Krzysiek wymysla fajne zamkniecie do pieca.

Obrazek

Obrazek

Miejsce z woda jest nawet oznaczone na mapie i tabliczką w terenie. W rzeczywistosci okazuje się błotnista młaką, gdzie widac dużo sladow po koniach ( i nie tylko są to slady kopyt ;) ) można jednak wysłuchac, ze troche wyzej strumyczek troche płynie. Toperz wykopuje jamkę gdzie gromadzi się woda i można ją nabierac po pół kubeczka, ale latwo ja zmącic. 3 butelki napelniamy chyba poltorej godziny. W trakcie zbierania wody meszki chcą nas zjesc zywcem.

W chatce rozpijamy butelczyne medowej z percem (tak wiem, jestesmy nienormalni, targalismy ja z Osmołody ;) ) Gawedzimy o tym i owym oraz wspominamy rozne krymskie potrawy jakie bysmy teraz chetnie zjedli: czeburieki, lepioszki, dyńki, arbuzy, pomidory itp.

Obrazek

Spac kładziemy się pozno. Piec zalewamy „kobylanka”- bo tak nazwalismy bogata w rozne nawozy wode bijaca w błotnistych zrodlach Hyczy.
Zasypiajac mysle , zeby nie zapomniec nakarmic jutro tutejszej myszy, o której wspominal Tadeusz.

Piotrek i Krzysiek chyba cierpią na bezsennosc! Budza nas kolo 7 szczękaniem garnków! My bysmy chetnie jeszcze z dwie godzinki pospali. Probujemy uciec na łąke z karimatami, ale tam już na nas czekaja krwiożercze meszki :(

Potem przychodza do chatki 4 konie z dzwoneczkami na szyi. Karmimy je chlebem, który nam się troche porozgniatał w plecaku. Toperz się martwi, zeby mu nie zjadły suszacych się na łące butow. Ostatecznie koniki robia się coraz bardziej śmiałe, wchodza do sieni i zaczynaja podskubywac spiwory.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dalej idziemy w dół ściezka przypominajaca koński trakt. Na polance Kruhłe Młaki ładne widoczki na okolczne szczyty. I kolejna porcja dzikich konikow :)

Obrazek

W lesie udaje mi się uratowac żuka , który topi się w kałuży. Taki fajny, z kolorowym, mieniacym się w słoncu pancerzykiem.

Schodzimy do cudnej doliny przed wsia Słoboda- miejsce spotkania dwóch chlupoczących potoczkow, wygrzane ogromne kamienie, kilka dogodnych miejsc na rozbicie namiotow. My z toperzem zostajemy nad szemrząca woda oddajac się blogiej sielance, wygrzewajac stare kosci i pluskajac do woli. Wreszcie jakiś cieplejszy dzien.

Obrazek

Chłopaki schodza do wsi do sklepu i poszukac jakiejs knajpy. Nie ma ich kilka godzin- już się zastanawiamy czy poszli w gory albo ich cos pożarło. Zasiegu nie ma.. Wracaja chyba po 5 godzinach- knajpa okazala się być dopiero w turystycznym przysiolku kolo jez. Synewirskiego. Wieczorem tradycyjnie ognisko, jakieś piwko...

Miejsce, gdzie planowalismy rozbic namioty okazuje się być jednym z pastwisk dzikich koni. Raz po raz stadko sobie radosnie przegalopowuje przez ten skrawek łaki. Boimy się, zeby nas nie stratowaly w nocy więc budujemy wokół namiotu zeribę :))) Z ławek, pieńków, kolczastych gałezi, fragmentow dawnego płotu. Grunt, zeby rozpedzone konie nie wpadły w namioty, a tak może wpadna w zeribę, zobacza , ze jest jakas przeszkoda i ominą.. albo choc zwolnia galop.. Byle tylko nie wpadły na pomysl z przeskakiwaniem- ale na to nie mamy już żadnego wplywu ;)

Obrazek

Obrazek

Rano się rozdzielamy. Chłopaki planuja dłuzsza trase po górach, my tuptamy doliną. Mijamy miłą wioskę Słoboda, cudowne źródełko a dalej to już wybitnie widac , ze zbliżamy się do obrzydliwie turystycznego jeziorka Synewirskiego. Od początku mam podejrzenia jak tam będzie wygladac, ale skoro jestesmy 5 km dalej to może warto zobaczyc na własne oczy.. W przysiólku Krasnyj bardzo dużo się buduje, zwłaszcza drewnianych ogromnych domow z bali. Widac od razu na co ida te tony wycinanych w Gorganach drzew.

Obrazek

Wstęp do jeziorka oczywiscie płatny.. Obok parking z autokarami. Nagle, po kilku dniach spedzonych w cichych i uroczych gorganskich ostępach lądujemy w innym swiecie.. Woskowane auta, bramy, szlabany...przechadzaja się rozne indywidua majace wypisane na twarzy „jestem snobem”, rozwrzeszczane tłumy wysypujace się ze wszystkich stron.. Ot chyba takie ukrainskie Morskie Oko.. Wszedzie wokół stoja tabliczki o koniecznosci ochrony przyrody. Mijamy tez jakiś oboz naukowy, okolo 30 mlodych ludzi z opiekunami. Kazdy z nich niesie naręcza wyrwanych z korzeniami roslin, z rozmow wynika, ze chyba do zielnika. A w tle kolejna tabliczka o najcenniejszym w kraju rezerwacie...

Nad jeziorkiem szeregi straganow z koralikami, fajkami, ciupagami, dlugopisami- jak w tysiacach tego typu miejsc na calym swiecie. Tylko tu pisze na toporku „Synewir”- zamiast „Zakopane”, „Jałta”, „Siekierezada” czy „Drakula”.

Wszyscy się gapia na nas jakbysmy mieli czułki, ogony dinozaura albo przynajmniej po 3 głowy.

Próbuje się choc troche wczuc w lokalna atmosfere i robie sobie fotke z niedzwiedziem ;)

Obrazek

Samo jeziorko nawet calkiem fajne... gdyby nagle moglo zniknac to wszystko wokol ;)

Obrazek

Nad samym jeziorem hotel- chyba jedno z sympatyczniejszych miejsc w rejonie, przypomina troche stare, sudeckie schroniska. Zjadamy tam obiad obserwujac jak nowi ruscy demoluja lodowke oraz mały chlopczyk drze się ze chce wszystkie napoje z lodowki naraz i natychmiast!

Podobna atmosfera ciągnie się wzdluz calej szosy do Synewirskiej Polany. Obserwujemy scenke gdy zatrzymuje się przez knajpa wypasiona terenowka, wysiadaja nowi ruscy i zaczynaja się domagac pieczonego dzika. Wlasciciel knajpy tlumaczy, ze dzika nie ma i probuje zaproponowac cos innego z dlugiego menu. Tamci zaczynaja krzyczec, ze oni jada tu z innego kraju, ze płacą i wymagają- i dzik ma być zaraz!! Ostatecznie udaje się rozwiazac sprawe bez rekoczynow, rodzinka klnąc i złorzecząc odjezdza.. Wrzaski milkną, kurz na drodze opada, ale smuga smrodu jeszcze dlugo unosi się w powietrzu...

Przy szosie co krok pole biwakowe- z cennikiem- ile za korzystanie z wiaty, za namiot, za ognisko.. Niby nie tak drogo, ale raczej z zasady omijamy takie miejsca.. Poza tym komu placic? Skąd wiedziec , ze jak w nocy przyjedzie poborca haraczu – to jest ten wlasciwy? ze potem za godzine nie przyjedzie jeszcze raz jego kumpel? No i chyba idealne miejsce, zeby znudzeni miejscowi przyjechali skubnąc kasiastych turystow...

Po drodze spotykamy dwie krowki.. i pastereczke... chyba najmniejszą jaką dotychczas widzialam.

Obrazek

Synewirska Polana robi wrazenie jakby było tu jakieś swieto albo festyn. Wszedzie pelno ludzi. Chlopaki jezdza w kolko na motorach, nastolatki się lansuja w wyzywajacych kreacjach.

W sklepie grupka Litwinow robi zakupy za prawie tysiac hrywien, wrzeszcza, szpanuja wypchanymi portfelami, komentuja glosno zachowanie czy ubrania miejscowych. Obok stoi grupka malych,miejscowych chlopaczkow, patrzac na przybyszów z nienawiscia i sprytem kieszonkowca...

Rozbijamy się w bocznej dolinie..

Obrazek

Miejsce niby wyznakowane z racji parku narodowego, ale już bez oplat. Pytamy w chałupie nieopodal czy tu mozna- „Jasne, ze można. Tylko nie spalcie mi płotu w ognisku!”. Faktycznie plotek wyglada na calkiem nowy w odroznieniu od stolika ;)
Wokół krążą krowy z dzwoneczkami a miejscowe chlopaki myją w potoku niwe.

Obrazek

Reszta ekipy dociera dość pozno. Trafili na wycinki, wiatrołomy, błotniste drogi zrywkowe... Coś jest w tej opowieści miejscowych, że lokalni drwale najchetniej wycinaja te drzewa z oznaczeniami szlaku ;)

Obrazek

W nocy burza, od rana ciągle polewa. Dziś koniec pierwszego tygodnia więc i wspolnej wedrowki- chlopaki muszą wracac do domu. My z toperzem decydujemy się z racji na pogode nie wyruszac dziś dalej.

Obrazek

Ide polazic po wsi w poszukiwaniu mleka i jaj. W większosci gospodarstw mleka nie ma- będzie wieczorem, bo teraz krowy na pastwisku.
W koncu dostaje butelke mleka od babki, która sama krow nie ma, ale rano mama przyniosła jej skopek. Sąsiadka zauwaza tą sytuacje przez płot i chyba robi się jej głupio , ze ona nie dała nic turystom- i zaraz przynosi nam 11 jajek. Jedno jajko jest jakieś dziwne, może kacze albo gęsie? Rozni się kolorem skorupki, a i w srodku jest jakieś nietypowe..

Obrazek

Wogole już cala wies wie , ze turysty obozuja na gorce za wsia. Parę osob mnie pyta czemu się boimy miejscowych i jak ktos nas zagada to uciekamy? Od razu jakos przychodzi mi na myśl Piotrek i Krzysiek , którzy rano z obłędem w oczach popędzili przez wies , zeby zdążyć na autobus do Miżhirii ;)

Dalsza nasza droga wiedzie przez polożony wysoko przysiólek Pereniz. Nie ma do niego praktycznie drogi dojazdowej. Spotkana babuszka mowi, ze do sklepu chodzą tylko po sól, papierosy i zapałki, sami pieką chleb, a dzieci zimą nie chodzą do szkoły. W przysiółku prawie wszystkie domy są kryte gontem.

Obrazek

Obrazek

Kawałek dalej spotykamy stado krów i dwoch małych pastuszków, w gumiaczkach, z bacikiem w jednej ręce , a w drugiej komorka z duzym kolorowym wyswietlaczem, grającą jakąs skoczna melodie.. Była kiedys taka lektura w szkole- „Wesele w Atomicach”.. Nie wiem czemu teraz mi się przypomniala ;)

Na zejsciu w doline Ozerjanki zaczynaja się wyłaniac widoki na masyw Piszkoni i Negrowca. I cudne ukwiecone łąki. Pełne mojej ukochanej macierzanki, której zbieram troche na wieczorna herbate.

Obrazek

Obrazek

Są tez cale łany poziomek, ale nie mozemy się najesc do woli bo zaczyna się zblizac burza. Za schronienie słuzy nam opuszczone gospodarstwo ze stodoła pełna pachnacego sianka. Nawet rozważamy czy nie zostac tu wogóle na nocleg ale jest dopiero 13, więc lepiej chyba pojsc dalej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Schodzimy w doline Ozerjanki, która niestety jest dosyć zakrzaczona a nie tak widokowa jak to wygladalo z mapy. Stawiamy namiocik kolo budynku muzeum „lasu i spławu”. Nikogo dziś nie było chetnego do zwiedzania więc stróż pojechal do domu. A szkoda, bo kolo muzeum jest zamkniety szalasik-koliba, a stróż pewnie ma do niego klucze...

Obrazek

Nieopodal na wzgórzu stoi domek i mieszkajaca tam babka sprzedaje nam mleko, ser i smietane. Ide z nia do domu. W domku jedna izba, a tam ona, corka z męzem, dwoje dzieci i dwa koszyki kaczych piskląt. Nie wiem czy mlode osobniki ucza się mowy od siebie, ale mam wrazenie , ze dzieciaczki troche popiskują jak kaczęta ;) Na piecu stoja całe garnki i słoje świeżego mleka, a babka zbiera mi z nich smietane. Dostaje butelke jeszcze cieplego mleka- prosto z obórki. Syn babki pyta mnie czy dlatego chodzimy po gorach bo zbieramy punkty na order, który można otrzymac w Kijowie. Niezmiernie dziwi się gdy zaprzeczamy. Gospodyni nie chce zdjecia ze mna na pamiatke- twierdzi, ze dala się sfotografowac raz w zyciu, do dowodu. I na tym koniec. Następne zdjecie to chyba na nagrobek.

Obrazek

Zjadamy menazke sera ze smietana, wypijamy prawie cała butelke mleka, a jako ze wczesniej zjedlismy menazke makaronu i popilismy winem – to chyba będziemy mieć w nocy sraczke jak bum bum ;)

Kolejnego dnia ogladamy bunkry linii Arpada (Linia Arpada (węg. ÁrpĂĄd-vonal) – linia obronna mająca chronić Węgry przed atakiem armii radzieckiej, zbudowana w latach 1943-44 na zboczach Karpat Wschodnich. No MRU to nie jest, ale w lasach można znalezc troche niewielkich betonowych schronow.

Obrazek

Docieramy nad Ozerce- małe, śródlesne jeziorko, czesciowo zarosłe sitowiem czy mchem. Na srodku grząska wysepka a na niej kilka malych drzewek. Na brzegu wiata, pomost i chatka. Chatynka fajna , ale troche zdemolowana- nie ma pieca, większości okiennic. W jednym pomieszczeniu widac ktos palil ognisko na podlodze. Nie ma jednej sciany wewnetrznej między izbami. Mam podejrzenia , ze może to mieć cos wspolnego z drewniana „tratwa” , która leży na brzegu jeziora ;) Obok wystrugane wiosło... fajnie by popływac nią po jeziorze, tylko ze może to się łączyc w kazdej chwili z nieoczekiwana kąpielą, a dzien dosyć chlodny..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Miejsce niezmiernie przypomina mi lesne jeziorko sprzed roku nad Białym Czeremoszem..
Jak zywe staje przed oczami: pływanie łódka, impreza z drwalami, w koncu nocleg w ich baraku.. Ale tu tylko szumią drzewa i czasem pluśnie jakas ryba w stawie.. może dlatego, ze dziś niedziela? Wczoraj chyba musialy tu być jakieś biwaki- swiadczy o tym rzucona folia, jakby po pieczonym kurczaku, obłuskane skorupki jaj. W trawie leża tez porzucone , pokrojone ogorki i pomidory. Nawet przechodzi mi przez mysl, aby się z nimi zaprzyjaźnic, ale niestety wczesniej zrobily to już mrówki.

W chatce do worka zjedzeniem już dobraly się myszy- jedzenie wieszamy na oknie.

Gdy układamy się spać topeerz twierdzi, ze słyszy jakiś silnik z oddali, jakby pracowal ciezki motor, ze nawet nie tyle słychac co czuć wibracje, prawie na granicy słyszalnosci. Ponoc się przybliża. Ja poczatkowo nic nie slysze, ale tez zaczynam się wsłuchiwac w ogluszajaca cisze, przerywana podmuchami wiatru, pluskaniem jeziora czy pohukiwaniem nocnych ptaków. Może i faktycznie? Pojawia się jakby odległy dźwięk.. Może jakiś gruzawik tu jedzie? Ale po co? Tak w srodku nocy? Nasłuchuje.. i rzeczywiscie, dźwięk staje się coraz bardziej wyrazny, slychac go coraz lepiej, jakby brzęczenie, jest już niedaleko, jakby tuz tuż.. Na tym etapie orientuje się, ze to mi burczy w brzuchu ;) Ech... Teraz to już chyba tylko stopery w uszy i spac ;)

Konczy się nam sraj tasma... Na szczescie okolica obfituje w rosliny o duzych , mięsistych lisciach. Ale co będzie na poloninie?? Zostanie chyba tylko toperzowa ksiazeczka ;)

Poranek nastaje chłodny ale nareszcie słoneczny. Droga w gore nudna, pnie się serpentynami bez konca... Na Piszkoni spotykamy pasterza z owieczkami.

Obrazek

Widocznosc jest niesamowicie dobra... Az za dobra.. Widac kilkanascie pasm jedno za drugim, na gorganach można wręcz policzyc kamienie, przyjrzec się porostom czy kosowce.. Wszystko jak narysowane.. Widac od Bieszczadow po rumunskie pasma.. I to mieszane uczucie, które zawsze dopada w takich momentach.. Radosc , ze mam mozliwosc to widziec... i smutek , co będzie jutro.. Zwykle w takich momentach nie udaje się zejsc sucha stopą w doliny...

Idziemy sobie polonina „pożerajac” widoki. Wieje lodowaty wiatr , który raz mnie przewraca w borówki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Namiot stawiamy na przełeczy- tu jakos mniej wieje, wydaje się być osłoniete, a widok 360 stopni. Robie kilka fotek namiotu- jutro może być za pozno...

Obrazek

Już wieczorem pogoda się psuje, chmura zabiera widok na Gorgany. Popaduje. Zrywa się i tu strasznie silny wiatr, który huczy w płachtach namiotu. Ubieramy na siebie wszystkie cieple rzeczy jakie mamy, ale niewiele pomaga..Sytuacje troche ratuje duza ilosc herbaty- i mala butelczyna żołądkowej gorzkiej :)

W nocy jest tylko gorzej... Zrywa się potworny wiatr.. I potoku deszczu.. Duje tak , ze zaczyna kłaść namiot, składac pałąki, momentami dociska sciany i sufit do podłogi.. Zrywa odciagi i przedsionek.. Jak się pozniej okazuje troche połamało jeden pałąk( ale i tak jestem w szoku, ze reszta namiotu jest nadal w calosci.) Brak odciagów w połaczeniu z deszczem i zacinaniem huraganowego wiatru powoduje, ze do namiotu zaczyna się wlewac woda. Pod karimatami mamy już niezle jezioro... Koło 6 postanawiamy, ze nie ma już co dłuzej czekac- trzeba się zbierac. Jeszcze chwile tu posiedzimy to będziemy mieć wszystko mokre, łącznie z ciuchami na zmiane w plecakach. Acz powiedziec dużo prosciej niż zrobic.. Pakowanie się ,gdy co chwile wiatr dociska cie do przeciwleglej, ociekajacej woda sciany namiotu, nie jest takie proste.. Wokół mgla jak mleko... Wczorajsze widoki pozostaly tylko wspomnieniem. Składamy płynacy namiot (z którego slyszymy już radosne popiskiwania grzybkow) i ruszamy w dół, w strone Kołoczawy.

Poczatkowo prowadzi dość wyraźna sciezka wsrod borowek, skąpanych w deszczu swierkow i uginajacych się od wody traw. Potem jakos sciezka zaczyna przypominać koński trakt, błotnisty, rozdeptany kopytami i gesto znaczony dorodnymi, końskimi kupami. Ale jako ze w tym paśmie spotkalismy kilkanascie koni a turystow żadnych wydaje się to normalne.. Tylko, ze nagle ściezka się konczy... Widac stado koni się zdematerializowało, uleciało w inne wymiary albo rozpłyneło w powietrzu.. Poczatkowo kluczymy lasem poszukujac kolejnych sciezek. Znajdujemy tez ognisko z wypalonymi puszkami- tego nie mogly (chyba ;) ) dokonac konie.. więc ktos tu byl- i to calkiem niedawno, jeszcze widac wygnieciona trawe.. Ale dokąd poszedł? Na tym etapie wahamy się dokąd isc- czy ruszac w dól na przełaj czy wracac na połonine szukac zagubionej sciezki? Na górze chmura, ulewny deszcz i lodowaty wiatr.. Decydujemy się schodzil w dół lasem , nie może być daleko- nawet widac stad w dole zabudowania przysiółkow Kołoczawy.

Ale napotkany las nie przypomina chaszcza znanego z Bieszczad , Świdowca czy zboczy zakarpackich połonin.. Początkowo wpadamy we wiatrołom.. Ogromne poprzewracane drzewa jedno za drugim tworza jakby kilka kregów i zasieków. Ani przejść nad nimi bo za wysoko, ani się przeczołgac pod, bo gałęzie powbijane az w błotniste poszycie.. Do tego wszystko sliskie od ciagle padajacego deszczu.. Część z nich omijamy, nadkładajac drogi w zupełnie przeciwnym kierunku, przez część udaje się jakos przeleźć.. Przysłowie : „Im dalej w las , tym więcej drzew” nabiera nowego wymiaru... Na usta cisną się wszystkie przekleństwa jakich w ciagu całego życia zdołalam się nauczyc.. Gdy wiatrołom w końcu się się przerzedza odsłania się zejscie w doł. Jest to porosłe lasem zbocze, żeby nie powiedziec urwisko.. Kąt nachylenia chyba kolo 60 stopni.. Teraz w koncu wiemy czemu pozornie połoninny Negrowiec ktoś zaliczył do Gorganów.. Całe zbocze to osypujacy się gorgan, luźne, uciekające spod nóg kamienie. Całe zejscie ta pionową skarpą to zjezdzanie, na butach lub tyłku wraz z osypujacymi się kamulcami, śliskimi patykami i rozmiękła ziemią. Co chwile grunt ucieka spod nóg i lece w dól przygniatana plecakiem ciorając pyskiem po gorganie.. Gorsze od samego zejscia i ukształtowania terenu są nachodzace nas czarne myśli: jestesmy tylko we dwoje, co będzie jak ktoś pojedzie mniej szczesliwie i skręci albo złamie noge? Zostawic poszkodowanego i iść dalej w dół po pomoc? Jest duza szansa, ze nie odnajdziemy tego miejsca.. Zadzwonic po pomoc? Gdzie? Nawet nie wiemy czy jest zasieg.. I co powiedziec? Nawet dokładnie nie wiemy gdzie jesteśmy.. Nieść poszkodowanego na plecach razem z dwoma plecakami? Siąść i buczeć? Zatem związujemy najmocniej jak umiemy buty i schodzimy najwolniej i najostrozniej jak się da.. Jak długo schodzimy? Nie wiem.. Czas odmierza tylko łomotanie serca, trzask łamanych gałezi i łoskot osuwających sie kamieni..

W koncu dochodzimy do potoku..Widac dokladnie przeciwlegle , rownie strome zbocze jak i wode radosnie szemrzaca po kamyczkach.. Humory się poprawiaja :) Siadamy na chwile by odpocząc i wpatrujemy się pluszczacy strumyk.. Zbocza są strome, ale potok nie niesie zbyt wiele wody, chyba zleziemy do jego koryta i pójdziemy dalej w dół.. Tak na pewno w koncu trafimy do wsi.
Nagle rzuca się nam w oczy pień ścietego drzewa... i drugi.. Calkiem świeżo.. Musi tu być jakas droga zrywkowa!! Faktycznie- zaraz pojawia się i drwal, i gruzawik, i polana wyrębu.. Drogi nadal nie ma, gruzawik przyjechał korytem potoku- ale wiemy już, ze jestesmy na dobrej drodze :)

Obrazek

Ogolnie patrząc na mape to wyszlismy zupelnie w innym miejscu niż się nam wydawalo, ze powinnismy wyjść.. Chyba nas uniosły jakieś „siły nieczyste” albo „wodzi”nie tylko na bagnach ;)

Do Kołoczawy zmierzamy dolina potoku Hersowec, gdzie chyba mieli niedawno powodz, bo cześć wsi jest odcieta od swiata przez zerwana drogę (nawet zesmy się dziwili, ze nas żadne auto nie mineło )

Obrazek

Na nocleg zatrzymujemy się w „czeskim schronisku”. Obiekt troche przypominający polskie schroniska PTTK. Dostajemy malutki pokoik z oknem wychodzacym na... korytarz.. Nie wiem czy to mialo jakiś ukryty cel czy podczas budowy ktos się naćpał ale efekt ciekawy ;) Cały pokoik obwieszamy ciuchami, które zdążyly już porzadnie zatęchnąć i calośc wypełnia zapach starej, zagrzybiałej piwnicy ;) Prosimy tez bardzo miłą obsluge schroniska aby nam znalezli jakieś miejsce na wysuszenie namiotu. Bardzo się angażuja w ta akcje- rozwazajac kotłownie czy nawet piec w kuchni. Ostatecznie namiot ląduje na przestronnym i przewiewnym balkoniku- gdzie można go po prostu rozbić. Wieczorem robimy sobie rajd po kołoczawskich knajpach- przypada nam do gustu kafe „Zustricz”, w dawnych klimatach i mają tam kibelek z miękkim siedzeniem ;)

Obrazek

Z Kołoczawy, jedziemy przez Miżhirie i Chust do Winogradowa. Po drodze zwraca uwage duza ilosc niedokonczonych, duzych, murowanych domów.. Niektore wygladaja wręcz jak pałace, zostawione w stanie surowym.. Ponoć w latach 90 tych miejscowa ludnosć bardzo się wzbogaciła na handlu z Jugosławią, zaczela zyc ponad stan, potem przypływ gotówki się nagle skonczyl i budowy przerwano.. I często można teraz zobaczyc taki obrazek- drewniana chałupka a obok murowany szkielet służący za stodołe, stajnie, spichlerzyk.. Widziałam dwie kozy na tarasie z kolumnami- ale autobus jechał za szybko, nie zdążylam wyjac aparatu..

W Winogradowie trochę się niepokoimy czy uda się dostac na czas na wąskotorówke.. Zapytany o droge gosciu mówi, zeby isc za nim- okazuje się , ze to maszynista naszej wąskotorówki :) No to zdążylismy! Maszynista opowiada , ze dawniej ludzie tłumnie jezdzili do pracy kolejka. Teraz większość zakladow upadlo, a w 98 roku powodz pozrywała mosty kolejki pod Borżawą, więc dojezdza tylko do Irszawy i to nie codziennie.. Ech.. Prawdziwy urok to musiały mieć te kolejki w górskim terenie!

Kolejka jedzie na tyle wolno, ze można swobodnie wysiąśc w biegu. Jakas parka wywiesza się co chwile z wagoników i zrywa z drzew jabłka i czeresnie. My tez cała droge jedziemy siedząc w otwartych drzwiach, od czasu do czasu krzewy smagaja nas po nogach, niestety czasem kolczaste ;)

Obrazek

Jedziemy przez pola, a zające i bażanty uciekają nam spod kół :) We wioskach ludzie gromadzą się przy torach by popatrzec na przejezdzajaca kolejke. Zwłaszcza entuzjastycznie do jej przejazdu podchodza dzieci, które radosnie nam machaja.

Obrazek

W Chmielniku wita nas wystraszona babka-zawiadowca - „Wy tu po co? Tu nic nie ma!”. Faktycznie – Chmielnik to tylko stacyjka wśrod pól, nie ma tam wsi, a nawet pól chałupy.

Obrazek

Tłumaczymy jej, ze my na pociąg do Irszawy- mamy informacje od kolegi , ze jezdzi w czwartki i niedziele, czyli np. jutro. Okazuje się , ze pociag jezdzi- ale we wszystkie dni OPRÓCZ czwartku i niedzieli ;) zatem wracamy jutro do Winogradowa..

Na bocznicy stoi dużo starych wagoników, już nieuzywanych i opuszczonych. Może któres z nich pamiętaja jeszcze czasy przejazdow pod Borżawe, szum górskich potoków i kręte, błotniste doliny? Pytamy na stacji czy mozemy spać w wagoniku. Jasne, ze tak! Proponują nam nowe wagoniki, którymi przyjechalismy. Ale nam przypada do gustu inny- czarny, nieuzywany wagon bydlecy, wyłozony deskami , pełen starych lisci i pajęczyn. Układamy się do snu wśrod grania świerszczy i chrobotania myszy w drewnianych scianach wagonów.

Obrazek

Obrazek

O 5 budzi nas trąbienie pierwszej kolejki, ale spimy dalej, nasza jest o 9:30.
Zwiedzamy sobie opuszczone wagoniki, pełne pajęczyn i ptasich gniazd. Niektóre maja jeszcze tablice z CCCP :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


I znów jedziemy w otwartch drzwiach, z wiatrem we włosach , słoncem na twarzy i poczuciem wolnosci w sercu! Na polach pasą się stada krów, szara kuropatwa ucieka ze stadkiem swoich dzieci, a maluchy we wsiach stoja bojowo przy plotach- nie przegapily czasu przejazdu kolejki! Udaje nam się wyprzedzic jedna furmanke.

Obrazek

Obrazek

W Winogradowie kolejka wjeżdza w centrum bazaru. Można kupic wszystko: zywnosc, ubrania, zywy inwentarz, opony, łancuchy, taczki, skutery. Kramy rozłozyly się na torach, niektórzy sprzedawcy uciekaja z towarem prawie spod kól kolejki.

Obrazek

Ide kupić bilety na pociąg do Mukaczewa. Przede mna 10 osób a jedna z nich kupuje bilety dla 15 osób do Chersonia, kazdy na inny dzien i z innymi preferencjami co do warunków podrózy. Gdy kasjerka już mozolnie wypełniła wszystkie bilety okazuje się , ze zaszła pomyłka- bilety miały być jednak do Mikołajewa i babka domaga się wymiany. Na tym etapie rozlega się tylko „dup!” okienkiem i musimy się przeniesc do innej kasy, gdzie jak się okazuje biletow do Mukaczewa kupic nie można.. Więc pozostaje mi czekac az kasjerka ochłonie ze złosci, uspokoi się i będzie gotowa wrócic do pracy. W miedzyczasie obserwuje trzy starsze kobiety, które wracaja z bazaru do domu po udanych zakupach. Przed kazda stoi tekturowe pudlo obwiązane sznurkiem, z którego dobiega kwik i pisk. Jadą tam cale stada żółciutkich kurczat i kaczuszek. Zwłaszcza jedna kaczuszka jest bardzo ciekawa swiata. Raz po raz wyskakuje z kartonu i radosnie machajac skrzydełkami ucieka w stronę przechowalni bagażu. Babuszka zrywa się i podpierajac laska goni kaczke po dworcu, po czym wklada ja do kartonu. Sytuacja się powtarza. Reszta kaczek jest zdyscyplinowana i grzecznie siedzi w pudełku. No i nie wiem kiedy mineło 40 min :) Kupuje zatem bilet do Batowa, a kasjerka mnie zapewnia , ze będzie tam przesiadka na Mukaczewo.

Zatem siadamy z toperzem w dworcowej knajpce , kupujemy piwo w grubych kuflach i mamy okazje poprzygladac się lokalnemu zyciu. Ide jeszcze troche obejrzec bazar. Okolice obfituje w pieknie i kolorowo ubrane Cyganki. Od reszty ludnosci odróżniaja się dlugimi falbaniastymi sukniami, pełnymi cekinów, koralików lub uszytych z lśniacego materiału. Równie błyszczace są bluzki i chusty. Odcinaja się od szarego tłumu zarówno wyglądem , jak i zachowaniem. Wszedzie ich pełno, obsiedli wszystkie krawezniki, perony a nawet tory. Biwakuja z jadłem i napojem, graja w karty, karmia i zabawiają całe stada piskliwych i śniadych dzieciaczkow, co ciekawe, o głowkach często farbowanych na blond. Dziewczynki już nieraz w wieku 2-3 lata są ubierane jak małe-stare, wygladaja jakby mialy makijaz i obowiazkowo malowane paznokcie i bizuterie. Za to mali chlopcy często biegaja bez majteczek i są niesamowicie utytłani w błocie. Większosc dzieciakow pozera z apetytem jakieś owoce.
Z dorosłych widac glownie kobiety. Są to zwykle mlode, bardzo ladne dziewczyny w wieku 15-16 lat już z dzieckiem na ręku lub stare spasione cyganichy. Trudno wypatrzec kobiete w srednim wieku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mam okazje ogladac jak mloda Cyganka kupuje pomidory. Wrecz nasuwa się dowcip pt: ”Jak Cygan kupuje sierp”
„Cygan jak kupuje sierp to najpierw tnie nim trawke. Jak sierp tnie trawke to dobrze, jak nie tnie-to niedobrze.
Potem uderza sierpem o kamien. Jak iskry lecą to dobrze, jak nie lecą – to nie dobrze.
Potem chowa sierp pod kurtke. Jak sprzedawca nie zauwazy to dobrze, jak zauwazy to niedobrze”.

Tym razem jest „niedobrze”. Sprzedawca zauwazyl, ze kobieta chowa pomidory pod spodnice. Rozlega się wrzask i już pięc innych Cyganek biegnie na pomoc. Zaczyna się awantura bo sprzedawca potrzasa kobietą a spod spodnicy wypadaja pomidory. Ostatecznie cala grupka odchodzi obrazona , klnac i wygrazajac a na ziemi lezy kilka rozdeptanych pomidorow..

Na dworcu legitymuja nas milicjanci w cywilu. Toperz sugeruje , ze pewnie dostali prikaz od komandira, zeby sprawdzac wszystkich co wygladaja inaczej czy mowia w dziwnym języku.. i my się załapalismy ;)

Toperz w knajpie tez miał ciekawe obserwacje. Obok rozsiadły się dwie Cyganki z dziećmi i piwem. Kilkuletni chlopczyk dostaje piwa do małej szklaneczki, ale wypija ją szybko i dobiera się do kufla obiekunki. Dziewczynka (która chyba nosi jeszcze pieluchę) płacze, ze ona nie dostała piwa. W koncu i ona ma mozliwosc dobrania się do kufelka i potem chodzi z cała buzia umazana w pianie...

Obrazek

Barwny tłum znika nagle- podjezdza elektriczka do Tiaczowa, wszyscy się do niej pakuja i odjezdzaja w sina dal- pewnie gdzies w swoich taborach wytrzasac z falbaniastych sukni bazarowe zdobycze...

Obrazek

W elektriczce – dziewczynka o malowniczym kokardo-kapelusiku.

Obrazek

My jedziemy do Batowa. W knajpie czekamy godzine na pielmieni, podczas gdy barmanka pokłada się na ławkach, zwiesza zalotnie głowe , kładzie nogi na stole- cały czas rozmawiac z jakims gosciem przez telefon. W drugiej knajpie ostrzegaja nas przez Cyganami, którzy wczoraj okradli tu słowackiego turyste.

Szukam tez kibelka- kolejarz radzi: prosto, w lewo a potem już isc za zapachem ;) Nie mylil się.. Czuc chyba na 100m.. jeśli gdzies na Ukrainie jest siedlisko epidemii cholery to zapewne jest nim przydworcowy kibel w Batowie. Jestem ogólnie mało wrazliwa na takie zapachy i wnetrza, w niejednym wchodnim kiblu już byłam, ale tu przekroczylo to pewne granice.. Wchodze tylko do korytarza i odbijam się jak od niewidzialnego muru.. W dalszych boksach-kabinach wyglada jakby odchody i papierowe odpady zepchnal spychacz. Smrod jest wrecz namacalny, dusi, szczypie w oczy.. Mam nieodparte wrazenie, ze pod stosem leża jakieś zwloki i są właśnie w srodkowym stanie rozkładu...

Dalej jedziemy przez Mukaczewo do Swalawy i tu szukamy noclegu. Pierwszy rzuca się w oczy hotelik „Elit”- w srodku łupie dyskotekowa muzyka, błyskaja kolorowe swiatła, a za stołem siedzi 4 młodych ludzi , kazdy wpatrzony w siny ekran swojego laptopa.. Kazdy ma minę pt. „bez kija nie podchodź”. Nie zauwazaja mnie, dopiero jeden drugiego trąca- Patrz! Chyba jakiś turysta do nas znowu przyszedl... Nie.... Tu nie chcemy spać...
Drugi spotykamy hotelik „Karpaty”. W srodku charczący telewizor wyswietla jakiś film w paski. Za stołem siedzą 4 osoby w srednim wieku, na stole rozpoczęta flaszka, ogórki , kotleciki. Trwa jakas ochocza dyskusja, przerywana wybuchami smiechu. Nie zauwazaja mnie, dopiero jeden drugiego trąca- Patrz! Mamy gościa! Tak! Tu chcemy spac!!! :)
Troche włóczymy się po miescie, ale nie robi na nas jakiegos specjalnego wrazenia.

Potem czeka nas dość dluga jazda (koło 5 godzin) do Lwowa, której duza część wyglada tak:

Obrazek

Ze Lwowa planujemy jechac elektriczka do Mościsk II i odwiedzic tamtejsze, ponoc utrzymane w dawnym klimacie, dworcowe „kimnaty widpoczynku”. Faktycznie wszystko na calym dworcu jest bardzo stare, porzadnie nadgryzione zębem czasu, ale jednoczesnie bardzo zadbane i czyste. Az zadziwia to połączenie.
W elektriczce spotykamy sporo młodych ekip jadacych na festiwal „FortMissia” w Popowiczach, ale jakos zadna z nich nie jest zbytnio zainteresowana brataniem się z nieznajomymi. Raczej dobrze się bawia wyłącznie w swoim towarzystwie. Dziwi trudnosc w nawiązywaniu kontaktu- zwłaszcza, ze część z nich zna dobrze język polski.

Wszyscy w okolicy ,widzac nas z plecakami są pewni , ze my tez na festiwal. Tłumacza jak tam dotrzec a nawet oferuja podwiezienie. Przechodzi nam przez myśl by jednak zmienic plany i pojechac na pograniczne forty, ale pluchowata pogoda i wizja zarywania kolejnych nocy nie nastraja optymistycznie. Rezygnujemy...A teraz mi troche żal...

No i jak zwykle na ostatek ta 10 godzinna, niekonczaca się podroz przez Polske... W Przemyślu odstawiaja pociag zlozony tylko z dwoch wagonow, więc jest komplet... Nawet w przedziale gdzie rozlozylismy brudne skapetki...
Awatar użytkownika
Argon
nadleśniczy
nadleśniczy
Posty: 4576
Rejestracja: czwartek 13 sty 2011, 17:44
Lokalizacja: Pomorze

Post autor: Argon »

Jak zawsze super! Ale mam problem, bo widzę tylko 15 fotek, reszta się nie otwiera :(
... czasami mam wrażenie, że przeciętny Polak uważa, że jak jego sąsiad złamie nogę, to jemu się będzie lepiej chodzić. Kayah
Awatar użytkownika
rojber1410
nadleśniczy
nadleśniczy
Posty: 4091
Rejestracja: wtorek 05 kwie 2011, 23:07
Lokalizacja: ADELNAU

Post autor: rojber1410 »

Argon, też tak miałm :evil: ale wszystko się samo narawiło teraz widzę wszystkie :)
Buba :beer: :spoko: :brawo:
Nie wiem, ile wytworzyliśmy niedorzecznych kodeksów postępowania i bezsensownych wierzeń religijnych; nie wiem też, jakim sposobem wryły się tak głęboko we wszystkich krajach świata w umysł człowieka; warto jednak zaznaczyć, że wierzenie wpajane w pierwszych latach życia, gdy mózg jest wrażliwy, staje się niemal instynktem; a zasadniczą cechą instynktu jest to, że się go słucha niezaleąnie od tego, co mówi rozum. Karol Darwin
Awatar użytkownika
Argon
nadleśniczy
nadleśniczy
Posty: 4576
Rejestracja: czwartek 13 sty 2011, 17:44
Lokalizacja: Pomorze

Post autor: Argon »

rojber1410 pisze:Argon, też tak miałm ale wszystko się samo narawiło teraz widzę wszystkie
Ja też teraz widzę wszystkie - czary jakieś chyba ... :wink:
... czasami mam wrażenie, że przeciętny Polak uważa, że jak jego sąsiad złamie nogę, to jemu się będzie lepiej chodzić. Kayah
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105131
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

Argon pisze:Ja też teraz widzę wszystkie - czary jakieś chyba ... :wink:
Nie czary tylko obciążenie - prawdopodobnie serwera. Trafiłeś na moment gdy wiele osób oglądało ten post lub na moment gdy serwer fotosik.pl miał dużą liczbę wywołań :)
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1889
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

To nie pierwszy taki przypadek :evil: Wogole ze zdjeciami na fotosiku to jest jeszcze jeden duzo wiekszy problem ze one po 3-4 latach stopniowo zaczynaja znikac na forach.. I mam kilka starszych relacji ktore sa praktycznie do wrzucenia na nowo bo 3/4 zdjec szlag trafil :( Teraz wrzucam juz zdjecia przez picase majac nadzieje ze moze w takiej formie beda troche trwalsze w postach i nie beda znikac i pojawiac sie zupelnie losowo...

Ale ciesze sie ze czary zadzialaly i udalo sie wam obejrzec w koncu relacyje :]
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33802
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Przed spasitieljem Saszą w Osmołodzie urzędował spasitjel Igor. Wiecznie zapity, ale najważniejszy we wsi i serdeczny dla turystów, bo to mu się opłacało. Nazwany został przez nas Papkinem, bo kiedyś przez cały dzień szukał swojej teczki z dokumentami, co chwila przeplatając alkoholowe podniecenie momentami rozpaczliwej troski.
-Chlapczi, a wy nie uwidjeli gdzie to mojej trupki?
W tej wielkiej drewnianej budzie w środku wsi, robiącej w miarę chwilowych potrzeb za każde możliwe biuro, to nawet spałem. Musieliśmy się jednak ewakuować przed siódmą rano, bo miała przyjechać jakaś komisja. Autobus do Kałusza odchodził bodaj o jedenastej więc w perspektywie siedzenie przez cztery godziny w zaszczanej wiacie autobusowej. Jednak zjawił się jakiś lokalny bonzo i zaprosił nas do domu na "mały sztakanek" Sądząc po karnacji był to jakiś zasymilowany Cygan. Jego mieszkanie to jeden wielki magazyn bazarowo-odpustowych produktów handlowych. Nakazał naburmuszonej żonie przygotować dla gości gulasz. Nie zachowałem się chyba elegancko, bo zjadłem ziemniaki z sosem nie zagryzając chlebem, na co później zwrócił mi uwagę kolega, który tam ze mną trafił. Do autobusu wtoczyliśmy się opici jak bąki.
Z Osmołody pamiętam jeszcze Kaffe Oksanka (na cześć żony właściciela) w górnym końcu wsi, taki minibar w przerobionym wagonie kolejki wąskotorowej. To było w roku 2000, a kilka lat później, gdy tam znów trafiłem, to obok wagonika stała już cała wielka, drewniana turbaza. Właściciel zwierzył się, że pieniądze zarobił na wojnie w Afganistanie, a może Czeczenii, jako czołgista.
W tejże "Oksance" bratałem się z lokalnym leśnikiem. Ponieważ był to początek października, pogoda wymarzona na rykowisko, a w górach całkiem głucho, więc spytałem go gdzie jest zwierzyna. Tylko machną ręką.
- Był socjalizm, był Krawczuk, był porządek, to były i jelenie. Teraz już niczego nie ma...
Jeśli kiedyś spotkacie na Ukrainie kogoś w zielonym krawacie z logo LP to będzie to mój kolega leśnik z którym bratałem się przy stolicznej w Oksance. Dostał go ode mnie na pamiątkę.
Faktycznie, pod Wysoką i pod Ihrowcem natykaliśmy się na "brakonierów". Raz, nie mając możliwości ich ominąć rozdzielaliśmy w kosówce pieniądze i upychaliśmy po butach. Siedziało ich na skałkach przy ścieżce trzech, a każdy jak Kozak z banknotu iluś tam hrywien. Ale najciekawsze to były ich karabiny. Nie dałbym głowy czy nie ładowało się ich od przodu.
Drugi raz, pod Ihrowcem, który jest najbardziej płaskim i rozległym z gorgańskich szczytów, rozdzieliliśmy się podczas wejścia na 2-3 osobowe grupki. Było nas ośmiu, a ja wyszedłem na szczyt sam. Dwaj ludzie z karabinami jak tylko mnie zobaczyli, od razu zmienili kierunek marszu w moją stronę. Już chowałem w kamieniach aparat fotograficzny jak z dwóch stron wyszli pozostali koledzy. To nieco zbiło ich z tropu. Chwilę zatrzymali się, zapalili, pogadali i w końcu jednak ruszyli w naszą stronę, z tym że my już byliśmy razem. Wyglądali dość zabawnie, ale te karabiny... Mieli jakieś długie niemiłosiernie wybrudzone, zupełnie nie do wędrówki górskiej płaszcze, wypchane brezentowe plecaki z jakimi nasi harcerze wyruszali na akcję Bieszczady 40, i stare sztucery na parcianych paskach pełnych supłów w miejscach gdzie już się urywały.
Pytania standardowe- gdzie idziemy, czy mamy zgodę władz i takie tam pierduły gadane zwykle przed wyłudzenie "pokutu". Tym razem to my jednak poszliśmy va banque i guzik od nas dostali. Kolega z racji zawodowych ma szerokie kontakty kulturalne i dyrektorowne przez niego muzeum gościło ze dwa tygodnie wcześniej delegację ukraińską z samym premierem (wówczas) Juszczenką. No i palnął, ze jesteśmy tu na zaproszenie Juszczenki, i że za trzy dni w Rafajłowej (Bystricy) czekać ma na nas autobus, który zabierze nas do Lwowa gdzie premier będzie odsłaniał ekspozycję obrazów malarstwa polskiego. A tu, na Ihrowcu, czekamy, bo mamy się spotkać z dwoma przedstawicielami ministerstwa kultury. Jeśli to są oni, to bardzo nam miło! Kłusowników jakby grom trafił i już ich nie było, chociaż w powietrzu ciągle drgało rzucone w odwrocie życzenie "prijamoj puti".
Z Osmołody pamiętam jeszcze pomnik lijesoruba. Pomnik? Raczej to jakaś modern instalacja była. Zlasowany, betonowy odlew postaci pilarza trzymającego prawdziwą pilarkę, a raczej jej skorupę. Niestety jedna noga pilarza już się zlasowała i kiepski beton się obkruszył odsłaniając zbrojeniową piszczel. Jak znajdę gdzieś zdjęcie tego zabytku sztuki badziewnej to go tu wrzucę.
Sorki, Buba, że tak się wciąłem ze swoimi wspominkami w Twój wątek, ale to jakoś tak spontanicznie się stało. :wink:
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
niziołek
wiceminister
wiceminister
Posty: 25653
Rejestracja: poniedziałek 07 sty 2008, 12:44

Post autor: niziołek »

buba pisze:To nie pierwszy taki przypadek :evil: Wogole ze zdjeciami na fotosiku to jest jeszcze jeden duzo wiekszy problem ze one po 3-4 latach stopniowo zaczynaja znikac na forach.. I mam kilka starszych relacji ktore sa praktycznie do wrzucenia na nowo bo 3/4 zdjec szlag trafil :( Teraz wrzucam juz zdjecia przez picase majac nadzieje ze moze w takiej formie beda troche trwalsze w postach i nie beda znikac i pojawiac sie zupelnie losowo...

Ale ciesze sie ze czary zadzialaly i udalo sie wam obejrzec w koncu relacyje :]
:D Dzięki kochana... Hej! :* :brawo:
"To duch buduje sobie ciało" - Fryderyk Schiller
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1889
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Ale przygoda z tymi klusownikami!!! :lol:
Z Osmołody pamiętam jeszcze pomnik lijesoruba. Pomnik? Raczej to jakaś modern instalacja była. Zlasowany, betonowy odlew postaci pilarza trzymającego prawdziwą pilarkę, a raczej jej skorupę. Niestety jedna noga pilarza już się zlasowała i kiepski beton się obkruszył odsłaniając zbrojeniową piszczel. Jak znajdę gdzieś zdjęcie tego zabytku sztuki badziewnej to go tu wrzucę.
Pomnik lisoruba to ja jedynie kojarze z Ust Czornej, nawet nie wiedzialam ze w Osmolodzie tez jest lub byl? T ktorym roku tam byles?

Obrazek
góral bagienny pisze: Sorki, Buba, że tak się wciąłem ze swoimi wspominkami w Twój wątek, ale to jakoś tak spontanicznie się stało. :wink:
Super historie! Dawaj wiecej takich!
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33802
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Z ljesorubem gigantem z KĂśnigsfeldu też oczywiście się znamy! Mam taką teorię, że już wkrótce obok niego stanie takiż wielki blaszany mój czeski przyjaciel Aleś Kuczera. W wolnym momencie tę myśl rozwinę. Zresztą nie zdziwiłbym się gdybyś i Ty znała Alesia.
W Gorganach byłem po raz pierwszy w 2000 roku, później jeszcze w 2002 i 2005. Moją świętą górą była Babia Góra, no i namówili mnie na te Gorgay, ze tam zobaczę 40 Babich Gór w kupie. Stanąłem na Sywuli jak Mały Książę na planecie róż...
Teraz w stodole (w chlewiku, jak mawia moja mama) mam Klub Gorgański gdzie zawsze prawdziwy wędrowiec może odpocząć. Jak będziesz/będziecie w Bieszczadach to zapraszam!

Gdzie ja wsadziłem płytki z elektronicznymi postaciami zdjęć z Gorganów? :|
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1889
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

góral bagienny pisze:Zresztą nie zdziwiłbym się gdybyś i Ty znała Alesia.
Nie wiem czy go nie kojarze z forum karpatywschodnie. Cos mi chodzi po glowie ze pisal tam kiedys jakis taki Czech i jako ze byl zwolennikiem znakowania szlakow w Karpatach to sie cos posprzeczalismy ;)
góral bagienny pisze:Teraz w stodole (w chlewiku, jak mawia moja mama) mam Klub Gorgański gdzie zawsze prawdziwy wędrowiec może odpocząć. Jak będziesz/będziecie w Bieszczadach to zapraszam!
Chlewik? Stodola? Klub Gorganski? Odpoczywajacy wedrowiec? Brzmi jak jakies sympatyczne miejsce! Jakbym jechala w okolice to na bank sie odezwe!
Szkoda tylko ze Bieszczady sie tak zmienily.. wyasfaltowane stokowki, wszedzie pensjonaty, tlumy turystow, wiaty w ktorych nie wolno spac... Kiedys bywalam tam bardzo czesto.. W latach 97-2003 jakby zliczyc do kupy to spedzilam tam chyba ze dwa lata.. Duzo bym dala aby moc wrocic w tamte Bieszczady...
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33802
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

buba pisze:forum karpatywschodnie. Cos mi chodzi po glowie ze pisal tam kiedys jakis taki Czech i jako ze byl zwolennikiem znakowania szlakow w Karpatach to sie cos posprzeczalismy
Jasne, że to ten Aleś! W sumie to też się z nim o te znakowania żarłem, ale w końcu dałem sobie spokój. Po pierwsze zdecydowana większość tego co oni znakowali było już kiedyś wyznakowane a stan obecny, czyli fragmentami czytelne ścieżki a za chwilę brak jakiegokolwiek elementu podpowiadającego kierunek robił spory galimatias w głowach początkujących wędrowców. A jaki jest ten ichniejszy GOPR to dobrze wiesz. Po drugie zaś Gorgany są tak rozległe, że dla wyrypiarzy miejsca jest na prawdę dużo. A jeszcze po trzecie Świdowiec, a tam sporo malowali, jakoś od wieków był "czeski", bo to głównie Czesi jeździli, zwłaszcza zimą, a zimą to już inna bajka.
Miałem okazję bliżej przyjrzeć się Alesiowej działalności naprawdę robił on piękną robotę. Nie myślę tu o tych kilkunastu kilometrach szlaków, ale o ekipie ludzi których tą pracą łączył. Byli tam pospołu Czesi, Słowacy, Polacy, nawet Austriacy i Białorusini, że o Ukraińcach nie wspomnę.
Alesia spotkałem przy okazji swojego prezesowania Fundacji Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej i muszę powiedzieć, że bardziej pozytywnie zakręconego gościa jeszcze nie spotkałem. Przyjeżdżał wraz z całym plutonem podobnych wariatów z Pragi by przez tydzień-dwa godzinami drzeć drucianymi szczotkami rdzę na kolejkowym złomie i babrać się w smarach. Kiedyś gdzieś w Rumunii wyszabrowali malowniczy komin z parowozu żeby ciągnąć go przez trzy granice na przyczepce wmawiając wszystkim celnikom (to było przed Schengen) że to stara betoniarka. I jeździł później nasz mały Lasek z kominem jak z westernu, aż się dozór kolejowy dopatrzył, że to nie taki typ odiskrownika i trzeba było zmienić go na taki jakiś zwykły komin.
I tak z tym Alesiem działałem w obszarze kolejnictwa wąskotorowego, aż na imprezie wąskotorowej w Koszycach przypadkowo przy śliwowicy wyciągnąłem telefon w którym miałem zdjęcia z doliny Salatruka. Ja mu pokazuję malownicze ruiny drewnianej turbazy a on mi opowiada co tam jest z boku i nie weszło mi do kadru! Od tamtej pory przyjaźń nasza rozkwitła i trwa niewzruszona już drugą dekadę. :P
buba pisze:Szkoda tylko ze Bieszczady sie tak zmienily..
Hmmm... Dziecię, a cóż Ty możesz wiedzieć o przemijaniu... Tak bym westchnął gdybym nie bał się że się na mnie nadąsasz, boć się nie znamy przecie. W Bieszczady i B. Niski zaglądałem już w połowie lat siedemdziesiątych a częstotliwość tych zaglądań rosła wykładniczo. I Uważam, że nie ma co mitologizować tych dawnych czasów, płakać, że to se te wrati, tylko wciąż szukać tu tego, czego nigdzie indziej się nie znajdzie. A jest jeszcze co odkrywać, nawet jak tu się mieszka i pracuje ponad ćwierć wieku.
:)
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33802
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Obiecany ljesorub z Osmołody. I to zdjęcie tegoroczne, od kumpla, bo swojego jeszcze nie znalazłem.
Jak widać przydaje się jako podpora dla stelaży do siana, no to trwa.
I od d... strony.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 170063
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Post autor: Sten »

góral bagienny pisze:Zdjęcie z października 2001.
Ano właśnie. Dobrze, że doczytałem, bo Pan jakiś taki cherlawy, że aż się przestraszyłem wielce.
Wyślij tą fotkę do Płaju, jako zagadkę.
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33802
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Matoł!
Chronię swój wizerunek, do którego zresztą wkrótce powrócę. :]
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 170063
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Post autor: Sten »

Zatem czekam niecierpliwie na ową zmianę wizerunku ... :lol:
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1889
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Czemu ja tego lisoruba nie kojarze? gdzie on moze stac? trzy razy bylam w Osmołodzie! slepota to straszna rzecz :lol:
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33802
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Jako, że ja byłem tam daaawno to już nie wiem jak Ci wytłumaczyć. Ale od czego ma się kolegów. Autor tych zdjęć musi pamiętać. Wkrótce rozwiązanie zagadki. :P
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33802
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

A tymczasem będzie zagadka. Dla Buby głównioe, bo mogła tam być. A jak nie była to będzie. :]
A co to łototo? Na zdjęciu, oczywiście.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
Capricorn
Admin
Admin
Posty: 67191
Rejestracja: czwartek 14 lis 2013, 22:18

Post autor: Capricorn »

Rzekłbym, że wiem chiba, ale jak dla Buby to niechaj się sama wpierw wypowie ;)
ODPOWIEDZ