Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohorę

O miejscach, które zwiedziliście, o których chcecie opowiedzieć...

Moderator: Moderatorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1888
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohorę

Post autor: buba »

Pomysł na ten wyjazd powstał na forum bieszczadzkim. Tam poznałam Katię, która akurat w tym czasie była dziewczyną Kuby i prowadziła chatkę na Kosaryszczu pod Czarnohorą. Samego Kubę poznałam przelotem kilka lat wcześniej w Dzembronii i jakoś, oględnie mówiąc, nie przypadliśmy sobie do gustu. Z Katią sprawa miała się zgoła inaczej - polubiłyśmy się od razu! I teraz nagle pojawiła się możliwość pojechania do cudnej chatki w Karpatach, spotkania z sympatyczną znajomą z forum (i wreszcie poznania jej na żywo) i to jeszcze bez konieczności użerania się z Kubą (no bo on akurat w tym terminie miał być nieobecny - wyjeżdżał do pracy do Polski czy gdzieś na zachód). Oprócz tego plan zakładał wybrać się na Czarnohorę i przejść jej kawałek, a przynajmniej wdrapać się na Popa Iwana, bo w tamte czasy obserwatorium na jego szczycie stało jeszcze malowniczo opuszczone, więc wpadało z zakres bubowych zainteresowań. Żeby atrakcji nie było zbyt mało - tydzień później miał się odbywać przedzlot z forum bieszczadzkiego na łąkach pod Pikujem i spore ekipy już od miesiąca się na owe spotkanie umawiały. Nas też miało pojechać chyba z 10 osób, mieliśmy się załadować w 3 auta i tak zmierzać w stronę Czarnohory.

Rzeczywistość jednak w wielu kwestiach mocno zweryfikowała plany. Zaczęło się od tego, że im bliżej daty wyjazdu, tym bardziej ekipa zaczęła się wysypywać. Zainteresowani i zdeklarowani ludzie pod byle pretekstem (często totalnie niedorzecznym i absurdalnym) masowo zaczęli się wycofywac z wyjazdu. Ostatecznie w piękny majowy poranek na miejscu obranym na start wyjazdu pojawiamy się w czwórkę - ja, toperz, Silent i skodusia.

Zdjęcia były robione aparatem Canon PowerShot A700 i był to wyjazd, na którym udało mi się ustawić idealny balans bieli. Zdjęcia wreszcie mają takie kolory jak zawsze chciałam uzyskać - takie ciepłe i jakby przypylone. Już nigdy później nie udało mi się tego efektu uzyskać, ani obróbką, ani ustawieniami aparatu. Wciąż się staram, ale tak dobrze już nigdy się nie udało.

Pierwsze ujęcie z wyjazdu mam z baru w Słomnikach. Dobrze, że przetrwały podpisy z dawnej picasy. Nie wiem dlaczego, ale na chwilę obecną zupełnie nie pamiętam tego miejsca - czy jedliśmy tam po prostu obiad? Czy spotkaliśmy się z kimś? Czy ową szablę zdjęłam ze ściennej dekoracji do zdjęcia? Czy może obok biesiadowała ekipa rekonstrukcyjna? Czarna dziura... A raczej gorzej - kilka czy kilkanaście przypominających się i tłoczących się wspomnień i sytuacji, które mogły mieć miejsce akurat tam, a mogły też zupełnie gdzie indziej w innym terminie.

Obrazek

Ciagłość wspomnień zaczyna się na polu namiotowym w Stasianym, podówczas naszym ulubionym miejscu tranzytowym podczas wyjazdów na wschód. Rozkładamy namiot, a Silent korzysta z uroków kanapy w skodusi.

Obrazek

Obrazek

A! Jeszcze odnośnie Słomnik - tych Słomnik, których w ogóle nie pamiętam! Opis z picasy: "W Słomnikach jeden gosciu prosił nas by mu dać 3 zł na herbate w barze, w zamian dał nam 10 jaj. To właśnie jajecznica z nich." Jak to warto robić notatki z wyjazdów! Nawet takie szczątkowe mogą być po latach świetnym uzupełnieniem relacji.

Obrazek

Obrazek

Granicę przechodzimy z rana, więc idzie nam sprawnie. Jedziemy znaną nam trasą w stronę Karpat. Na początek rzut oka na okolice Skeliwki.

Obrazek

Obrazek

Towarzyszą nam pyliste drogi, cerkwie, stada krów i komunistyczne pomniki - czyli wszystko to, co na wschodzie kochamy najbardziej!

Obrazek

Obrazek

Niektóre pomniki są bardziej współczesne i utrzymane w nieco innych klimatach. Na wjeździe do Rohatyna mamy okazję przyjrzeć się pozostałościom jakiegoś wypadku drogowego. Trzeba przyznać, że robi to większe wrażenie niz nasze "czarne punkty", brrrrr....

Obrazek

W owym Rohatynie się też gubimy. Wpadamy w plątaninę różnistych uliczek, w labirynty osiedli i raz po raz wypluwa nas w miejscach, gdzie już byliśmy albo takich, gdzie w ogóle nie planowaliśmy się znaleźć. Oczywiście zasięgamy opinii u miejscowych, ale każdy wskazuje inny kierunek lub co gorsza bezładnie rozkłada ręce. A dzień ma się już ku końcowi...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mieliśmy nocować w Bereżanach, w hotelu "Złotyj Kłos" czy jakoś tak się on nazywał. Znalazłam go na mapach i na jakimś forum ktoś wspominał, że obiekt pamięta jeszcze chyba Stalina i od tamtych czasów niewiele się zmienił w klimacie i wystroju. Brzmi to więc jak przygoda bubowa, więc tam kierujemy swe kroki. Hotel stoi gdzie miał stać, były to jeszcze te dobre czasy, gdy mało się zmieniało i informacje nawet z lekka przeterminowane nie dezaktualizowały się tak szybko. Problem jednak atakuje nas z niespodziewanej strony - nie ma miejsc! Ktoś właśnie robi wesele, nazjeżdzało się gości od Portugalii po Kamczatkę i wynająli cały obiekt. Co gorsza - ponoć inne lokale noclegowe w najbliższej okolicy też są zawalone po brzegi. Tak to jest jak jakiś "kryminalny krug" wydaje córkę za mąż! Babka z recepcji jednak bardzo zmartwiła się losem zagubionych w ciemnościach turystów i postanowiła iść z nami na układ - zapłacimy jak za najtańszy pokój w hotelu, a będziemy spać u niej w domu kilka uliczek dalej. My nie zostaniemy na lodzie a i ona zarobi. Ideał!!! Jak się chce to się wszystko da! Jest to ten sam rok kiedy wywalili nas zimową nocą ze schroniska Szwajcarka "bo nie ma miejsc" - więc sobie wspominamy tamtego skurwiela. Tu mamy możliwość zobaczyć i doświadczyć na własnej skórze, że da się inaczej - i to za obopólnymi korzyściami.

Jak wyszło w praniu - jednak nie spaliśmy w mieszkaniu samej recepcjonistki, bo tam wyniknęły jakieś problemy z jej facetem. Zaliczyliśmy nocną rundę po mieście w poszukiwaniu odpowiednich kuzynek i ostatecznie trafiliśmy do bardzo pobożnej pani Natalii. Babeczka miała trochę problem wewnętrzny, że nie ma możliwości rozdziału nas na pokoje męskie i damskie, ale dysponując jednym wolnym pokojem nie miała innego wyjścia.

Tak się prezentuje z rana nasza kwatera.

Obrazek

A tak było na pokojach.

Obrazek

W Bereżanach kręcimy się trochę czasu. Najpierw odwiedzamy zamek. Niestety jest w remoncie i robotnicy nie pozwalają nam wejść do tej cześci budynku gdzie pracują.

Obrazek

Udaje się jedynie zapuścić żurawia do jednej z piwnic, gdzie co jak co, ale elektryczne światło jest dla nas sporym zaskoczeniem.

Obrazek

Obrazek

Namierzamy tu także kasę pancerną.

Obrazek

Natomiast na dziedzińcu mamy okazję nacieszyć się dość rzadko spotykanym pojazdem. Z tym napisem z gwiazdą spotkałam się jeszcze potem tylko raz - w muzeum starej techniki w Estonii.

Obrazek

W centrum mamy okazję napotkać ciekawy szlaban ;) Busio by chyba nie przelazł!

Obrazek

Na obrzeżach miasta wpadamy na skład taboru wojskowego. Pojazdy raczej już nieużywane, ale też nieopuszczone - ktoś tego pilnował i musieliśmy wbijać od tyłu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeszcze tylko rzut oka na stację benzynową i ruszamy w dalszą drogę. Tak tak... mieliśmy wyjechać wcześnie rano, a tu już zaraz południe! Ale jak tu gnać przed siebie, gdy los takie skarby pod nogi rzuca!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rozległe pola gdzieś w rejonie wioski Potutory.

Obrazek

Obrazek

Wjeżdżamy do Podhajców.

Obrazek

Głównie interesuje nas tu opuszczony kościół. Dworcowe "kafe" (to po lewej) namierzyliśmy przypadkiem i też było całkiem w porządku :)

Obrazek

Obrazek

W Buczaczu odwiedzamy ruiny zamku. Zdecydowanie nie można powiedzieć, że jest on opuszczony - dziedziniec służy za pastwisko wszelakiej domowej chudobie. Życie więc kwitnie, czasem tylko walają się na trawie jakieś zwłoki, wygrzewające się do wiosennego słonka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widoczki z zamkowych murów na pagórkowatą okolicę.

Obrazek

Obrazek

Jakieś boczne uliczki, które kojarzą nam się z Dolnym Śląskiem.

Obrazek

Obrazek

Miejscowość Ripinci. Jeden z bardziej klimatycznych poradzieckich pomników jakie spotkaliśmy. Zresztą świetna ilustracja Ukrainy z tamtych lat. Terenu spokojnego, sielskiego i mającego wszystko gdzieś. Zawieszonego w niebycie pomiędzy przeszłością, która nie do końca minęła i teraźniejszością, która nie całkiem nadeszła. Klimatu, który ja uwielbiałam, ale jak życie pokazało - bardzo wielu osobom przeszkadzał.

A więc maj 2009 i żyjący w symbiozie sołdat, bocian, kura i porastająca stare płyty trawa :)

Obrazek

Kolejny przystanek na trasie to Jazłowiec - tu spędzimy sporo czasu pływając w ruinach i bzie! :) Krzyże i pomniki z polskimi napisami pożerają ogromniaste, pachnące krzewy. Ciszę przerywa tylko brzęczenie owadów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z jednej z kęp wyłania się kaplica o strzelistych wieżyczkach i dachach przetykanych drzewostanem. Inne elementy konstrukcyjne są wręcz idealne, aby się wyłożyć i wygrzewać w słońcu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Największe wrażenie robią jednak wnętrza. Wchodząc tu czujemy jakieś takie totalne odcięcie od świata zewnętrznego. Jakby tam, za połamanym progiem zostało wszystko co znamy, a tu wkraczamy w inny wymiar. Nie dochodzą tu niepożądane dźwięki zza murów. Nie dociera tu ludzka działalność ze wszystkim co się z nią wiąże - zgiełkiem, niepokojem, pośpiechem. Wokół panuje dziwny rodzaj ciszy - bo takiej głośnej. Wiem, że brzmi to idiotycznie, ale nie potrafię tego inaczej wyrazić. Jedynym i dominującym wszystko inne dźwiękiem jest śpiew ptaków, które masowo gniazdują w ścianach i pod pułapem budowli. I jak to ptactwo ma w zwyczaju - w maju zwykle jest zadowolone z życia. Tutaj jednoczesnie nic i nikt nie mąci ich radości oraz melodii płynącej z setek gardzieli. Miejsce łączące owe ptasie trele i aromat wybujałych bzów... Stoimy więc z rozdziawionymi gębami, łbami podniesionymi do góry - i jeśli gdzieś można być bliżej boga, to właśnie tutaj!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakoś mamy w tej miejscowości wyjątkowego farta na opuszczone obiekty sakralne. Po spotkaniu z kaplicą napatoczyliśmy się na sporych rozmiarów kościół. Budynek ciekawy, malowniczy, z dużą dozą tajemniczości, jaka zazwyczaj towarzyszy opuszczonym miejscom. Ale już bez tej magii, którą miała ptasia kaplica z bzowego cmentarza. Tu po prostu jest normalnie...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aha! Do kościoła wchodziło się tak:

Obrazek

Z zamkiem było jeszcze ciekawiej. Z tego co pamiętam zmieściłam się tylko ja. Albo pozostałym zabrakło motywacji? ;)

Obrazek

Z zamku zbyt dużo nie pozostało, ale zawsze miło się powłóczyć po zielonych, kwiecistych pagórkach, gdzieniegdzie przetykanych starymi kamulcami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się nam podsuwać jedną i tą samą sugestię! Jak temu się oprzeć?? No jak?? Po prostu się nie da! ;)

Obrazek

Obrazek

Dniestr przekraczamy w miejscowości Łuka.

Obrazek

Wybraliśmy do tego celu bardzo klimatyczny most! :)

Obrazek

Obrazek

Gdzieś po drodze mijamy staw z okrągłą wyspą. Wygląda jak dawny park, teraz już nieco zapomniany.

Obrazek

Na nocleg zatrzymujemy się w Kołomyi, w przydworcowym hoteliku.

Obrazek

Obrazek

Pokój jest tu dość nietypowo umeblowany - jest np. stara toaletka.

Obrazek

Kuchni nie ma na stanie, więc musimy wykorzystać taką mobilną.

Obrazek

W Kołomyi odwiedzamy też drewnianą cerkiew.

Obrazek

Obrazek

I kierujemy się w stronę Kut. Tu zapodajemy piknik przy moście na Czeremoszu. Niezłe tu muszą bywać powodzie, bo koryto kamieni jest chyba 10 razy szersze od samej rzeki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś w tych okolicach zawijamy też na stację benzynową. Trzeba napoić skodusię pod korek, zanim się gdzieś wpakujemy w poboczne, karpackie dróżki. Stacja niestety już nie jest taka klimatyczna jak ta znaleziona w Bereżanach, no ale cóż zrobić. Grunt, że jest użyteczna, bo chce nam sprzedać paliwo!

Obrazek

Obrazek

Połowa maja to nie tylko wspomniane wcześniej bzy, bujnie porastające jazłowieckie cmentarze. To też setki kwitnących sadów, które w karpackich wioskach rosną przy każdym obejściu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie mogę sobie też odmówić radości pobujania się na kładeczkach!

Obrazek

Jeszcze rzut oka na cerkiew w Werchowynie...

Obrazek

... i zaraz można zjeżdżać na szutrowe drogi prowadzące wgłąb górskich dolin.

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1888
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Re: Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohorę

Post autor: buba »

Wjeżdżamy do Krasnika i tu ukazuje się nam w pełnej krasie Czarnohora. Tu też pierwszy raz pojawia się wątpliwość czy my tam na pewno chcemy iść?? Tam jest jeszcze kupa śniegu! Masakra!

Obrazek

Dolinne drogi okazują się być nieco bardziej błotniste niż pamiętałam je z lipcowych wojaży kilka lat wcześniej. Na szczęście skodusia jest dzielna, pokonuje bez wahania grząskie przeszkody i nigdzie nie utonęliśmy.

Obrazek

Obrazek

Znak ostrzega nas przed robotami drogowymi! :)

Obrazek

Wioska Bystrec wita nas przyjemną zabudową i chłodem spełzającym z zamglonych gór.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Katia czeka pod sklepem. Po miłych powitaniach jednogłośnie dochodzimy do wniosku, że wcale nam się nie spieszy do chatki. I zdecydowanie potrzebujemy się rozgrzać i posilić przed trudną drogą ku górskim przysiółkom ;) No a sklep mają tu bardzo klimatyczny! Wyjątkowo zapadł mi w pamięć jego aspekt, który niesposób wyrazić w relacji. Ba! Nawet w filmie by się nie udało. Chodzi bowiem o zapach. Aromat takich miejsc, który nie ma sobie równych. To rześkie powietrze ciągnące od górskich szczytów. Te rzeczne kamienie, pomieszane z mokrym szutrem. Zapach benzyny, olei i smarów z przejeżdżających starych ciężarówek. Ale paliwo to nie wszystko - te pojazdy to również aromat blachy, świeżego drewna z wyrębu i tytoniu palonego przez drwali. Do tego dym z knajpianego piecyka i jakieś magiczne połączenie rozlanego piwa, rozgniecionych cukierków, świeżego chleba i stukającego od dziesięcioleci liczydła.

Obrazek

Obrazek

W razie niepogody można też biesiadować w środku. Tak naprawdę to taki baro-sklep!

Obrazek

Ostatecznie rozsiedliśmy się pod drzewem. I nie możemy się nagadać - tyle się nagromadziło spraw, opowieści i najpilniejszych nowin jakie musimy sobie przekazać :)

Obrazek

Bohater trzeciego planu :P

Obrazek

Ja poszłam grzecznie do wychodka i napotkałam tu zamki różnej generacji.

Obrazek

Tak tak... Jak widać na wcześniejszych zdjęciach kupiliśmy tylko piwo i keczup. Sklep zamknęli i niektórzy zgłodnieli!

Obrazek

Inni z potrzebą żywieniową wytrzymali do chatki i zdecydowali przekąsić coś na ciepło!

Obrazek

Pierwszy wieczór w górskiej chatce mija bardzo nastrojowo :)

Obrazek

Obrazek

A najlepsze szykuje nam poranek! Wychodzimy z chatki i... zbieramy szczęki z murawy! Chcieliśmy po prostu zobaczyć chatkę, bo wczoraj przyszliśmy już po zmierzchu. Ale w najśmielszych snach nie przypuszczaliśmy, że chatka postanowi nam się pokazać w tak cudnych okolicznościach!

Obrazek

W nieco szerszej perspektywie.

Obrazek

Obrazek

Idziemy na spacer po najblizszej okolicy. Wędrujemy przez faliste pagórki łąk i w którą by stronę nie spojrzeć - to ścielą się mgły i wirują w porannym słońcu. Tu po raz drugi pojawia się ta myśl - po co iść na tą Czarnohorę, skoro stąd widać ją nadpodziw dobrze?? ;) Póki co podejmujemy decyzję, że nie idziemy tam dziś. Może jutro? Napewno jeszcze jeden dzień chcemy zostać z Katią na jej magicznym wzgórzu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czarnohorskie grzbiety zamykające horyzont zdają się być jakieś takie zimne i nieprzyjazne.

Obrazek

Wracamy do chatki. Mamy też okazję obejrzeć w pełnej krasie tutejszy wychodek. Ponoć nie zawsze miał odciągi. Jego poprzednik wywrócił się w czasie jakiejś wichury i stąd to zabezpieczenie na przyszłość. Tak jak należy, w najbliższej okolicy przybytku rosną łopiany - jakby co ;) Można też zauważyć jeden wielki błąd konstrukcyjny - kibelek stoi tyłem do widoku. Gdy otwieramy drzwi widzimy przed sobą tył chatki, a nie piekny widok na dolinę Bystreca. Skandaliczne niedopatrzenie!

Obrazek

W chatce najbardziej mi się podoba weranda. Drewniana, pachnąca, ciągnąca się przez całą długość domu. Z ławeczkami i skrzypiącą podłogą. Można tu posiedzieć i w czasie deszczu.

Obrazek

Obrazek

Dziś wybieramy się do sklepu do Dzembroni, ale okrężną drogą polami, pagórkami i przysiółkami. Katia mówi, że za bardzo rzucam się w oczy w tym moim kapeluszu, bo lokalne babki to raczej mają zwyczaj chodzić w kolorowych chustach. Nie mam nic przeciwko takiemu nakryciu głowy, a Katia ma spory repertuar chustek do pożyczenia. Nie wiem tylko czy w moim przypadku to coś pomoże? Czy już wyglądam jak rasowa Hucułka idąca paść krowy?? ;)

Obrazek

Katia też występuje w kreacji maskującej.

Obrazek

Wędrujemy więc sobie łąkami, co chwilę mijając pojedyncze opuszczone domostwa. W Czarnohorze to ta pogoda dziś taka nie bardzo... A stąd, ze słonecznych, ukwieconych łąk, te ciemne chmurzyska przewalające się przez postrzępione szczyty wyglądają nawet całkiem malowniczo!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Opuszczone domy często w kształcie przypominają chatkę, w której urzęduje Katia. Też mają cudne werandy i dachy z gontu - no tylko już dużo bardziej ażurowego. Ich historia zwykle jest pisana przez kalkę. Starzy wymarli, młodzi wyjechali do miast. Często domy zostały sprzedane ludziom z Kijowa czy Lwowa, którzy inwestują w ziemię. Chatki czy ich wyposażenie w ogóle nie interesują nowych właścicieli. Czekają, żeby się zawaliły. Nie pragną tu przyjeżdżać czy wykorzystywać terenu jako letni domek. Jest to wyłącznie inwestycja w ziemię. Po chatkach można więc swobodnie buszować czy brać sobie pozostawione sprzęty - nikt nas z widłami nie pogoni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z naszego punktu widzenia w domkach zachowała się masa skarbów! Drewniane beczki, maselnice, stare garnki czy czajniki! Oj, żebyśmy to wtedy mieli busia!

Rzeczy materiałowe typu makatki, plecionki czy fragmenty ludowych strojów już niestety przegniły i spleśniały. Jak dach dziurawy i się leje to często jedna zima wystarczy, aby wyposażenie chałupy zmieniło się w kompost...

Obrazek

Obrazek

Schodzimy w stronę Dzembroni.

Obrazek

Fajnym zwyczajem w tutejszych, wiejskich sklepikach jest możliwość nabycia lanego piwa w grubym kufelku z uszkiem. Oczywiście korzystamy z tej możliwości.

Obrazek

Początkowo siedzimy na zewnątrz...

Obrazek

...i przyglądamy się lokalnemu życiu.

Obrazek

Obrazek

Potem zaczyna lać, więc chowamy się w sklepie, a raczej w jego barowej części, która jest specjalnie przygotowana na takie okoliczności. Oprócz nas wbija do sklepu ekipa 4 chłopaków. Też turyści, też z Polski. Pochodzą gdzieś spod Krakowa i właśnie zeszli (a raczej spłynęli) z Czarnohory. Poza tym jeden uczestnik bardzo się pochorował na żołądek i nie ma siły wędrować dalej po górach. Możliwość przenocowania w chatce bardzo chłopakom przypada do gustu.

Póki co przeczekujemy deszcz i wspólnie biesiadujemy. Ten z brodą zwany był Pulpet, ten chory (który na mało zdjęć się załapał) to Luis. Niestety zapomniałam imiona/ksywki dwóch pozostałych. Jeśli jakimś cudem traficie na tą relację - to pozdrawiam i dzięki za miło spędzony czas! :)

Obrazek

Potem dołączyli też miejscowi i polewali nam miodowuchę.

Obrazek

Zdjęcie pod sklepem. Jak widać przez 5 lat zmienił i nazwę, i kolor elewacji.

Maj 2009

Obrazek

Lipiec 2004

Obrazek

Z powrotem do chatki zbieramy się, gdy akurat na chwilę przestało padać, a wieczór już za pasem. Tuptamy przez świat, który stał się mokry i oślizły.

Obrazek

Obrazek

Po drodze mijamy różne przeszkody - śliskie ogrodzenia, wezbrane potoki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ogólnie jest bardzo wesoło. Humoru nie ma tylko Luis i co chwilę biega za krzaczek. Wieś zostaje daleko w dole...

Obrazek

Przewijamy się też przez jeden z opuszczonych domów w wysoko położonym przysiółku. Znowu zaczęlo lać, więc lepiej się schronić pod dziurawym dachem niż bez dachu. Znajdujemy tu też kolejne fanty - ja homonto, a Silent hmmm... łuskę?? Sporą łuskę. Tzn. wciąż chcemy wierzyć, że to była łuska ;) Tak, ta łuska potem jechała z nami skodusią, po wyboistych drogach i przez granicę. Wprawdzie nie bezpośrednio w naszym bagażu, ale plecak jechał w skodusi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Okoliczny świat spowijają mgły, nisko wiszące chmury i wszechobecna parująca wilgoć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczór mija w przyjemnych okolicznościach, w wesołej dużej ferajnie, przy dźwiękach gitary. Miło skwierczy piecyk, parują mokre, ubłocone ciuchy. Na żywym ogniu powstają podpłomyki czy inne tam placuszki ochoczo zeżerane przez wygłodniałą ekipę. Wieczór płynnie przechodzi w noc, a potem w świt. Kładziemy się spać, gdy jest już jasno.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A do Rzeszowa daleko... Nie wspominając o Oławie ;)

Obrazek

Jak się można domyślać nie wstajemy zbyt wcześnie. Pogoda jest wyborna, nie ma śladu po wczorajszych pluchach. Podejmujemy jednak decyzję, że nie idziemy na żadną Czarnohorę. Góry nie uciekną, a nawet jakby - to mała strata. Są też inne kupy kamieni. A zacna ekipa i magiczna atmosfera, która powstała w chatce na Kosaryszczu jest tylko tu i teraz.

Chatka wbita w zbocze i nasze suszące się łachy! Zupełnie jakbyśmy wyszli z wulkanów błotnych!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jak spędzamy ten dzień?? Dość leniwie :)

Włóczymy się po okolicznych pagórach, podziwiając płaty sniegu i ciesząc się, że tutaj już ich od dawna nie ma.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nawiązujemy kontakt ze stadami miejscowych krów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cieszymy się soczystymi łąkami pełnymi wiosennych kwiatów.

Obrazek

Obrazek

Ucinamy sobie drzemkę na świeżym powietrzu.

Obrazek

Bawimy się z kotem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Konsumujemy resztki zapasów.

Obrazek

Obrazek

A na koniec Katia dochodzi do wniosku, że jej trzeba skopać grządkę. Rzadko tu bywa naraz tylu facetów, których można zagonić do roboty!

Obrazek

Potem znów się zaczyna chmurzyć, co daje ładne efekty przy zachodzie słońca.

Obrazek

Potem są przebieranki, bo Katia wyciągnęła z jakiś starych kufrów huculskie stroje.

Obrazek

Wieczór znów mija na gitarowych śpiewankach :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kolejnego dnia jedziemy do Werchowyny. Chłopaki dziś już wracają do domu, a Katia wybiera się na bazar, bo musi kupić konewkę. Jedziemy skodusią. Trzeba obrócić dwa razy, żeby zawieźć całą ferajnę, a i tak jest ciasnawo.

Obrazek

Acz inne auta, które nas mijają są zdecydowanie bardziej wyładowane! Co my wiemy o dużym ładunku??? ;)

Obrazek

Obrazek

Droga jest bardzo przyjemna. Pasą się krowy, konie, wędrują stada owiec.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Targ w Werchowynie odbywa się na stadionie.

Obrazek

Pulpet kupił sobie kapelutek.

Obrazek

Katia też poczyniła różne gospodarskie sprawunki. Mi się udało pozyskać kamizelkę - skórzaną, podbitą barankiem i wyszywaną na kolorowo. Niestety nie zrobiłam jej zdjęcia, a po powrocie do domu okazało się, że jest gniazdem moli. Wystawiliśmy ją więc na balkon, coby robactwo nie zalęgło się w domu i w niedługim czasie zmieniła się w kupkę puchu i nitek. Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam! Żeby mole zeżarły coś tak dokumentnie i w tempie błyskawicznym!

Chłopaki mają jeszcze sporo czasu do powrotnego pociągu, godzina jest wczesna, więc postanawiamy iść jeszcze razem do knajpy.

Obrazek

Tu więc zaczyna się długa, kilkugodzinna historia imprezy, bardzo udanej dla większości, a dla niektórych niestety nieco mniej... W przybytku jak się okazuje sprzedają bardzo dobry samogon - miejsce w ogóle z tego słynie w okolicy. Przewija się więc bardzo dużo miejscowych, niektórzy tylko obkupić się "na wynos", inni miło spędzić czas w towarzystwie dziwnych przybyszy. Od razu nie wiadomo skąd lądują też na stole rybki w różnistych postaciach, mięsiwa w galarecie, ogóry w tysiącu smakach. Są gawędy z życia górskich dolin, gdzie od samego słuchania skóra cierpnie na grzbiecie. Najciekawsza opowieść była chyba o chorobie wenerycznej, którą można złapać od niedźwiedzi. Jest to przypadłość ponoć na wpół legendarna, ale wiadomo, że w każdej bajce jakiś ułamek prawdy być musi. Tu też chyba dowiaduje się o tym, że świat nie kończy się w Burkucie, ale jeszcze dalej jest Czemirne i również jest opuszczone. Jakiś młody chłopak snuje też opowieści o owianym złą sławą Białym Czeremoszu, gdzie ponoć ci znad Czarnego wolą się nie zapuszczać, bo tam nie ma dróg i "żyją dzicy ludzie". Są tańce przy skocznej muzyczce, którą barmanka nam puszcza zza lady. Jakiś starszy pan postanawia nas nauczyć typowych huculskich piosenek. Tylko czemu u licha one są o Bajkale?? Na którymś etapie imprezy przewija się też jakiś koleś, który czegoś poszukuje, a mówi w języku, którego nikt nie potrafi nie tyle zrozumieć a zidentyfikować. Ktoś go nazwał "szwedzkim włóczęgą" i tak jakoś zostało. Nie wiem czego szukał, ale wyszedł z dwoma bukłakami samogonu i torbą pieczonych ryb.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tak więc miło mija czas miejscowym, mnie, Katii, Silentowi, szwedzkiemu włóczędze i czterem chłopakom z Małopolski. Tylko toperz siedzi na progu maksymalnie wkurzony. Bo on jest kierowcą, a czeka nas powrót skodusią do Bystreca. Kierowcy zazwyczaj jakoś nie przepadają za imprezami w uroczych spelunach płynących samogonem. Od tamtego czasu minelo 15 lat. A toperz nadal zgrzyta zębami na każde wspomnienie knajpy przy stadionie w Werchowynie...

A skodusię ktoś docenił ;) Najbardziej podejrzewamy Katię ;)

Obrazek

Nocny powrót ze zdobyczami z bazaru.

Obrazek

Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc nasz pobyt na Kosaryszczu również... Z dwa razy większymi plecakami niż parę dni temu schodzimy w doliny.

Obrazek



cdn
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 170028
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Re: Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohorę

Post autor: Sten »

Ta "łuska" to granat moździerzowy, tak na oko kalibru 120 mm ... Wygląda na pozbawiony zapalnika ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105117
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Re: Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohorę

Post autor: Piotrek »

Można powiedzieć, że przywieźli mocno "wybuchowy" prezencik z wojaży... :wink:
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1888
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Re: Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohorę

Post autor: buba »

Suniemy górskimi drogami, mijając wioski, miasteczka i przełęcze. Tu gdzieś w rejonach Skola.

Obrazek

Tu z widokiem na Borżawę.

Obrazek

Na łąki pod Pikujem docieramy jak już słońce chyli się ku zachodowi. Widoczek na Ostrą Horę.

Obrazek

Tego wieczoru się dowiadujemy (smsem od znajomej), że żadnego zlotu pod Pikujem nie będzie. Planowania było przez miesiąc, nawijania na forum przez 10 stron, 30 chętnych, a potem się wszystkim odechciało. Bo jedni po mięsiącu pierdzenia w stołek popatrzyli na mapę i stwierdzili, że jednak im za daleko i można ten czas spędzić w knajpie w Sanoku. Inni, że skoro Ziutek i Filutek nie jadą to oni sami się boją itp, itd. A potem efekt domina. Ludzkie zachowania bywają jednak bardzo irytujace...

Trudno! Biwakujemy więc sobie sami - na najbardziej kameralnym zlocie, no bo forumowiczów to było tylko sztuk jeden ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano dowiadujemy się ciut więcej o chorobie Luisa - jednego z tych chłopaków, którzy zeszli z Czarnohory i spotkaliśmy ich w sklepie w Dzembroni. Luis chorował na żołądek i zastanawialiśmy się czy się czegoś nażarł, popił wody z gnojówką czy to może jakiś wirus? Teraz już wiemy, że to coś zdecydowanie było zaraźliwe. Od rana mam te same objawy co on - nie moge wyjść z krzaków, a odczucia są takie jakby wszystko w środku zwijało mi się w korkociąg, a do tego jeszcze solidne zawroty głowy. Jedziemy więc w stronę domu z licznymi postojami. Aha! Silent dostał tej samej choroby dwa dni poźniej - jak już dotarł do domu. Jakiś syf totalny...

Tymczasem schodzimy do Szerbowca, bo tam została skodusia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wioska wita nas drewnianymi domostwami o dosyć podobnych do siebie kształtach, krytymi gontem i eternitem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zdarza się też czasem jakaś strzecha, ale wyraźnie widać, że to świat już odchodzący w niepamięć.

Obrazek

Studnie różnych mechanizmów.

Obrazek

Obrazek

Pojazdy mijamy tu takie znacznie dzielniejsze od skodusi.

Obrazek

Obrazek

Jedziemy dalej przez wioskę Paszkowyci.

Obrazek

Obrazek

Najlepsze widoki mamy z przełęczy między wsią Roztoka i Husnyj. Większa część trasy jest oczywiście nieasfaltowa, więc jedziemy w malowniczym obłoku pyłu! :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W Husnym idziemy zobaczyć cerkiew. W sumie już tu byliśmy - 2 lata wcześniej, ale mało udało się zwiedzić. W ogóle wtedy pobłądziliśmy, myśleliśmy, że jesteśmy gdzie indziej, nic się nie zgadzało, a na dodatek coś nas w tej wiosce straszyło ;) Chcieliśmy się więc zwinąć w górę jak najszyciej. Dziś jest normalnie.

Obrazek

Obrazek

Kącik przeciwpożarowy.

Obrazek

Inne lokalne atrakcje architektoniczne.

Obrazek

Obrazek

Jadąc dalej w stronę Suchego spotykamy wesołego konika. Wybitnie interesuje go skodusia, wsadza łeb do środka i ocenia walory smakowe drzwi, pasów a nawet koszulki toperza.

Obrazek

W Suchym namierzamy dwie cerkwie. Pierwsza chyba zupełnie nowa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Uroki wioskowych zaułków. Jedno jest pewne - na tej trasie spotykamy o wiele więcej koni niż ludzi. Gdyby nie obecność sporej ilosci zwierząt gospodarskich można by pomyśleć, że mijane wioski są opuszczone. Panuje tu niesamowita cisza, głównie słychać śpiew ptaków i brzęczenie pszczół.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W Użoku mijamy jedną z śliczniejszych cerkiewek.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Też przyjemna drewniana cerkiew zauważona przypadkiem po drodze, ale już totalnie nie pamiętam gdzie...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W Wołosiance dla odmiany korzystamy z uroków przydrożnego źródełka.

Obrazek

Obrazek

No to chyba byłoby na tyle. Na powrocie śpimy jeszcze w PTSMie w Lesku. Z wieczora...

Obrazek

i z rana...

Obrazek

KONIEC
ODPOWIEDZ