Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Moderator: Moderatorzy
Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Zazwyczaj w kwietniu nie wyjeżdżamy na wycieczki dłuższe niż weekend. Zazwyczaj nie nocujemy kilka dni w jednym miejscu. Zazwyczaj w zakresie naszych zainteresowań leży inna półka cen i standardów. Ale teraz mieliśmy kupon. A kupon jak już jest - to szkoda, żeby się zmarnował. Portal, z którego mogliśmy skorzystać, raczej podbija do innej grupy docelowej niż my. Skierowany jest chyba przede wszystkim do ludzi, dla których wyrwanie się z miasta na weekend bez internetu czy zobaczenie nocnego nieba bez światła latarni jest przygodą życia, na którą warto poświecić milion monet. Dla uwięzionych w wielkich metropoliach świetnie zarabiających pracocholików, którym "wyłączenie się" z trybów miejskiej dżungli nie przychodzi samoczynnie i napawa lękiem jako nieznana planeta. Przeglądając oferty przez chwilę mogłam się poczuć kims zupełnie innym, momentami wręcz nie mogąc się oprzeć zdumieniu, że istnieją tacy ludzie, którzy się zastanawiają czy nie będą się nudzić na wakacjach i trzeba im doradzić, że np. mogą czytać książki albo leżeć w hamaku, obserwując przepływające obłoki.
Przebijając się przez tysiące ofert o najdzikszych ostępach leśnych (z wifi i asfaltem pod oknem) czy najprawdziwszych wiejskich chatach z XVIII wieku (z łazienką o dwudziestu trybach hydromasażu), powoli już zaczynam tracić nadzieję na powodzenie tego przedsięwzięcia. Do sporej ilości tych miejsc nie miałabym ochoty pojechać nie tyle za darmo, ale nawet jakby mi dopłacali! Cierpliwość jednak popłaca. Udaje się wyłuskać kilka miejsc naprawdę zarąbistych! Potrafiących zaskoczyć swoją oryginalnością i ciekawym pomysłem wykonawców. Chatka na drzewie, pływający domek na wodzie, hamakonamioty czy jurty. Przy większości jednak nie ma już wolnych miejsc, nie pasują nam terminy lub miejsce położenia na mapie Polski. Na placu boju pozostaje jedynie jurta z Pogórza Izerskiego - zwana fikuśnie "Ałabajka".
Jurta praktycznie ze swojej nazwy (i moich wyobrażeń) ma jedynie kształt i zewnętrzną stylizację. Tak naprawdę jest to mały domek letniskowy z meblami, kuchnią, łazienką, piecem kominkowym i setką alarmów. Ale połozona jest rzeczywiście na uboczu i w miejscu solidnie widokowym - na rozległe płowe łąki, zamykające horyzont Karkonosze i łagodne kolejne wzgórza, gdzie rozłożyły sie zabudowania wsi Radomice. Wiele razy włóczylismy się wioskami i pagórami po obu stronach Bobru, ale do tej miejscowości akurat nas jeszcze nigdy wcześniej nie zawiało.
Jurta w różnych ujęciach.
Wspomniane wcześniej Karkonosze obserwowane z rejonów okołojurtowych.
Hamak w brzeziniaku.
Zabudowania wsi Radomice na pobliskich wzgórzach.
W ciepłych barwach kwietniowego wieczoru.
Wnętrza jak na jurtę są dosyć mało okopcone. Raz solidnie pracowaliśmy nad rozwiązaniem tego problemu (a piec i mokre drewno dotrzymywało nam współpracy Przez chwilę było już jak w bacówcach, które zazwyczaj spowija aromatyczny siwy dym. Ale nie wiedzieć czemu zaraz powłączały się alarmy, no i zamiast robić ładne zdjęcia to zajelismy się wietrzeniem, coby nie mieć zaraz na łbie strazy pożarnej a i uspokoić to okropne wycie...
Mają tu również taras.
Miejsce szczególnie klimatycznie prezentuje się nocą.
Wieczory (gdy akurat nie leje) mijają nam przy ognichu.
Jak leje - to radzimy sobie inaczej.
Jak to jest, że gdziekolwiek byśmy się nie znaleźli - zawsze to kończy się tak samo? Tym razem nie jest to klasyczne pranie, a trzygodzinny spacer w deszczu o sile wodospadu.
cdn
Przebijając się przez tysiące ofert o najdzikszych ostępach leśnych (z wifi i asfaltem pod oknem) czy najprawdziwszych wiejskich chatach z XVIII wieku (z łazienką o dwudziestu trybach hydromasażu), powoli już zaczynam tracić nadzieję na powodzenie tego przedsięwzięcia. Do sporej ilości tych miejsc nie miałabym ochoty pojechać nie tyle za darmo, ale nawet jakby mi dopłacali! Cierpliwość jednak popłaca. Udaje się wyłuskać kilka miejsc naprawdę zarąbistych! Potrafiących zaskoczyć swoją oryginalnością i ciekawym pomysłem wykonawców. Chatka na drzewie, pływający domek na wodzie, hamakonamioty czy jurty. Przy większości jednak nie ma już wolnych miejsc, nie pasują nam terminy lub miejsce położenia na mapie Polski. Na placu boju pozostaje jedynie jurta z Pogórza Izerskiego - zwana fikuśnie "Ałabajka".
Jurta praktycznie ze swojej nazwy (i moich wyobrażeń) ma jedynie kształt i zewnętrzną stylizację. Tak naprawdę jest to mały domek letniskowy z meblami, kuchnią, łazienką, piecem kominkowym i setką alarmów. Ale połozona jest rzeczywiście na uboczu i w miejscu solidnie widokowym - na rozległe płowe łąki, zamykające horyzont Karkonosze i łagodne kolejne wzgórza, gdzie rozłożyły sie zabudowania wsi Radomice. Wiele razy włóczylismy się wioskami i pagórami po obu stronach Bobru, ale do tej miejscowości akurat nas jeszcze nigdy wcześniej nie zawiało.
Jurta w różnych ujęciach.
Wspomniane wcześniej Karkonosze obserwowane z rejonów okołojurtowych.
Hamak w brzeziniaku.
Zabudowania wsi Radomice na pobliskich wzgórzach.
W ciepłych barwach kwietniowego wieczoru.
Wnętrza jak na jurtę są dosyć mało okopcone. Raz solidnie pracowaliśmy nad rozwiązaniem tego problemu (a piec i mokre drewno dotrzymywało nam współpracy Przez chwilę było już jak w bacówcach, które zazwyczaj spowija aromatyczny siwy dym. Ale nie wiedzieć czemu zaraz powłączały się alarmy, no i zamiast robić ładne zdjęcia to zajelismy się wietrzeniem, coby nie mieć zaraz na łbie strazy pożarnej a i uspokoić to okropne wycie...
Mają tu również taras.
Miejsce szczególnie klimatycznie prezentuje się nocą.
Wieczory (gdy akurat nie leje) mijają nam przy ognichu.
Jak leje - to radzimy sobie inaczej.
Jak to jest, że gdziekolwiek byśmy się nie znaleźli - zawsze to kończy się tak samo? Tym razem nie jest to klasyczne pranie, a trzygodzinny spacer w deszczu o sile wodospadu.
cdn
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Idąc z jurty w stronę Radomic przechodzimy przez wzgórze zwane Góra Kaczmarka, które za wysokie nie jest, ma chyba poniżej 500 m, ale krajobrazowo to oferuje całkiem fajne klimaty!
Zabudowa Radomic to w większości solidne, przedwojenne domostwa rozrzucone po pagórach. Na brak widoków miejscowi narzekać nie mogą, ale na zapylanie wszędzie pod górkę to już zapewne tak...
Miły traktor zawsze cieszy oko.
Ścienne malowidła...
Melancholijne obejścia ze sporą nutką patyny...
Błotnista droga odbija z wioski w stronę dawnego kamieniołomu.
Raz po raz między drzewami migają szerokie panoramy na ośnieżone szczyty. U nas wiosna a tam zima! Brrr.. Ale mają przewalone, ci co się teraz wybrali w Karkonosze!
Pierwsze napotkane wyrobisko jest świeże. Widać jeszcze lśniące ślady opon na błocie. Chyba nawet dziś ktoś tu pozyskiwał materiały budowlane.
Uwielbiamy odwiedzać kamieniołomy, gdyż nigdy nie wiemy co nas tam czeka i czym ciekawym akurat dane miejsce zaskoczy. Ten, zgodnie z tradycją, też staje na wysokości zadania, zapodając cechy charakterystyczne zupełnie odróżniające go od innych, podobnych mu miejsc.
Na początek wita nas wapiennik. Taki dosyć wyremontwany i odczyszczony, co sprawia wrażenie, że ktoś się nim zajmował w czasach bardziej niedawnych niż wskazywałoby na to używanie kamieniołomu.
Druga zachowana budowla jest w stanie duzo bardziej spójnym z resztą głównego wyrobiska.
Mają tu też mały bunkierek, który chyba był zmęczony, bo wyłożył się jak długi i patrzy w płynące obłoki. Fajne ma betonowe drzwiczki - takie grubaśne!
Do głównej dziury dawnego wyrobiska prowadzi dosyć stroma skarpa...
... przechodząca później w taki urokliwy wąwozik. Niesamowicie obrosły kożuchem mchu. Mięsistego i dorodnego. Nie wiem co akurat tu jest, ale mchy to lubią!
Są też cieki wodne i niektórych z ekipy trzeba przez nie przerzucać lub przenosić pod pachą.
Pierwsze co nas tu uderza to kolory. Przecudnie ciepłe i jakieś takie nasycone. Być może to wcale nie zasługa barw skał czy roślin, a raczej wieczornego słońca i to takiego wyłażącego chyłkiem spod chmur.
Drugie co robi niesamowite wrażenie to roślinność, a zwłaszcza ta na podłożu! Cały czas idziemy przez dywany z mchów. Różnokształtne kępki porastają kamienie i skaliste załomy. Przypomina to jakieś odległe tundry czy torfowiska. Gdyby tak porosły jakieś zwykłe góry, to pewnie zaraz zrobili by tam mega rezerwat z zakazem nie tylko wstępu, ale i oddychania 2 km od epicentrum. Ale tereny postindustrialne na szczęście często rządzą się innymi prawami i przykrywa je nimb zapomnienia. Kroczymy więc mięciutkimi, uginającymi się pod nogami powierzchniami, mając niepohamowaną chęć wyłożyć się na takim kobiercu. Jednak regularne "pffff", zalewające co chwilę buty, przypomina o dzisiejszych i wczorajszych deszczach i odbiera chęć leżenia i posiadania tego "pfff" na plecach
Na dużym przybliżeniu ów świat wygląda jeszcze bardziej interesująco. Czochram więc nosem w gruncie przez czas nieco przydługi (przynajmniej w ocenie moich towarzyszy)
Jak to bywa w miejscach opuszczonych, również w tym kamieniołomie zalega sporo śmieci. Kabak więc znajduje sobie zabawkę, starą kosiarkę. Nie wiem czy wszystkie dzieci tak lubią hałas? Chodzi w kółko i turkota telepiącymi się w niej częściami. Na szczęście silnik już nie działa, więc rośliny porastające okolice nie są zagrożone i mogą sobie dalej żyć w spoju, bujnie rosnąć i cieszyć oko.
Z owym kamieniołomem wiążą się też legendy. Takie typowe dla Dolnego Śląska, o tajnych korytarzach, gdzie uciekający Niemcy ukryli niewyobrażalny skarb. I o znikających śmiałkach, którym zapachniało bogactwo, sława lub przygoda - i dotarli kawałek za daleko. Jak ktoś lubi takie opowieści o kolumnach ciężarówek, żelaznych wrotach i tajemnicach zabranych do grobu - to dokładniej opisały to kiedyś Nowiny Jeleniogórskie - LINK: https://nj24.pl/gdzie-sa-zelazne-wrota/
cdn
Zabudowa Radomic to w większości solidne, przedwojenne domostwa rozrzucone po pagórach. Na brak widoków miejscowi narzekać nie mogą, ale na zapylanie wszędzie pod górkę to już zapewne tak...
Miły traktor zawsze cieszy oko.
Ścienne malowidła...
Melancholijne obejścia ze sporą nutką patyny...
Błotnista droga odbija z wioski w stronę dawnego kamieniołomu.
Raz po raz między drzewami migają szerokie panoramy na ośnieżone szczyty. U nas wiosna a tam zima! Brrr.. Ale mają przewalone, ci co się teraz wybrali w Karkonosze!
Pierwsze napotkane wyrobisko jest świeże. Widać jeszcze lśniące ślady opon na błocie. Chyba nawet dziś ktoś tu pozyskiwał materiały budowlane.
Uwielbiamy odwiedzać kamieniołomy, gdyż nigdy nie wiemy co nas tam czeka i czym ciekawym akurat dane miejsce zaskoczy. Ten, zgodnie z tradycją, też staje na wysokości zadania, zapodając cechy charakterystyczne zupełnie odróżniające go od innych, podobnych mu miejsc.
Na początek wita nas wapiennik. Taki dosyć wyremontwany i odczyszczony, co sprawia wrażenie, że ktoś się nim zajmował w czasach bardziej niedawnych niż wskazywałoby na to używanie kamieniołomu.
Druga zachowana budowla jest w stanie duzo bardziej spójnym z resztą głównego wyrobiska.
Mają tu też mały bunkierek, który chyba był zmęczony, bo wyłożył się jak długi i patrzy w płynące obłoki. Fajne ma betonowe drzwiczki - takie grubaśne!
Do głównej dziury dawnego wyrobiska prowadzi dosyć stroma skarpa...
... przechodząca później w taki urokliwy wąwozik. Niesamowicie obrosły kożuchem mchu. Mięsistego i dorodnego. Nie wiem co akurat tu jest, ale mchy to lubią!
Są też cieki wodne i niektórych z ekipy trzeba przez nie przerzucać lub przenosić pod pachą.
Pierwsze co nas tu uderza to kolory. Przecudnie ciepłe i jakieś takie nasycone. Być może to wcale nie zasługa barw skał czy roślin, a raczej wieczornego słońca i to takiego wyłażącego chyłkiem spod chmur.
Drugie co robi niesamowite wrażenie to roślinność, a zwłaszcza ta na podłożu! Cały czas idziemy przez dywany z mchów. Różnokształtne kępki porastają kamienie i skaliste załomy. Przypomina to jakieś odległe tundry czy torfowiska. Gdyby tak porosły jakieś zwykłe góry, to pewnie zaraz zrobili by tam mega rezerwat z zakazem nie tylko wstępu, ale i oddychania 2 km od epicentrum. Ale tereny postindustrialne na szczęście często rządzą się innymi prawami i przykrywa je nimb zapomnienia. Kroczymy więc mięciutkimi, uginającymi się pod nogami powierzchniami, mając niepohamowaną chęć wyłożyć się na takim kobiercu. Jednak regularne "pffff", zalewające co chwilę buty, przypomina o dzisiejszych i wczorajszych deszczach i odbiera chęć leżenia i posiadania tego "pfff" na plecach
Na dużym przybliżeniu ów świat wygląda jeszcze bardziej interesująco. Czochram więc nosem w gruncie przez czas nieco przydługi (przynajmniej w ocenie moich towarzyszy)
Jak to bywa w miejscach opuszczonych, również w tym kamieniołomie zalega sporo śmieci. Kabak więc znajduje sobie zabawkę, starą kosiarkę. Nie wiem czy wszystkie dzieci tak lubią hałas? Chodzi w kółko i turkota telepiącymi się w niej częściami. Na szczęście silnik już nie działa, więc rośliny porastające okolice nie są zagrożone i mogą sobie dalej żyć w spoju, bujnie rosnąć i cieszyć oko.
Z owym kamieniołomem wiążą się też legendy. Takie typowe dla Dolnego Śląska, o tajnych korytarzach, gdzie uciekający Niemcy ukryli niewyobrażalny skarb. I o znikających śmiałkach, którym zapachniało bogactwo, sława lub przygoda - i dotarli kawałek za daleko. Jak ktoś lubi takie opowieści o kolumnach ciężarówek, żelaznych wrotach i tajemnicach zabranych do grobu - to dokładniej opisały to kiedyś Nowiny Jeleniogórskie - LINK: https://nj24.pl/gdzie-sa-zelazne-wrota/
cdn
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Kolejnego dnia ruszamy na wycieczkę w kierunku jeziora Pilchowickiego, czyli zbiornika na rzece Bóbr. Nad Karkonoszami pogoda średnia.
Jeleń również podziwia widoki
Tuptamy przez Radomice, a miła dla oka zabudowa towarzyszy nam na każdym kroku. Domy o małych okienkach i fikuśnych parapetach, garaże pełne żelaznej chudoby, pogięte płoty czy łopoczace na wietrze pranie. I to wszystko wśród wybuchu wiosny, porastającej kwiatami każdy byle skwerek.
Jeden dom, tzn. głównie jego obejście, szczególnie przykuwa uwagę. Zgromadzono tu sporo tabliczek i znaków drogowych. Pewnie niepotrzebnych już w miejscach swego pierwotnego przeznaczenia, które tutaj odnalazły swoje drugie życie.
Radomicki kościół wczoraj był oglądany z góry, ze wzgórz. Dziś dla odmiany z dołu.
Przy drodze, za rzeczką o gliniastych skarpach, widzimy mocno zarosłe ruiny.
Początkowo owe dziury podejrzewamy o bycie wejściami do sztolni, ale to chyba raczej jakieś stare piwniczki.
Omszałe korzenie drzew oplatają resztki podmurówek.
Zielony szlak w końcu opuszcza drogę nurkując w zagajniki i łąki ciągnące się w kierunku Maciejowca. Kręte, błotniste drogi wiją się wśród łagodnych wzgórz i starych sadów o równie pokręconych konarach.
Kabak zwraca uwagę, że jedno z drzew ma jakby gębę i wysoko podniesione ręce! I jeszcze nimi rusza!
Maciejowiec wita nas sylwetką opuszczonego dworu obronnego.
Różne detale np. kamienna piłka
Kawałek dalej wpadamy na wieżę dawnej straży pożarnej.
Pałętają się także po wsi egzotyczne zwierzęta. Czy to już podpada pod "mini zoo"?
Maciejowiec jest miejscowością, z którą wiążą się nam bardzo miłe wspomnienia - zlotu forum sudeckiego z roku 2010. Tutaj RELACJA: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... linie.html . Idziemy więc rzucić okiem na PTSM, gdzie wtedy nocowaliśmy. Na dzień dzisiejszy (kwiecień 2022) jest on chyba niedostępny dla turystów - zamieszkują go ukraińscy uchodźcy. Zaraz obok PTSMu jest sklepik, któremu chyba bardzo wzrosły obroty ostatnimi czasy. Mieszkańcy schroniska raz po raz wpadają po lody, czipsy, soczek czy piwo. Są bardzo grzeczni, co chwilę mówią nam "dzień dobry". Czasem mamy wrażenie, że to już piąty raz ta sama osoba kursuje między PTSMem a sklepem. My też tu chwilę zabawiliśmy.
Wóz wozem, siano sianem, ale ten budynek w tle ma bardzo nietypowe okna! Jakby kiedyś, w poprzednim wcieleniu był kościołem?
A tu ceglany dom. Wydawałoby się, że taki całkiem zwyczajny, gdyby nie ciekawe ozdobienie przez pomysłowych właścicieli.
Mijamy również domy opuszczone, zapomniane, które próbują się ukryć w trawie.
Maciejowiec dosyć płynnie przechodzi w Pokrzywnik, więc dokładnie nawet nie zarejestrowalismy, gdzie jedna wieś się kończy a druga zaczyna. Z mapy wynika, że już w Pokrzywniku stoi ten pomnik poświęcony ofiarom światowych wojen.
Bardzo spodobała mi się jego tablica. Prosta i bezstronna. Suche fakty. Bez czczenia jedynie słusznych bohaterów tej czy tamtej strony. Ogromnie trudna rzecz w odniesieniu do wojen. Zarówno tych dawno minionych jak i tocznych obecnie...
Jest też dom, który zwrócił naszą uwagę i zapisał się na zdjęciach 12 lat temu, na trasach sudeckiego zlotu. Zmienił się coś?
2010
2022
Inne szachulcowe ujęcia z okolic, w klimacie drewna i kamienia.
Pojazd. Wygląda nieco jak terenowy kiosk ruchu!
Do kolekcji "nazwy miejscowości obrazowo" - relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... azowo.html
Za Pokrzywnikiem kończy się droga, a żółty szlak wkracza w zielone pola, zza których wyłaniają się ośnieżone szczyty. Niesamowity kontrast pomiędzy świeżością wiosennej trawy (czy tam innych zasiewów) a tu myk! jakby zaraz obok zima w pełni! Ale ja się cieszę, że jesteśmy tu a nie tam! Acz nie ukrywam, że w tej perspektywie i odległości, to śniegi się całkiem ładnie prezentują!
Dziwna tu okolica, praktycznie ciężko jest zrobić fotkę, żeby w kadr nie wlazł słup albo druty. Odkrywam to dopiero w domu, że 90% zdjęć trzaskanych na różne strony zawiera takowy "artefakt". Bliskość elektrowni chyba odcisnęła swoje piętno na całym otaczającym krajobrazie.
A droga wciąż opada w dół... To lubie! Idziesz z górki i widzisz coraz więcej wysokich szczytów na horyzoncie! Żyć nie umierać!
Kabak stwierdza, że pozostałą część trasy pokona jadąc na desce!
I tak to docieramy na sam brzeg jeziora, w okolice góry Stanek, na skałkę zwaną Kapitański Mostek. Całkiem solidny kawał skały!
Widoki na ośnieżone Karkonosze i tutaj nas nie opuszczają.
Miejsce jest na tyle sympatyczne, że zapodajemy tu dłuższy piknik racząc się jadłem i napojami (tylko musimy uważać, żeby nam się termosy i kanapki nie wykociły w przepaść
Poźniej tuptamy dalej wzdłuż zachodniego wybrzeża jeziora.
I znów wyłazimy na szerokie przestrzenie widokowych pól.
A mijane słupowiska stają się coraz dorodniejsze!
Jakiś szlak. Ale nie mogli sie zdecydować jaki
Początkowy plan zakładał powrót do Pokrzywnika dolinką zwaną Dziki Wąwóz, ale coś poszło nie tak i wyleźliśmy zupełnie gdzie indziej. Ale specjalnie jakoś tego wąwozu nie szukamy, bo tutaj też się wędruje całkiem przyjemnie.
Muuuu!
I nawet znajdujemy wapiennik, którego nie mamy na mapie.
I ostatecznie znów lądujemy w Pokrzywniku, ale w innej niż poprzednio z jego bocznych uliczek.
Uroki architektury drewnianej.
Zwierzyny wszelakiej tu również nie brakuje - błotne krasule...
niebieskookie ujadacze...
polujące kłęby futra...
A dalej powrót do Radomic praktycznie tą samą drogą co przyszliśmy, ale w barwach coraz bliżej następującego wieczora. Z cieniami kładącymi się po dolinach i chłodnym odechem zimy, przypominającym, że to jeszcze nie lato, nawet gdy za dnia słoneczko praży. Z lodowatym wiatrem pojawiąjącym się nie wiadomo skąd, który natychmiast gasi nasze rozważania o rzekomo urokliwych miejscach na namiot i marzeniach coraz bardziej kręcących się wokół ciepłego kominka w jurcie...
cdn
Jeleń również podziwia widoki
Tuptamy przez Radomice, a miła dla oka zabudowa towarzyszy nam na każdym kroku. Domy o małych okienkach i fikuśnych parapetach, garaże pełne żelaznej chudoby, pogięte płoty czy łopoczace na wietrze pranie. I to wszystko wśród wybuchu wiosny, porastającej kwiatami każdy byle skwerek.
Jeden dom, tzn. głównie jego obejście, szczególnie przykuwa uwagę. Zgromadzono tu sporo tabliczek i znaków drogowych. Pewnie niepotrzebnych już w miejscach swego pierwotnego przeznaczenia, które tutaj odnalazły swoje drugie życie.
Radomicki kościół wczoraj był oglądany z góry, ze wzgórz. Dziś dla odmiany z dołu.
Przy drodze, za rzeczką o gliniastych skarpach, widzimy mocno zarosłe ruiny.
Początkowo owe dziury podejrzewamy o bycie wejściami do sztolni, ale to chyba raczej jakieś stare piwniczki.
Omszałe korzenie drzew oplatają resztki podmurówek.
Zielony szlak w końcu opuszcza drogę nurkując w zagajniki i łąki ciągnące się w kierunku Maciejowca. Kręte, błotniste drogi wiją się wśród łagodnych wzgórz i starych sadów o równie pokręconych konarach.
Kabak zwraca uwagę, że jedno z drzew ma jakby gębę i wysoko podniesione ręce! I jeszcze nimi rusza!
Maciejowiec wita nas sylwetką opuszczonego dworu obronnego.
Różne detale np. kamienna piłka
Kawałek dalej wpadamy na wieżę dawnej straży pożarnej.
Pałętają się także po wsi egzotyczne zwierzęta. Czy to już podpada pod "mini zoo"?
Maciejowiec jest miejscowością, z którą wiążą się nam bardzo miłe wspomnienia - zlotu forum sudeckiego z roku 2010. Tutaj RELACJA: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... linie.html . Idziemy więc rzucić okiem na PTSM, gdzie wtedy nocowaliśmy. Na dzień dzisiejszy (kwiecień 2022) jest on chyba niedostępny dla turystów - zamieszkują go ukraińscy uchodźcy. Zaraz obok PTSMu jest sklepik, któremu chyba bardzo wzrosły obroty ostatnimi czasy. Mieszkańcy schroniska raz po raz wpadają po lody, czipsy, soczek czy piwo. Są bardzo grzeczni, co chwilę mówią nam "dzień dobry". Czasem mamy wrażenie, że to już piąty raz ta sama osoba kursuje między PTSMem a sklepem. My też tu chwilę zabawiliśmy.
Wóz wozem, siano sianem, ale ten budynek w tle ma bardzo nietypowe okna! Jakby kiedyś, w poprzednim wcieleniu był kościołem?
A tu ceglany dom. Wydawałoby się, że taki całkiem zwyczajny, gdyby nie ciekawe ozdobienie przez pomysłowych właścicieli.
Mijamy również domy opuszczone, zapomniane, które próbują się ukryć w trawie.
Maciejowiec dosyć płynnie przechodzi w Pokrzywnik, więc dokładnie nawet nie zarejestrowalismy, gdzie jedna wieś się kończy a druga zaczyna. Z mapy wynika, że już w Pokrzywniku stoi ten pomnik poświęcony ofiarom światowych wojen.
Bardzo spodobała mi się jego tablica. Prosta i bezstronna. Suche fakty. Bez czczenia jedynie słusznych bohaterów tej czy tamtej strony. Ogromnie trudna rzecz w odniesieniu do wojen. Zarówno tych dawno minionych jak i tocznych obecnie...
Jest też dom, który zwrócił naszą uwagę i zapisał się na zdjęciach 12 lat temu, na trasach sudeckiego zlotu. Zmienił się coś?
2010
2022
Inne szachulcowe ujęcia z okolic, w klimacie drewna i kamienia.
Pojazd. Wygląda nieco jak terenowy kiosk ruchu!
Do kolekcji "nazwy miejscowości obrazowo" - relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... azowo.html
Za Pokrzywnikiem kończy się droga, a żółty szlak wkracza w zielone pola, zza których wyłaniają się ośnieżone szczyty. Niesamowity kontrast pomiędzy świeżością wiosennej trawy (czy tam innych zasiewów) a tu myk! jakby zaraz obok zima w pełni! Ale ja się cieszę, że jesteśmy tu a nie tam! Acz nie ukrywam, że w tej perspektywie i odległości, to śniegi się całkiem ładnie prezentują!
Dziwna tu okolica, praktycznie ciężko jest zrobić fotkę, żeby w kadr nie wlazł słup albo druty. Odkrywam to dopiero w domu, że 90% zdjęć trzaskanych na różne strony zawiera takowy "artefakt". Bliskość elektrowni chyba odcisnęła swoje piętno na całym otaczającym krajobrazie.
A droga wciąż opada w dół... To lubie! Idziesz z górki i widzisz coraz więcej wysokich szczytów na horyzoncie! Żyć nie umierać!
Kabak stwierdza, że pozostałą część trasy pokona jadąc na desce!
I tak to docieramy na sam brzeg jeziora, w okolice góry Stanek, na skałkę zwaną Kapitański Mostek. Całkiem solidny kawał skały!
Widoki na ośnieżone Karkonosze i tutaj nas nie opuszczają.
Miejsce jest na tyle sympatyczne, że zapodajemy tu dłuższy piknik racząc się jadłem i napojami (tylko musimy uważać, żeby nam się termosy i kanapki nie wykociły w przepaść
Poźniej tuptamy dalej wzdłuż zachodniego wybrzeża jeziora.
I znów wyłazimy na szerokie przestrzenie widokowych pól.
A mijane słupowiska stają się coraz dorodniejsze!
Jakiś szlak. Ale nie mogli sie zdecydować jaki
Początkowy plan zakładał powrót do Pokrzywnika dolinką zwaną Dziki Wąwóz, ale coś poszło nie tak i wyleźliśmy zupełnie gdzie indziej. Ale specjalnie jakoś tego wąwozu nie szukamy, bo tutaj też się wędruje całkiem przyjemnie.
Muuuu!
I nawet znajdujemy wapiennik, którego nie mamy na mapie.
I ostatecznie znów lądujemy w Pokrzywniku, ale w innej niż poprzednio z jego bocznych uliczek.
Uroki architektury drewnianej.
Zwierzyny wszelakiej tu również nie brakuje - błotne krasule...
niebieskookie ujadacze...
polujące kłęby futra...
A dalej powrót do Radomic praktycznie tą samą drogą co przyszliśmy, ale w barwach coraz bliżej następującego wieczora. Z cieniami kładącymi się po dolinach i chłodnym odechem zimy, przypominającym, że to jeszcze nie lato, nawet gdy za dnia słoneczko praży. Z lodowatym wiatrem pojawiąjącym się nie wiadomo skąd, który natychmiast gasi nasze rozważania o rzekomo urokliwych miejscach na namiot i marzeniach coraz bardziej kręcących się wokół ciepłego kominka w jurcie...
cdn
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Poprzedniego dnia wędrowaliśmy z Radomic na południe, przedwczoraj na wschód, więc dziś przychodzi czas zobaczyć co słychać na zachodzie. Ruszamy w stronę Wojciechowa, ciesząc się, że dosyć szybko znika asfalt, którym zalano część wzgórz.
Polne drogi często mają to do siebie, że się wiją. Sprawiają wrażenie, jakby żyły własnym życiem i tak biegły jak im wygodnie, a nie według rozkazów człowieka.
Drzewko się złamało, ale się nie poddaje! Wciąż żyje i nawet zaczęło kwitnąć!
Nie wiem czemu, ale strasznie lubię jak gdzieś wśród pól majaczy kościelna wieża. A jak jeszcze taka bulasta - to pełnia szczęścia!
Spotykamy takowego robala.
A inne dokazują na dnie kałuż.
Przy jednym z krzaczków spędzamy chyba godzinę. Miejsce jest tak cudne, że trudno to opisać. Cała kwintesencja wiosny, jaką można sobie wyobrazić, jest zebrana w tym miejscu i ubrana w najpiękniejsze barwy, wonie i dźwięki. Krzaczek jest dosyć spory i kwitnie sobie na biało. Pachnie połączeniem aromatu świeżości, wiatru, słońca, ze sporą nutką jakiejś dziwnej tajemniczości. Trzęsie się od śpiewu ptaków i brzęku pszczół. Posilają się na nim motyle i inne wszelakie owadziątka o połyskliwych lub pręgowanych grzbietach. Kit z całą ułożoną na dziś wycieczką, kit z górami, ruinami i jakimiś wymysłami, które teraz schodzą na dalszy plan. Chyba nie warto w życiu robić nic innego jak gapić się na ten krzak! Po prostu stać, wlepić tępo w niego oczy i się zawiesić. I nie ma nic innego jak bzzzzzz, i ledwo rejestrowalny szum motylich skrzydeł i opadających płatków.
W końcu udaje się nam oderwać od krzaka, ale nie jest to proste
W Wojciechowie mijamy gospodarstwo pełne drewnianych i wiklinowych rzeźb. Każdy skrawek obejścia jest w jakiś sposób udekorowany! Czego tu nie ma - dziady, baby, na skrzypeczkach przygrywają. Wśród tego ptactwo gniazduje, i takie prawdziwe, i wyplatane.
Tu też poszli w ozdabianie, ale w nieco odmiennym stylu
Tu skupiono się jedynie na udekorowaniu bramy garażu - osiadło na niej tchnienie dawnych czasów.
Można też użyć na starych traktorach.
W Wojciechowie jest też sporo kapliczek, zarówno w ogródkach domów, jak i na przydrożnych skwerkach.
Jezus o nieco specyficznych, egzotycznej urodzie. Taki jakby nieco skośnooki?
A ten pan nas zawołał. Widział, że fotografujemy domy czy kapliczki po drugiej stronie drogi. Prosił, żeby zrobic mu zdjęcie. I koniecznie uwzględnić na nim kury.
Acz to nie jedyne kury w tej wiosce. Miejscowość jest zdecydowanie rozgdakana! Miło się wędruje wśród takich podkładów dźwiękowych, nawet gdy kawałek trzeba przejść główną drogą.
Powoli wychodzimy ze zwartej zabudowy. Pozostaje jedynie szosa i coraz bardziej śmigające auta. A my do skrętu mamy jeszcze z kilometr. Nad drogą wznosi się dziwna konstrukcja. Jakby słup wysokiego napięcia się rozrósł i zmutował w jakąś dziwną stronę.
Odbijamy z szosy i suniemy w stronę niewielkiej wioski, która nie wiem jak się nazywa. Na części map jest podpisywana jako Zalesie, a na innych figuruje jako Kawczyn. Po drodze mijamy spore stada bydła, które z łąk podziwiają widoki ośnieżonych gór.
Miejscowość to głównie coś na kształt dawnego dworu i otaczający go folwark.
Miejsce wybitnie nie jest opuszczone (jak nam sugerowali panowie pod sklepem w Wojciechowie). Praca wre, a nawozem to wali tak, że nos chce urwać!
Mają tu też dwie kamienne kapliczki, o ciekawych rzeźbieniach i sporej ilości starych napisów.
Dalej stoi jeszcze kilka domów, wyraźnie powojennych, budowanych według tego samego projektu i kojarzących się z terenami PGRów.
Wychodzimy z wioski i drogą o soczystych zielonościach kierunemy się w stronę Popielówka. Czyż może być coś piękniejszego niż wiosna??
Przy belach siana zarządzamy krótki popas.
Nałażą ciemne chmury, które zjadają nam słońce. Trzeba wyciągać z plecaka ciepłe kurtki, bo i wiatr jakiś lodowaty się zerwał. Suniemy więc przez ciemne pola i tylko Karkonosze się lśnią, podświetlonym wałem zamykając horyzont.
Popielówek wita nas kolejnym wysypem kapliczek, usadowionych gdzieś pomiędzy zaroślami w zakolach błotnistych dróg.
Bramy znikąd donikąd... Tylko one pozostały z jakiegoś dawnego fragmentu krajobrazu...
To chyba nie jest najgłówniejsza z dróg na Jelenią
Był początkowo plan iść jeszcze w stronę Janic, ale stwierdzamy, że to chyba za daleko i że nam się nie chce...
Wracamy więc w kierunku Wojciechowa, ale innymi ścieżkami. Okolice pełne są różnorodnej drewnianej zabudowy.
...pasącej się chudoby...
Zupełnie jak na festynie starych traktorów, gdzie mieliśmy okazję kiedyś gościć! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... stare.html )
Nasza trasa niestety niedawno padła ofiarą betonozy, więc nie wędruje się tak miło jak to sugerowała mapa I znów można napotkac te dość nietypowe konstrukcje...
Widoki na przybliżającą się zabudowę Wojciechowa...
I mocne zbliżenia na wyrobiska kamieniołomów pożerających górę Rozwalisko. Jak ja kiedyś żyłam bez aparatu z zoomem? Człowiek w ogóle świata wokół nie widział!
Na bocznych drogach znów masa kapliczek. Ci przedwojenni Niemcy byli chyba bardzo pobożnym narodem.
Oprócz kapliczek można też użyć na maszynach rolniczych. Takich jak lubimy - nie pierwszej nowości. Chyba dzisiaj mijając każdą wieś to powtarzam
Mamy też okazję oglądać sytuacje na milimetry od groźnego wypadku i przerobienia kolesia na placek. Jechał sobie debil na rowerze. Nie wiem czy nachlany czy po prostu tylko durny. Rower był na niego 3 numery za mały, pewnie podpierdzielił jakiemus dzieciakowi. I sobie tym rowerem serpentyny na drodze wyczyniał, nogi na ramę wkładał, a rękami więcej macał się po dupie niż trzymał kierownicę. No i chyba wjechał na jakiś kamyczek bo poleciał jak długi, rower w jedną stronę, a on na brzuchu i mordzie z poślizgiem w drugą. Prosto pod nadjeżdżającego zza zakrętu sporego busa. Bus nie jechał szybko, więc zdążył wcisnąć hamulec i odbić w stronę pobocza, rowu i muru. Sunący po asfalcie debil minął go na milimetry. Koleś z busa chyba był bliski zawału, puścił wiązankę w stronę kretyna wspominając wszystkich jego przodków, a potem jeszcze sporo czasu stał w tym rowie i nie odjeżdżał. Chyba długo dochodził do siebie... A debil śmiejąc się i pogwizdując odjechał w boczną uliczkę rowerem bez siodełka, bo gdzieś odpadło. Rozjedziesz takiego i odpowiadasz jak za człowieka... Pewnie i nam by się oberwało, bo by nas ciągali na świadków i byśmy musieli czekać, aż kolesia zdrapią z asfaltu... Pozostaje się cieszyć, że kłopotów jednak nie było i mieć nadzieję, że debil utopi się we własnej studni bez udziału osób trzecich...
Na niebo zwlekają się czarne chmury, słoneczko spod nich przebłyskuje - już takie mocno wieczorne. Ciepłe kolory i zimny kwietniowy wiatr jakoś totalnie do siebie nie pasują. Dobrze, że nie poszliśmy do Janic, bo wracalibyśmy po ciemku.
cdn
Polne drogi często mają to do siebie, że się wiją. Sprawiają wrażenie, jakby żyły własnym życiem i tak biegły jak im wygodnie, a nie według rozkazów człowieka.
Drzewko się złamało, ale się nie poddaje! Wciąż żyje i nawet zaczęło kwitnąć!
Nie wiem czemu, ale strasznie lubię jak gdzieś wśród pól majaczy kościelna wieża. A jak jeszcze taka bulasta - to pełnia szczęścia!
Spotykamy takowego robala.
A inne dokazują na dnie kałuż.
Przy jednym z krzaczków spędzamy chyba godzinę. Miejsce jest tak cudne, że trudno to opisać. Cała kwintesencja wiosny, jaką można sobie wyobrazić, jest zebrana w tym miejscu i ubrana w najpiękniejsze barwy, wonie i dźwięki. Krzaczek jest dosyć spory i kwitnie sobie na biało. Pachnie połączeniem aromatu świeżości, wiatru, słońca, ze sporą nutką jakiejś dziwnej tajemniczości. Trzęsie się od śpiewu ptaków i brzęku pszczół. Posilają się na nim motyle i inne wszelakie owadziątka o połyskliwych lub pręgowanych grzbietach. Kit z całą ułożoną na dziś wycieczką, kit z górami, ruinami i jakimiś wymysłami, które teraz schodzą na dalszy plan. Chyba nie warto w życiu robić nic innego jak gapić się na ten krzak! Po prostu stać, wlepić tępo w niego oczy i się zawiesić. I nie ma nic innego jak bzzzzzz, i ledwo rejestrowalny szum motylich skrzydeł i opadających płatków.
W końcu udaje się nam oderwać od krzaka, ale nie jest to proste
W Wojciechowie mijamy gospodarstwo pełne drewnianych i wiklinowych rzeźb. Każdy skrawek obejścia jest w jakiś sposób udekorowany! Czego tu nie ma - dziady, baby, na skrzypeczkach przygrywają. Wśród tego ptactwo gniazduje, i takie prawdziwe, i wyplatane.
Tu też poszli w ozdabianie, ale w nieco odmiennym stylu
Tu skupiono się jedynie na udekorowaniu bramy garażu - osiadło na niej tchnienie dawnych czasów.
Można też użyć na starych traktorach.
W Wojciechowie jest też sporo kapliczek, zarówno w ogródkach domów, jak i na przydrożnych skwerkach.
Jezus o nieco specyficznych, egzotycznej urodzie. Taki jakby nieco skośnooki?
A ten pan nas zawołał. Widział, że fotografujemy domy czy kapliczki po drugiej stronie drogi. Prosił, żeby zrobic mu zdjęcie. I koniecznie uwzględnić na nim kury.
Acz to nie jedyne kury w tej wiosce. Miejscowość jest zdecydowanie rozgdakana! Miło się wędruje wśród takich podkładów dźwiękowych, nawet gdy kawałek trzeba przejść główną drogą.
Powoli wychodzimy ze zwartej zabudowy. Pozostaje jedynie szosa i coraz bardziej śmigające auta. A my do skrętu mamy jeszcze z kilometr. Nad drogą wznosi się dziwna konstrukcja. Jakby słup wysokiego napięcia się rozrósł i zmutował w jakąś dziwną stronę.
Odbijamy z szosy i suniemy w stronę niewielkiej wioski, która nie wiem jak się nazywa. Na części map jest podpisywana jako Zalesie, a na innych figuruje jako Kawczyn. Po drodze mijamy spore stada bydła, które z łąk podziwiają widoki ośnieżonych gór.
Miejscowość to głównie coś na kształt dawnego dworu i otaczający go folwark.
Miejsce wybitnie nie jest opuszczone (jak nam sugerowali panowie pod sklepem w Wojciechowie). Praca wre, a nawozem to wali tak, że nos chce urwać!
Mają tu też dwie kamienne kapliczki, o ciekawych rzeźbieniach i sporej ilości starych napisów.
Dalej stoi jeszcze kilka domów, wyraźnie powojennych, budowanych według tego samego projektu i kojarzących się z terenami PGRów.
Wychodzimy z wioski i drogą o soczystych zielonościach kierunemy się w stronę Popielówka. Czyż może być coś piękniejszego niż wiosna??
Przy belach siana zarządzamy krótki popas.
Nałażą ciemne chmury, które zjadają nam słońce. Trzeba wyciągać z plecaka ciepłe kurtki, bo i wiatr jakiś lodowaty się zerwał. Suniemy więc przez ciemne pola i tylko Karkonosze się lśnią, podświetlonym wałem zamykając horyzont.
Popielówek wita nas kolejnym wysypem kapliczek, usadowionych gdzieś pomiędzy zaroślami w zakolach błotnistych dróg.
Bramy znikąd donikąd... Tylko one pozostały z jakiegoś dawnego fragmentu krajobrazu...
To chyba nie jest najgłówniejsza z dróg na Jelenią
Był początkowo plan iść jeszcze w stronę Janic, ale stwierdzamy, że to chyba za daleko i że nam się nie chce...
Wracamy więc w kierunku Wojciechowa, ale innymi ścieżkami. Okolice pełne są różnorodnej drewnianej zabudowy.
...pasącej się chudoby...
Zupełnie jak na festynie starych traktorów, gdzie mieliśmy okazję kiedyś gościć! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... stare.html )
Nasza trasa niestety niedawno padła ofiarą betonozy, więc nie wędruje się tak miło jak to sugerowała mapa I znów można napotkac te dość nietypowe konstrukcje...
Widoki na przybliżającą się zabudowę Wojciechowa...
I mocne zbliżenia na wyrobiska kamieniołomów pożerających górę Rozwalisko. Jak ja kiedyś żyłam bez aparatu z zoomem? Człowiek w ogóle świata wokół nie widział!
Na bocznych drogach znów masa kapliczek. Ci przedwojenni Niemcy byli chyba bardzo pobożnym narodem.
Oprócz kapliczek można też użyć na maszynach rolniczych. Takich jak lubimy - nie pierwszej nowości. Chyba dzisiaj mijając każdą wieś to powtarzam
Mamy też okazję oglądać sytuacje na milimetry od groźnego wypadku i przerobienia kolesia na placek. Jechał sobie debil na rowerze. Nie wiem czy nachlany czy po prostu tylko durny. Rower był na niego 3 numery za mały, pewnie podpierdzielił jakiemus dzieciakowi. I sobie tym rowerem serpentyny na drodze wyczyniał, nogi na ramę wkładał, a rękami więcej macał się po dupie niż trzymał kierownicę. No i chyba wjechał na jakiś kamyczek bo poleciał jak długi, rower w jedną stronę, a on na brzuchu i mordzie z poślizgiem w drugą. Prosto pod nadjeżdżającego zza zakrętu sporego busa. Bus nie jechał szybko, więc zdążył wcisnąć hamulec i odbić w stronę pobocza, rowu i muru. Sunący po asfalcie debil minął go na milimetry. Koleś z busa chyba był bliski zawału, puścił wiązankę w stronę kretyna wspominając wszystkich jego przodków, a potem jeszcze sporo czasu stał w tym rowie i nie odjeżdżał. Chyba długo dochodził do siebie... A debil śmiejąc się i pogwizdując odjechał w boczną uliczkę rowerem bez siodełka, bo gdzieś odpadło. Rozjedziesz takiego i odpowiadasz jak za człowieka... Pewnie i nam by się oberwało, bo by nas ciągali na świadków i byśmy musieli czekać, aż kolesia zdrapią z asfaltu... Pozostaje się cieszyć, że kłopotów jednak nie było i mieć nadzieję, że debil utopi się we własnej studni bez udziału osób trzecich...
Na niebo zwlekają się czarne chmury, słoneczko spod nich przebłyskuje - już takie mocno wieczorne. Ciepłe kolory i zimny kwietniowy wiatr jakoś totalnie do siebie nie pasują. Dobrze, że nie poszliśmy do Janic, bo wracalibyśmy po ciemku.
cdn
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Przesiane wilgocią powietrze i faliste dachy Radomic witają nas tego poranka. Dziś to chyba słońca nie zobaczymy...
Pogoda pogodą, ale coś trzeba ze sobą zrobić. Suniemy więc sobie w stronę Wlenia zielonym szlakiem. W okolicy pagórka Wietrznik zaczyna popadywać. Póki co deszcz jest jeszcze delikatny, a w wokół nawet conieco widać.
Krzyż pokutny na rozdrożu znaczy miejsce, gdzie wreszcie mamy okazję zleźć z asfaltu.
Tu taka mała dygresja: szanowanie map i dbanie o nie niekoniecznie zawsze wychodzi na dobre. Ja każdą mapę oklejam dokładnie i szczelnie taśmą klejącą, co czyni ją praktycznie niezniszczalną. Jednocześnie też staram się je dobrze składać, chronić przed wilgocią itp. Tym samym jedna mapa potrafi mi służyc kilkanaście lat. I tu zaczyna się problem, bo tam, gdzie mam znaczoną malowniczą, leśną ścieżkę - jest wyrąbany asfalt, las wycięty i np. stoi willowe osiedle albo "Biedronka"...
Wszędzie coś kwitnie!
Coraz bardziej nurkujemy w lasy. Tzn. w to, co po nich zostało. Na porębach i wiatrołomach szukamy pewnego miejsca...
W końcu zaczyna się ono wyłaniać. Ponoć to pozostałości bardzo dawnego kamieniołomu na zboczach góry Gniazdo. Ale chyba już fest stary, bo wygląda jak w zupełności naturalne miejsce.
Idąc tu myślałam, że to będzie jakaś popierdółka, a tu niespodzianka! Skały są jebutnie wysokie, pionowe i całość zajmuje solidnie duży obszar!
Ciekawe formacje - kojarzą mi się ze skalnymi odciskami pradawnych skorupiaków, no tylko zazwyczaj one były malutkie, a tu mamy rozmiar XXXL
Wyłazimy też na górę, acz stąd teren wygląda mniej spektakularnie. Skały porasta jednak miły sosnowy las, co bardzo sprzyja zrobieniu popasu!
Od skał w stronę Wlenia suniemy bezdrożami, trafiając na mniej lub bardziej zanikające ścieżki.
Po drodze widzimy bardzo dużo zniszczonych lasów. Skądinąd strasznie dużo drewna się marnuje przy takich wycinkach...
Lewitujące drzewo. Albo częściowo niewidzialne.
Kabak nałożył maskowanie odpowiednie dla barw wczesnej wiosny
Okolice pałacu we Wleniu obfitują w murki, kamienne uliczki i zwieszające się pnącza. Niestety zaczęło też lać. I to coraz bardziej solidnie... Ma to jednak swoje plusy - wszystko wygląda jak zapomniane. Nie spotykamy żywej duszy. Jak 14 lat temu, gdy byłam tu po raz pierwszy. A ponoć teraz w pałacu działa pensjonat i restauracja.
Na wzgórze zamkowe wspinamy się w deszczu i aromatycznym zapachu. Jest czym się pożywić w tym miasteczku!
Właśnie też uświadamiam sobie jedną zabawną rzecz, że jestem na tym zamku po raz trzeci - i zawsze leje, pizga, a widoki z wieży są, oględnie mówiąc, nieszczególne...
Z lawinami błota zjeżdżamy na kuprach z zamkowej góry. Stroma i śliska skubana! Jeszcze rzut okiem na skąpane w ulewie drewniane balkoniki, wykusze czy ganeczki wleńskich kamieniczek.
Acz miasteczko to głównie murkami stoi!
Zaglądamy też w okolice browaru, który polecali nam znajomi. Fajnie by nabyć jakieś lokalne piwo. "Dolina Bobru" ma się ponoć nazywać. W obiecywanym miejscu jednak nic nie ma, tylko psy dupami szczekają. Co za ściema z tym browarem? Może tu był, ale w latach 70 tych?
W domu już, zżerana przez ciekawość, próbuje coś o nim znaleźć. Na googlemaps faktycznie w tym miejscu jest znaczony browar! A pinezka jak byk wbita w tą ruinkę, wokół której łaziliśmy!
Kolejne dwie czy trzy godziny to spacer pod opadem o sile wodospadu. Już tylko toperz robi zdjęcia telefonem, bo ja się boje zalania aparatu.
Warunki, w których przemaka chyba nawet sztormiak... Do suszenia mamy praktycznie wszystko, a sporo czasu przed jurta spędzamy na wykręcaniu...
Po przebraniu się w suche ciuchy i rozwieszeniu tych ociekających, zauważamy, że intensywność opadu zmniejszyła się, a godzina jest jeszcze w miarę młoda. Postanawiamy więc jeszcze podjechać w jedno miejsce. Jest to cypel nad jeziorem Pilchowickim niedaleko zapory. Zalesiony półwysep skrywa w zieloności opuszczony budynek. Chyba niegdyś był to jakiś ośrodek wypoczynkowy.
Już klimat drogi i płotów sugeruje, że zmierzamy we właściwe miejsce. Asfalt jest wąski, wygryziony i coraz gęsciej poprzerastany trawą, mchem i ziołami. Taka okolica powoduje, że zawsze mam ochotę zacząć biec, aby jak najszybciej zobaczyć co jest na jej końcu. Żeby zdążyć, żeby przypadkiem ktoś nas nie zawrócił, nie przegonił, nie udaremnił planów zwiedzania. Jest coś chyba wręcz niezdrowego w tym moim podejściu, bo to chyba tak jak alkoholik, który zobaczy flaszkę na horyzoncie i aż się trzęsie cały, aby jak najszybciej dostać ją w swoje ręce. Tak samo ma buba, widząc na horyzoncie kawałek rozwalonego betonu
W końcu za kolejnym zakretem drogi, wyłania się i budynek. Nie wiem czy ze względu na mokra pogodę, ale aromat starej, zatęchłej piwnicy jest tutaj szczególnie zauważalny. Wali grzybem już 20 metrów od budynku. Chyba wszelakie pleśnie pożerające ściany mają tu szczególnie korzystne warunki do rozwoju.
Hotel nie działa juz chyba dosyć długo. Baner z informacją o możliwości kupna również już nadgryzł ząb czasu.
Zieleń porastająca wokół jest bujna, latem pewnie ciężko się przedrzeć do środka.
Całkiem solidne drzewka porastają już balkony...
...i tarasy.
We wnetrzach nie pozostało już za wiele do oglądania. Sprzęty są totalnie rozszabrowane i porozwalane, stropy przeciekają, a w wielu pomieszczeniach ściany czy sufity noszą ślady podpaleń. Kabak koniecznie chce sobie znaleźć jakąś pamiątkę, ale wszystko jest tak oślizgłe i zgnite, że nasze poszukiwania są z góry skazane na niepowodzenie.
Znajdujemy też główne siedlisko aromatycznego grzyba! Chyba szczególnie ulubił sobie stare wykładziny!
A tu chyba była stołówka.
Jedyne miejsce, gdzie zachowało się jakieś dawne ścienne malowidło.
W czasie zwiedzania budynku cały czas towarzyszy nam dziwne buczenie. Jakby transformator albo jakiś agregat? Szukamy więc źródła tego dźwięku, który prowadzi nas do piwnic. A tam znajdują się drzwi, całkiem nowe i odmalowane, a za nimi słychać pracę maszyn. Jakby jakaś rozdzielnia elektryczna, czynna i na chodzie. Ale tu? W przeciekającym budynku? Po kiego diabła?
Wchodząc do jednego z pomieszczeń parteru (chyba była to stołówka) czmycha nam spod nóg sarna. Długo miota się po pomieszczeniu, chyba zdumiona naszym nagłym najściem. Po chwili zwinnie wyskakuje przez okno. Kabak zerka z owego okna na zarośla, rozgląda się wokół i stwierdza trochę jakby nie swoim głosem: "Kiedyś cały świat będzie tak wyglądał, a ludzie będą żyli jak sarny..." Oczy kabaka robią się na chwilę dziwnie okragłe i wlepione w jeden punkt. Mnie natychmiast robi się zimno. Jakby z sarniego okna powiało lodowatym chłodem. W połączeniu z szumem deszczu i miarowym stukiem kropel z przeciekających dachów - brzmi to jakoś złowieszczo... Co ją naszło? Skąd takie wynurzenie? Dzieci potrafią być niesamowicie zaskakujące... Chwilę później kabak zapomina o całej sprawie i znów jak przed chwilą zaczyna szukać szczególnie cennych "pamiatek" w pryzmach śmieci i chce się wspinać po pęknietej ścianie. Mi jednak to zdanie jeszcze długo huczy w głowie, nawet jak wieczorem kładę się spać patrząc na skwierczący w piecu jurty ogień... I mam nadzieję, że to jakis dziecinny odpał, a nie proroctwo z zaświatów...
A! Oczywiście na naszej wleńskiej wycieczce był też tunel! Miejsce idealne na spacer czy popas w taką pogodę, a możliwość rozłożenia pikniku na torowisku - w pełni spełniło nasze oczekiwania. Ale o tym w kolejnej relacji, poświęconej całościowo owej linii kolejowej z Lwówka do Jeleniej.
cdn
Pogoda pogodą, ale coś trzeba ze sobą zrobić. Suniemy więc sobie w stronę Wlenia zielonym szlakiem. W okolicy pagórka Wietrznik zaczyna popadywać. Póki co deszcz jest jeszcze delikatny, a w wokół nawet conieco widać.
Krzyż pokutny na rozdrożu znaczy miejsce, gdzie wreszcie mamy okazję zleźć z asfaltu.
Tu taka mała dygresja: szanowanie map i dbanie o nie niekoniecznie zawsze wychodzi na dobre. Ja każdą mapę oklejam dokładnie i szczelnie taśmą klejącą, co czyni ją praktycznie niezniszczalną. Jednocześnie też staram się je dobrze składać, chronić przed wilgocią itp. Tym samym jedna mapa potrafi mi służyc kilkanaście lat. I tu zaczyna się problem, bo tam, gdzie mam znaczoną malowniczą, leśną ścieżkę - jest wyrąbany asfalt, las wycięty i np. stoi willowe osiedle albo "Biedronka"...
Wszędzie coś kwitnie!
Coraz bardziej nurkujemy w lasy. Tzn. w to, co po nich zostało. Na porębach i wiatrołomach szukamy pewnego miejsca...
W końcu zaczyna się ono wyłaniać. Ponoć to pozostałości bardzo dawnego kamieniołomu na zboczach góry Gniazdo. Ale chyba już fest stary, bo wygląda jak w zupełności naturalne miejsce.
Idąc tu myślałam, że to będzie jakaś popierdółka, a tu niespodzianka! Skały są jebutnie wysokie, pionowe i całość zajmuje solidnie duży obszar!
Ciekawe formacje - kojarzą mi się ze skalnymi odciskami pradawnych skorupiaków, no tylko zazwyczaj one były malutkie, a tu mamy rozmiar XXXL
Wyłazimy też na górę, acz stąd teren wygląda mniej spektakularnie. Skały porasta jednak miły sosnowy las, co bardzo sprzyja zrobieniu popasu!
Od skał w stronę Wlenia suniemy bezdrożami, trafiając na mniej lub bardziej zanikające ścieżki.
Po drodze widzimy bardzo dużo zniszczonych lasów. Skądinąd strasznie dużo drewna się marnuje przy takich wycinkach...
Lewitujące drzewo. Albo częściowo niewidzialne.
Kabak nałożył maskowanie odpowiednie dla barw wczesnej wiosny
Okolice pałacu we Wleniu obfitują w murki, kamienne uliczki i zwieszające się pnącza. Niestety zaczęło też lać. I to coraz bardziej solidnie... Ma to jednak swoje plusy - wszystko wygląda jak zapomniane. Nie spotykamy żywej duszy. Jak 14 lat temu, gdy byłam tu po raz pierwszy. A ponoć teraz w pałacu działa pensjonat i restauracja.
Na wzgórze zamkowe wspinamy się w deszczu i aromatycznym zapachu. Jest czym się pożywić w tym miasteczku!
Właśnie też uświadamiam sobie jedną zabawną rzecz, że jestem na tym zamku po raz trzeci - i zawsze leje, pizga, a widoki z wieży są, oględnie mówiąc, nieszczególne...
Z lawinami błota zjeżdżamy na kuprach z zamkowej góry. Stroma i śliska skubana! Jeszcze rzut okiem na skąpane w ulewie drewniane balkoniki, wykusze czy ganeczki wleńskich kamieniczek.
Acz miasteczko to głównie murkami stoi!
Zaglądamy też w okolice browaru, który polecali nam znajomi. Fajnie by nabyć jakieś lokalne piwo. "Dolina Bobru" ma się ponoć nazywać. W obiecywanym miejscu jednak nic nie ma, tylko psy dupami szczekają. Co za ściema z tym browarem? Może tu był, ale w latach 70 tych?
W domu już, zżerana przez ciekawość, próbuje coś o nim znaleźć. Na googlemaps faktycznie w tym miejscu jest znaczony browar! A pinezka jak byk wbita w tą ruinkę, wokół której łaziliśmy!
Kolejne dwie czy trzy godziny to spacer pod opadem o sile wodospadu. Już tylko toperz robi zdjęcia telefonem, bo ja się boje zalania aparatu.
Warunki, w których przemaka chyba nawet sztormiak... Do suszenia mamy praktycznie wszystko, a sporo czasu przed jurta spędzamy na wykręcaniu...
Po przebraniu się w suche ciuchy i rozwieszeniu tych ociekających, zauważamy, że intensywność opadu zmniejszyła się, a godzina jest jeszcze w miarę młoda. Postanawiamy więc jeszcze podjechać w jedno miejsce. Jest to cypel nad jeziorem Pilchowickim niedaleko zapory. Zalesiony półwysep skrywa w zieloności opuszczony budynek. Chyba niegdyś był to jakiś ośrodek wypoczynkowy.
Już klimat drogi i płotów sugeruje, że zmierzamy we właściwe miejsce. Asfalt jest wąski, wygryziony i coraz gęsciej poprzerastany trawą, mchem i ziołami. Taka okolica powoduje, że zawsze mam ochotę zacząć biec, aby jak najszybciej zobaczyć co jest na jej końcu. Żeby zdążyć, żeby przypadkiem ktoś nas nie zawrócił, nie przegonił, nie udaremnił planów zwiedzania. Jest coś chyba wręcz niezdrowego w tym moim podejściu, bo to chyba tak jak alkoholik, który zobaczy flaszkę na horyzoncie i aż się trzęsie cały, aby jak najszybciej dostać ją w swoje ręce. Tak samo ma buba, widząc na horyzoncie kawałek rozwalonego betonu
W końcu za kolejnym zakretem drogi, wyłania się i budynek. Nie wiem czy ze względu na mokra pogodę, ale aromat starej, zatęchłej piwnicy jest tutaj szczególnie zauważalny. Wali grzybem już 20 metrów od budynku. Chyba wszelakie pleśnie pożerające ściany mają tu szczególnie korzystne warunki do rozwoju.
Hotel nie działa juz chyba dosyć długo. Baner z informacją o możliwości kupna również już nadgryzł ząb czasu.
Zieleń porastająca wokół jest bujna, latem pewnie ciężko się przedrzeć do środka.
Całkiem solidne drzewka porastają już balkony...
...i tarasy.
We wnetrzach nie pozostało już za wiele do oglądania. Sprzęty są totalnie rozszabrowane i porozwalane, stropy przeciekają, a w wielu pomieszczeniach ściany czy sufity noszą ślady podpaleń. Kabak koniecznie chce sobie znaleźć jakąś pamiątkę, ale wszystko jest tak oślizgłe i zgnite, że nasze poszukiwania są z góry skazane na niepowodzenie.
Znajdujemy też główne siedlisko aromatycznego grzyba! Chyba szczególnie ulubił sobie stare wykładziny!
A tu chyba była stołówka.
Jedyne miejsce, gdzie zachowało się jakieś dawne ścienne malowidło.
W czasie zwiedzania budynku cały czas towarzyszy nam dziwne buczenie. Jakby transformator albo jakiś agregat? Szukamy więc źródła tego dźwięku, który prowadzi nas do piwnic. A tam znajdują się drzwi, całkiem nowe i odmalowane, a za nimi słychać pracę maszyn. Jakby jakaś rozdzielnia elektryczna, czynna i na chodzie. Ale tu? W przeciekającym budynku? Po kiego diabła?
Wchodząc do jednego z pomieszczeń parteru (chyba była to stołówka) czmycha nam spod nóg sarna. Długo miota się po pomieszczeniu, chyba zdumiona naszym nagłym najściem. Po chwili zwinnie wyskakuje przez okno. Kabak zerka z owego okna na zarośla, rozgląda się wokół i stwierdza trochę jakby nie swoim głosem: "Kiedyś cały świat będzie tak wyglądał, a ludzie będą żyli jak sarny..." Oczy kabaka robią się na chwilę dziwnie okragłe i wlepione w jeden punkt. Mnie natychmiast robi się zimno. Jakby z sarniego okna powiało lodowatym chłodem. W połączeniu z szumem deszczu i miarowym stukiem kropel z przeciekających dachów - brzmi to jakoś złowieszczo... Co ją naszło? Skąd takie wynurzenie? Dzieci potrafią być niesamowicie zaskakujące... Chwilę później kabak zapomina o całej sprawie i znów jak przed chwilą zaczyna szukać szczególnie cennych "pamiatek" w pryzmach śmieci i chce się wspinać po pęknietej ścianie. Mi jednak to zdanie jeszcze długo huczy w głowie, nawet jak wieczorem kładę się spać patrząc na skwierczący w piecu jurty ogień... I mam nadzieję, że to jakis dziecinny odpał, a nie proroctwo z zaświatów...
A! Oczywiście na naszej wleńskiej wycieczce był też tunel! Miejsce idealne na spacer czy popas w taką pogodę, a możliwość rozłożenia pikniku na torowisku - w pełni spełniło nasze oczekiwania. Ale o tym w kolejnej relacji, poświęconej całościowo owej linii kolejowej z Lwówka do Jeleniej.
cdn
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
No i Google lojalnie uprzedza, że "Tymczasowo zamknięte".
Tymczasem jeszcze w czerwcu było tak optymistycznie... https://pl-pl.facebook.com/browardolinabobru/
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
A my bylismy w kwietniu. Cos jest podejrzane w tej sprawie! Bo albo ten browar jest zupełnie gdzie indziej, albo nie wiem co... Bo na googlemaps mogli wsadzic pinezke w błędne miejsce (to sie zdarza) ale że jednoczesnie jakis znajomy podawał mi własnie tą ulicę, twierdzac ze tam byl? Dwa identyczne złe namiary z zupelnie innych zrodel?Piotrek pisze: ↑piątek 29 lip 2022, 16:17No i Google lojalnie uprzedza, że "Tymczasowo zamknięte".
Tymczasem jeszcze w czerwcu było tak optymistycznie... https://pl-pl.facebook.com/browardolinabobru/
I tak przez zgubny pociąg do alkoholu mielismy pół godziny łażenia w deszczu wiecej! I to jeszcze na darmo!
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Dwa ich piwa testowałem w 2019 r.
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Są tutaj:
https://beer-o-pedia.lasypolskie.pl/dok ... bru_cogito
https://beer-o-pedia.lasypolskie.pl/dok ... obru_rufus
Co zresztą nic nie wyjaśnia w kwestii położenia browaru gdyż z treści wynika:
Natomiast z kodu kreskowego:Browar Dolina BoBRU, Jeżów Sudecki.
WICZKOTEK Sp. z o. o., ul. Leszczynowa 12, 58-521 Jeżów Sudecki.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Linia kolejowa nr 283 z Lwówka do Jeleniej Góry póki co jest nieczynna. Słyszałam jakieś wieści o planach jej reaktywacji, ale nie wiem na ile to wydarzy się na dniach, a na ile jest to jakaś melodia dalekiej przyszłości. Nie mieliśmy możliwości przejść jej całej, więc postanowiliśmy zapodać bliższe zapoznanie z tym najbardziej ciekawym odcinkiem, który przebiega między Wleniem a Pilchowicami. Tu znajdują się trzy tunele, wiadukty i mosty - w tym ten największy, który okrył się szeroką sławą, bo niedawno jakiś niedorobiony jełop planował go wysadzić w powietrze.
Torowiskiem wędruje się bardzo przyjemnie z kilku powodów - raz że widać, że kompletnie nic już tu nie jeździ (no może z wyjatkiem sezonowych drezyn we Wleniu No a dosyć nerwowo wędruje sie takimi liniami, gdzie czasem zupełnie nieplanowana towarówka jednak przemknie (tak jak to było w tym roku na Mazurach, między Starymi Juchami a Wydminami. Niby opuszczona linia, a jednak...). Drugi powód - to linia jest opuszczona dosyć niedawno (bo chyba koło 2016 roku), więc jeszcze mocno nie zarosła i idzie się wygodnie, bez konieczności przedzierania w kolczastych zaroślach po szyję. No i jeszcze jedna kwestia - linia nie jest zelekrtyfikowana, a takie lubię jakoś najbardziej.
Wycieczkę zaczynamy we Wleniu w okolicach stacji.
Perony malowniczo porasta mech i kwiaty. Dlaczego nie może byc tak pięknie, w miejscach używanych? Czemu jedynie na terenach opuszczonych można mieć kontakt z przyrodą? Zapewne, gdy będą kiedyś uczynniać tą linie, to mech i kwiaty pierwsze dostaną łopatą w łeb, a całość zostanie oblana obrzydliwą chemią, aby nie mogła się odrodzić...
Przemierzamy mokry, oślizgły świat. Myślę, ze nas powinni wynajmować np. rolnicy narzekający na brak opadów i złe plony z tego powodu. Świat ponoć nękają straszliwe susze, a my, gdziekolwiek byśmy nie pojechali - to nam dolewa. Magia, nie? Jakby co oferujemy swoje usługi - rozbicie namiotu na skraju pola - i po kilku dniach można zabierac się za hodowlę ryżu. Potwierdzamy skuteczność na równinach, w górach i nad morzem. W kraju i za granicą. Bez ściemy.
Tu mam chwilę wytchnienia od potoków wody - pod wiaduktem.
Tu na tle czarnej otchłani tunelu widać intensywność towarzyszącej nam ulewy. Ufff! Dobrze, że ten tunel już blisko!
Tunel ów jest najdłuższy na tej trasie, ma coś około 300 m. Nad nami Melafirowa Skała. Momentami pojawia się mgła. Taki mały jej kłąb. Kabak mówi, że wygląda to jak wata cukrowa. Pojawia się nagle i równie niespodzianie znika. A może to nie mgła?
Kilkukrotnie spotykamy strzałki. Ta twierdzi, że idziemy w złym kierunku
Tunel lekko zakręca, więc jest taki moment, gdy nie widać żadnego światełka w oddali. Otacza nas tylko mrok wnętrza ziemi. Tu ostatnie spojrzenie na "bramę do światła".
Jedną z najciekawszych rzeczy w tunelu są ścienne nacieki. Głównie białe i rude. I dźwiek cieknącej, chlupoczącej wody. Dźwięk mini wodospadów i pojedynczych kropli uderzających w metalowe szyny. Woda jednak głównie skupia się na laniu po ścianach, a nie nam za kołnierz, więc poczytujemy to sobie za bardzo miła i pożądaną odmianę.
Nie wiem czemu, ale ta postać w kaszkiecie ciągle ze mną łazi! Czuję się nieco nieswojo. Jest ode mnie większa i ciągle mnie przedrzeźnia! To chyba jakiś strażnik tunelu, który uważa za swój obowiązek pilnować każdego naszego kroku i odprowadzić do wyjścia? Chyba wie, że takich intruzów nie można zostawiać samych - bo się zgubią albo gotowi coś zepsuć
Festiwal cieni ciag dalszy. Fajne jest jak w zależności od ruszania latarką cienie rosną i maleją, grubną, chudną, albo stają się krzywe. A nieraz nagle zmieniają się w krokodyla, pełznącego między podkładami! Nie wiedziałam, że dzieci tak uwielbiają tunele!
U wyjścia z tunelu stwierdzamy, że wcale a to wcale nam się nie spieszy wychodzić! Że to najlepsze na świecie miejsce na kanapki i degustację herbat - czy lepsza ta z czarnego termosa czy ze srebrnego? Ta zielona liściasta z pigwą czy może ta, gdzie nie czuć herbaty w ogole, bo zabija ją totalnie smak cytryny i soku malinowego? I plujemy sobie w brodę, że nie zabralismy żadnej nalewki! Bo by tu smakowała wybornie, a i zimny ciąg pizgawicy byłby mniej dotkliwy. Ech... jutro naprawimy to strasznie niedopatrzenie. Cóż, człowiek się najlepiej uczy na własnych błędach!
A tu szybki przeskok. Kolejny dzień. Wieś Potoki. I wiadukt nad drogą prowadzącą do Strzyżowca. Solidny kawał kamiennego wiaduktu.
Na górze wygląda mniej imponująco. Acz ładnie się prezentuje w porastających go soczystych zielonościach.
Zaraz obok mamy tunel, przebijający się pod wzgórzem zwanym Dwory.
Krótszy od poprzedniego i znacznie mniej klimatyczny. Brak tu zarówno nacieków, jak i zupełnej ciemności, praktycznie nie trzeba zapalać latarki.
Wyłazimy z drugiej strony tunelu i pełzniemy w kierunku stacyjki Pilchowice - Nielestno. Tutaj wyraźnie widać, że linia jest nieużywana.
Różnorodna roślinność porasta obrzeża torowiska.
Klimatu dodają stare, tłoczone napisy na szynach.
Omszałe śruby i inne drobne chwasty chwytające się podkładów i kawałków pordzewiałego metalu.
Nie tylko my wędrujemy torami!
Mijamy niewielki mostek, gdzie pomiędzy podkładami możemy się nacieszyć widokiem chlupiącego cieku wodnego.
Blisko stacyjki tor się rozdziela.
Pojawiają się też w krzakach dodatkowe sprzęty, których zastosowania nie zawsze znamy. Nie, nie mam na myśli latarni
Boczny tor chyba od bardzo dawna nie był używany. Tak nam mchy powiedziały. Stopień i sposób jego omszenia naprawdę robi wrażenie!
To samo się tyczy pojawiających się peronów.
Docieramy w końcu do stacyjki. Budynek nie jest opuszczony, pełni funkcje mieszkalne.
Przystacyjne zabudowania i elementy lokalnej sztuki ludowej.
Można się tu nacieszyć urokiem końca kwietnia - wszystko cudnie kwitnie!
I okapuje rzecz jasna... Cały festiwal kropli! Co jak co, ale malowniczych kropelek to nam na tym wyjeździe zdecydowanie nie brakuje!
A jako, że ciekawe miejsca często występują stadami - tu jest podobnie. Zaraz za stacyjką mamy most. Solidny, metalowy most na Bobrze.
Można sobie poprzestawiać wajchę.
Na moście nie trzeba skakać po podkładach (co przy obecnym stanie oślizgłości mogłoby nie być zbyt sympatyczne) - jest zrobiona kładka dla pieszych. I to taka fajna - z metalowej kratownicy. Z jednej strony ma się więc poczucie, że konstrukcja jest solidna i się nie zawali, a z drugiej - jest to ażurowe, więc wrażenie przestrzeni i płynącej pod stopami wody jest mocno odczuwalne!
Mostowe desenie - z metalu...
z drewna...
drewniano - metalowe
A i rośliny zaczynają coraz bardziej ubarwiać tą konstrukcję.
Nacieszywszy się mostem obieramy kierunek przeciwny. Znów przełazimy przez tunel i kierujemy się w stronę zapory. Cały czas tuptamy torami rzecz jasna!
Mijamy błotniste przejazdy kolejowe. Ma nawet szlabaniki!
Zaczynają się pojawiać moje ulubione słupy - takie z mocno impregnowanego, aromatycznego drewna. I z porcelanowymi izolatorami. Uwielbiam je! Jak widzę takie słupy to od razu mi się gęba cieszy!
Na zbliżeniach i w wybitnie wiosennych odsłonach!
Dużo słupów jednak leży przewróconych...
Niektóre wyraźnie nie przewróciły sie same.
Mamy więc okazję wielu porcelankom przyjrzeć się z bliska. Mają nieraz różne kształty, napisy i znaczki.
Co ciekawe zdarzają się też takie szklane. Skąd taka różnorodność nie tylko form ale i materiałów?
Najsmutniejsze jest to, że praktycznie żaden izolator nie jest cały, każdy jest w mniejszym lub większym stopniu ubity, pęknięty, rozłupany... Długo szukam takiego, aby wziąć sobie na pamiątkę. Być może niektóre ucierpiały przy upadaniu słupów, ale wiele nosi znamiona wyraźnego i celowego rozbijania. Widać jacyś debile mieli radość z siania wokół siebie zniszczenia
Nasze drogi bywają kręte...
a nieraz proste jak strzała i wręcz niknące na horyzoncie!
Zbliżamy sie do tunelu pod górą Czyżyk. Nie wiem czy była tu jakaś stacyjka, domek dróżnika, nastawnia czy jeszcze coś innego. Ale pozostały resztki jakiegoś betonowego budyneczku.
Ktoś wyraźnie uszczelniał okna - czyżby próbował tu pomieszkiwać?
Za rozmiękłą drogą też majaczą jakieś resztki ścian, ale to chyba raczej pozostałości dawnych budynków mieszkalnych.
Już prawie przy samym tunelu pojawiają się pozostałości jakiś dużych, betonowych zabudowań. Nie wiem do czego niegdyś słuzyły, ale podobne nieraz trafialiśmy gdzieś przy kamieniołomach.
Ostatni tunel na naszej trasie sprawia najmniej opuszczone wrażenie. Jakoś tak najczyściej, najmniej śmieci, najbardziej gładkie ściany, a i torowisko jakby w lepszym stanie.
Biegnie też tędy kabel. Z całkiem nową osłonką i hakami.
Rozumiem, że były jakieś problemy z ciągłością kabla, więc jego opiekunowie chwytają się różnych sposobów
Jak nakazuje tradycja - u wylotu tunelu warto coś zjeść.
Po wyjściu z tunelu trafiamy na tą część torowiska, która przebiega samym brzegiem jeziora.
Umocnienia nadjeziornej skarpy - pewnie coby nie podmyło i pociągi nie obwaliły się w wodę.
Tym samym zbliżamy się do stacyjki Pilchowice - Zapora.
Brzegi peronu porastają malownicze mchy...
...dziś całe usiane kropelkami! Są jednak plusy wędrówek w deszczowe dni!
Budyneczek stacji został zaprojektowany w bardzo sensowny i funkcjonalny sposób, np. jest się gdzie schronić przed deszczem czy wiatrem. Ba! Zanocować by można w zaciszach tego pokoiku, gdy ucieknie ustatni pociąg! Obecnie stawiane wiaty peronowe nigdy nie oferują takich luksusów! No bo po co pasażer ma mieć wygodę? Powinno mu wystarczyć do szczęścia, że się pogapi na plastik...
Zaraz obok stacji, przy brukowanej drodze, stoi samotny dom. Obecnie również nie jest używany.
Ludzie zniknęli, więc opustoszała i psia buda...
Nie sposób pominąć takie ciekawe przypadkowe znalezisko. Skrzyp ciężkich drzwi i już jesteśmy w środku - możemy przewąchiwać co skrywają wilgotne, puste wnętrza.
Przede wszystkim zwracają uwagę tapety. W klimatach hmmm... mocno różnych. Chyba zdobiły ściany pokoików dzieci młodszych i nieco starszych.
Są też pokoje o ścianach mniej nowoczesnych - tu takie malowane z wałka, co kojarzy mi się z czasami nieco odleglejszymi.
Dzień nie jest dziś wietrzny, jednak w domu panują przeciągi. Wszystko jest więc w ruchu - firany, zasłony, łopoczace fragmenty wiszących tapet czy książek. Tu np. jest chyba szkolna książka do religii. Ciąg powietrza przerzuca jej kartki jakby ktoś nad nią siedział i wertował. Stoisz obok i niby wiesz, że to wiatr... ale jednak tak trochę dziwnie się robi... Jakby jednak jakiś cień wątpliwości był...
Na wyższe piętra prowadzą takie piękne, kręcone schody.
Po schodach płynie strużka wody. Wąska, cienka, wygląda jakby ktoś u góry zrobił siku na podłogę i tak spływało... Po chwili przestaje płynąć, jakby źródełko wyschło. Ale to chyba musiał być deszcz? Padało dzisiaj, dach nieszczelny i akurat teraz tak trochę przeciekło. Kurde... Tak bardzo chce się wierzyć, że to deszcz Cóż... niby zwykły dom w zwykłym miejscu, a jednak wyobraźnia zawsze pracuje i podpowiada jakieś wydziwiaste rozwiązania prostych spraw!
Sprzętów po dawnych mieszkańcach zostało bardzo niewiele, ot kilka zabawek czy nadtłuczonych naczyń.
Z opuszczonego domu i ze stacyjki jest już rzut beretem na most kolejowy nad wąskim przesmykiem jeziora Pilchowickiego. Tu po raz pierwszy spotykamy turystów, ktorzy mimo kiepskiej pogody i środka tygodnia zdecydowali się zobaczyć "sławny most". Z niektórymi zamieniamy kilka słów, z których zdecydowanie wynika, że nie są pasjonatami ani kolei, ani dolnośląskiej historii, ani tym bardziej miejsc opuszczonych. Atrakcją mostu jest tylko to, że był plan zrobienia z niego pleneru filmowego. Że powiedzieli w mediach i "że to najpiekniejsze miejsce na Dolnym Śląsku". Dziwne, że przed całym cyrkiem wielbicieli jego piękna było o niebo mniej... Ja wiem, że reklama dźwignią handlu, no ale bez jaj... Przerażające jak prosto jest manipulowac ludźmi i jak łatwo ulegają modom i baranim pędom. Ciekawe czy jakby był plan wysadzenia w powietrze nie mostu, ale pobliskiego tunelu - to czy teraz wszyscy by walili tam, strzelając selfiaczki i cmokając z uznaniem nad kunsztem architektury tunelowej?
A jaki jest skutek mostowego obłędu dla nas? A no taki, że zadrutowali dostęp do mostu, pewnie ze względu na "bezpieczeństwo", którym ostatnio wszyscy sobie wycierają gębę, a tak naprawdę to dzięki ich działaniom wejście na most w obecnej chwili łączy się z nieporównywalnie większym ryzykiem, bo trzeba uprawiać wspinaczkę nad przepaściami. Co oczywiście większość robi, bo jak się już tu przyjechało, to nie po to, aby popatrzeć na most jak na obrazek...
Po dzisiejszych deszczach jest diabelnie ślisko, więc nie decyduję się przechodzić na drugą stronę. Zwłaszcza, że musiałabym robić to dwa razy, bo wracamy tą samą drogą jak przyszliśmy.
Z boków prezentuje się chyba ciekawiej.
Kawał sporego mostu, acz nieporównywalnie większe wrażenie zrobił na mnie ten asymetryczny w Nowej Rudzie. Albo te dwa koło Koronowa, o których świat zapomniał i można sobie tam swobodnie łazić ile wlezie i nie być zadeptanym przez poszukiwaczy miejsc szlagierowych.
Z powrotu zdjęć mamy mało, bo zaczęło solidnie lać. Były poszarpane skałki...
I niewielki wiadukcik nad gruntową drogą.
Miejsce o tyle szczególne, że tutejszy akwen upodobała sobie nimfa wodna.
Nie wiem czy takowe okazy są groźne? Czy znienacka wciągają do wody czy może swoim śpiewem na tyle otumaniają, że ofiary dostają obłędu i same się topią? Różne legendy na ten temat przewijają się światami, acz my mielismy pozytywne doświadczenia i zaprzyjaźniliśmy się z tym lokalnym endemitem zamieszkującym sudeckie pogórza.
cdn
Torowiskiem wędruje się bardzo przyjemnie z kilku powodów - raz że widać, że kompletnie nic już tu nie jeździ (no może z wyjatkiem sezonowych drezyn we Wleniu No a dosyć nerwowo wędruje sie takimi liniami, gdzie czasem zupełnie nieplanowana towarówka jednak przemknie (tak jak to było w tym roku na Mazurach, między Starymi Juchami a Wydminami. Niby opuszczona linia, a jednak...). Drugi powód - to linia jest opuszczona dosyć niedawno (bo chyba koło 2016 roku), więc jeszcze mocno nie zarosła i idzie się wygodnie, bez konieczności przedzierania w kolczastych zaroślach po szyję. No i jeszcze jedna kwestia - linia nie jest zelekrtyfikowana, a takie lubię jakoś najbardziej.
Wycieczkę zaczynamy we Wleniu w okolicach stacji.
Perony malowniczo porasta mech i kwiaty. Dlaczego nie może byc tak pięknie, w miejscach używanych? Czemu jedynie na terenach opuszczonych można mieć kontakt z przyrodą? Zapewne, gdy będą kiedyś uczynniać tą linie, to mech i kwiaty pierwsze dostaną łopatą w łeb, a całość zostanie oblana obrzydliwą chemią, aby nie mogła się odrodzić...
Przemierzamy mokry, oślizgły świat. Myślę, ze nas powinni wynajmować np. rolnicy narzekający na brak opadów i złe plony z tego powodu. Świat ponoć nękają straszliwe susze, a my, gdziekolwiek byśmy nie pojechali - to nam dolewa. Magia, nie? Jakby co oferujemy swoje usługi - rozbicie namiotu na skraju pola - i po kilku dniach można zabierac się za hodowlę ryżu. Potwierdzamy skuteczność na równinach, w górach i nad morzem. W kraju i za granicą. Bez ściemy.
Tu mam chwilę wytchnienia od potoków wody - pod wiaduktem.
Tu na tle czarnej otchłani tunelu widać intensywność towarzyszącej nam ulewy. Ufff! Dobrze, że ten tunel już blisko!
Tunel ów jest najdłuższy na tej trasie, ma coś około 300 m. Nad nami Melafirowa Skała. Momentami pojawia się mgła. Taki mały jej kłąb. Kabak mówi, że wygląda to jak wata cukrowa. Pojawia się nagle i równie niespodzianie znika. A może to nie mgła?
Kilkukrotnie spotykamy strzałki. Ta twierdzi, że idziemy w złym kierunku
Tunel lekko zakręca, więc jest taki moment, gdy nie widać żadnego światełka w oddali. Otacza nas tylko mrok wnętrza ziemi. Tu ostatnie spojrzenie na "bramę do światła".
Jedną z najciekawszych rzeczy w tunelu są ścienne nacieki. Głównie białe i rude. I dźwiek cieknącej, chlupoczącej wody. Dźwięk mini wodospadów i pojedynczych kropli uderzających w metalowe szyny. Woda jednak głównie skupia się na laniu po ścianach, a nie nam za kołnierz, więc poczytujemy to sobie za bardzo miła i pożądaną odmianę.
Nie wiem czemu, ale ta postać w kaszkiecie ciągle ze mną łazi! Czuję się nieco nieswojo. Jest ode mnie większa i ciągle mnie przedrzeźnia! To chyba jakiś strażnik tunelu, który uważa za swój obowiązek pilnować każdego naszego kroku i odprowadzić do wyjścia? Chyba wie, że takich intruzów nie można zostawiać samych - bo się zgubią albo gotowi coś zepsuć
Festiwal cieni ciag dalszy. Fajne jest jak w zależności od ruszania latarką cienie rosną i maleją, grubną, chudną, albo stają się krzywe. A nieraz nagle zmieniają się w krokodyla, pełznącego między podkładami! Nie wiedziałam, że dzieci tak uwielbiają tunele!
U wyjścia z tunelu stwierdzamy, że wcale a to wcale nam się nie spieszy wychodzić! Że to najlepsze na świecie miejsce na kanapki i degustację herbat - czy lepsza ta z czarnego termosa czy ze srebrnego? Ta zielona liściasta z pigwą czy może ta, gdzie nie czuć herbaty w ogole, bo zabija ją totalnie smak cytryny i soku malinowego? I plujemy sobie w brodę, że nie zabralismy żadnej nalewki! Bo by tu smakowała wybornie, a i zimny ciąg pizgawicy byłby mniej dotkliwy. Ech... jutro naprawimy to strasznie niedopatrzenie. Cóż, człowiek się najlepiej uczy na własnych błędach!
A tu szybki przeskok. Kolejny dzień. Wieś Potoki. I wiadukt nad drogą prowadzącą do Strzyżowca. Solidny kawał kamiennego wiaduktu.
Na górze wygląda mniej imponująco. Acz ładnie się prezentuje w porastających go soczystych zielonościach.
Zaraz obok mamy tunel, przebijający się pod wzgórzem zwanym Dwory.
Krótszy od poprzedniego i znacznie mniej klimatyczny. Brak tu zarówno nacieków, jak i zupełnej ciemności, praktycznie nie trzeba zapalać latarki.
Wyłazimy z drugiej strony tunelu i pełzniemy w kierunku stacyjki Pilchowice - Nielestno. Tutaj wyraźnie widać, że linia jest nieużywana.
Różnorodna roślinność porasta obrzeża torowiska.
Klimatu dodają stare, tłoczone napisy na szynach.
Omszałe śruby i inne drobne chwasty chwytające się podkładów i kawałków pordzewiałego metalu.
Nie tylko my wędrujemy torami!
Mijamy niewielki mostek, gdzie pomiędzy podkładami możemy się nacieszyć widokiem chlupiącego cieku wodnego.
Blisko stacyjki tor się rozdziela.
Pojawiają się też w krzakach dodatkowe sprzęty, których zastosowania nie zawsze znamy. Nie, nie mam na myśli latarni
Boczny tor chyba od bardzo dawna nie był używany. Tak nam mchy powiedziały. Stopień i sposób jego omszenia naprawdę robi wrażenie!
To samo się tyczy pojawiających się peronów.
Docieramy w końcu do stacyjki. Budynek nie jest opuszczony, pełni funkcje mieszkalne.
Przystacyjne zabudowania i elementy lokalnej sztuki ludowej.
Można się tu nacieszyć urokiem końca kwietnia - wszystko cudnie kwitnie!
I okapuje rzecz jasna... Cały festiwal kropli! Co jak co, ale malowniczych kropelek to nam na tym wyjeździe zdecydowanie nie brakuje!
A jako, że ciekawe miejsca często występują stadami - tu jest podobnie. Zaraz za stacyjką mamy most. Solidny, metalowy most na Bobrze.
Można sobie poprzestawiać wajchę.
Na moście nie trzeba skakać po podkładach (co przy obecnym stanie oślizgłości mogłoby nie być zbyt sympatyczne) - jest zrobiona kładka dla pieszych. I to taka fajna - z metalowej kratownicy. Z jednej strony ma się więc poczucie, że konstrukcja jest solidna i się nie zawali, a z drugiej - jest to ażurowe, więc wrażenie przestrzeni i płynącej pod stopami wody jest mocno odczuwalne!
Mostowe desenie - z metalu...
z drewna...
drewniano - metalowe
A i rośliny zaczynają coraz bardziej ubarwiać tą konstrukcję.
Nacieszywszy się mostem obieramy kierunek przeciwny. Znów przełazimy przez tunel i kierujemy się w stronę zapory. Cały czas tuptamy torami rzecz jasna!
Mijamy błotniste przejazdy kolejowe. Ma nawet szlabaniki!
Zaczynają się pojawiać moje ulubione słupy - takie z mocno impregnowanego, aromatycznego drewna. I z porcelanowymi izolatorami. Uwielbiam je! Jak widzę takie słupy to od razu mi się gęba cieszy!
Na zbliżeniach i w wybitnie wiosennych odsłonach!
Dużo słupów jednak leży przewróconych...
Niektóre wyraźnie nie przewróciły sie same.
Mamy więc okazję wielu porcelankom przyjrzeć się z bliska. Mają nieraz różne kształty, napisy i znaczki.
Co ciekawe zdarzają się też takie szklane. Skąd taka różnorodność nie tylko form ale i materiałów?
Najsmutniejsze jest to, że praktycznie żaden izolator nie jest cały, każdy jest w mniejszym lub większym stopniu ubity, pęknięty, rozłupany... Długo szukam takiego, aby wziąć sobie na pamiątkę. Być może niektóre ucierpiały przy upadaniu słupów, ale wiele nosi znamiona wyraźnego i celowego rozbijania. Widać jacyś debile mieli radość z siania wokół siebie zniszczenia
Nasze drogi bywają kręte...
a nieraz proste jak strzała i wręcz niknące na horyzoncie!
Zbliżamy sie do tunelu pod górą Czyżyk. Nie wiem czy była tu jakaś stacyjka, domek dróżnika, nastawnia czy jeszcze coś innego. Ale pozostały resztki jakiegoś betonowego budyneczku.
Ktoś wyraźnie uszczelniał okna - czyżby próbował tu pomieszkiwać?
Za rozmiękłą drogą też majaczą jakieś resztki ścian, ale to chyba raczej pozostałości dawnych budynków mieszkalnych.
Już prawie przy samym tunelu pojawiają się pozostałości jakiś dużych, betonowych zabudowań. Nie wiem do czego niegdyś słuzyły, ale podobne nieraz trafialiśmy gdzieś przy kamieniołomach.
Ostatni tunel na naszej trasie sprawia najmniej opuszczone wrażenie. Jakoś tak najczyściej, najmniej śmieci, najbardziej gładkie ściany, a i torowisko jakby w lepszym stanie.
Biegnie też tędy kabel. Z całkiem nową osłonką i hakami.
Rozumiem, że były jakieś problemy z ciągłością kabla, więc jego opiekunowie chwytają się różnych sposobów
Jak nakazuje tradycja - u wylotu tunelu warto coś zjeść.
Po wyjściu z tunelu trafiamy na tą część torowiska, która przebiega samym brzegiem jeziora.
Umocnienia nadjeziornej skarpy - pewnie coby nie podmyło i pociągi nie obwaliły się w wodę.
Tym samym zbliżamy się do stacyjki Pilchowice - Zapora.
Brzegi peronu porastają malownicze mchy...
...dziś całe usiane kropelkami! Są jednak plusy wędrówek w deszczowe dni!
Budyneczek stacji został zaprojektowany w bardzo sensowny i funkcjonalny sposób, np. jest się gdzie schronić przed deszczem czy wiatrem. Ba! Zanocować by można w zaciszach tego pokoiku, gdy ucieknie ustatni pociąg! Obecnie stawiane wiaty peronowe nigdy nie oferują takich luksusów! No bo po co pasażer ma mieć wygodę? Powinno mu wystarczyć do szczęścia, że się pogapi na plastik...
Zaraz obok stacji, przy brukowanej drodze, stoi samotny dom. Obecnie również nie jest używany.
Ludzie zniknęli, więc opustoszała i psia buda...
Nie sposób pominąć takie ciekawe przypadkowe znalezisko. Skrzyp ciężkich drzwi i już jesteśmy w środku - możemy przewąchiwać co skrywają wilgotne, puste wnętrza.
Przede wszystkim zwracają uwagę tapety. W klimatach hmmm... mocno różnych. Chyba zdobiły ściany pokoików dzieci młodszych i nieco starszych.
Są też pokoje o ścianach mniej nowoczesnych - tu takie malowane z wałka, co kojarzy mi się z czasami nieco odleglejszymi.
Dzień nie jest dziś wietrzny, jednak w domu panują przeciągi. Wszystko jest więc w ruchu - firany, zasłony, łopoczace fragmenty wiszących tapet czy książek. Tu np. jest chyba szkolna książka do religii. Ciąg powietrza przerzuca jej kartki jakby ktoś nad nią siedział i wertował. Stoisz obok i niby wiesz, że to wiatr... ale jednak tak trochę dziwnie się robi... Jakby jednak jakiś cień wątpliwości był...
Na wyższe piętra prowadzą takie piękne, kręcone schody.
Po schodach płynie strużka wody. Wąska, cienka, wygląda jakby ktoś u góry zrobił siku na podłogę i tak spływało... Po chwili przestaje płynąć, jakby źródełko wyschło. Ale to chyba musiał być deszcz? Padało dzisiaj, dach nieszczelny i akurat teraz tak trochę przeciekło. Kurde... Tak bardzo chce się wierzyć, że to deszcz Cóż... niby zwykły dom w zwykłym miejscu, a jednak wyobraźnia zawsze pracuje i podpowiada jakieś wydziwiaste rozwiązania prostych spraw!
Sprzętów po dawnych mieszkańcach zostało bardzo niewiele, ot kilka zabawek czy nadtłuczonych naczyń.
Z opuszczonego domu i ze stacyjki jest już rzut beretem na most kolejowy nad wąskim przesmykiem jeziora Pilchowickiego. Tu po raz pierwszy spotykamy turystów, ktorzy mimo kiepskiej pogody i środka tygodnia zdecydowali się zobaczyć "sławny most". Z niektórymi zamieniamy kilka słów, z których zdecydowanie wynika, że nie są pasjonatami ani kolei, ani dolnośląskiej historii, ani tym bardziej miejsc opuszczonych. Atrakcją mostu jest tylko to, że był plan zrobienia z niego pleneru filmowego. Że powiedzieli w mediach i "że to najpiekniejsze miejsce na Dolnym Śląsku". Dziwne, że przed całym cyrkiem wielbicieli jego piękna było o niebo mniej... Ja wiem, że reklama dźwignią handlu, no ale bez jaj... Przerażające jak prosto jest manipulowac ludźmi i jak łatwo ulegają modom i baranim pędom. Ciekawe czy jakby był plan wysadzenia w powietrze nie mostu, ale pobliskiego tunelu - to czy teraz wszyscy by walili tam, strzelając selfiaczki i cmokając z uznaniem nad kunsztem architektury tunelowej?
A jaki jest skutek mostowego obłędu dla nas? A no taki, że zadrutowali dostęp do mostu, pewnie ze względu na "bezpieczeństwo", którym ostatnio wszyscy sobie wycierają gębę, a tak naprawdę to dzięki ich działaniom wejście na most w obecnej chwili łączy się z nieporównywalnie większym ryzykiem, bo trzeba uprawiać wspinaczkę nad przepaściami. Co oczywiście większość robi, bo jak się już tu przyjechało, to nie po to, aby popatrzeć na most jak na obrazek...
Po dzisiejszych deszczach jest diabelnie ślisko, więc nie decyduję się przechodzić na drugą stronę. Zwłaszcza, że musiałabym robić to dwa razy, bo wracamy tą samą drogą jak przyszliśmy.
Z boków prezentuje się chyba ciekawiej.
Kawał sporego mostu, acz nieporównywalnie większe wrażenie zrobił na mnie ten asymetryczny w Nowej Rudzie. Albo te dwa koło Koronowa, o których świat zapomniał i można sobie tam swobodnie łazić ile wlezie i nie być zadeptanym przez poszukiwaczy miejsc szlagierowych.
Z powrotu zdjęć mamy mało, bo zaczęło solidnie lać. Były poszarpane skałki...
I niewielki wiadukcik nad gruntową drogą.
Miejsce o tyle szczególne, że tutejszy akwen upodobała sobie nimfa wodna.
Nie wiem czy takowe okazy są groźne? Czy znienacka wciągają do wody czy może swoim śpiewem na tyle otumaniają, że ofiary dostają obłędu i same się topią? Różne legendy na ten temat przewijają się światami, acz my mielismy pozytywne doświadczenia i zaprzyjaźniliśmy się z tym lokalnym endemitem zamieszkującym sudeckie pogórza.
cdn
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Bo brzeg peronu porośnięty pięknymi mchami mógłby powodować wiele poślizgnięć, najczęściej w najbardziej nieodpowiednich momentach...
Moim zdaniem słusznie. Pierwszą falę popularności ów most i zapora w Pilchowicach przeżyły w roku 2014, gdy na rynek weszła gra komputerowa "Zaginięcie Ethana Cartera" (The Vanishing of Ethan Carter). Wszyscy fani chcieli zobaczyć "na żywo" plenery z gry. (https://wpodroz.com/w-relacje/sladami-ethana-cartera/) Trochę zdjęć "porównawczych" pokazuje Google: https://www.google.com/search?sxsrf=ALi ... han+carter
Plany wysadzenia mostu (2020) spowodowały drugą falę "odwiedzin" i trzeba było ograniczyć ilość spacerujących mostem, bo jego stan techniczny był zły i na pewno nie przystosowany do licznych grup zwiedzających. Że zrobiono to tak jak zrobiono? No cóż, gminy raczej nie mają wielkich środków finansowych...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Pamiętam głośną sprawę wpadnięcia i zaklinowania się pewnej osoby na niesprawnej kładce nad torami. Człowiek zginął porażony prądem z trakcji. Pamiętam też proces pewnego leśnika, którego ciągano po sądach, bo chore (choć bez oznak zgnilizny) drzewo spadło i poturbowało człowieka. Teraz czytam o wycieraniu sobie gęby bezpieczeństwem i tak sobie myślę, jaka ilość poszkodowanych i jaka koligacja rodzinna poszkodowanych zmienia perspektywę z wycierania gęby na zaniechanie zapewnienia "bezpieczeństwa" z jednoczesnym żądaniem krwi ludzi odpowiedzialnych
"Słowa mają ogromną moc, więc naszą powinnością jest te słowa kontrolować. Inaczej mogą zdziałać wiele zła" - Mordimer Madderdin
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Czasem mam wrazenie, ze obecnie to grupa posiadający jakąś choc odrobinę władzy by najchetniej wszystkich włozyła w kaftany dla wariatow i posadzila w pokoikach bez okien, klamek i sznurówek - bo wtedy napewno nie zrobią sobie krzywdy i będa bezpieczni. Co gorsza - ludzie się również zdają tego chcieć. A to juz bardzo smutna sprawa...
Skądinad problemem tez moze byc nasze niezbyt mądre prawo, że wlasciciel terenu odpowiada za nawet losowe wypadki, wiec aby uniknac odpowiedzialnosc najlepiej kazdy teren ogrodzic i zamknąć. A wystarczyloby ze do lasu czy na most jest "wstep na wlasną odpowiedzialnosc" i czlowiek sam dokonuje wyboru czy ryzykuje czy nie - i ponosi tego pełne konsekwecje... No ale byłoby za pieknie dac ludziom tyle wolnosci i prawa stanowienia o sobie... No i uczyloby to myslenia, przewidywania - a to wybitnie nie jest w modzie...
Skądinad problemem tez moze byc nasze niezbyt mądre prawo, że wlasciciel terenu odpowiada za nawet losowe wypadki, wiec aby uniknac odpowiedzialnosc najlepiej kazdy teren ogrodzic i zamknąć. A wystarczyloby ze do lasu czy na most jest "wstep na wlasną odpowiedzialnosc" i czlowiek sam dokonuje wyboru czy ryzykuje czy nie - i ponosi tego pełne konsekwecje... No ale byłoby za pieknie dac ludziom tyle wolnosci i prawa stanowienia o sobie... No i uczyloby to myslenia, przewidywania - a to wybitnie nie jest w modzie...
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Z okolic Bełczyny tuptamy sobie na Ostrzycę. Byliśmy już tu dwa razy, ale kabaczę nie było, więc postanowilismy jej pokazać ten sympatyczny pagórek.
Polne drogi wiją się przez wiosenny krajobraz wypełniając duszę zielenią. Zwłaszcza dziś jest to odczuwalne, bo pierwszy raz od kilku dni błysnęło słońce i można wyciągać pyski w stronę jego ciepłych promieni.
Kapliczka na szlaku. Taka o wielu lokatorach.
Na fragmentach trasy dawno temu ułożono schody.
Na wiekszości zboczy dominują kamulcowiska, w różnym stopniu omszenia i związania z podłożem.
Niektóre mijane drzewa są solidnie bulaste, jakby chciały upodobnić się do kamieni, na których rosną.
Nieraz korzenie i bulwy przybierają naprawdę fantazyjne kształty!
Czasem błyśnie między gałęziami jakiś mniej lub bardziej niewyraźny widoczek.
A to już na szczycie, który tworzy poszarpana skałka.
W jej załomach tworzą się niewielkie jeziorka - pamiątka kilku ostatnich, mocno deszczowych dni.
Widoczki. Na góry...
Na wioski...
Najładniejsze chyba w stronę Wilkołaka! Tam też już nas dawno nie było. A owa wygryziona górka malownicza jest i z bliska, i z daleka!
I mam pytanie - czy ktoś wie co to za górka? Ta co wygląda jak brat bliźniak wspomnianego Wilkołaka, bo też wyżarta z prawej strony?
A potem ruszamy w miejsce, które i dla nas jest nowe. Na górkę zwaną Świątek. Namierzyłam ją dopiero niedawno, mimo że tyle razy juz byliśmy w Kaczawskich i nieraz się wwiercałam oczami w mapy tych okolic. Jakoś mi wczesniej umknęła!
Idziemy z wioski zwanej Rochów. Mamy widoczki na Wilkołaka i Ostrzycę, gdzię byliśmy przed chwilą. No i oczywiście na bezkres zielonych pól.
Zza zarosli sterczy też wieża opuszczonego kościoła w Twardocicach, który zwiedzaliśmy kilkanaście lat temu. Stan wieży się chyba z lekka pogorszył - ZDJĘCIA: http://www.straznicyczasu.pl/viewtopic.php?f=237&t=4436
Droga dociera na całkiem miłe wiatowisko, z wyznaczonym miejscem ogniskowym.
Niedaleko stoi krzyż. Ciekawe co się stało Kacprowi... Nie było o tym żadnej wzmianki.
Nie jest to jedyny kamienny krzyż w okolicy. Pod lasem stoi takowy sporo starszy, też upamiętniajacy tragiczne wydarzenie, gdzie w XVIII wieku przejechał kolesia wóz...
Tylną strone krzyża gęsto pokryły porosty. Jak łuska na rybie to wygląda
Dalej zagłębiamy się w las, gdzie wyłażą z ziemi świeżutkie paprocie. Czy może być coś piękniejszego niż wiosna i taka budząca się do życia przyroda??
Dość szybko odnajdujemy skałkę. Z tej strony wygląda dość niepozornie.
Z drugiej strony też... Już mam poczucie, że miejsce takie sobie.
Ale i tak wyłazimy na górę. Widoczki są dosyć szczątkowe, ale miło się siedzi w słońcu na wygrzanej skałce, gdy gębę smaga ciepły wiatr!
Tu chyba widać wieżę na górce Wójcik Wielki.
Postanawiam sobie jeszcze chwilę pokicać po skałkach. Złażę więc trochę niżej w stronę urwiska i... zbieram szczękę z przysłowiowej podłogi! Z tej strony to się prezentuje rewelacyjnie! W jednej chwili Świątek awansuje z takiej ot sobie nijakiej skałki na mój ulubiony kaczawski wulkan!
No i to byłoby na tyle! Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i na naszej włóczędze po kwietniowych pogórzach przyszedł ten smutny moment. Acz jutro zaczyna się majówka, więc może to i dobrze? Sam czas zwijać się do domu, aby nie zostać zadeptanym.
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w kwietniu 2022!
KONIEC
Polne drogi wiją się przez wiosenny krajobraz wypełniając duszę zielenią. Zwłaszcza dziś jest to odczuwalne, bo pierwszy raz od kilku dni błysnęło słońce i można wyciągać pyski w stronę jego ciepłych promieni.
Kapliczka na szlaku. Taka o wielu lokatorach.
Na fragmentach trasy dawno temu ułożono schody.
Na wiekszości zboczy dominują kamulcowiska, w różnym stopniu omszenia i związania z podłożem.
Niektóre mijane drzewa są solidnie bulaste, jakby chciały upodobnić się do kamieni, na których rosną.
Nieraz korzenie i bulwy przybierają naprawdę fantazyjne kształty!
Czasem błyśnie między gałęziami jakiś mniej lub bardziej niewyraźny widoczek.
A to już na szczycie, który tworzy poszarpana skałka.
W jej załomach tworzą się niewielkie jeziorka - pamiątka kilku ostatnich, mocno deszczowych dni.
Widoczki. Na góry...
Na wioski...
Najładniejsze chyba w stronę Wilkołaka! Tam też już nas dawno nie było. A owa wygryziona górka malownicza jest i z bliska, i z daleka!
I mam pytanie - czy ktoś wie co to za górka? Ta co wygląda jak brat bliźniak wspomnianego Wilkołaka, bo też wyżarta z prawej strony?
A potem ruszamy w miejsce, które i dla nas jest nowe. Na górkę zwaną Świątek. Namierzyłam ją dopiero niedawno, mimo że tyle razy juz byliśmy w Kaczawskich i nieraz się wwiercałam oczami w mapy tych okolic. Jakoś mi wczesniej umknęła!
Idziemy z wioski zwanej Rochów. Mamy widoczki na Wilkołaka i Ostrzycę, gdzię byliśmy przed chwilą. No i oczywiście na bezkres zielonych pól.
Zza zarosli sterczy też wieża opuszczonego kościoła w Twardocicach, który zwiedzaliśmy kilkanaście lat temu. Stan wieży się chyba z lekka pogorszył - ZDJĘCIA: http://www.straznicyczasu.pl/viewtopic.php?f=237&t=4436
Droga dociera na całkiem miłe wiatowisko, z wyznaczonym miejscem ogniskowym.
Niedaleko stoi krzyż. Ciekawe co się stało Kacprowi... Nie było o tym żadnej wzmianki.
Nie jest to jedyny kamienny krzyż w okolicy. Pod lasem stoi takowy sporo starszy, też upamiętniajacy tragiczne wydarzenie, gdzie w XVIII wieku przejechał kolesia wóz...
Tylną strone krzyża gęsto pokryły porosty. Jak łuska na rybie to wygląda
Dalej zagłębiamy się w las, gdzie wyłażą z ziemi świeżutkie paprocie. Czy może być coś piękniejszego niż wiosna i taka budząca się do życia przyroda??
Dość szybko odnajdujemy skałkę. Z tej strony wygląda dość niepozornie.
Z drugiej strony też... Już mam poczucie, że miejsce takie sobie.
Ale i tak wyłazimy na górę. Widoczki są dosyć szczątkowe, ale miło się siedzi w słońcu na wygrzanej skałce, gdy gębę smaga ciepły wiatr!
Tu chyba widać wieżę na górce Wójcik Wielki.
Postanawiam sobie jeszcze chwilę pokicać po skałkach. Złażę więc trochę niżej w stronę urwiska i... zbieram szczękę z przysłowiowej podłogi! Z tej strony to się prezentuje rewelacyjnie! W jednej chwili Świątek awansuje z takiej ot sobie nijakiej skałki na mój ulubiony kaczawski wulkan!
No i to byłoby na tyle! Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i na naszej włóczędze po kwietniowych pogórzach przyszedł ten smutny moment. Acz jutro zaczyna się majówka, więc może to i dobrze? Sam czas zwijać się do domu, aby nie zostać zadeptanym.
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w kwietniu 2022!
KONIEC
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Dawniej to ludzie jakos mniej poślizgowi byli... Z dziecinstwa pamietam takie perony na czynnych liniach - i sie dało...Bo brzeg peronu porośnięty pięknymi mchami mógłby powodować wiele poślizgnięć, najczęściej w najbardziej nieodpowiednich momentach...
Re: Jurta, tunele i skałki (Pogórze Izerskie i Kaczawskie)
Buty były lepsze ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa