"Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Moderator: Moderatorzy
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33905
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
"Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Buba! Bardzo dziękuję za tę relację, bo przypomniała mi moją wyprawę, gdzieś z końca lat siedemdziesiątych, od Ustronia, Baraniej Góry, po Beskid Niski, Banicę, tę koło Gładyszowa. We dwójkę z kumplem, z namiocikiem MIKRUS, starając się nie schodzić w doliny, wędrowaliśmy przez trzy tygodnie. Plan był ambitniejszy, bo chciałem dojść do Halicza, no ale też dopadły nas deszcze niespokojne...
Pierwsze w życiu zetknięcie z Babią, wcześniej Jałowiec i nocleg na Przełęczy Jałowieckiej, później na Hali Czarnego przy deszczochronie, wejście na Diablak Percią Akademicką, Doronicum austriacum Jacq. ulewa na Krowiarkach, widok na Tatry spod Policy po tym deszczu... Mam gdzieś slajdy z tej wyprawy, trzeba je odnaleźć, zdygitalizować i, kto wie, może kiedyś też tu jakąś relację sentymentalną wrzucę...
Pierwsze w życiu zetknięcie z Babią, wcześniej Jałowiec i nocleg na Przełęczy Jałowieckiej, później na Hali Czarnego przy deszczochronie, wejście na Diablak Percią Akademicką, Doronicum austriacum Jacq. ulewa na Krowiarkach, widok na Tatry spod Policy po tym deszczu... Mam gdzieś slajdy z tej wyprawy, trzeba je odnaleźć, zdygitalizować i, kto wie, może kiedyś też tu jakąś relację sentymentalną wrzucę...
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Bez schodzenia w doliny? Czyli nieśliście żarcie na 3 tygodnie?Buba! Bardzo dziękuję za tę relację, bo przypomniała mi moją wyprawę, gdzieś z końca lat siedemdziesiątych, od Ustronia, Baraniej Góry, po Beskid Niski, Banicę, tę koło Gładyszowa. We dwójkę z kumplem, z namiocikiem MIKRUS, starając się nie schodzić w doliny, wędrowaliśmy przez trzy tygodnie. Plan był ambitniejszy, bo chciałem dojść do Halicza, no ale też dopadły nas deszcze niespokojne...
Pierwsze w życiu zetknięcie z Babią, wcześniej Jałowiec i nocleg na Przełęczy Jałowieckiej, później na Hali Czarnego przy deszczochronie, wejście na Diablak Percią Akademicką, Doronicum austriacum Jacq. ulewa na Krowiarkach, widok na Tatry spod Policy po tym deszczu..
Ciekawe tez na ile istniały już wtedy niektóre chatki ktore my teraz mijalismy?
Zrób to! Strasznie uwielbiam zdjęcia i opisy wypraw z tamtych lat! Zawsze żaluje, ze los nie dał mi szansy, aby się wybrac w tamte góry, poczuć klimat tamtych wsi, schronisk - wiec choc oglądając taką relację - częściowo tam jestem!Mam gdzieś slajdy z tej wyprawy, trzeba je odnaleźć, zdygitalizować i, kto wie, może kiedyś też tu jakąś relację sentymentalną wrzucę...
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33905
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Tak całkiem bez schodzenia to nie. Pamiętam, że zeszliśmy do Rabki bo lało. Trzeba się było wysuszyć, ale kasy na luksusy szkoda więc za kilka zł wynajęliśmy na jakimś kempingu taki tekturowo-paździerzowy pierdolnik z dwoma pryczami. Śpiwory z watoliny ciężkie od wody, przez budkę wskroś hula lipcowy monsun, na pryczę pchają się, dla ogrzania zapewne, jakieś karaluchy i inne insekta, denaturat do palnika wsiąkł w, drugiej już czystości, dresy do spania i herbaty zrobić nie ma jak... Przezornie zrobione wcześniej zakupy na tydzień nie uwzględniały żadnych rozgrzewaczy, bo szkoda resztek kasy.
- Marek, masz kartkę i leć do jakiegoś sklepu po flaszkę, bo nocy nie przeżyjemy. - wydałem rozkaz - Tyko migiem, bo sklepy pozamykają!
No i poleciał. Niestety wrócił z niczym, wszystko już pozamykane. Ale jakoś przeżyliśmy. A kartkę na wódkę udało się zrealizować w Krynicy!
- Marek, masz kartkę i leć do jakiegoś sklepu po flaszkę, bo nocy nie przeżyjemy. - wydałem rozkaz - Tyko migiem, bo sklepy pozamykają!
No i poleciał. Niestety wrócił z niczym, wszystko już pozamykane. Ale jakoś przeżyliśmy. A kartkę na wódkę udało się zrealizować w Krynicy!
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Oj jak ja uwielbiam takie tekturowo- pazdzierzowe pierdolniki! Wszedzie ich szukam!góral bagienny pisze: ↑środa 07 gru 2022, 22:16 Tak całkiem bez schodzenia to nie. Pamiętam, że zeszliśmy do Rabki bo lało. Trzeba się było wysuszyć, ale kasy na luksusy szkoda więc za kilka zł wynajęliśmy na jakimś kempingu taki tekturowo-paździerzowy pierdolnik z dwoma pryczami. Śpiwory z watoliny ciężkie od wody, przez budkę wskroś hula lipcowy monsun, na pryczę pchają się, dla ogrzania zapewne, jakieś karaluchy i inne insekta, denaturat do palnika wsiąkł w, drugiej już czystości, dresy do spania i herbaty zrobić nie ma jak... Przezornie zrobione wcześniej zakupy na tydzień nie uwzględniały żadnych rozgrzewaczy, bo szkoda resztek kasy.
- Marek, masz kartkę i leć do jakiegoś sklepu po flaszkę, bo nocy nie przeżyjemy. - wydałem rozkaz - Tyko migiem, bo sklepy pozamykają!
No i poleciał. Niestety wrócił z niczym, wszystko już pozamykane. Ale jakoś przeżyliśmy. A kartkę na wódkę udało się zrealizować w Krynicy!
No tak! Wtedy nawet wóda była na kartki! A górale bimbru nie pędzili?
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33905
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Wybacz Buba, ale jeszcze zaśmiecę Ci Twój wątek bo pytanie które zadałaś sprowokowało mnie do wspomnień sprzed niemal półwiecza...
Lepsze żarcie było na wyposażeniu grup rajdowych, a zwłaszcza almaturowskich obozów wędrownych. Organizatorzy dostawali kwity na pobranie w sklepach GS kiełbasy, a nawet mięsa. Prowadziłem kiedyś obóz w Bieszczadach i dostaliśmy do realizacji kartki na mięso, a tym mięsem czekającym na nas w sklepie w Łupkowie były... kaczki, 15 kg. Nie było sprawy; bazowy w Smereku załatwił większy kocioł i wszystko na raz trzeba było ugotować ku uciesze uczestników mojej grupy i wszystkich bazowiczów.
Kiedy indziej mieliśmy odebrać w Zagórzu 30 kg kiełbasy (na 20 członków obozu wędrownego). Okazało się, że kiełbasa została sprzedana bo już trzy dni czekała a była awaria chłodziarki. Tak przynajmniej ściemniał kierownik sklepu. Widząc moją determinację w dochodzeniu do prawdy i chęć dzwonienia do lubelskiego Almaturu ze skargą i o zgodę na skrócenie obozu, sam wykonał kilka telefonów i obiecał, że kiełbasa będzie czekała na nas za trzy dni w GS Komańcza. Ale my szliśmy do Pszczelin! Wysłało się jednak dwóch kumatych umyślnych rankiem z Pszczelin i okazjami oraz PKS-ami na wieczór wrócili z kiełbasą.
Na wyposażenie kierownicy tras obozowych dostawali najczęściej kilogramowe puchy z konserwą turystyczną. Rozdzielało się to do noszenia po plecakach uczestników, co wymagało sporo inwencji negocjacyjnej i oceny możliwości. Często plecaki dziewczyn zawierały w 2/3 watę wiskozową, więc dołożenie do tego puszki wybitnie zwiększało wagą plecaka, a to źle działało na psychikę uczestniczki. Rycerscy chłopcy jednak, licząc na jakoweś nocne profity, brali to na swe bary. Obozy były najczęściej trzytygodniowe i po dwóch tygodniach kolacyjnych kluchów z konserwą turystyczną następowało gwałtowne zmęczenie układu trawiennego i nadczynność wydalnicza. Jaka była radość obopólna gdy na bazie w Zawozie spotkaliśmy się z grupą harcerzy, którzy od tygodnia spożywali tylko konserwy tuńczykowe z jakichś darów dla ichniej parafii. Wymiana barterowa nastąpiła natychmiast.
Ale tak było na zorganizowanych przez Almatur czy dofinansowywanych ze środków SZSP obozach zorganizowanych. Indywidualni mieli niby gorzej, ale.. też i lepiej. Po pierwsze w schroniskach PTTK zwykle można było coś zjeść. A co dziwne, często też wypić piwo, i to dobre. Piwo, którego na dole często nie było nawet gdzie uświadczyć. Do dziś pamiętam pyszne pierogi ruskie ze skwarkami i cebulką zamówione w schronisku na Hali Miziowej. Albo "białe szaleństwo" (makaron z serem) na Markowych Szczawinach.
Ale, chociaż ceny tego bliższe były cenom z baru mlecznego niż z restauracji, to jednak trzeba było mieć kasę. A ta szybko i bezrefleksyjnie ekspirowała na samym początku wyprawy. Na to też były metody...
Oj, oj , oj... Puściłem wodze wspomnieniom, a te tłoczą się bezustannie. Wpieprzyłem się w Bubowe klimaty, a to nie ładnie. Klikam WYŚLIJ z prośbą aby litościwy admin gdzieś to wydzieli w odrębny wątek. Może te marudzenia uda mi się jeszcze ciut pociągnąć...?
To raczej byłoby niemożliwe... Nie było czego nosić! Zupki w proszku (głównie żurek i ogonowa), makaron, dżem, puszki bobo-vity. Tak! Te puszeczki można było wtedy nabyć, i to wcale nie drogo. Różne papki dla niemowlaków były akurat dostępne i mocno dotowane przez dbającą o przyszłe pokolenie władzę ludową. Ryż z cielęciną, przecierana zupka jarzynowa, pure ziemniaczane z groszkiem... Po posoleniu dawało się spożyć. No i oczywiście chleb, smalec (czasem radziecka tuszonka), paprykarz szczeciński i pasztet mazowiecki. Koniecznie cebula. Takie było żywieniowe wyposażenie początkującego turysty. Ojciec kiedyś wysupłał kilka bonów dolarowych i podarował mi na wyprawę zakupione w pewexie duńskie salami, 500g w kartonowej tubie.Czyli nieśliście żarcie na 3 tygodnie?
Lepsze żarcie było na wyposażeniu grup rajdowych, a zwłaszcza almaturowskich obozów wędrownych. Organizatorzy dostawali kwity na pobranie w sklepach GS kiełbasy, a nawet mięsa. Prowadziłem kiedyś obóz w Bieszczadach i dostaliśmy do realizacji kartki na mięso, a tym mięsem czekającym na nas w sklepie w Łupkowie były... kaczki, 15 kg. Nie było sprawy; bazowy w Smereku załatwił większy kocioł i wszystko na raz trzeba było ugotować ku uciesze uczestników mojej grupy i wszystkich bazowiczów.
Kiedy indziej mieliśmy odebrać w Zagórzu 30 kg kiełbasy (na 20 członków obozu wędrownego). Okazało się, że kiełbasa została sprzedana bo już trzy dni czekała a była awaria chłodziarki. Tak przynajmniej ściemniał kierownik sklepu. Widząc moją determinację w dochodzeniu do prawdy i chęć dzwonienia do lubelskiego Almaturu ze skargą i o zgodę na skrócenie obozu, sam wykonał kilka telefonów i obiecał, że kiełbasa będzie czekała na nas za trzy dni w GS Komańcza. Ale my szliśmy do Pszczelin! Wysłało się jednak dwóch kumatych umyślnych rankiem z Pszczelin i okazjami oraz PKS-ami na wieczór wrócili z kiełbasą.
Na wyposażenie kierownicy tras obozowych dostawali najczęściej kilogramowe puchy z konserwą turystyczną. Rozdzielało się to do noszenia po plecakach uczestników, co wymagało sporo inwencji negocjacyjnej i oceny możliwości. Często plecaki dziewczyn zawierały w 2/3 watę wiskozową, więc dołożenie do tego puszki wybitnie zwiększało wagą plecaka, a to źle działało na psychikę uczestniczki. Rycerscy chłopcy jednak, licząc na jakoweś nocne profity, brali to na swe bary. Obozy były najczęściej trzytygodniowe i po dwóch tygodniach kolacyjnych kluchów z konserwą turystyczną następowało gwałtowne zmęczenie układu trawiennego i nadczynność wydalnicza. Jaka była radość obopólna gdy na bazie w Zawozie spotkaliśmy się z grupą harcerzy, którzy od tygodnia spożywali tylko konserwy tuńczykowe z jakichś darów dla ichniej parafii. Wymiana barterowa nastąpiła natychmiast.
Ale tak było na zorganizowanych przez Almatur czy dofinansowywanych ze środków SZSP obozach zorganizowanych. Indywidualni mieli niby gorzej, ale.. też i lepiej. Po pierwsze w schroniskach PTTK zwykle można było coś zjeść. A co dziwne, często też wypić piwo, i to dobre. Piwo, którego na dole często nie było nawet gdzie uświadczyć. Do dziś pamiętam pyszne pierogi ruskie ze skwarkami i cebulką zamówione w schronisku na Hali Miziowej. Albo "białe szaleństwo" (makaron z serem) na Markowych Szczawinach.
Ale, chociaż ceny tego bliższe były cenom z baru mlecznego niż z restauracji, to jednak trzeba było mieć kasę. A ta szybko i bezrefleksyjnie ekspirowała na samym początku wyprawy. Na to też były metody...
Oj, oj , oj... Puściłem wodze wspomnieniom, a te tłoczą się bezustannie. Wpieprzyłem się w Bubowe klimaty, a to nie ładnie. Klikam WYŚLIJ z prośbą aby litościwy admin gdzieś to wydzieli w odrębny wątek. Może te marudzenia uda mi się jeszcze ciut pociągnąć...?
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
-
- początkujący
- Posty: 15
- Rejestracja: wtorek 05 lip 2022, 10:15
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Alio!
Góralu, melduję się pod nowym nickiem, bo moje konto wygasło. Zwlekałem ciut ale dojrzałem do "misji":)
A melduję się celem skromnych podziękowań za udział w "akcji ratowniczej" porwanego w Afryce młodzieńca. Nomen omen, możesz nie pamiętać gagatka i jego ojca ale na stop pro zetknęliście się na jednej (znanej nam) imprezie, do której także często dodawałeś swoją cegiełkę.
Otóż wszystko skończyło się w jak dobrym filmie o Bondzie. Po dwóch m-cach niewoli chłopak wrócił do kraju w dobrej kondycji. Te 2m-ce dla bliskich to była cała wieczność ale uwzględniając realia, to jak krótki sen.
Średnia odzyskiwania jeńca (o ile przeżyje) to w tym regionie - dwa lata. Równolegle Amerykanie próbowali odzyskać rodaczkę, porwaną zakonnicę (wiek 83 lata) i udało się im to m-c temu, co tez należy uznać za sukces.
Nie będę komentował działań polskich służb dyplomatycznych (ambasada w Senegalu) na miejscu i nie chciałbym mieć z nimi nic do czynienia. Raczej też nie będę, bo ten region nie za bardzo mnie interesuje.
MSZ powiedzmy - robił swoje ale dostał na tacy tyle informacji, że wstyd było nic nie zrobić. Muszę za to przyznać, że Pan vce minister (MSZ) Paweł Jabłoński (to ten, którego pani Szczuka próbowała zrównać do swojego poziomu - nieskutecznie), to konkretny gość i wydaje się być właściwym urzędnikiem na właściwym miejscu.
Ot, taka niespodzianka.
Udało się zmobilizować znane mi środowisko profesorów (dziwaków niezwykłych zresztą) - Radka Zenderowskiego i Michała Misia Jarneckiego. Dzięki nim dotarliśmy do właściwych ludzi, których już nie będę wymieniał z nazwiska. Pierwszy, to dyrektor muzeum, autor kilku książek o Sahelu - Lucjan, drugi to znakomity analityk pracujący w państwowej (wyspecjalizowanej) firmie - Jędrzej. Mam nadzieję, że Lucjan napisze o tym książkę, bo czytając jego raporty (pojechał do Burkiny wyciągnąć co się da z miejscowych), to przygoda sama w sobie.
To tyle Góralu.
P.S.
Czy aby już na emeryturze?
Mam dla Ciebie piękny kalendarz
Góralu, melduję się pod nowym nickiem, bo moje konto wygasło. Zwlekałem ciut ale dojrzałem do "misji":)
A melduję się celem skromnych podziękowań za udział w "akcji ratowniczej" porwanego w Afryce młodzieńca. Nomen omen, możesz nie pamiętać gagatka i jego ojca ale na stop pro zetknęliście się na jednej (znanej nam) imprezie, do której także często dodawałeś swoją cegiełkę.
Otóż wszystko skończyło się w jak dobrym filmie o Bondzie. Po dwóch m-cach niewoli chłopak wrócił do kraju w dobrej kondycji. Te 2m-ce dla bliskich to była cała wieczność ale uwzględniając realia, to jak krótki sen.
Średnia odzyskiwania jeńca (o ile przeżyje) to w tym regionie - dwa lata. Równolegle Amerykanie próbowali odzyskać rodaczkę, porwaną zakonnicę (wiek 83 lata) i udało się im to m-c temu, co tez należy uznać za sukces.
Nie będę komentował działań polskich służb dyplomatycznych (ambasada w Senegalu) na miejscu i nie chciałbym mieć z nimi nic do czynienia. Raczej też nie będę, bo ten region nie za bardzo mnie interesuje.
MSZ powiedzmy - robił swoje ale dostał na tacy tyle informacji, że wstyd było nic nie zrobić. Muszę za to przyznać, że Pan vce minister (MSZ) Paweł Jabłoński (to ten, którego pani Szczuka próbowała zrównać do swojego poziomu - nieskutecznie), to konkretny gość i wydaje się być właściwym urzędnikiem na właściwym miejscu.
Ot, taka niespodzianka.
Udało się zmobilizować znane mi środowisko profesorów (dziwaków niezwykłych zresztą) - Radka Zenderowskiego i Michała Misia Jarneckiego. Dzięki nim dotarliśmy do właściwych ludzi, których już nie będę wymieniał z nazwiska. Pierwszy, to dyrektor muzeum, autor kilku książek o Sahelu - Lucjan, drugi to znakomity analityk pracujący w państwowej (wyspecjalizowanej) firmie - Jędrzej. Mam nadzieję, że Lucjan napisze o tym książkę, bo czytając jego raporty (pojechał do Burkiny wyciągnąć co się da z miejscowych), to przygoda sama w sobie.
To tyle Góralu.
P.S.
Czy aby już na emeryturze?
Mam dla Ciebie piękny kalendarz
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33905
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Elwood! Ucieszyłem się że Cię znów tu widzę (...i z czego to ja się cieszę? ), a przede wszystkim ucieszyłem z pomyślnego finału wiadomej sprawy (w której poprzez nadmiar dobrych chęci mogłem namieszać); i w ogóle do samego końca Twojego posta byłem uhahany. A potem łup! Kalendarz... Obiecany... kolejny jak mniemam. A tu jeszcze rana w moim sercu za poprzednie obiecywanki się nie zagoiła!!!
Czy Ty nie jesteś kolegą premiera z Oksfordu? Ale co tam, najważniejsze że:
Może tak i ja zrobiłbym jakąś woltę w Górnej Wolcie...?
A teraz, Darku Elwoodzie, marsz do wątku przywitań by, zgodnie z tradycją tego forumu, jako nowy użytkownik grzecznie się przywitać i przedstawić nieco - co robisz, jakie są Twoje pasje, i dlaczego chcesz do nas dołączyć.
Czy Ty nie jesteś kolegą premiera z Oksfordu? Ale co tam, najważniejsze że:
Jak przez mgłę przypominam sobie, że niejaki Agent 007 w finale każdej części sagi odjeżdżał ku kolejnym przygodom super bryką z super laską na siedzeniu obok.Darek Elwood pisze: ↑wtorek 13 gru 2022, 10:16 wszystko skończyło się w jak dobrym filmie o Bondzie.
Może tak i ja zrobiłbym jakąś woltę w Górnej Wolcie...?
Wróciłbym do kraju już jako emeryt.Darek Elwood pisze: ↑wtorek 13 gru 2022, 10:16 Średnia odzyskiwania jeńca (o ile przeżyje) to w tym regionie - dwa lata.
A teraz, Darku Elwoodzie, marsz do wątku przywitań by, zgodnie z tradycją tego forumu, jako nowy użytkownik grzecznie się przywitać i przedstawić nieco - co robisz, jakie są Twoje pasje, i dlaczego chcesz do nas dołączyć.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Strasznie jestem ciekawa jak smakowała zupa ogonowa. Moja mama jezdzac w gory poczatkiem lat 70 tych tez zawsze zabierała te zupy ogonowe. A one potem jakos zanikły...Zupki w proszku (głównie żurek i ogonowa)
A zolty ser? Nie byl dostepny czy nie nosiło sie z innych powodow. Bo w gorach to nasze glowne wyzywienie (oprocz chleba, kaszy i cebuli)Takie było żywieniowe wyposażenie początkującego turysty.
Ciekawe ile zjedli po drodzeWysłało się jednak dwóch kumatych umyślnych rankiem z Pszczelin i okazjami oraz PKS-ami na wieczór wrócili z kiełbasą.
To ja kilka razy mialam takie objawy na dłuzszych wyjazdach gdy codziennie jadałam zupki w proszku. Acz owo zmeczenie pojawialo sie juz po tygodniu!i po dwóch tygodniach kolacyjnych kluchów z konserwą turystyczną następowało gwałtowne zmęczenie układu trawiennego i nadczynność wydalnicza.
Ciągnij dalej! I duzo!Klikam WYŚLIJ z prośbą aby litościwy admin gdzieś to wydzieli w odrębny wątek. Może te marudzenia uda mi się jeszcze ciut pociągnąć...?
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Nie zanikły. W Carrefour czy na Allegro można nabyć w niewygórowanej cenie.
Ja nie nosiłem bo psuł się nagle i bez ostrzeżenia powodując, że każda kolacja mogła skończyć się, jak to Góral zgrabnie ujął, "nadczynnością wydalniczą"...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
- Blues Brothers
- nadleśniczy
- Posty: 5670
- Rejestracja: niedziela 31 mar 2013, 17:46
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
A i owszem, jedliśmy ser żółty z darów, na przemian z dżemem ze skórki pomarańczowej , w 82 roku na obozie w Polanie. Po 2 tygodniach udało się zdobyć prawdziwe delicje - dżem malinowy
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
To był amerykański cheddar, tzw. Zemsta Reagana.
Czasem "przechwytywany" przez Urząd Celny i następnie sprzedawany w sklepach. Komuna musiała przecież jakoś zarabiać.
Czasem "przechwytywany" przez Urząd Celny i następnie sprzedawany w sklepach. Komuna musiała przecież jakoś zarabiać.
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Ja pamiętam dżem z brukwi o smaku pomarańczowym. Zanabywaliśmy go w Lesku ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33905
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Nie wiem skąd to się brało ale w latach 70-tych najpopularniejszy i najtańszy był dżem żurawinowy. Późnie, owszem, dżem pomarańczowy z dyni i różne takie nowinki.
Ale czemuś nie pamiętam powodu dla którego w plecaku nie nosiłem żółtego sera. Chyba ekonomicznie nie był najkorzystniejszy, a ponadto nie komponował się do kanapek bez masła. A kto nosił masło? Nosiło się smalec własnego wyrobu i dżem, bo kanapka z nim nie wymagała masła jeno mleka. Mleko zaś było w każdej chacie i sklepie.
Przeciwnie, bywało że z wyprawy tryumfalnie do domu przywoziłem roladę ustrzycką, rarytas nie znany w Lublinie. No i piernik kasztelański z Biecza, rarytas znany acz niedostępny.
Ale czemuś nie pamiętam powodu dla którego w plecaku nie nosiłem żółtego sera. Chyba ekonomicznie nie był najkorzystniejszy, a ponadto nie komponował się do kanapek bez masła. A kto nosił masło? Nosiło się smalec własnego wyrobu i dżem, bo kanapka z nim nie wymagała masła jeno mleka. Mleko zaś było w każdej chacie i sklepie.
Przeciwnie, bywało że z wyprawy tryumfalnie do domu przywoziłem roladę ustrzycką, rarytas nie znany w Lublinie. No i piernik kasztelański z Biecza, rarytas znany acz niedostępny.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
- Blues Brothers
- nadleśniczy
- Posty: 5670
- Rejestracja: niedziela 31 mar 2013, 17:46
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
No właśnie ! Rolada Ustrzycka ! była tym dla amerykana, czym dżem malinowy dla tego ze skórki pomarańczowej
-
- początkujący
- Posty: 15
- Rejestracja: wtorek 05 lip 2022, 10:15
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Góralu, to taki Wieczny Kalendarz, w którego nie można kopnąć:)
Buba, zupa ogonowa ma się dobrze. Serwuje ją Winiary od lat dziesiąt i cały czas jest dostępna. Nomen omen stanowiła ona stały repertuar w mojej "wyprawowej" kuchni. Zasadniczo krupnik i ogonowa. Do tego obowiązkowo jako wypełniacz: makaron w nitkach.
Wy tu dżemach a my zabieraliśmy kisiel i... tarkę. Tu role wypełniacza stanowiły marchew i jabłka - na zmianę tarte do treści ogólnej, by się nie przejadło. Mój osobisty patent to budyń czekoladowy. Mleko i jajka można było dostać wszędzie. Te pierwsze to już w ogóle, pod każdym domem/mieszkaniem w mieście;)
Z początkiem lat 90-tych spotkałem pod Turbaczem ekipę młodych Rosjan. Było ich czterech. Jeden targał w plecaku wódkę, drugi ziemniaki, trzeci warzywa (cebula, marchew itp.), czwarty gitarę i sało, patelnię, garnek i imbryk. Kolacja była prima sort. Taki ziemniaczany pilaw ze skwarkami.
Buba, zupa ogonowa ma się dobrze. Serwuje ją Winiary od lat dziesiąt i cały czas jest dostępna. Nomen omen stanowiła ona stały repertuar w mojej "wyprawowej" kuchni. Zasadniczo krupnik i ogonowa. Do tego obowiązkowo jako wypełniacz: makaron w nitkach.
Wy tu dżemach a my zabieraliśmy kisiel i... tarkę. Tu role wypełniacza stanowiły marchew i jabłka - na zmianę tarte do treści ogólnej, by się nie przejadło. Mój osobisty patent to budyń czekoladowy. Mleko i jajka można było dostać wszędzie. Te pierwsze to już w ogóle, pod każdym domem/mieszkaniem w mieście;)
Z początkiem lat 90-tych spotkałem pod Turbaczem ekipę młodych Rosjan. Było ich czterech. Jeden targał w plecaku wódkę, drugi ziemniaki, trzeci warzywa (cebula, marchew itp.), czwarty gitarę i sało, patelnię, garnek i imbryk. Kolacja była prima sort. Taki ziemniaczany pilaw ze skwarkami.
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33905
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
Początek obecnego wieku, szałas gdzieś pod Chomiakiem, Gorgany. Zaczynamy gospodarzyć a tu niespodziewanie do naszej piątki dołącza piątka Ukraińców. Zupełnie nie przeszkadzamy sobie albowiem:
- my wyciągamy kartusze oni siekierkę i idą po drewno;
- my przygotowujemy pure ziemniaczane, oni obierają ziemniaki;
- my rozmajamy z cytryną spiryt transportowany w plastikach 0,5 litra (dla ograniczenia ciężaru), oni rozlewają do kubków niemiroffa mijedowka z pijercom;
- my pitrasimy sosik z konserwy turystycznej i cebuli, oni do kociołka wrzucają kopcziene sało i zebrane po drodze grzyby.
W międzyczasie dochodzi do pełnej integracji i my żremy ziemniaki z grzybami a oni pure z konserwą.
- my wyciągamy kartusze oni siekierkę i idą po drewno;
- my przygotowujemy pure ziemniaczane, oni obierają ziemniaki;
- my rozmajamy z cytryną spiryt transportowany w plastikach 0,5 litra (dla ograniczenia ciężaru), oni rozlewają do kubków niemiroffa mijedowka z pijercom;
- my pitrasimy sosik z konserwy turystycznej i cebuli, oni do kociołka wrzucają kopcziene sało i zebrane po drodze grzyby.
W międzyczasie dochodzi do pełnej integracji i my żremy ziemniaki z grzybami a oni pure z konserwą.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: "Góralskie" opowieści czyli gdy "góral bagienny" był młodszy...
To musze poszukac! Ciekawa jestem jej smaku.Buba, zupa ogonowa ma się dobrze. Serwuje ją Winiary od lat dziesiąt i cały czas jest dostępna
Masło do sera? My tez nigdy nie nosimy. Moim zdaniem najwieksza zaletą sera jest to ze sie nie psuje, najwyzej lekko oplesnieje na wierzchu to sie skroi a w srodku jest dobry (a moze ten dawniejszy sie psuł?) no i ze pare plasterkow na suchy chleb i juz jest przepyszna grzanka!Ale czemuś nie pamiętam powodu dla którego w plecaku nie nosiłem żółtego sera. Chyba ekonomicznie nie był najkorzystniejszy, a ponadto nie komponował się do kanapek bez masła. A kto nosił masło?
To sie nazywa dobrze wyekwipowana grupa! Taką ekipe spotkac to rarytas! Wódka, sało, czaj z imbryka i jeszcze rosyjskie piosenki w komplecie!Z początkiem lat 90-tych spotkałem pod Turbaczem ekipę młodych Rosjan. Było ich czterech. Jeden targał w plecaku wódkę, drugi ziemniaki, trzeci warzywa (cebula, marchew itp.), czwarty gitarę i sało, patelnię, garnek i imbryk.