Zaułkami Bytomia
Moderator: Moderatorzy
A ja mam nowy cel w życiu - odwiedzić wszystkie bytomskie podwórka i bramy. Zajrzeć tam zanim się zawalą albo ktoś je zamknie albo odremontuje... Póki są zawieszone, w takim jak obecnie, malowniczym półtrwaniu. Zdaję sobie sprawę, że ten stan jest niestabilny i muszę się spieszyć... Jedno jest pewne - domofon to mój największy wróg!
Długo się zastanawiałam jak posegregować czy usystematyzować nasze zdjęcia, wspomnienia czy przygody ze szwendania się po tych zaułkach. W końcu doszłam do tego, że się nie da... A nawet jakby się dało - to nie odda to chaotycznego klimatu naszych wędrówek. Bo bardzo często będąc na jakimś podwórku - totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy, pod jakim adresem - i gdzie wyjdziemy. Bo wchodząc jedną bramą - niejednokrotnie wychodzimy na główne ulice kilka przecznic dalej. Bo mijamy labirynt wewnętrznych kamienic, których fasady nie wychodzą na ulice, przeskakujemy murki oddzielające kiedyś coś od czegoś, kręcimy się po pustych lub zarośniętych placykach, gdzie niegdyś stały jakieś zabudowania. Często robiąc zdjęcie jakiegoś miejsca - nie umiałabym trafić w nie ponownie. Ot - spacer po miejskim labiryncie Jedno jest pewne - listonosz to ma tu przerąbane!
Włócząc się po podwórkach i bramach spotkaliśmy wiele ludzi, były różne przygody i zabawne sytuacje. W większości przypadków już nie pamiętam, która scenka była na jakim dokładnie podwórku. W relacji są więc one przemieszane i dobrane losowo - bo mogły się zdarzyć wszędzie... Wszelka zbieżność osób i miejsc jest przypadkowa.
Bytomskie podwórka są owiane niekoniecznie dobrą sławą. Tak się rodzą legendy... Wielu ludzi przestrzega przed takimi spacerami, że niebezpiecznie, że żule, że Cyganie, że narkomany. Że lokalsi niekoniecznie są przychylnie nastawieni, nawet do kogoś z drugiej części miasta. Ktoś mi nawet mówił, że "tu są strefy” - cokolwiek by to znaczyło. Że powiedzenie, że jest się z Miechowic - może wyjść na gorzej, niż by się powiedziało, że się pochodzi z Honolulu Ja tam zazwyczaj uważam, że prawdę łatwiej obronić Póki co nie mieliśmy szczególnie niemiłej czy niebezpiecznej sytuacji w czasie naszych podwórkowych wycieczek. Było może kilka takich “na granicy”, ale zawsze udało się jakoś wybronić i rozmowę sprowadzić na właściwe - przyjazne i wesołe tory.
W większości przypadków łazimy po podwórkach chyba w dobrej ekipie - bo ja, moi rodzice i kabaczek (lat 4). I tak jak mam wrażenie, że samotną dziewczynę może ktoś wciągnąć do piwnicy, samotny chłopak może w mordę zebrać, a rodzinę, która wygląda jakby poszła po obiedzie do parku na spacer i nagle ją coś teleportowało w największy zaułek - raczej nikt nie ruszy. To trzeba by już naprawdę trafić na jakiegoś dewianta i osobę skrajnie zdegenerowaną - a takich na szczęście nie ma zbyt wiele. Często więc na twarzach młodzieńców podpierających bramy czy stanowiących ciągłe finansowanie popularnych browarów - widzimy jedynie niedowierzanie i rozterkę: “A ci tu k… co?? Z księżyca spadli? Zabłądzili?”. Kilkakrotnie nas pytali czy nie pomóc, albo czego szukamy. Odpowiedź, że szukamy ulicy X numeru Y tym bardziej wprawiała ich w zakłopotanie (zwłaszcza jak podajemy ulice z drugiego końca miasta
A tak naprawdę - te opowieści o “niebezpieczeństwach” to muszą być całkiem wyssane z palca. Miałam okazję również zapuszczać się w te podwórka z koleżanką - tzn. dwie baby i jeszcze wysiadałyśmy z auta na sosnowieckich blachach Czy w ogóle można mieć gorsze wejście?
Na dzisiejszym spacerze w podwórka wchodzimy z ul.Dworcowej - a wychodzimy nieraz na Powstańców czy Jagielonskiej.
Jedno z podwórek typu “studnia”. Z ciekawymi nieregularnymi balkonikami. Część z nich siedzi w siatce. Albo się osypują albo ktoś tam hoduje kota o przeznaczeniu wyłącznie poduszkowym Na jednym z balkonów rosną już całkiem dorodne drzewka! Chyba samosiejki - bo raczej przypuszczam, że nikt nie hoduje takowych w doniczce.. Choc kto wie?
A tu mix balkonu z zewnętrznymi schodami. Nie wyczailiśmy czy to fragment klatki schodowej czy trasa alternatywna?
Tu kolejne podwóreczko, o ciekawym deseniu powygryzanego betonu.
Acz najbardziej zastanowił nas ten wystający pokoik? Zabudowany balkonik? Kibelek? Malutkie toto, z okienkiem, wyraźnie “wypiętrzone” poza równą ścianę kamienicy. Musieli mieć w tym jakiś cel!
Jedna z wąskich, wewnętrznych uliczek prowadząca wgłąb labiryntu…
Docieramy do muru. Za nim kolejne podwórka, przynależne już innej ulicy. Dziś mur nas zatrzymał. Wracamy tą samą drogą. Na kolejnych wycieczkach nieraz takie mury juz nie będę dla nas przeszkodą w dalszej eksploracji
Cudnie obrośnięta bluszczem ściana! Ciekawe ile lat ma to pnącze?
Albo taka ścienna kępa!
Obła baszta! Jak w prawdziwym zamku! Ciekawe muszą być wewnątrz pokoje!
Lubię zaglądać ludziom na balkony Zwłaszcza w miejscach, gdy nie są one przymusowo ujednolicone, tak jak na osiedlach.. Gdy każdy z nich jest inny i opowiada swoją własną historię.
Wewnętrzne garaże… Chyba już nieużywane do celów standardowych...
Kolejny budynek we władaniu malowniczych pnączy!
Różnobarwne zaułki…
Tu chyba kiedyś był sklepik?
Kolejna wewnętrzna uliczka, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia...
Paprocie pnące? Dzielne są skubańce! Tak bujnie wyrosnąć w tak niedogodnym miejscu! Gdzie to korzonkami się połapało!
Tu chyba jeszcze niedawno było więcej budynków… Coś zniknęło, ale w przestrzeni jeszcze czuć tego obecność… Coś jeszcze nie do końca wymazało się, jeszcze czuć zapach, jeszcze widać zarys…
Zaułek sportowy. Nienawidziłam gry w kosza - to tu bym się chyba skusiła!
Malownicze bramy giganty o łukowatych sklepieniach...
Wewnętrzna kamieniczka o ciekawym kształcie..
Zestaw wypoczynkowy Żanety i Matiego!
A siedząc na innej kanapce można sobie dłubać przy aucie!
Tu był i “club”, i “kebabownia”, i księgarnia. Dziś nie wyglądały już na czynne…
Jedynie ten miły mały zakładzik przetrwał. Szewc chyba?
Bogato rzeźbione fasady gdzieś w rejonie placu Sikorskiego. Stąd też zaglądamy w kolejne bramy.
Cieniste podwóreczko w klimacie zdecydowane ceglanym!
Podniebny zagajnik!
Klatki schodowe o malowniczo wycinanych, rzeźbionych czy żłobionych elementach - schodach i poręczach. Ażurowe koronki i metalowe wywijaski. Teraz to by się raczej nikomu nie chciało wprowadzać takich finezyjnych upiększeń!
Często tu napotykamy lekko kręcone schody…
Jednak i w starym budownictwie niektóre klatki schodowe są dużo prostsze w formie.
A tu bum! Nagle wyrosła przed nami biała ściana… Jak jakaś fatamorgana.. Jak jakiś błąd w krajobrazie, który z niewiadomych przyczyn się “nie wczytał”... Jak specjalnie przygotowany ekran, żeby wyświetlić na nim film... (aż podeszliśmy pomacać czy to miejsce istnieje naprawdę czy tylko wyobraźnia płata nam figla? Jakoś tak namacalnie brakuje na nim okien, drzwi, życia...
Na zakończenie wycieczki wizyta w naszym ulubionym mlecznym barze na Dworcowej! O tej jadłodajni i spektaklach tam zachodzących - można by napisać osobną relacje! Może kiedyś?
cdn
Długo się zastanawiałam jak posegregować czy usystematyzować nasze zdjęcia, wspomnienia czy przygody ze szwendania się po tych zaułkach. W końcu doszłam do tego, że się nie da... A nawet jakby się dało - to nie odda to chaotycznego klimatu naszych wędrówek. Bo bardzo często będąc na jakimś podwórku - totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy, pod jakim adresem - i gdzie wyjdziemy. Bo wchodząc jedną bramą - niejednokrotnie wychodzimy na główne ulice kilka przecznic dalej. Bo mijamy labirynt wewnętrznych kamienic, których fasady nie wychodzą na ulice, przeskakujemy murki oddzielające kiedyś coś od czegoś, kręcimy się po pustych lub zarośniętych placykach, gdzie niegdyś stały jakieś zabudowania. Często robiąc zdjęcie jakiegoś miejsca - nie umiałabym trafić w nie ponownie. Ot - spacer po miejskim labiryncie Jedno jest pewne - listonosz to ma tu przerąbane!
Włócząc się po podwórkach i bramach spotkaliśmy wiele ludzi, były różne przygody i zabawne sytuacje. W większości przypadków już nie pamiętam, która scenka była na jakim dokładnie podwórku. W relacji są więc one przemieszane i dobrane losowo - bo mogły się zdarzyć wszędzie... Wszelka zbieżność osób i miejsc jest przypadkowa.
Bytomskie podwórka są owiane niekoniecznie dobrą sławą. Tak się rodzą legendy... Wielu ludzi przestrzega przed takimi spacerami, że niebezpiecznie, że żule, że Cyganie, że narkomany. Że lokalsi niekoniecznie są przychylnie nastawieni, nawet do kogoś z drugiej części miasta. Ktoś mi nawet mówił, że "tu są strefy” - cokolwiek by to znaczyło. Że powiedzenie, że jest się z Miechowic - może wyjść na gorzej, niż by się powiedziało, że się pochodzi z Honolulu Ja tam zazwyczaj uważam, że prawdę łatwiej obronić Póki co nie mieliśmy szczególnie niemiłej czy niebezpiecznej sytuacji w czasie naszych podwórkowych wycieczek. Było może kilka takich “na granicy”, ale zawsze udało się jakoś wybronić i rozmowę sprowadzić na właściwe - przyjazne i wesołe tory.
W większości przypadków łazimy po podwórkach chyba w dobrej ekipie - bo ja, moi rodzice i kabaczek (lat 4). I tak jak mam wrażenie, że samotną dziewczynę może ktoś wciągnąć do piwnicy, samotny chłopak może w mordę zebrać, a rodzinę, która wygląda jakby poszła po obiedzie do parku na spacer i nagle ją coś teleportowało w największy zaułek - raczej nikt nie ruszy. To trzeba by już naprawdę trafić na jakiegoś dewianta i osobę skrajnie zdegenerowaną - a takich na szczęście nie ma zbyt wiele. Często więc na twarzach młodzieńców podpierających bramy czy stanowiących ciągłe finansowanie popularnych browarów - widzimy jedynie niedowierzanie i rozterkę: “A ci tu k… co?? Z księżyca spadli? Zabłądzili?”. Kilkakrotnie nas pytali czy nie pomóc, albo czego szukamy. Odpowiedź, że szukamy ulicy X numeru Y tym bardziej wprawiała ich w zakłopotanie (zwłaszcza jak podajemy ulice z drugiego końca miasta
A tak naprawdę - te opowieści o “niebezpieczeństwach” to muszą być całkiem wyssane z palca. Miałam okazję również zapuszczać się w te podwórka z koleżanką - tzn. dwie baby i jeszcze wysiadałyśmy z auta na sosnowieckich blachach Czy w ogóle można mieć gorsze wejście?
Na dzisiejszym spacerze w podwórka wchodzimy z ul.Dworcowej - a wychodzimy nieraz na Powstańców czy Jagielonskiej.
Jedno z podwórek typu “studnia”. Z ciekawymi nieregularnymi balkonikami. Część z nich siedzi w siatce. Albo się osypują albo ktoś tam hoduje kota o przeznaczeniu wyłącznie poduszkowym Na jednym z balkonów rosną już całkiem dorodne drzewka! Chyba samosiejki - bo raczej przypuszczam, że nikt nie hoduje takowych w doniczce.. Choc kto wie?
A tu mix balkonu z zewnętrznymi schodami. Nie wyczailiśmy czy to fragment klatki schodowej czy trasa alternatywna?
Tu kolejne podwóreczko, o ciekawym deseniu powygryzanego betonu.
Acz najbardziej zastanowił nas ten wystający pokoik? Zabudowany balkonik? Kibelek? Malutkie toto, z okienkiem, wyraźnie “wypiętrzone” poza równą ścianę kamienicy. Musieli mieć w tym jakiś cel!
Jedna z wąskich, wewnętrznych uliczek prowadząca wgłąb labiryntu…
Docieramy do muru. Za nim kolejne podwórka, przynależne już innej ulicy. Dziś mur nas zatrzymał. Wracamy tą samą drogą. Na kolejnych wycieczkach nieraz takie mury juz nie będę dla nas przeszkodą w dalszej eksploracji
Cudnie obrośnięta bluszczem ściana! Ciekawe ile lat ma to pnącze?
Albo taka ścienna kępa!
Obła baszta! Jak w prawdziwym zamku! Ciekawe muszą być wewnątrz pokoje!
Lubię zaglądać ludziom na balkony Zwłaszcza w miejscach, gdy nie są one przymusowo ujednolicone, tak jak na osiedlach.. Gdy każdy z nich jest inny i opowiada swoją własną historię.
Wewnętrzne garaże… Chyba już nieużywane do celów standardowych...
Kolejny budynek we władaniu malowniczych pnączy!
Różnobarwne zaułki…
Tu chyba kiedyś był sklepik?
Kolejna wewnętrzna uliczka, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia...
Paprocie pnące? Dzielne są skubańce! Tak bujnie wyrosnąć w tak niedogodnym miejscu! Gdzie to korzonkami się połapało!
Tu chyba jeszcze niedawno było więcej budynków… Coś zniknęło, ale w przestrzeni jeszcze czuć tego obecność… Coś jeszcze nie do końca wymazało się, jeszcze czuć zapach, jeszcze widać zarys…
Zaułek sportowy. Nienawidziłam gry w kosza - to tu bym się chyba skusiła!
Malownicze bramy giganty o łukowatych sklepieniach...
Wewnętrzna kamieniczka o ciekawym kształcie..
Zestaw wypoczynkowy Żanety i Matiego!
A siedząc na innej kanapce można sobie dłubać przy aucie!
Tu był i “club”, i “kebabownia”, i księgarnia. Dziś nie wyglądały już na czynne…
Jedynie ten miły mały zakładzik przetrwał. Szewc chyba?
Bogato rzeźbione fasady gdzieś w rejonie placu Sikorskiego. Stąd też zaglądamy w kolejne bramy.
Cieniste podwóreczko w klimacie zdecydowane ceglanym!
Podniebny zagajnik!
Klatki schodowe o malowniczo wycinanych, rzeźbionych czy żłobionych elementach - schodach i poręczach. Ażurowe koronki i metalowe wywijaski. Teraz to by się raczej nikomu nie chciało wprowadzać takich finezyjnych upiększeń!
Często tu napotykamy lekko kręcone schody…
Jednak i w starym budownictwie niektóre klatki schodowe są dużo prostsze w formie.
A tu bum! Nagle wyrosła przed nami biała ściana… Jak jakaś fatamorgana.. Jak jakiś błąd w krajobrazie, który z niewiadomych przyczyn się “nie wczytał”... Jak specjalnie przygotowany ekran, żeby wyświetlić na nim film... (aż podeszliśmy pomacać czy to miejsce istnieje naprawdę czy tylko wyobraźnia płata nam figla? Jakoś tak namacalnie brakuje na nim okien, drzwi, życia...
Na zakończenie wycieczki wizyta w naszym ulubionym mlecznym barze na Dworcowej! O tej jadłodajni i spektaklach tam zachodzących - można by napisać osobną relacje! Może kiedyś?
cdn
Ta paproć nazwa się Zanokcica murowa (Asplenium ruta-muraria L.), Zwyczajowo zwana rutą skalną.buba pisze:Paprocie pnące? Dzielne są skubańce!
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Tak. Występuje w szczelinach murów i skał. Ciekawostka: zimą też jest zielona!buba pisze:Czyli mur jest dla niej srodowiskiem niemal naturalnym?
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Na kolejną wycieczkę wypuszczamy się w rejon ulicy Korfantego i Smolenia. W bramy włazimy w sposób chaotyczny - to na lewo, to na prawo, to wychodzimy innym wejściem niż weszliśmy. To przez piwnicę, to przez strych, to krętymi schodami i przez jakiś balkonik. Jedynie po dachach nie mieliśmy okazji jeszcze chodzić - ale wszystko przed nami! Dachy bytomskie to też ponoć klimat jedyny w swoim rodzaju i zupełnie inny obraz miasta. Ponoć też całkiem duże przestrzenie można tym sposobem pokonać. No ale póki co wracając na ziemie - do ciemnych i wilgotnych bram o specyficznym zapachu. A no właśnie - podwórkowe zapachy… Często są one powtarzalne - woń kibelkowo - chmielowa w bramach i gotująca się kapucha zalatująca z okna.. Ale bywało też nietypowo.. Np. silny zapach konwalii.. Albo z jednej opuszczonej kamienicy dawało aromatem ryb i wodorostu - jak powiew znad morza!
Jedno z dzisiejszych ciekawszych spotkań: Wydaje mi się, że jestem na podwórku sama. Dziubię coś z aparat, gdy słyszę głos jakieś pół metra za mną - “A pani tu co? Co pani tu szuka i fotografuje? Hę?” Mówię, że ptaki. Tak mi przyszło do głowy, bo akurat jedna taka puszysta kulka zaczęła się huśtać na sznurku z praniem, takim co zostało wyprane jeszcze w poprzednim tysiącleciu (o ile w ogóle Koleś od razu zmienia ton. Twarz mu się rozjaśnia uśmiechem. “Tu są dziesiątki ptaków! Tu się lęgną! Tam pod siódemką, gdzie mieszkała pani Filipiakowa, tam teraz jest pusto. Ileż tam jest gniazd!”. Trafiłam na ornitologa, prawdziwego człowieka z pasją! Godzina nie moja! Lubię ptactwo, ale niestety nie znam się na nich za dobrze. Zatem nie byłam w stanie zapamiętać tego wywodu pełnego nazw gatunkowych i innego fachowego słownictwa. Że czyżyki wąskonose przestały się pojawiać, że w latach 80 tych to nawet gile zielone tu się gnieździły, a że teraz łagodniejsze zimy, więc jest więcej piskląt ale są one słabsze… Jak bardzo żaluje, że nie mam jak nagrać tej naszej rozmowy.. Acz ciężko to rozmową nazwać, bo moje wstawki ograniczają się do “aha, yyyyhmm, no tak”
Tu podwórko obserwujemy tylko z zza płotu. I zza kordonu pachnących krzewów - różyczek, dzikiego bzu…
Jakiś uniolubny polityk też tonie w zaroślach
Tu akurat od frontu.. Całkowicie opuszczona kamieniczka...
Bramy o rzeźbionych sufitach…
… prowadzą na ceglane podwórka… Tu chyba rośnie sosna? Niewiele kojarzę sosen w Bytomiu!
Balkon wsparty na solidnych belach!
Balkoniki we wnękach, widziane z zewnątrz i wewnątrz…
Schody w takich kamienicach to zupełnie coś innego niż w bloku, niż to do czego przywykłam na co dzień. Takowymi schodami nie ma opcji iść cicho.. Każdy stopień odzywa się inną melodią dźwięków… Jeden skrzypi cieniutko i przeciągle, inny jakby dudnił, jeszcze kolejny zdaje się wydawać dźwięk hamującego awaryjnie auta… Spod następnego wybiega cała mysia rodzinka! Jedna duża i chyba z 7 malutkich! Hop hop hop - skaczą po kolejnych schodkach i znikają w dobrze sobie znanej dziurze w ścianie...
I kolejne bramy o ścianach krytych dekupażem….
Kącik dziecinny…
I znów ceglasto….
Kamienice tu wykazują ciekawą rosochatość… Każda ma inną wysokość! Trochę to zasiewa wątpliwość na mój plan na przyszłość tzn. wędrówkę po bytomskich dachach...
Zaułek...
Zwraca uwagę nietypowo duża ilość solidnych, zewnętrznych rur…
Zagłębiamy się w kolorowo udekorowaną malunkami bramę....
...która prowadzi nas do całkiem sporego labiryntu uliczek, przejść, murków, i wydeptanych ścieżynek wśród zarośli…
Stworzenia bramne "Podpieracz ścienny" - bardzo rozpowszechniony w tych rejonach gatunek!
Komórek tu ci dostatek! Chyba do każdego lokalu przynależała kiedyś komórka! Wygodna rzecz - było gdzie trzymać rowery, wózki, narzędzia czy wszelakie bambetle, które na codzień nie są potrzebne a szkoda wyrzucić.
Ta fotka zrobiła się przypadkiem. Aparat mi wypadał z ręki i łapiąc go w powietrzu się nacisnęło. Zostawiłam więc to zdjęcie - trochę nieostre, ale takie z historią!
Parter pustaki, wyżej dykta… A kolejne, wyższe piętra chyba są nadal zamieszkane? Chyba że pety same z okien wylatują, bez ingerencji i współpracy człowieka?
Można coś oddać do skupu (butelki, metale kolorowe). Żałuje, że akurat nic nie mieliśmy - następnym razem coś trza zorganizować, aby móc wejść, pogadać… Z pustymi rękoma to tak jakoś głupio...
Komis już chyba nie działa od lat...
Sporo okolicznych kamienic to już tylko wydmuszki…. Niektóre wykorzystywane do celów biesiadno - imprezowych, inne chyba już w stanie uniemożliwiającym nawet to...
Ciekawe jak dawno zostały opuszczone? kiedy jeszcze mieszkali w nich ludzie? I ile jeszcze postoją…
(odpowiadając na jeden z komentarzy - nie, to nie Warszawa po powstaniu )
Tydzień po naszej wycieczce doszły nas wieści, że jakiś “pustostan na Smolenia się zawalił”. Ciekawe czy któryś z tych… I czy przypadkiem któreś z moich zdjęć ma już walory historyczne?
I znów wędrówki zakosami wycinanych schodków. To ulubiony fragment wycieczek dla Kabaczka - w dół i w górę (nieraz kilkakrotnie i do znudzenia) po skrzypiących, pachnących starym drewnem konstrukcjach!
Tutaj, w tej bramie, wyjątkowo dużo rzeźbień spogląda na nas ze ścian..
Z wizytą w czarnej strefie
Jest nieraz taki moment na wycieczkach, gdzie “karta pamięci” się zapycha. I nie mam tu na myśli aparatu fotograficznego Tylko ludzką pamięć, zdolność rejestrowania, odróżniania, segregowania, przyporządkowania. Nadchodzi taki etap, gdzie kolejne miejsca, kolejne atrakcje, zwiedzone, zaliczone, poznane - będą już tylko bezładnym kalejdoskopem obrazów i zdarzeń, które po zamknięciu oczu przesypują się w sposób losowy, jak wrzucone do beczki i zamieszane dużą chochlą. Nie wiem czemu, ale bardzo lubię ten etap zmęczenia eksploracją otaczającej mnie rzeczywistości, ten moment przesytu, ten bezładny mętlik i kołujące przed oczami obrazy. Etap dający poczucie dobrze spędzonego dnia, wykorzystanego właściwie czasu. Wrażenie dające w swoim chaosie irracjonalne wręcz - ale poczucie odpoczynku i błogości. Dziś ten moment nadszedł właśnie teraz… Mamy więc w wirującym kotle: kamerliki, gołębniki i dawne bary. Mamy krainy malowniczo spękanego betonu, kwadratowej i prostokątnej płytki brukowej sprzed lat, skrzypiącego pod podeszwami żwiru i ciamkających błotnistych kałuż. Mamy dyndające na kablach buty, okna kryte sarenkami, spadające z nieba parówki i pancerne drzwi, do których ktoś ponoć ma klucz… Albo przynajmniej kiedyś miał…
Dziś dla odmiany odwiedzamy inny bar mleczny! Na rogu Smolenia i Żołnierza Polskiego! Pyszne pierogi z mięsem tam mają! Kiedy się tylko da to tu zaglądamy!
cdn
Jedno z dzisiejszych ciekawszych spotkań: Wydaje mi się, że jestem na podwórku sama. Dziubię coś z aparat, gdy słyszę głos jakieś pół metra za mną - “A pani tu co? Co pani tu szuka i fotografuje? Hę?” Mówię, że ptaki. Tak mi przyszło do głowy, bo akurat jedna taka puszysta kulka zaczęła się huśtać na sznurku z praniem, takim co zostało wyprane jeszcze w poprzednim tysiącleciu (o ile w ogóle Koleś od razu zmienia ton. Twarz mu się rozjaśnia uśmiechem. “Tu są dziesiątki ptaków! Tu się lęgną! Tam pod siódemką, gdzie mieszkała pani Filipiakowa, tam teraz jest pusto. Ileż tam jest gniazd!”. Trafiłam na ornitologa, prawdziwego człowieka z pasją! Godzina nie moja! Lubię ptactwo, ale niestety nie znam się na nich za dobrze. Zatem nie byłam w stanie zapamiętać tego wywodu pełnego nazw gatunkowych i innego fachowego słownictwa. Że czyżyki wąskonose przestały się pojawiać, że w latach 80 tych to nawet gile zielone tu się gnieździły, a że teraz łagodniejsze zimy, więc jest więcej piskląt ale są one słabsze… Jak bardzo żaluje, że nie mam jak nagrać tej naszej rozmowy.. Acz ciężko to rozmową nazwać, bo moje wstawki ograniczają się do “aha, yyyyhmm, no tak”
Tu podwórko obserwujemy tylko z zza płotu. I zza kordonu pachnących krzewów - różyczek, dzikiego bzu…
Jakiś uniolubny polityk też tonie w zaroślach
Tu akurat od frontu.. Całkowicie opuszczona kamieniczka...
Bramy o rzeźbionych sufitach…
… prowadzą na ceglane podwórka… Tu chyba rośnie sosna? Niewiele kojarzę sosen w Bytomiu!
Balkon wsparty na solidnych belach!
Balkoniki we wnękach, widziane z zewnątrz i wewnątrz…
Schody w takich kamienicach to zupełnie coś innego niż w bloku, niż to do czego przywykłam na co dzień. Takowymi schodami nie ma opcji iść cicho.. Każdy stopień odzywa się inną melodią dźwięków… Jeden skrzypi cieniutko i przeciągle, inny jakby dudnił, jeszcze kolejny zdaje się wydawać dźwięk hamującego awaryjnie auta… Spod następnego wybiega cała mysia rodzinka! Jedna duża i chyba z 7 malutkich! Hop hop hop - skaczą po kolejnych schodkach i znikają w dobrze sobie znanej dziurze w ścianie...
I kolejne bramy o ścianach krytych dekupażem….
Kącik dziecinny…
I znów ceglasto….
Kamienice tu wykazują ciekawą rosochatość… Każda ma inną wysokość! Trochę to zasiewa wątpliwość na mój plan na przyszłość tzn. wędrówkę po bytomskich dachach...
Zaułek...
Zwraca uwagę nietypowo duża ilość solidnych, zewnętrznych rur…
Zagłębiamy się w kolorowo udekorowaną malunkami bramę....
...która prowadzi nas do całkiem sporego labiryntu uliczek, przejść, murków, i wydeptanych ścieżynek wśród zarośli…
Stworzenia bramne "Podpieracz ścienny" - bardzo rozpowszechniony w tych rejonach gatunek!
Komórek tu ci dostatek! Chyba do każdego lokalu przynależała kiedyś komórka! Wygodna rzecz - było gdzie trzymać rowery, wózki, narzędzia czy wszelakie bambetle, które na codzień nie są potrzebne a szkoda wyrzucić.
Ta fotka zrobiła się przypadkiem. Aparat mi wypadał z ręki i łapiąc go w powietrzu się nacisnęło. Zostawiłam więc to zdjęcie - trochę nieostre, ale takie z historią!
Parter pustaki, wyżej dykta… A kolejne, wyższe piętra chyba są nadal zamieszkane? Chyba że pety same z okien wylatują, bez ingerencji i współpracy człowieka?
Można coś oddać do skupu (butelki, metale kolorowe). Żałuje, że akurat nic nie mieliśmy - następnym razem coś trza zorganizować, aby móc wejść, pogadać… Z pustymi rękoma to tak jakoś głupio...
Komis już chyba nie działa od lat...
Sporo okolicznych kamienic to już tylko wydmuszki…. Niektóre wykorzystywane do celów biesiadno - imprezowych, inne chyba już w stanie uniemożliwiającym nawet to...
Ciekawe jak dawno zostały opuszczone? kiedy jeszcze mieszkali w nich ludzie? I ile jeszcze postoją…
(odpowiadając na jeden z komentarzy - nie, to nie Warszawa po powstaniu )
Tydzień po naszej wycieczce doszły nas wieści, że jakiś “pustostan na Smolenia się zawalił”. Ciekawe czy któryś z tych… I czy przypadkiem któreś z moich zdjęć ma już walory historyczne?
I znów wędrówki zakosami wycinanych schodków. To ulubiony fragment wycieczek dla Kabaczka - w dół i w górę (nieraz kilkakrotnie i do znudzenia) po skrzypiących, pachnących starym drewnem konstrukcjach!
Tutaj, w tej bramie, wyjątkowo dużo rzeźbień spogląda na nas ze ścian..
Z wizytą w czarnej strefie
Jest nieraz taki moment na wycieczkach, gdzie “karta pamięci” się zapycha. I nie mam tu na myśli aparatu fotograficznego Tylko ludzką pamięć, zdolność rejestrowania, odróżniania, segregowania, przyporządkowania. Nadchodzi taki etap, gdzie kolejne miejsca, kolejne atrakcje, zwiedzone, zaliczone, poznane - będą już tylko bezładnym kalejdoskopem obrazów i zdarzeń, które po zamknięciu oczu przesypują się w sposób losowy, jak wrzucone do beczki i zamieszane dużą chochlą. Nie wiem czemu, ale bardzo lubię ten etap zmęczenia eksploracją otaczającej mnie rzeczywistości, ten moment przesytu, ten bezładny mętlik i kołujące przed oczami obrazy. Etap dający poczucie dobrze spędzonego dnia, wykorzystanego właściwie czasu. Wrażenie dające w swoim chaosie irracjonalne wręcz - ale poczucie odpoczynku i błogości. Dziś ten moment nadszedł właśnie teraz… Mamy więc w wirującym kotle: kamerliki, gołębniki i dawne bary. Mamy krainy malowniczo spękanego betonu, kwadratowej i prostokątnej płytki brukowej sprzed lat, skrzypiącego pod podeszwami żwiru i ciamkających błotnistych kałuż. Mamy dyndające na kablach buty, okna kryte sarenkami, spadające z nieba parówki i pancerne drzwi, do których ktoś ponoć ma klucz… Albo przynajmniej kiedyś miał…
Dziś dla odmiany odwiedzamy inny bar mleczny! Na rogu Smolenia i Żołnierza Polskiego! Pyszne pierogi z mięsem tam mają! Kiedy się tylko da to tu zaglądamy!
cdn
Tym razem ruszamy w jeden z ciekawszych rejonów - w sektor kamienic ograniczony ulicami: Piekarską, Wrocławską, Powstańców i Piłsudskiego. Region posiadający sporą ilość wewnętrznych kamienic, które żadnym swoim kawałkiem nie przytykają do ulic. Miejsce będące praktycznie jednym, wielkim, zawiłym podwórkiem. Ponoć da się przejść cały nie wychodząc na ulice i forsując jedynie niewielkie murki. Słyszałam, że o tym sektorze powstały opowiadania z pogranicza horroru i fantazy, a również jakaś gra komputerowa. Nie dziwię się - teren ma potencjał!
Na jednym z podwórek leżą rozrzucone rowerki i hulajnogi. Kamienica na lewo i na prawo patrzy na nas ciemnymi prostokątami wyłupanych okien. Ktoś jednak gdzieś tu musi mieszkać. Gdzieś z wnętrza pozornie opuszczonych kamienic łupie wesoła i skoczna muzyka. Rowerki chyba też nie są bezpańskie, ktoś ich czasem używa. Póki co nie porósł ich mech, który gęsto wyściela chodnikowe płyty, którymi jest wyłożone podwóreczko. Kabak bez pytania (i zanim zdążę zareagować) wskakuje na jeden z rowerków i zaczyna jeździć wokół podwórka. Z bramy wychodzi chłopczyk o ciemnej karnacji i zaczyna buczeć, że jego rowerek odjeżdża w siną dal.. Za chwilę z głębi korytarzy wyłania się ojciec, klasyczny Cygan. “Ej ty! To rowerek mojego synka!" Ja mówię, że wiem i zaraz oddamy.. Łapie kabaka, mówie “oddaj rowerek, to chłopczyka”. A kabak “Nie!! Ten rowerek jest przecież opuszczony!” Sytuacja robi się napięta… Cygan proponuje kompromis - jeszcze jedno kółko wokół podwórka i rowerek wraca do właściciela. Na koniec przynoszę rowerek Cyganowi, patrzę mu w oczy i mówię: “przepraszam za tą całą sytuacje…”. Facet chyba nie jest zły. Uśmiecha się niepełnym garniturem zębisk. “Nie ma za co, ja to rozumiem, że czasem się coś tak przyklei”
Jak ul. Piekarska to nie może się obyć bez sławnego tramwajka!
Ten nieco nowszy, ale również lubię te modele.
Początkowo podwórka, w które zaglądamy, są dosyć “płytkie”. W tym sensie, że brama prowadzi na placyk otoczony przez kamienice i tyle. Nie ma przejścia dalej...
To podwórko jakieś takie betonowe i okratowane.. Kojarzy mi się ze spacerniakiem w pierdlu
Tu całkiem nowy płot przegradza nam dalszą trasę wędrówki… To żesz to szlag!
Początek naszej wycieczki po labiryntach przy Piekarskiej nie jest więc zbyt rokujący… Już się obawiamy, że zasłyszane opowieści o “wewnętrznym mieście” są zmyślone albo już nieaktualne…
Podwórko z przyrośniętym dywanem
Nieraz wrasta coś solidniejszego! Do jednej z kamieniczek przykleiła się malownicza baszta! Dobudowali ją później? I taka jedna samotna… Moim zdaniem przydałaby się jej koleżanka!
Klatka schodowa o malunkach z rolki. Jakoś coraz rzadziej się takowe spotyka, a bardzo je lubiłam!
Okienko… Widać, że komuś strasznie zależało, aby je zabić i uniemożliwić przeniknięcie do środka…
Czemu? Że niby ktoś tą starą oponę ukradnie?
Tu wycinany schodowy metal nieco już nadgryziony patyną rdzy… Wygląda jak nadkola naszej skodusi
Tu inny deseń wycinanek i ten póki co się opiera dzielnie nadgryzaczom!
Widać ślad po budynku, którego już nie ma… Odszedł w przeszłość… Został tylko jego cień i oddech wyryty na murze sąsiada...
Tylko jaki dziwny kształt musiał mieć ten budynek? Patrząc na ten fragment ukośnego muru przytykający do balkonów?? Co to stało tutaj za dziwo?
No i w końcu bramą widoczną na tym zdjęciu - udaje się nam dostać w poszukiwany rejon! Hurra! On istnieje naprawdę - i jest tak fajny i klimatyczny, że rzeczywistość okazuje się przerosnąć nasze oczekiwania!
Teraz sobie powędrujemy do woli pylistymi ścieżynami pośród wszelakich ruin i zagajników!
Ciekawe półkoliste okna ma ten budynek - te na drugim piętrze. Czemu akurat inny kształt niż piętro niżej??
Tu się ktoś wykazał żelazną konsekwencją w zatykaniu okien dyktą…
Tu konsekwencja była jedynie częściowa - albo już dykty zaczęło brakować?
Można przysiąść na chwilę w cieniu drzew i odsapnąć od upału. Na miękko, z oparciem… Wokół śpiew ptaków, bzyk owadów, odległe bulgotanie aut czy tramwajów.. Takie dźwięki, jakie rozchodzą się w upalne, letnie popołudnie. Takie ciężkie, lepkie i palące słońcem w pysk. Takie, gdy każdy cień i każdy kawałek zieleni daje wytchnienie i przerwę od mrużenia oczu... Tu nie brakuje ani zieleni, ani rozwalisk, w cieniu których można przysiąść i delektować się ciszą... Aż się nie chce wierzyć, że jesteśmy praktycznie w centrum dużego miasta
Kawałek dalej biesiada rodzinna!
Coś mi wlazło w kadr! Chyba jakieś dziecko nawiało z imprezy? Czy może wypuściło się na samotną eksploracje miejskich labiryntów? Nieduży krasnal wyłania się z chaszczy i cieszy mu się gęba!
Pozostałości auta stają się powoli fragmentem przyrody…
Cieniste podwórko częściowo wykafelkowane.
Faliste dna balkonów…
Boczne przejście do jednej z wielu wewnętrznych kamienic.
Taras na dachu garażu!
Siku dozwolone! Na “dwójkę” trzeba pod mur
Nie ma już tego sklepiku… Ciekawe gdzie był? W bramie czy w podwórzu?
A tu całkowicie opuszczone podwórko…
I mur, przez który uda nam się przeprawić, aby kontynuować wycieczkę.
Kolejny zaułek wypoczynkowy!
Mój aparat trochę zaburza kształty i perspektywę, więc tak dobrze nie widać... ale to miejsce miało kształt trapezu. Dachy tych budynków po bokach były znacznie bliżej siebie niż ich podstawy. Zupełnie jakby się to wszystko składało nam nad głową. Albo tylko takie zaburzenie optyczne?
I znów wyboiste wewnętrzne uliczki rozłażą się na lewo i prawo! Gdzie iść? Bo chce się iść wszędzie!
Dzieciarnia najpierw kopię piłkę klasycznie…
A potem wchodzą na wyższy poziom meczu. Dokładnie i dosłownie. Wchodzą na dachy garaży i tam kontynuują futbolowe wyczyny.
Do tej kamienicy musi być wejście od drugiej strony.. Bo część mieszkań jest używana - a wejścia są zamurowane!
Wyłazimy na spory asfaltowy plac przed kamienicą z dachowym grzebieniem.
Opuszczone garaże.
I znów mroczne tryfty… Ta wyjątkowo ciągnie piwnicznym chłodem...
A tu nie wiem co Kabaczka naszło! Chyba z 10 minut tańczyła i śpiewała. Mówiła, że “to dobre miejsce”. Jedna z okiennych babuszek miała chyba dzień ciekawszy niż zwykle
A tu mury, na których się jednak oparliśmy.. Chyba za wysokie dla nas do pokonania? Znaczy co? Musimy zawrócić?
A kuku! Jednak nie wracamy! Przejście odnalezione! Przejście odnalezione!
Zapuszczając żurawia komuś do chałupy
To się nazywa solidna pajęczyna!
Bytomskie podwórka otwierają przed człowiekiem szereg nieznanych perspektyw! Może kurs płetwonurków?
Gdzieś w kolejnej bramie…
Ot i wyleźlim. Ot taka fasada! Ot taka zwykła kamienica - jedna z tych, które oddzielają ruchliwe miasto od zielonego labiryntu z innego świata...
cdn
Na jednym z podwórek leżą rozrzucone rowerki i hulajnogi. Kamienica na lewo i na prawo patrzy na nas ciemnymi prostokątami wyłupanych okien. Ktoś jednak gdzieś tu musi mieszkać. Gdzieś z wnętrza pozornie opuszczonych kamienic łupie wesoła i skoczna muzyka. Rowerki chyba też nie są bezpańskie, ktoś ich czasem używa. Póki co nie porósł ich mech, który gęsto wyściela chodnikowe płyty, którymi jest wyłożone podwóreczko. Kabak bez pytania (i zanim zdążę zareagować) wskakuje na jeden z rowerków i zaczyna jeździć wokół podwórka. Z bramy wychodzi chłopczyk o ciemnej karnacji i zaczyna buczeć, że jego rowerek odjeżdża w siną dal.. Za chwilę z głębi korytarzy wyłania się ojciec, klasyczny Cygan. “Ej ty! To rowerek mojego synka!" Ja mówię, że wiem i zaraz oddamy.. Łapie kabaka, mówie “oddaj rowerek, to chłopczyka”. A kabak “Nie!! Ten rowerek jest przecież opuszczony!” Sytuacja robi się napięta… Cygan proponuje kompromis - jeszcze jedno kółko wokół podwórka i rowerek wraca do właściciela. Na koniec przynoszę rowerek Cyganowi, patrzę mu w oczy i mówię: “przepraszam za tą całą sytuacje…”. Facet chyba nie jest zły. Uśmiecha się niepełnym garniturem zębisk. “Nie ma za co, ja to rozumiem, że czasem się coś tak przyklei”
Jak ul. Piekarska to nie może się obyć bez sławnego tramwajka!
Ten nieco nowszy, ale również lubię te modele.
Początkowo podwórka, w które zaglądamy, są dosyć “płytkie”. W tym sensie, że brama prowadzi na placyk otoczony przez kamienice i tyle. Nie ma przejścia dalej...
To podwórko jakieś takie betonowe i okratowane.. Kojarzy mi się ze spacerniakiem w pierdlu
Tu całkiem nowy płot przegradza nam dalszą trasę wędrówki… To żesz to szlag!
Początek naszej wycieczki po labiryntach przy Piekarskiej nie jest więc zbyt rokujący… Już się obawiamy, że zasłyszane opowieści o “wewnętrznym mieście” są zmyślone albo już nieaktualne…
Podwórko z przyrośniętym dywanem
Nieraz wrasta coś solidniejszego! Do jednej z kamieniczek przykleiła się malownicza baszta! Dobudowali ją później? I taka jedna samotna… Moim zdaniem przydałaby się jej koleżanka!
Klatka schodowa o malunkach z rolki. Jakoś coraz rzadziej się takowe spotyka, a bardzo je lubiłam!
Okienko… Widać, że komuś strasznie zależało, aby je zabić i uniemożliwić przeniknięcie do środka…
Czemu? Że niby ktoś tą starą oponę ukradnie?
Tu wycinany schodowy metal nieco już nadgryziony patyną rdzy… Wygląda jak nadkola naszej skodusi
Tu inny deseń wycinanek i ten póki co się opiera dzielnie nadgryzaczom!
Widać ślad po budynku, którego już nie ma… Odszedł w przeszłość… Został tylko jego cień i oddech wyryty na murze sąsiada...
Tylko jaki dziwny kształt musiał mieć ten budynek? Patrząc na ten fragment ukośnego muru przytykający do balkonów?? Co to stało tutaj za dziwo?
No i w końcu bramą widoczną na tym zdjęciu - udaje się nam dostać w poszukiwany rejon! Hurra! On istnieje naprawdę - i jest tak fajny i klimatyczny, że rzeczywistość okazuje się przerosnąć nasze oczekiwania!
Teraz sobie powędrujemy do woli pylistymi ścieżynami pośród wszelakich ruin i zagajników!
Ciekawe półkoliste okna ma ten budynek - te na drugim piętrze. Czemu akurat inny kształt niż piętro niżej??
Tu się ktoś wykazał żelazną konsekwencją w zatykaniu okien dyktą…
Tu konsekwencja była jedynie częściowa - albo już dykty zaczęło brakować?
Można przysiąść na chwilę w cieniu drzew i odsapnąć od upału. Na miękko, z oparciem… Wokół śpiew ptaków, bzyk owadów, odległe bulgotanie aut czy tramwajów.. Takie dźwięki, jakie rozchodzą się w upalne, letnie popołudnie. Takie ciężkie, lepkie i palące słońcem w pysk. Takie, gdy każdy cień i każdy kawałek zieleni daje wytchnienie i przerwę od mrużenia oczu... Tu nie brakuje ani zieleni, ani rozwalisk, w cieniu których można przysiąść i delektować się ciszą... Aż się nie chce wierzyć, że jesteśmy praktycznie w centrum dużego miasta
Kawałek dalej biesiada rodzinna!
Coś mi wlazło w kadr! Chyba jakieś dziecko nawiało z imprezy? Czy może wypuściło się na samotną eksploracje miejskich labiryntów? Nieduży krasnal wyłania się z chaszczy i cieszy mu się gęba!
Pozostałości auta stają się powoli fragmentem przyrody…
Cieniste podwórko częściowo wykafelkowane.
Faliste dna balkonów…
Boczne przejście do jednej z wielu wewnętrznych kamienic.
Taras na dachu garażu!
Siku dozwolone! Na “dwójkę” trzeba pod mur
Nie ma już tego sklepiku… Ciekawe gdzie był? W bramie czy w podwórzu?
A tu całkowicie opuszczone podwórko…
I mur, przez który uda nam się przeprawić, aby kontynuować wycieczkę.
Kolejny zaułek wypoczynkowy!
Mój aparat trochę zaburza kształty i perspektywę, więc tak dobrze nie widać... ale to miejsce miało kształt trapezu. Dachy tych budynków po bokach były znacznie bliżej siebie niż ich podstawy. Zupełnie jakby się to wszystko składało nam nad głową. Albo tylko takie zaburzenie optyczne?
I znów wyboiste wewnętrzne uliczki rozłażą się na lewo i prawo! Gdzie iść? Bo chce się iść wszędzie!
Dzieciarnia najpierw kopię piłkę klasycznie…
A potem wchodzą na wyższy poziom meczu. Dokładnie i dosłownie. Wchodzą na dachy garaży i tam kontynuują futbolowe wyczyny.
Do tej kamienicy musi być wejście od drugiej strony.. Bo część mieszkań jest używana - a wejścia są zamurowane!
Wyłazimy na spory asfaltowy plac przed kamienicą z dachowym grzebieniem.
Opuszczone garaże.
I znów mroczne tryfty… Ta wyjątkowo ciągnie piwnicznym chłodem...
A tu nie wiem co Kabaczka naszło! Chyba z 10 minut tańczyła i śpiewała. Mówiła, że “to dobre miejsce”. Jedna z okiennych babuszek miała chyba dzień ciekawszy niż zwykle
A tu mury, na których się jednak oparliśmy.. Chyba za wysokie dla nas do pokonania? Znaczy co? Musimy zawrócić?
A kuku! Jednak nie wracamy! Przejście odnalezione! Przejście odnalezione!
Zapuszczając żurawia komuś do chałupy
To się nazywa solidna pajęczyna!
Bytomskie podwórka otwierają przed człowiekiem szereg nieznanych perspektyw! Może kurs płetwonurków?
Gdzieś w kolejnej bramie…
Ot i wyleźlim. Ot taka fasada! Ot taka zwykła kamienica - jedna z tych, które oddzielają ruchliwe miasto od zielonego labiryntu z innego świata...
cdn
Na kolejną wycieczkę wybieram się sama na rowerze. Ten środek transportu ma zarówno plusy, jak i minusy. Jak wszystko.. Z jednej strony fajne jest, że na spokojnie i bez zmęczenia mogę pokonać większy dystans oraz w razie kłopotów się szybciej i sprawniej ewakuować z miejsca zdarzeń. Z drugiej - nie bardzo mogę zaglądać w wąskie przejścia czy miejsca posiadające schody. Bo zostawianie roweru samego, bez opieki, nie jest raczej najlepszym pomysłem. Jak się jednak okazuje - życie jest nieprzewidywalne i potrafi zaskoczyć - to z rowerem przeskakuję przez ponad dwu i pół metrowy mur Zdarzyła mi się takowa przygoda:
Wjeżdżam w jedną z bram. Dalej podwórko sprawia wrażenie opuszczonego. Podłoże jest wyboiste. Zsiadam z roweru i go prowadzę. Fajne widoki, więc wyciągam aparat. Ręce mam tylko dwie, więc się skupiam na tym, aby nie upuścić aparatu i nie wywalić roweru. Na tyle się więc rozkojarzam, że umykają mi dwie postacie siedzące w zaroślach. Dwóch kolesi doi browarki. “Ej ty! Co ty tu robisz? Szukasz tu kogoś? To nie park, żeby tu łazić! Tu nie wolno wchodzić!” Jeden z kolesi wstaje i idzie w moją stronę.. Na wszelki wypadek wsiadam na rower, odwracając go w kierunku przewidywanej drogi ewakuacji... Dwa obroty pedałów i jestem na ulicy.. Ale postanawiam spróbować z gościem pogadać, po ludzku.. “To powiesz mi w końcu czego tu szukasz, hę???” Trza coś powiedzieć... Pytam więc, czy przez to podwórko dojadę do ulicy X. Bo powiedzieli mi, że tu jest skrót. I staram się zrobić najbardziej debilną minę jaką potrafię Kolesie zaczynają dumać. Tędy? Czy tamtędy? Jakby nie rozważali, wychodzi, że przedostanie się tam jest realne, ale po drodze jest mur. Dość wysoki. Samemu to jeszcze, ale z rowerem to wyzwanie. Widać, że oni lubią wyzwania. Tłumaczę, że nie chce robić kłopotu i lepiej się już pożegnam i pojadę naokoło.. Ale kolesie się nakręcili na pomoc zbłąkanej duszyczce - i chyba nie ma odwrotu.. Udaje się zbudować podest z czegoś co wygląda jak podkłady kolejowe i podsadzić mnie na mur. Zeskoczenie z drugiej strony nie nastręcza problemów - tam jest chyba o metr niżej.. Trochę mam obawy czy przypadkiem na tym etapie kolesie nie znikną razem z moim rowerem, ale ułamek sekundy później rower prawie spada mi na głowę. Odsuwam się, rower z potwornym chrzęstem uderza o beton… Mam wątpliwości czy po takiej przygodzie jeszcze będzie jeździł.. (później okazuje się, że wręcz mu to pomogło - przerzutki się zaczęły zmieniać - mimo że od roku tego nie robiły
Na tym się jednak nie kończy moja przygoda. Trafiam “od tyłu” na jakieś podwórko. Zamieszkałe i takie z gatunku bardziej eleganckich. Odmalowane, łyse, pokratowane… No właśnie. Nie mogę wyjść na ulice, bo drogę przegradza mi krata. No żesz to szlag! I jeszcze taka krata, że i od zewnątrz i od wewnątrz potrzeba klucza, aby ją sforsować. Stoję więc jak głupia i szamotam się z okrągłą klamką… Na nic.. Wychodzi jakaś baba. Pytam czy otworzy mi drzwi. Odmawia. Bo to teren prywatny wspólnoty lokatorskiej, obcym wstęp wzbroniony. I mam sobie wybić z głowy, że jakiś przybłęda tu wejdzie bez zaproszenia! “Proszę panią.. Ale ja nie chcę tu wejść. Ja chcę wyjść!!!” Baba mierzy mnie wzrokiem, potem kratę, a potem znów mnie… Fakty są niezaprzeczalne - jakkolwiek irracjonalnie by brzmiały. Mina kobity jest więc bezcenna! Lekko jąkając się pyta: “Aaale jjjak się tu znalazłaś?”. Mówię jej więc, że spadłam z nieba - co poniekąd i przy pewnym uproszczeniu - jest zgodne z prawdą I babka mi nie otwiera kraty. Po prostu wchodzi na klatkę i zamyka za sobą bramę. Z hukiem. Taką bramę też na zamek. Jest tu domofon. Ale domofon jest na zewnątrz kraty. Próbuję do kogoś zadzwonić. Niestety mam za krótką rękę, aby sięgnąć do guzików przez kratę (no bo jestem po jej złej stronie). Próbuje znaleźć patyk. Jasne… Na tym podwórku nie ma żadnej rośliny ani śmiecia… No nic.. Nie wyjdę stąd… Wspinam się na mur. Kolesie od piwka siedzą gdzie siedzieli. W tej samej konfiguracji i pozycji co poprzednio. Jeden na wpół leżąco, drugi podparty na kolanie, z nogą na nogę. Myślę, że jakby wrócić w to miejsce za milion lat - to oni też tam będą siedzieć. Są elementy świata, które są niezmienne. Wołam do nich, że chyba muszę wrócić, bo tam jest krata. I to chyba brzmi dla nich jak kolejne wyzwanie Sprawnie przeskakują mur. Podchodzą do kraty. Jeden traktuje ją z buta. Krata się grzecznie otwiera. Pytają czy jeszcze w czymś pomóc. Mówię, że chyba nie W podzięce daje im flaszeczkę. Specjalnie zabrałam na takie okazje. Oni naprawdę zasłużyli. Cieszą się. Pół flaszeczki leci w gardziele jeszcze przed powrotem przez mur. No dobra… A ja teraz muszę objechać pół miasta, żeby wrócić tam, gdzie chciałam być… Dobrze, że mam rower
Zaglądam dziś w podwórka w rejonie ul. Żeromskiego. Bramy, które mijałam setki razy. Bo tu, na tej ulicy, chodziłam do liceum. Ale nigdy w życiu w żadną z tych bram nie zajrzałam. Świat, który istnieje obok ciebie i nic o nim nie wiesz, mijasz go na milimetry dzień po dniu, a on siedzi schowany i czeka na swoje dni. Czasem nie nadchodzą one nigdy.. A czasem przychodzi ten dzień, gdy zbaczasz ze zwykłej trasy. I taki dzień nadszedł właśnie dzisiaj!
Wiele podwórek jest pełnych zieleni - jak łąki gdzieś wśród lasu, pełne ziół i kwitnących kwiatów. Krzewy dzikiego bzu, drzewka owocowe! Na wielu współczesnych osiedlach rzecz nie do pomyślenia. Wszystko wydarli by do ziemi i zalali betonem. Tu jeszcze grają świerszcze - bo mają gdzie się ukryć i zamieszkać. Na jednym z podwórek spod kół roweru zmyka mi bażant!
Tu jest mniej zieleni, ale jest za to kanapa Można się opalać i cały czas trzymać auto za koło albo lusterko.
Kącik uniwersalny - można odpocząć, można zająć się pracą lub sportem
Zakątek biwakowy.
2/3 drzwi
Drzwi dekorowane fragmentami piłek. Ciekawe czy ma to jakieś uzasadnienie praktyczne, czy autorem projektu powodowały jedynie kwestie estetyczno - artystyczne, piłki pełnia funkcje ozdobne i są zobrazowaniem futbolowych zainteresowań i pasji twórcy?
Schody wycinane w nietypowy deseń. Ten, taki jakby roślinki, widzę po raz pierwszy.
A kuku! W jednak bramie obok też ta sama wycinanka!
Nowa moda - każde podwórko trzeba ozdobić przynajmniej dziesiątką śmietników. Bo dopiero tak jest nowocześnie. Zamiast jednego, starego, metalowego kontenera jak dawniej - trzeba było wyprodukować tysiące i miliony koniecznie plastikowych kubłów - bo tak dopiero jest ekologicznie... Na wielu podwórkach, z ciekawości, zaglądam do kubłów - we wszystkich dominują butelki. No cóż… skupy to też melodia przeszłości…
Bluszcze wspinają się na mury, rury, płoty i anteny.
Nie wiem czy wjeżdżali w tą piaskownice, że ją tak dokładnie ogrodzili?
To lubię! Prawie każde okno jest inne!
Na dwie sekundy przed katastrofą!
Ten gołąb wleciał mi prosto w pysk! Dobrze, że gęba była chronion aparatem! Aż se siadłam na kuper! (a że tam był żużel - nie było to zbyt miękkie lądowanie )
Świat widziany z dachu garażu...
Mały budyneczek, przyklejony do kamienic… Ciekawe o jakim był przeznaczeniu?
Nadgarażowa przybudówka. Gołębnik? Czy po prostu składzik rzeczy wszelakich?
Gapią się na mnie czarne, puste otwory niezamieszkałych okien…
A to budynek juz zaraz koło mojej szkoły. Od kiedy pamiętam był opuszczony. Od kiedy pamiętam chciałam do niego wejść - i zawsze był zamknięty na głucho. Miałam nadzieję, że może dziś mam dobrą passę… A gdzie tam - tradycji musiało się stać zadość…
Na tyłach budynku stało auto. I ono nie wyglądało na zaparkowane… Ono wyglądało na ukryte!
Wjeżdżam w jedną z bram. Dalej podwórko sprawia wrażenie opuszczonego. Podłoże jest wyboiste. Zsiadam z roweru i go prowadzę. Fajne widoki, więc wyciągam aparat. Ręce mam tylko dwie, więc się skupiam na tym, aby nie upuścić aparatu i nie wywalić roweru. Na tyle się więc rozkojarzam, że umykają mi dwie postacie siedzące w zaroślach. Dwóch kolesi doi browarki. “Ej ty! Co ty tu robisz? Szukasz tu kogoś? To nie park, żeby tu łazić! Tu nie wolno wchodzić!” Jeden z kolesi wstaje i idzie w moją stronę.. Na wszelki wypadek wsiadam na rower, odwracając go w kierunku przewidywanej drogi ewakuacji... Dwa obroty pedałów i jestem na ulicy.. Ale postanawiam spróbować z gościem pogadać, po ludzku.. “To powiesz mi w końcu czego tu szukasz, hę???” Trza coś powiedzieć... Pytam więc, czy przez to podwórko dojadę do ulicy X. Bo powiedzieli mi, że tu jest skrót. I staram się zrobić najbardziej debilną minę jaką potrafię Kolesie zaczynają dumać. Tędy? Czy tamtędy? Jakby nie rozważali, wychodzi, że przedostanie się tam jest realne, ale po drodze jest mur. Dość wysoki. Samemu to jeszcze, ale z rowerem to wyzwanie. Widać, że oni lubią wyzwania. Tłumaczę, że nie chce robić kłopotu i lepiej się już pożegnam i pojadę naokoło.. Ale kolesie się nakręcili na pomoc zbłąkanej duszyczce - i chyba nie ma odwrotu.. Udaje się zbudować podest z czegoś co wygląda jak podkłady kolejowe i podsadzić mnie na mur. Zeskoczenie z drugiej strony nie nastręcza problemów - tam jest chyba o metr niżej.. Trochę mam obawy czy przypadkiem na tym etapie kolesie nie znikną razem z moim rowerem, ale ułamek sekundy później rower prawie spada mi na głowę. Odsuwam się, rower z potwornym chrzęstem uderza o beton… Mam wątpliwości czy po takiej przygodzie jeszcze będzie jeździł.. (później okazuje się, że wręcz mu to pomogło - przerzutki się zaczęły zmieniać - mimo że od roku tego nie robiły
Na tym się jednak nie kończy moja przygoda. Trafiam “od tyłu” na jakieś podwórko. Zamieszkałe i takie z gatunku bardziej eleganckich. Odmalowane, łyse, pokratowane… No właśnie. Nie mogę wyjść na ulice, bo drogę przegradza mi krata. No żesz to szlag! I jeszcze taka krata, że i od zewnątrz i od wewnątrz potrzeba klucza, aby ją sforsować. Stoję więc jak głupia i szamotam się z okrągłą klamką… Na nic.. Wychodzi jakaś baba. Pytam czy otworzy mi drzwi. Odmawia. Bo to teren prywatny wspólnoty lokatorskiej, obcym wstęp wzbroniony. I mam sobie wybić z głowy, że jakiś przybłęda tu wejdzie bez zaproszenia! “Proszę panią.. Ale ja nie chcę tu wejść. Ja chcę wyjść!!!” Baba mierzy mnie wzrokiem, potem kratę, a potem znów mnie… Fakty są niezaprzeczalne - jakkolwiek irracjonalnie by brzmiały. Mina kobity jest więc bezcenna! Lekko jąkając się pyta: “Aaale jjjak się tu znalazłaś?”. Mówię jej więc, że spadłam z nieba - co poniekąd i przy pewnym uproszczeniu - jest zgodne z prawdą I babka mi nie otwiera kraty. Po prostu wchodzi na klatkę i zamyka za sobą bramę. Z hukiem. Taką bramę też na zamek. Jest tu domofon. Ale domofon jest na zewnątrz kraty. Próbuję do kogoś zadzwonić. Niestety mam za krótką rękę, aby sięgnąć do guzików przez kratę (no bo jestem po jej złej stronie). Próbuje znaleźć patyk. Jasne… Na tym podwórku nie ma żadnej rośliny ani śmiecia… No nic.. Nie wyjdę stąd… Wspinam się na mur. Kolesie od piwka siedzą gdzie siedzieli. W tej samej konfiguracji i pozycji co poprzednio. Jeden na wpół leżąco, drugi podparty na kolanie, z nogą na nogę. Myślę, że jakby wrócić w to miejsce za milion lat - to oni też tam będą siedzieć. Są elementy świata, które są niezmienne. Wołam do nich, że chyba muszę wrócić, bo tam jest krata. I to chyba brzmi dla nich jak kolejne wyzwanie Sprawnie przeskakują mur. Podchodzą do kraty. Jeden traktuje ją z buta. Krata się grzecznie otwiera. Pytają czy jeszcze w czymś pomóc. Mówię, że chyba nie W podzięce daje im flaszeczkę. Specjalnie zabrałam na takie okazje. Oni naprawdę zasłużyli. Cieszą się. Pół flaszeczki leci w gardziele jeszcze przed powrotem przez mur. No dobra… A ja teraz muszę objechać pół miasta, żeby wrócić tam, gdzie chciałam być… Dobrze, że mam rower
Zaglądam dziś w podwórka w rejonie ul. Żeromskiego. Bramy, które mijałam setki razy. Bo tu, na tej ulicy, chodziłam do liceum. Ale nigdy w życiu w żadną z tych bram nie zajrzałam. Świat, który istnieje obok ciebie i nic o nim nie wiesz, mijasz go na milimetry dzień po dniu, a on siedzi schowany i czeka na swoje dni. Czasem nie nadchodzą one nigdy.. A czasem przychodzi ten dzień, gdy zbaczasz ze zwykłej trasy. I taki dzień nadszedł właśnie dzisiaj!
Wiele podwórek jest pełnych zieleni - jak łąki gdzieś wśród lasu, pełne ziół i kwitnących kwiatów. Krzewy dzikiego bzu, drzewka owocowe! Na wielu współczesnych osiedlach rzecz nie do pomyślenia. Wszystko wydarli by do ziemi i zalali betonem. Tu jeszcze grają świerszcze - bo mają gdzie się ukryć i zamieszkać. Na jednym z podwórek spod kół roweru zmyka mi bażant!
Tu jest mniej zieleni, ale jest za to kanapa Można się opalać i cały czas trzymać auto za koło albo lusterko.
Kącik uniwersalny - można odpocząć, można zająć się pracą lub sportem
Zakątek biwakowy.
2/3 drzwi
Drzwi dekorowane fragmentami piłek. Ciekawe czy ma to jakieś uzasadnienie praktyczne, czy autorem projektu powodowały jedynie kwestie estetyczno - artystyczne, piłki pełnia funkcje ozdobne i są zobrazowaniem futbolowych zainteresowań i pasji twórcy?
Schody wycinane w nietypowy deseń. Ten, taki jakby roślinki, widzę po raz pierwszy.
A kuku! W jednak bramie obok też ta sama wycinanka!
Nowa moda - każde podwórko trzeba ozdobić przynajmniej dziesiątką śmietników. Bo dopiero tak jest nowocześnie. Zamiast jednego, starego, metalowego kontenera jak dawniej - trzeba było wyprodukować tysiące i miliony koniecznie plastikowych kubłów - bo tak dopiero jest ekologicznie... Na wielu podwórkach, z ciekawości, zaglądam do kubłów - we wszystkich dominują butelki. No cóż… skupy to też melodia przeszłości…
Bluszcze wspinają się na mury, rury, płoty i anteny.
Nie wiem czy wjeżdżali w tą piaskownice, że ją tak dokładnie ogrodzili?
To lubię! Prawie każde okno jest inne!
Na dwie sekundy przed katastrofą!
Ten gołąb wleciał mi prosto w pysk! Dobrze, że gęba była chronion aparatem! Aż se siadłam na kuper! (a że tam był żużel - nie było to zbyt miękkie lądowanie )
Świat widziany z dachu garażu...
Mały budyneczek, przyklejony do kamienic… Ciekawe o jakim był przeznaczeniu?
Nadgarażowa przybudówka. Gołębnik? Czy po prostu składzik rzeczy wszelakich?
Gapią się na mnie czarne, puste otwory niezamieszkałych okien…
A to budynek juz zaraz koło mojej szkoły. Od kiedy pamiętam był opuszczony. Od kiedy pamiętam chciałam do niego wejść - i zawsze był zamknięty na głucho. Miałam nadzieję, że może dziś mam dobrą passę… A gdzie tam - tradycji musiało się stać zadość…
Na tyłach budynku stało auto. I ono nie wyglądało na zaparkowane… Ono wyglądało na ukryte!
Kolejna część mojej rowerowej wycieczki to rejon ul. Musialika, Alojzjanów. Sprzed 20 lat, pamiętam, że tu była w miarę zwarta zabudowa kamienic. Jakie jest więc moje zdumienie, gdy teraz widzę te tereny! Chyba połowa budynków zniknęła! Rozebrali? Albo zawaliły się same? Kamienice stoją przeważnie pojedynczo, przeplatane sporymi, pustymi placami albo zagajnikami. Teren jest przestronny i zielony… Tu przeważnie nie trzeba wchodzić na podwórko bramą - nieraz wystarczy objechać kamienicę dookoła polnymi lub leśnymi ścieżkami. W wersji rowerowej to całkiem dobre rozwiązanie!
Strasznie mi żal, że nie porobiłam tu zdjęć przed laty… Toż ze szkoły miałam tu rzut beretem! Ciekawe byłoby teraz porównać dokładnie te same miejsca, ale naznaczone upływem czasu…
I teraz pytanie - czy dobrze mi się wydaje, że ta kamienica kiedyś stała przytulona do innych? Bo tak jakoś dziwnie wygląda samotnie… Jakby za wysoka, jakby za chuda, jakby za wąska?
Bo do tej to bank coś przylegało - z obu stron widać ślady po oderwanych fragmentach…
Albo tu… przestrzeń… puste place… Domy urwane jakby w połowie….
Tu chyba też coś stało obok.. Jakby czegoś brakowało? Jak sięgam gdzieś głęboko w zaułki pamięci - to coś mi mówi, że było tu inaczej...
Wszędzie rudość cegły i zieleń. Lubię to połączenie kolorów, takie miłe dla oka!
I nowe desenie schodowych wycinanek. Zbiorę je później gdzieś do kupy w osobną relację!
Komórki, szopki, kamerliki, gołębniki, domeczki na kurzej stopce!
W krainie powiewającego prania. Ciuchy nabierają aromatu wiatru i słońca, a i powietrze wokół całe się robi przesycone świeżością!
Ten budynek miał chyba inne funkcje niż mieszkalne?
Okna pełne nieba…
Gdy zaglądam do jednej z opuszczonych kamienic: “Ej, kuliżanko! Jeśli ty za złomem to nie masz tu co iść! Ta kamienica (tu wskazuje paluchem na pustostan) jest już cała wyczyszczona, tu ścisza głos - przez nas. Jest czysto. Szkoda twojego czasu… Tłumaczę mu, że ja szukam starych napisów na ścianach. “A to twoje napisy pewnie są, bo nas napisy nie ciekawią. Zatem nasze zainteresowania się nie pokrywają. I sobie nie idą w paradę. Zatem żegnam kuliżankę i życzę miłego dnia!”. Hmmm. chyba badał czy ja nie konkurencja!
Podwórko schowane za wysokim ceglanym murem…
Albo za murem ceglasto - kamienistym.
A tu mur nakrapiany! Jak muchomor! Dla urody? Czy miało to jakieś funkcje praktyczne?
Brama z obrotowym fotelem.
Kolega Socha coś nie jest lubiany na dzielnicy
A tu rzut oka na “promenadę” - nowy, szeroki chodnik przecinający dzielnice... Nie wiem czy to była tutaj najpotrzebniejsza inwestycja, czy po prostu trzeba było wydać kase? Równolegle przebiega promenada z dawnych lat.. Też szeroka, z asfaltu, ale już nieco liźnięta patyną...
Ale trzeba przyznać, że siłownię to zrobili porządną! Takiej pod gołym niebem to jeszcze w żadnym mieście nie widziałam! Pozostaje mieć nadzieję, że nie skończy na pobliskim złomie...
Ścieżki, podwórka, ulice, wszystko otulone zielenią. Miłe, pyliste zaułki przepełnione grą świerszczy... Jest niesamowicie cicho a w powietrzu unosi się spokój. Czy tu zawsze tak jest? Czy to z racji na wakacje? Albo wtorkowe wczesne popołudnie? A może to ten upał? Dziś dobija pod 40 stopni!
Przysiadam sobie na jednym z murków celem zjedzenia drugiego śniadania. Ledwo rzuciłam rower w trawę i wyjęłam produkty - podchodzi do mnie jakiś koleś o wyglądzie i zapachu żulika - i zaczyna coś nawijać po niemiecku. Niemiecki to ja kiedyś miałam w szkole (i nawet się lubiłam go uczyć - w odróżnieniu od zawsze znienawidzonego angielskiego), ale to było ponad 20 lat temu, więc pamiętam ogólnie NIC. Nie wiem czemu koleś wziął mnie za obcokrajowca i to jeszcze zza zachodniej granicy? Czy tam jeżdżą na takich obdrachanych rowerach i żreją pasztety podlaskie na murkach pod krzewami dzikiego bzu? Albo to o te warkocze chodzi? Że tam te kelnerki z Oktoberfest takie mają? (acz one mają też w pakiecie większe cycki i bardziej na wierzchu ) Gdy wyjaśniam gościowi, że ma jak najbardziej do czynienia z tuziemcem, zaczyna on klasyczny wstęp: "Kierowniczko, czy mogę o coś zapytać?" Można się już domyśleć o co biega. Chce na piwo. Mówię mu więc, że sama bym chętnie piwko wypiła, ale niestety mi kasy nie starczyło. Co jest zresztą zgodne z prawdą - ubrałam dziś inne spodnie i zamiast planowanych 50 zł w kieszeni - miałam tylko 10. Starczyło więc tylko na chleb, pasztet, musztardę i dużo wody. Jak się popyla na rowerze przy +40 stopniach - to się chce pić (5 litrów wypiłam za dzień wycieczki). Koleś kiwa głową, patrzy na moje produkty i nagle zaczyna tą głową kręcić z niesmakiem - "ale z tą musztardą to przegięłaś! byłoby na piwo!". Dobry pasztet to można zjeść sam, ale do takiego z puszki? co pies z budą i łańcuchem jest tam zmielony, to moim zdaniem musztarda jest konieczna. Koleś śmieje się z budy i łańcucha, po czym twierdzi, że takową budę (nawet jak z musztardą) to niezdrowo wodą popijać. Wyciąga z siatki piwo - i mi daje. "Masz. Mam dwa. A pod Lidla se pójdę - to jakąś kaskę na kolejne se skołuje. Smacznego i miłej wycieczki". Koleś się oddala, krokiem sugerującym, że dziś już kilka piwek zapodał. Patrzę co trzymam w ręce, już mam otwierać, ale jakoś nieco tracę ochotę.. Karpackie czarne, 9%... To nie będzie ani smaczne ani wskazane dla jazdy rowerem po upale... Coż.. Pakuję piwo do plecaka i jadę dalej. Kilka godzin później zauważam pana w średnim wieku, o sympatycznej gębie, który siedzi na murku w cieniu opuszczonej kamienicy. Podchodzę i pytam "Przepraszam kierowniku, czy mogę o coś zapytać?". Gość wlepia we mnie zdumione oczy. "Bo ja mam piwo na zbyciu. Może by pan miał ochotę?". Odpowiedź jest oczywiście wiadoma. W zamian dostaję pełen pakiet opowieści o okolicy, kto z kim i dlaczego, kogo zadźgali w latach 90 tych, kto wyjechał, a kto wrócił i w które rejony ksiądz po kolędzie nie chodzi z ministrantem, a z ochroniarzem
W świecie różnobarwnych garaży.
Imponujące murale giganty! Chyba malowane na pełnym legalu bo takie staranne...
Huśtawki z dawnych lat.. Jak widać kiedyś stały w cieniu drzew.. Teraz drzewa wymieniono na zestaw śmietników..
Auto dopasowane w klimatach do zabudowy.
To jakaś reguła - że głównie opuszczone są partery kamienic?
A tu wygląda - jakby na dachu wypatroszonej kamienicy siedzieli ludzie przy stolikach. Zrobili kawiarnię na dachu? Jakieś eleganty winko z kieliszków popijają! Że co?
Okazuje się, że pomiędzy kamienice wklinowano nowy hotel! I po prostu perspektywa bywa myląca!
A kawałek dalej już kończy się miasto... pola, łąki, zagajniki... I szutrowa droga wiedzie w dal...
Jadę sobie ścieżynką wśród zarośli, murków i gruzowisk. Mijam dziecko. Na oko 4-5 lat. Zupełnie samo. I jeszcze niesie (a raczej ciągnie za sobą) worek większy jak ono! Widać, że jest mu ciężko, co chwilę przystaje, sapie, ociera pot z czoła. Maleństwo - coś jak mój kabaczek. Sprawa mi nie daje spokoju, zawracam i pytam malucha, że może mu pomogę nieść ten worek. Można przewiesić przez rower i choć kawałek będzie mu lżej. Dzieciak kręci głową, w jego oczach widać strach, stara się trzymać dystans ode mnie przynajmniej 3- 4 metry. W końcu porzuca worek i daje drapaka w krzaki. Na tyle, że znika daleko za jakimś murem. Co za licho! Zaraz mi się przypominają historie o sysunach! Czuję zimny dreszcz na plecach. Ale jednak ciekawość jest silniejsza. Zaglądam do porzuconego worka. Kafle piecowe. Stare, połupane, ładnie rzeźbione kafle. W różnych deseniach i kolorach. Ten worek waży z 20 kg! Nie dałabym za bardzo rady pomóc w niesieniu... Miejsce to opuszczam dosyć szybko
cdn
Strasznie mi żal, że nie porobiłam tu zdjęć przed laty… Toż ze szkoły miałam tu rzut beretem! Ciekawe byłoby teraz porównać dokładnie te same miejsca, ale naznaczone upływem czasu…
I teraz pytanie - czy dobrze mi się wydaje, że ta kamienica kiedyś stała przytulona do innych? Bo tak jakoś dziwnie wygląda samotnie… Jakby za wysoka, jakby za chuda, jakby za wąska?
Bo do tej to bank coś przylegało - z obu stron widać ślady po oderwanych fragmentach…
Albo tu… przestrzeń… puste place… Domy urwane jakby w połowie….
Tu chyba też coś stało obok.. Jakby czegoś brakowało? Jak sięgam gdzieś głęboko w zaułki pamięci - to coś mi mówi, że było tu inaczej...
Wszędzie rudość cegły i zieleń. Lubię to połączenie kolorów, takie miłe dla oka!
I nowe desenie schodowych wycinanek. Zbiorę je później gdzieś do kupy w osobną relację!
Komórki, szopki, kamerliki, gołębniki, domeczki na kurzej stopce!
W krainie powiewającego prania. Ciuchy nabierają aromatu wiatru i słońca, a i powietrze wokół całe się robi przesycone świeżością!
Ten budynek miał chyba inne funkcje niż mieszkalne?
Okna pełne nieba…
Gdy zaglądam do jednej z opuszczonych kamienic: “Ej, kuliżanko! Jeśli ty za złomem to nie masz tu co iść! Ta kamienica (tu wskazuje paluchem na pustostan) jest już cała wyczyszczona, tu ścisza głos - przez nas. Jest czysto. Szkoda twojego czasu… Tłumaczę mu, że ja szukam starych napisów na ścianach. “A to twoje napisy pewnie są, bo nas napisy nie ciekawią. Zatem nasze zainteresowania się nie pokrywają. I sobie nie idą w paradę. Zatem żegnam kuliżankę i życzę miłego dnia!”. Hmmm. chyba badał czy ja nie konkurencja!
Podwórko schowane za wysokim ceglanym murem…
Albo za murem ceglasto - kamienistym.
A tu mur nakrapiany! Jak muchomor! Dla urody? Czy miało to jakieś funkcje praktyczne?
Brama z obrotowym fotelem.
Kolega Socha coś nie jest lubiany na dzielnicy
A tu rzut oka na “promenadę” - nowy, szeroki chodnik przecinający dzielnice... Nie wiem czy to była tutaj najpotrzebniejsza inwestycja, czy po prostu trzeba było wydać kase? Równolegle przebiega promenada z dawnych lat.. Też szeroka, z asfaltu, ale już nieco liźnięta patyną...
Ale trzeba przyznać, że siłownię to zrobili porządną! Takiej pod gołym niebem to jeszcze w żadnym mieście nie widziałam! Pozostaje mieć nadzieję, że nie skończy na pobliskim złomie...
Ścieżki, podwórka, ulice, wszystko otulone zielenią. Miłe, pyliste zaułki przepełnione grą świerszczy... Jest niesamowicie cicho a w powietrzu unosi się spokój. Czy tu zawsze tak jest? Czy to z racji na wakacje? Albo wtorkowe wczesne popołudnie? A może to ten upał? Dziś dobija pod 40 stopni!
Przysiadam sobie na jednym z murków celem zjedzenia drugiego śniadania. Ledwo rzuciłam rower w trawę i wyjęłam produkty - podchodzi do mnie jakiś koleś o wyglądzie i zapachu żulika - i zaczyna coś nawijać po niemiecku. Niemiecki to ja kiedyś miałam w szkole (i nawet się lubiłam go uczyć - w odróżnieniu od zawsze znienawidzonego angielskiego), ale to było ponad 20 lat temu, więc pamiętam ogólnie NIC. Nie wiem czemu koleś wziął mnie za obcokrajowca i to jeszcze zza zachodniej granicy? Czy tam jeżdżą na takich obdrachanych rowerach i żreją pasztety podlaskie na murkach pod krzewami dzikiego bzu? Albo to o te warkocze chodzi? Że tam te kelnerki z Oktoberfest takie mają? (acz one mają też w pakiecie większe cycki i bardziej na wierzchu ) Gdy wyjaśniam gościowi, że ma jak najbardziej do czynienia z tuziemcem, zaczyna on klasyczny wstęp: "Kierowniczko, czy mogę o coś zapytać?" Można się już domyśleć o co biega. Chce na piwo. Mówię mu więc, że sama bym chętnie piwko wypiła, ale niestety mi kasy nie starczyło. Co jest zresztą zgodne z prawdą - ubrałam dziś inne spodnie i zamiast planowanych 50 zł w kieszeni - miałam tylko 10. Starczyło więc tylko na chleb, pasztet, musztardę i dużo wody. Jak się popyla na rowerze przy +40 stopniach - to się chce pić (5 litrów wypiłam za dzień wycieczki). Koleś kiwa głową, patrzy na moje produkty i nagle zaczyna tą głową kręcić z niesmakiem - "ale z tą musztardą to przegięłaś! byłoby na piwo!". Dobry pasztet to można zjeść sam, ale do takiego z puszki? co pies z budą i łańcuchem jest tam zmielony, to moim zdaniem musztarda jest konieczna. Koleś śmieje się z budy i łańcucha, po czym twierdzi, że takową budę (nawet jak z musztardą) to niezdrowo wodą popijać. Wyciąga z siatki piwo - i mi daje. "Masz. Mam dwa. A pod Lidla se pójdę - to jakąś kaskę na kolejne se skołuje. Smacznego i miłej wycieczki". Koleś się oddala, krokiem sugerującym, że dziś już kilka piwek zapodał. Patrzę co trzymam w ręce, już mam otwierać, ale jakoś nieco tracę ochotę.. Karpackie czarne, 9%... To nie będzie ani smaczne ani wskazane dla jazdy rowerem po upale... Coż.. Pakuję piwo do plecaka i jadę dalej. Kilka godzin później zauważam pana w średnim wieku, o sympatycznej gębie, który siedzi na murku w cieniu opuszczonej kamienicy. Podchodzę i pytam "Przepraszam kierowniku, czy mogę o coś zapytać?". Gość wlepia we mnie zdumione oczy. "Bo ja mam piwo na zbyciu. Może by pan miał ochotę?". Odpowiedź jest oczywiście wiadoma. W zamian dostaję pełen pakiet opowieści o okolicy, kto z kim i dlaczego, kogo zadźgali w latach 90 tych, kto wyjechał, a kto wrócił i w które rejony ksiądz po kolędzie nie chodzi z ministrantem, a z ochroniarzem
W świecie różnobarwnych garaży.
Imponujące murale giganty! Chyba malowane na pełnym legalu bo takie staranne...
Huśtawki z dawnych lat.. Jak widać kiedyś stały w cieniu drzew.. Teraz drzewa wymieniono na zestaw śmietników..
Auto dopasowane w klimatach do zabudowy.
To jakaś reguła - że głównie opuszczone są partery kamienic?
A tu wygląda - jakby na dachu wypatroszonej kamienicy siedzieli ludzie przy stolikach. Zrobili kawiarnię na dachu? Jakieś eleganty winko z kieliszków popijają! Że co?
Okazuje się, że pomiędzy kamienice wklinowano nowy hotel! I po prostu perspektywa bywa myląca!
A kawałek dalej już kończy się miasto... pola, łąki, zagajniki... I szutrowa droga wiedzie w dal...
Jadę sobie ścieżynką wśród zarośli, murków i gruzowisk. Mijam dziecko. Na oko 4-5 lat. Zupełnie samo. I jeszcze niesie (a raczej ciągnie za sobą) worek większy jak ono! Widać, że jest mu ciężko, co chwilę przystaje, sapie, ociera pot z czoła. Maleństwo - coś jak mój kabaczek. Sprawa mi nie daje spokoju, zawracam i pytam malucha, że może mu pomogę nieść ten worek. Można przewiesić przez rower i choć kawałek będzie mu lżej. Dzieciak kręci głową, w jego oczach widać strach, stara się trzymać dystans ode mnie przynajmniej 3- 4 metry. W końcu porzuca worek i daje drapaka w krzaki. Na tyle, że znika daleko za jakimś murem. Co za licho! Zaraz mi się przypominają historie o sysunach! Czuję zimny dreszcz na plecach. Ale jednak ciekawość jest silniejsza. Zaglądam do porzuconego worka. Kafle piecowe. Stare, połupane, ładnie rzeźbione kafle. W różnych deseniach i kolorach. Ten worek waży z 20 kg! Nie dałabym za bardzo rady pomóc w niesieniu... Miejsce to opuszczam dosyć szybko
cdn
Pełna racja. Nasz główny tester ocenił je na jeden punkt.buba pisze:Karpackie czarne, 9%... To nie będzie ani smaczne ani wskazane dla jazdy rowerem po upale...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Dodam, że całe 9 lat temu ... Teraz mogłoby być pewnie jeszcze mniej ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Mogłabyś się zdziwić pijąc niektóre piwka z moszczem owocowym. Alkoholu nie czuć, a 10% mają...buba pisze:Ja w ogole nie bardzo lubie piwa, ktore maja ponad 5 %. A tu 9! Masakra!
"Słowa mają ogromną moc, więc naszą powinnością jest te słowa kontrolować. Inaczej mogą zdziałać wiele zła" - Mordimer Madderdin
Był taki leśniczy w jednym z nadleśnictw RDLP Radom który produkował fantastyczne nalewki ze wszystkich możliwych owoców. Nie wiem, jaką miały moc, ale dodawały skrzydeł i nie pamiętam po nich kaca.
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
Plan jest taki, aby przejechać ulicą Witczaka i pozaglądać w kamienice przy niej stojące. Głównie jest chęć odwiedzenia północnych krańców tej trasy - bo tam nigdy nie byłam. Więc sunę w rejon ulic o wdzięcznych nazwach - Wesoła, Krucza, Tramwajarzy, Kruszcowa, Stawowa. Jakoś bardzo lubię, gdy ulice nie nazywają się od nazwisk. Kult jednostki był dla mnie zawsze czymś niezrozumiałym i odpychającym. I jakie to by było wygodne! Nie byłoby parcia, aby ciągle te nazwy ulic zmieniać. Mogłyby się zmieniać systemy polityczne i ich guru, a Skośna, Wąska, Wyboista, Skowronków czy Gąsienic - mogłyby istnieć latami.
Gdzieś na trasie przystaję i robię zdjęcia ściany budynku. Akurat tak wyszło, że jest tam napis dotyczący pewnej drużyny piłkarskiej. Podchodzi do mnie trzech kolesi w kapturach. “Ej ty, ty chyba nie stąd. Komu kibicujesz?” (pamiętam, że ujęli to nieco inaczej, ale teraz nie potrafię odtworzyć dokładnych słów). Mówię im, że nikomu. Chłopaki nie mogą uwierzyć - chodzi na dwóch nogach, ma głowę i ręce - a nie kibicuje?? Co to więc za dziwo? Tłumaczę im więc, że to chyba takie męskie hobby, że baby to zwykle nie interesuje piłka i to że jacyś kolesie za nią biegają. Chłopaki od razu oponują, że to nie tak, wcale nie tak, że oni mają koleżanki co to i szalik noszą, i “przypier*** w ryj jak trzeba”. Mówię im, że widać różne są baby - są i takie co płeć zmieniają i zapuszczają wąsy, ale to chyba nie jest rzecz godna pochwały i naśladowania Tu chyba trafiłam w jakiś czuły punkt. Od razu sypie się stek wyzwisk, obelg i wszelakich innych wyrazów braku szacunku i zrozumienia dla takowego zjawiska A potem pękają ze śmiechu, że muszą zapytać Andżelikę - kiedy zapuszcza wąsy! Andżelika chyba jest jakaś czołową “kibicką” (czy jak to się mówi) w tym rejonie. Na tym etapie, mimo początkowych napięć, rozmowa staje się już taka bardzo miła i koleżeńska. Dopytują co mnie sprowadza w te strony - raczej nie do końca typowe na wycieczkowej mapie Polski. Mówię, że wspomnienia. Tu nieopodal chodziłam do szkoły, nieraz się tu łaziło, piwo po zaułkach piło, a to nawet w piosence było “bo człek wraca tam gdzie pił”. Nikt z ekipy nie zna tej piosenki.. Cóż.. Kaczmarski chyba nie jest zbyt modny w klimatach kibicowskich. Ale fraza z piosenki chłopaków zainteresowała - no bo taka bliska sercu. Jak ktoś nie kojarzy piosenki to link:
Chłopaki domagają się, żebym im znalazła w necie i puściła na telefonie tą piosenkę. Wyciągam więc im pokazać mój 10 letni telefon, któremu jest równie po drodze z internetem jak mnie z drużynami piłkarskimi Chłopaki się trochu ze mnie podśmichują, że “oj tam widzę, że u was na Mechtalu to cieniutko.. A my myśleli, że tu u nas bida!” Trochę ich to chyba dowartościowało, bo zaraz wyciągają swoje smartfony i dość długo, szczerząc zęby, puszczają nimi (tzn. telefonami nie zębami) świetlne zajączki po ścianie kamienicy. No i szukają piosenki. Na pewno nie cała (twierdzą, że sporo tekstu jest przynudne) ale są fragmenty, które ich zachwyciły! Np. “człowiek z pawiem na kolanie dowie się, że żyje”. Od razu wszyscy naraz zakrzykneli - “Kamil! To o Kamilu”. I wyją ze śmiechu pół godziny. I obiecują, że na każdej domówce, gdzie uczestniczy Kamil - będą tą piosenkę puszczać. Od razu umieszczają ją Kamilowi na tablicy na fejsbuku oraz wysyłają do przynajmniej 20 kumpli. No cóż.. Myślę, że Andżelika i Kamil by mnie nie polubili. I mam nadzieję, że nigdy ich nie spotkam. Nawet celowo, na potrzeby relacji, zmieniłam im imiona
Aha! Żegnamy się w miłych nastrojach i rowerkiem odjeżdżam w świat. I uświadamiam sobie - że nie dowiedziałam się komu ekipa kibicowała. Mogę się domyślać, ale wprost jakoś to nie padło… Szalików nie mieli - przy +40 stopniach to chyba nawet tacy ultrasi ich nie noszą
Szyb Witczak można obejrzeć jedynie zza płotu.
Za wieloma budynkami wala się dużo mebli. Całkiem porządne meble! Wygląda jakby je ktoś z okien powyrzucał?
Garaże raczej już nieużywane - przynajmniej w tym sezonie..
Dwie ceglane kamieniczki. Ta opuszczona z jakiejś takiej nietypowej żółtej cegły?
Chyba kiedyś tu był sklepik!
Jak widać okna się “kupią”w jednym miejscu - i wolą przebywać w stadzie
Jakiś antymeloman tu działał
I znów ażurowe schody…
A tu zapomnieli powycinać?
Jak widać komuś bardzo zależało na utrudnieniu przechodzenia górą, przez mur…
Zaułek gdzie zatrzymał się czas… Może jedynie to okno trochę burzy kompozycję, bo takie za plastikowe?
Drzwi, które otworzył mi wiatr… Chyba wiatr… Dwukrotnie.. Więcej tego dnia wiatru nie widziano... Musiał mieszkać wyłącznie w tej bramie…
Tu podobna brama - ale bez zasiedlającego ją wiatru. I z innym schodowym deseniem otworków.
Kamieniczki zjadane przez zieleń… To chyba zemsta za to, co się robi z roślinami na osiedlach… Biorą odwet!
Takie chodniki lubię!
Jedna ze spokojniejszych bytomskich uliczek. Jedno z tych miejsc, gdzie wydaje się, że zabiegany i wyjący hałasem świat tak naprawdę nie istnieje… Że był tylko jakąś ułudą i przebiciem z piekła.. No bo przecież wszystko, co jest wokół, wypełnia tylko cisza, z rzadka przerywana brzękiem jakiejś zagubionej pszczoły!
Te pszczoły to jednak nie były zagubione… One dobrze wiedziały co chcą w życiu. One leciały do malw. Ja niby pszczołą nie jestem, ale malwy też mnie ciągną jak magnes! O ile świat byłby piękniejszy, gdyby każdą tuję można zmienić w malwę! Albo przynajmniej co drugą (a każdego psa w kota!
Widzimy różne losy dwóch balkoników… A zaczynały pewnie podobnie….
Praca wre…
Ileż różnych wejść do tajemnych schowków!
Nagarażowy gołębnik.. Gołębi już chyba nie ma, ale jest za to bilbord.… Smutny znak czasu...
Jakoś partery najczęściej są opuszczone..
Na sprzedaż...
Tu jakiś blaszany książe po czerwonych dywanach wyjeżdża!
Kamieniczka urwana w połowie… W ogóle dużo pustki tu przy Witczaka… Chyba w ciągu ostatnich 20 lat to połowa kamienic zniknęła…
Te jeszcze stoją - ale jak długo im się to uda?
Brodząc w trawach po pas..
A tu maleńka kamieniczka! Jak dla krasnoludków. Wciśnięta pomiędzy duże i mruga żółtymi okienkami!
Brukowane podwóreczko z gatunku cienistych. I tylko szum liści… Nie! Nie tylko… Ktoś jeszcze gra na trąbce.. Albo na rogu? Nie zidentyfikowałam.. Czy z któregoś z mieszkań? Czy gdzieś zza murku? Miałam kiedyś sen.. Że szłam za głosem trąbki i wleciałam go kanału.. Nie idę więc szukać źródła melodii.. Tu też słychać!
Oj Roger… Coś ty odpierdzielił??? Dla wielu to tylko gryzmoł i objaw wandalizmu… A być może czai za tym historia godna opisania? Tylko jej nie znamy?
A tu podwórko inne niż wszystkie. Mała kamieniczka przylepiona do dużej. Kominy jak kiełki na wiosnę pną się ku słońcu… Czy to tylko po to, aby nie dymić tym dwóm samotnym okienkom, zabłąkanym na bezkresnej, równej ścianie? A w ślady kominów już suną brzózki! Jeszcze parę lat i dorównają im wzrostem!
Czy tylko mi wiruje w oczach? A poziom czy perspektywa przestają mieć znaczenie i okazują się być kwestiami całkowicie umownymi i wymyślonymi..
I teraz pytanie - to zielone.. Ono celowo tak wisi? Czy kiedyś było jakoś podparte?
Jedno podwórko, a tyle pytań, tyle wątpliwości, tyle spostrzeżeń, tyle miejsc “za które można się zaczepić wyobraźnią..”
W krainie, gdzie jeszcze każdy balkon może być inny. Gdzie jeszcze nie wtłoczono ludzi w szablony, jednocześnie przekonując ich, że to jedyna właściwa droga i oczywiście wszystko dla ich dobra…
Amatorzy zabaw w piasku już dawno wyrośli…
I teraz inaczej spędzają czas…
A tu akurat nieco inny rejon - bo koło parku. Tu linia opuszczenia kamienicy przebiega pionowo... Fryzjer się nie wyłamał!
Prześladuje mnie dziś facet w białej czapce. Nie wiem kim jest, ale ciągle wychodzi mi naprzeciw. Gość raczej starszy, nieco przygarbiony, lekko kulejący. W białej czapce z daszkiem, a na niej jakimś czarnym orłem, gryfem, coś w tym rodzaju. Gdy mijam go w pierwszej bramie - nie robi na mnie wrażenia. Ot jakiś dziadek sobie kuśtyka. Gdy mijam go drugi raz, w innej bramie nieopodal - to pomyślałam - “ten to kurde łazi w kółko”. Gdy wpadam na niego trzeci raz - robi mi się dziwnie. No bo przypadek - ale poniekąd dziwny. Po raz kolejny spotykam go znów, ale w rejonie miasta dosyć oddalonym. Ja mam rower. A on znowu wychodzi mi z podwórka naprzeciw. I tym razem jakoś dziwnie przenikliwie patrzy mi w oczy. Siadam na rower i w trybie przyspieszonym oddalam się - uznając zwiedzanie tego rejonu na dziś za zakończone. I tak już miałam stamtąd odjeżdżać. Jakąś godzinę później rozważałam czy jeszcze nie pozapuszczać się w podwórka na ul. Brzezińskiej. Stoję tak z tym rowerem u wlotu ulicy, patrzę na ten rozprażony beton walący dosyć mocno pod górę. I jakoś mi się nie chce. Dużo już kilometrów dziś natrzaskałam, nogi trochę bolą, a do domu jeszcze mam te z 7-8 km. Coś mnie odpychało od tej ulicy. No ale skoro już tu jestem? Tak blisko? Szlag wie kiedy znów akurat mnie tu rzuci. Przemogłam się. Wjeżdżam w pierwsze podwórko. I kto siedzi tam na ławce????? Ten dziadek.. Ten sam… W tej samej białej czapeczce. Nie uśmiechnął się na mój widok. Wbił tylko oczy i siedział jak słup soli. Jak myślicie? Zwiedziłam podwórka Brzezińskiej??
I był to chyba jeden z szybszych moich powrotów do domu. Gdy zziajana wlazłam do klatki schodowej, już w Miechowicach - zrobiło mi się słabo. Przede mną szedł koleś w białej czapeczce! Gdy usłyszał kroki na schodach - to się odwrócił. Ufffff… To był tylko sąsiad!
cdn
Gdzieś na trasie przystaję i robię zdjęcia ściany budynku. Akurat tak wyszło, że jest tam napis dotyczący pewnej drużyny piłkarskiej. Podchodzi do mnie trzech kolesi w kapturach. “Ej ty, ty chyba nie stąd. Komu kibicujesz?” (pamiętam, że ujęli to nieco inaczej, ale teraz nie potrafię odtworzyć dokładnych słów). Mówię im, że nikomu. Chłopaki nie mogą uwierzyć - chodzi na dwóch nogach, ma głowę i ręce - a nie kibicuje?? Co to więc za dziwo? Tłumaczę im więc, że to chyba takie męskie hobby, że baby to zwykle nie interesuje piłka i to że jacyś kolesie za nią biegają. Chłopaki od razu oponują, że to nie tak, wcale nie tak, że oni mają koleżanki co to i szalik noszą, i “przypier*** w ryj jak trzeba”. Mówię im, że widać różne są baby - są i takie co płeć zmieniają i zapuszczają wąsy, ale to chyba nie jest rzecz godna pochwały i naśladowania Tu chyba trafiłam w jakiś czuły punkt. Od razu sypie się stek wyzwisk, obelg i wszelakich innych wyrazów braku szacunku i zrozumienia dla takowego zjawiska A potem pękają ze śmiechu, że muszą zapytać Andżelikę - kiedy zapuszcza wąsy! Andżelika chyba jest jakaś czołową “kibicką” (czy jak to się mówi) w tym rejonie. Na tym etapie, mimo początkowych napięć, rozmowa staje się już taka bardzo miła i koleżeńska. Dopytują co mnie sprowadza w te strony - raczej nie do końca typowe na wycieczkowej mapie Polski. Mówię, że wspomnienia. Tu nieopodal chodziłam do szkoły, nieraz się tu łaziło, piwo po zaułkach piło, a to nawet w piosence było “bo człek wraca tam gdzie pił”. Nikt z ekipy nie zna tej piosenki.. Cóż.. Kaczmarski chyba nie jest zbyt modny w klimatach kibicowskich. Ale fraza z piosenki chłopaków zainteresowała - no bo taka bliska sercu. Jak ktoś nie kojarzy piosenki to link:
Chłopaki domagają się, żebym im znalazła w necie i puściła na telefonie tą piosenkę. Wyciągam więc im pokazać mój 10 letni telefon, któremu jest równie po drodze z internetem jak mnie z drużynami piłkarskimi Chłopaki się trochu ze mnie podśmichują, że “oj tam widzę, że u was na Mechtalu to cieniutko.. A my myśleli, że tu u nas bida!” Trochę ich to chyba dowartościowało, bo zaraz wyciągają swoje smartfony i dość długo, szczerząc zęby, puszczają nimi (tzn. telefonami nie zębami) świetlne zajączki po ścianie kamienicy. No i szukają piosenki. Na pewno nie cała (twierdzą, że sporo tekstu jest przynudne) ale są fragmenty, które ich zachwyciły! Np. “człowiek z pawiem na kolanie dowie się, że żyje”. Od razu wszyscy naraz zakrzykneli - “Kamil! To o Kamilu”. I wyją ze śmiechu pół godziny. I obiecują, że na każdej domówce, gdzie uczestniczy Kamil - będą tą piosenkę puszczać. Od razu umieszczają ją Kamilowi na tablicy na fejsbuku oraz wysyłają do przynajmniej 20 kumpli. No cóż.. Myślę, że Andżelika i Kamil by mnie nie polubili. I mam nadzieję, że nigdy ich nie spotkam. Nawet celowo, na potrzeby relacji, zmieniłam im imiona
Aha! Żegnamy się w miłych nastrojach i rowerkiem odjeżdżam w świat. I uświadamiam sobie - że nie dowiedziałam się komu ekipa kibicowała. Mogę się domyślać, ale wprost jakoś to nie padło… Szalików nie mieli - przy +40 stopniach to chyba nawet tacy ultrasi ich nie noszą
Szyb Witczak można obejrzeć jedynie zza płotu.
Za wieloma budynkami wala się dużo mebli. Całkiem porządne meble! Wygląda jakby je ktoś z okien powyrzucał?
Garaże raczej już nieużywane - przynajmniej w tym sezonie..
Dwie ceglane kamieniczki. Ta opuszczona z jakiejś takiej nietypowej żółtej cegły?
Chyba kiedyś tu był sklepik!
Jak widać okna się “kupią”w jednym miejscu - i wolą przebywać w stadzie
Jakiś antymeloman tu działał
I znów ażurowe schody…
A tu zapomnieli powycinać?
Jak widać komuś bardzo zależało na utrudnieniu przechodzenia górą, przez mur…
Zaułek gdzie zatrzymał się czas… Może jedynie to okno trochę burzy kompozycję, bo takie za plastikowe?
Drzwi, które otworzył mi wiatr… Chyba wiatr… Dwukrotnie.. Więcej tego dnia wiatru nie widziano... Musiał mieszkać wyłącznie w tej bramie…
Tu podobna brama - ale bez zasiedlającego ją wiatru. I z innym schodowym deseniem otworków.
Kamieniczki zjadane przez zieleń… To chyba zemsta za to, co się robi z roślinami na osiedlach… Biorą odwet!
Takie chodniki lubię!
Jedna ze spokojniejszych bytomskich uliczek. Jedno z tych miejsc, gdzie wydaje się, że zabiegany i wyjący hałasem świat tak naprawdę nie istnieje… Że był tylko jakąś ułudą i przebiciem z piekła.. No bo przecież wszystko, co jest wokół, wypełnia tylko cisza, z rzadka przerywana brzękiem jakiejś zagubionej pszczoły!
Te pszczoły to jednak nie były zagubione… One dobrze wiedziały co chcą w życiu. One leciały do malw. Ja niby pszczołą nie jestem, ale malwy też mnie ciągną jak magnes! O ile świat byłby piękniejszy, gdyby każdą tuję można zmienić w malwę! Albo przynajmniej co drugą (a każdego psa w kota!
Widzimy różne losy dwóch balkoników… A zaczynały pewnie podobnie….
Praca wre…
Ileż różnych wejść do tajemnych schowków!
Nagarażowy gołębnik.. Gołębi już chyba nie ma, ale jest za to bilbord.… Smutny znak czasu...
Jakoś partery najczęściej są opuszczone..
Na sprzedaż...
Tu jakiś blaszany książe po czerwonych dywanach wyjeżdża!
Kamieniczka urwana w połowie… W ogóle dużo pustki tu przy Witczaka… Chyba w ciągu ostatnich 20 lat to połowa kamienic zniknęła…
Te jeszcze stoją - ale jak długo im się to uda?
Brodząc w trawach po pas..
A tu maleńka kamieniczka! Jak dla krasnoludków. Wciśnięta pomiędzy duże i mruga żółtymi okienkami!
Brukowane podwóreczko z gatunku cienistych. I tylko szum liści… Nie! Nie tylko… Ktoś jeszcze gra na trąbce.. Albo na rogu? Nie zidentyfikowałam.. Czy z któregoś z mieszkań? Czy gdzieś zza murku? Miałam kiedyś sen.. Że szłam za głosem trąbki i wleciałam go kanału.. Nie idę więc szukać źródła melodii.. Tu też słychać!
Oj Roger… Coś ty odpierdzielił??? Dla wielu to tylko gryzmoł i objaw wandalizmu… A być może czai za tym historia godna opisania? Tylko jej nie znamy?
A tu podwórko inne niż wszystkie. Mała kamieniczka przylepiona do dużej. Kominy jak kiełki na wiosnę pną się ku słońcu… Czy to tylko po to, aby nie dymić tym dwóm samotnym okienkom, zabłąkanym na bezkresnej, równej ścianie? A w ślady kominów już suną brzózki! Jeszcze parę lat i dorównają im wzrostem!
Czy tylko mi wiruje w oczach? A poziom czy perspektywa przestają mieć znaczenie i okazują się być kwestiami całkowicie umownymi i wymyślonymi..
I teraz pytanie - to zielone.. Ono celowo tak wisi? Czy kiedyś było jakoś podparte?
Jedno podwórko, a tyle pytań, tyle wątpliwości, tyle spostrzeżeń, tyle miejsc “za które można się zaczepić wyobraźnią..”
W krainie, gdzie jeszcze każdy balkon może być inny. Gdzie jeszcze nie wtłoczono ludzi w szablony, jednocześnie przekonując ich, że to jedyna właściwa droga i oczywiście wszystko dla ich dobra…
Amatorzy zabaw w piasku już dawno wyrośli…
I teraz inaczej spędzają czas…
A tu akurat nieco inny rejon - bo koło parku. Tu linia opuszczenia kamienicy przebiega pionowo... Fryzjer się nie wyłamał!
Prześladuje mnie dziś facet w białej czapce. Nie wiem kim jest, ale ciągle wychodzi mi naprzeciw. Gość raczej starszy, nieco przygarbiony, lekko kulejący. W białej czapce z daszkiem, a na niej jakimś czarnym orłem, gryfem, coś w tym rodzaju. Gdy mijam go w pierwszej bramie - nie robi na mnie wrażenia. Ot jakiś dziadek sobie kuśtyka. Gdy mijam go drugi raz, w innej bramie nieopodal - to pomyślałam - “ten to kurde łazi w kółko”. Gdy wpadam na niego trzeci raz - robi mi się dziwnie. No bo przypadek - ale poniekąd dziwny. Po raz kolejny spotykam go znów, ale w rejonie miasta dosyć oddalonym. Ja mam rower. A on znowu wychodzi mi z podwórka naprzeciw. I tym razem jakoś dziwnie przenikliwie patrzy mi w oczy. Siadam na rower i w trybie przyspieszonym oddalam się - uznając zwiedzanie tego rejonu na dziś za zakończone. I tak już miałam stamtąd odjeżdżać. Jakąś godzinę później rozważałam czy jeszcze nie pozapuszczać się w podwórka na ul. Brzezińskiej. Stoję tak z tym rowerem u wlotu ulicy, patrzę na ten rozprażony beton walący dosyć mocno pod górę. I jakoś mi się nie chce. Dużo już kilometrów dziś natrzaskałam, nogi trochę bolą, a do domu jeszcze mam te z 7-8 km. Coś mnie odpychało od tej ulicy. No ale skoro już tu jestem? Tak blisko? Szlag wie kiedy znów akurat mnie tu rzuci. Przemogłam się. Wjeżdżam w pierwsze podwórko. I kto siedzi tam na ławce????? Ten dziadek.. Ten sam… W tej samej białej czapeczce. Nie uśmiechnął się na mój widok. Wbił tylko oczy i siedział jak słup soli. Jak myślicie? Zwiedziłam podwórka Brzezińskiej??
I był to chyba jeden z szybszych moich powrotów do domu. Gdy zziajana wlazłam do klatki schodowej, już w Miechowicach - zrobiło mi się słabo. Przede mną szedł koleś w białej czapeczce! Gdy usłyszał kroki na schodach - to się odwrócił. Ufffff… To był tylko sąsiad!
cdn
Jeśli chodzi o LP, to próbowałem nalewek produkowanych w różnych miejscach i przez różnych leśników. Wszystkie były dobre.Brzost pisze:Był taki leśniczy w jednym z nadleśnictw RDLP Radom
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Istnieją dwa główne rodzaje podwórek. Te na wpół opuszczone, pełne chaszcza i objęte mniej lub bardziej malowniczą rozpierduszką. Oraz te wyremontowane na błysk, wymalowane, cuchnące świeżą farbą, wydarte do ziemi z roślinności i zalane betonem według najnowszych standardów. Ja odnalazłam również te trzecie. Jakoś najbardziej wpadły mi w oko i ujęły za serce. Podwóreczka zagospodarowane, zaopiekowane z inicjatywy oddolnej. Gdzie niekoniecznie została włożona zaraz wielka kasa, ale widać pomysł i poświęcony czas. Gdzie liczy się głównie chęć okolicznych mieszkańców. Bo podwórka, zarówno te zruinowane jak i te odnowione, są cholernie powtarzalne. Widać zarówno popadanie w chaos jak i uleganie generalnym remontom piszę się przez kalkę, raczej bez specjalnego indywidualizmu...
A każde z tych czterech napotkanych - było inne i zapadające w pamięć. Każde było sobą i opowiadało jakąś historię o swoich gospodarzach.
Na Brzezińskiej, to w ogóle ktoś zaszalał! Przykład co można zrobić ze starego muru. Część bluszczu jest prawdziwa - a część namalowana. Dodano również okienka, okienniczki, balkoniki, latarenki - a nawet rower! Wokół pełno zarośli, krzewów, pnączy. Są ławeczki i chyba nawet mała fontanna! Jak mini ogród botaniczny w środku miasta.
Przy opuszczonej kamienicy na Siemianowickiej - wypielęgnowany ogródek. Drzewka, trawa, tuje, pnącza wspinające się na stare mury. I trzciny w kępach. Specjalnie tu przywiezione. Pomalowane opony, dużo kolorowych kwiatków. Widać, że ktoś to miejsce lubi.
Obok garaże i kilku panów coś tam majsterkuje. Tata do nich macha i chwali ogródek. Panowie puchną z dumy. Mam wrażenie, że ten ogródek to ich oczko w głowie. No i godzina nie nasza! Oj gaduły straszne! Ale rozmawia się tak miło! Kilka opowieści zapada mi szczególnie w pamięć. “Te pnącza to chmiele. Wiecie kto je tu posiał? Żule! Skręcają w bramę, sikają pod ścianą. A wcześniej pochlali piwa. W ich żyłach i moczu płynie więc prawie sama zupa chmielowa! Jak sikają to sieją! I chmiele rosną na potęgę! Co roku jest ich więcej!”
Albo kolejna opowieść: “Z dwa lata temu to było. Młode małżeństwo jedzie autem. Zatrzymali się przed przejazdem kolejowym w Bańgowie. Szlabany opadły, pociąg nie jedzie. A babce chce się strasznie siku. Nie wytrzyma do domu. Już wieczór, ciemno, idzie w krzaki. I nagle jej mąż słyszy - “Auuuuu, ratunku!” A tam nastąpił atak. 17 ran kłutych! Gość biegnie: “Ania! Żyjesz? Co z tobą?” A Ania słabym głosem postękując “K… siadłam na jeżu!”
To też gdzieś w tym rejonie. Nie pamietam jaka ulica. Też zielono, wysoki mur porasta bluszcz. Ławeczki, stolik, grill. Wszystko pod czujnym okiem krasnoludka!
Na Korfantego brama pomalowana przez czas w moro prowadzi w podwórko. Nic nie podejrzewając włazimy…
A tam ogród! Mimo braku dostępu do ziemi (całościowo betonowe podłoże) udało się sprowadzić tu zieleń - drzewka i kwiaty siedzą w donicach. Zaułek z huśtawką, basenikiem, klombami, szafkami, kolorowymi ozdobami i obrazkami na ścianach! Jakoś od razu tak wesoło i przyjaźnie!
Nawet stare zabawki odnalazły tu bezpieczną przystań!
Tak mało trzeba, aby podwórko wśród na wpół opuszczonych kamienic stało się takie przytulne. A może właśnie tak dużo?? Bo trzeba chcieć - a to jest chyba najtrudniejsze!
A każde z tych czterech napotkanych - było inne i zapadające w pamięć. Każde było sobą i opowiadało jakąś historię o swoich gospodarzach.
Na Brzezińskiej, to w ogóle ktoś zaszalał! Przykład co można zrobić ze starego muru. Część bluszczu jest prawdziwa - a część namalowana. Dodano również okienka, okienniczki, balkoniki, latarenki - a nawet rower! Wokół pełno zarośli, krzewów, pnączy. Są ławeczki i chyba nawet mała fontanna! Jak mini ogród botaniczny w środku miasta.
Przy opuszczonej kamienicy na Siemianowickiej - wypielęgnowany ogródek. Drzewka, trawa, tuje, pnącza wspinające się na stare mury. I trzciny w kępach. Specjalnie tu przywiezione. Pomalowane opony, dużo kolorowych kwiatków. Widać, że ktoś to miejsce lubi.
Obok garaże i kilku panów coś tam majsterkuje. Tata do nich macha i chwali ogródek. Panowie puchną z dumy. Mam wrażenie, że ten ogródek to ich oczko w głowie. No i godzina nie nasza! Oj gaduły straszne! Ale rozmawia się tak miło! Kilka opowieści zapada mi szczególnie w pamięć. “Te pnącza to chmiele. Wiecie kto je tu posiał? Żule! Skręcają w bramę, sikają pod ścianą. A wcześniej pochlali piwa. W ich żyłach i moczu płynie więc prawie sama zupa chmielowa! Jak sikają to sieją! I chmiele rosną na potęgę! Co roku jest ich więcej!”
Albo kolejna opowieść: “Z dwa lata temu to było. Młode małżeństwo jedzie autem. Zatrzymali się przed przejazdem kolejowym w Bańgowie. Szlabany opadły, pociąg nie jedzie. A babce chce się strasznie siku. Nie wytrzyma do domu. Już wieczór, ciemno, idzie w krzaki. I nagle jej mąż słyszy - “Auuuuu, ratunku!” A tam nastąpił atak. 17 ran kłutych! Gość biegnie: “Ania! Żyjesz? Co z tobą?” A Ania słabym głosem postękując “K… siadłam na jeżu!”
To też gdzieś w tym rejonie. Nie pamietam jaka ulica. Też zielono, wysoki mur porasta bluszcz. Ławeczki, stolik, grill. Wszystko pod czujnym okiem krasnoludka!
Na Korfantego brama pomalowana przez czas w moro prowadzi w podwórko. Nic nie podejrzewając włazimy…
A tam ogród! Mimo braku dostępu do ziemi (całościowo betonowe podłoże) udało się sprowadzić tu zieleń - drzewka i kwiaty siedzą w donicach. Zaułek z huśtawką, basenikiem, klombami, szafkami, kolorowymi ozdobami i obrazkami na ścianach! Jakoś od razu tak wesoło i przyjaźnie!
Nawet stare zabawki odnalazły tu bezpieczną przystań!
Tak mało trzeba, aby podwórko wśród na wpół opuszczonych kamienic stało się takie przytulne. A może właśnie tak dużo?? Bo trzeba chcieć - a to jest chyba najtrudniejsze!
Do odwiedzenia podwórek przy ul. Brzezińskiej mieliśmy póki co trzy podejścia Raz wypłoszył mnie stamtąd tajemniczy dziadek w białej czapce - pisałam o tej postaci pod koniec jednej z poprzednich relacji. Kolejny raz przemknęliśmy tamtędy ze znajomymi, ale dosłownie przebiegliśmy ulicą w 5-10 minut, bo bardzo się już spieszyłam do domu. Jesienią zahaczyliśmy jeszcze kawalątek tej ulicy na spacerze z rodzicami i kabakiem, ale wszyscy byli już zmęczeni i nie chcieli kontynuować wycieczki. Trzeba będzie zatem kiedyś wrócić na dokładniejsze poszwendanie się, a nie tylko dziki galop. Ulica ta jest wyjątkowo ciekawym miejscem na mapie Bytomia - ze względu na dużą ilość zachowanych starych, poniemieckich napisów na ścianach kamienic. Tu jest tego taka masa!
Nie mogę sobie odmówić zajrzenia, choć na chwilkę, w czeluście tej kamienicy!
Ten górny napis to chyba nawet jakimś gotykiem wymalowali!
Wnętrza parteru.
Te szyny na podłodze to chyba jakieś sztaby dla wzmocnienia konstrukcji budynku? Bo pociąg to tu chyba raczej nie jeździł
Z drugiej strony budynku wydłubana w pustakach dziura wyprowadza nas na podwórko.
Całe jest zasypane gruzem, dechami, starymi meblami i niesamowicie gęsto zarosłe. Nie widać podłoża! Cieżko wręcz oszacować czy podwórko jest (było) trawiaste? Czy może wybetonowane?
Stan sufitów powoduje, że rezygnuje ze wspinaczki na wyższe kondygnacje kamienicy. Pewnie się da, ale trochę się boję, że to się wszystko obwali. Poza tym, jak pisałam wyżej - dziś nietypowo, wszystko w pośpiechu. Jak ja nienawidzę się spieszyć!
A z zewnątrz kamienica wygląda całkiem porządnie! W życiu bym nie powiedziała, że w środku aż taka demolka!
Drugie podwórko na tej ulicy, gdzie, nieco w biegu, wsadziłam łeb. Jak widać i tu dziura pozwoliłaby zwiedzić wnętrza kamienicy - acz obawiam się, że tylko kabak by się zmieścił
Nowatorski sposób na suszenie prania - prosto na ścianie! tzn. jak sobie poradzić nie posiadając balkonu!
Skądinąd bardzo ładna sukienka!
Przytulone (lub wręcz wkomponowane w kamienice) kapliczki. Jacyś religijni ludzie musieli tu mieszkać. Na innych ulicach jakoś tego nie widziałam.
Kwiaty! Dużo kwiatów!
Zakaz wstępu… no właśnie czego wprowadzać tu nie wolno? To pies? Koza? Lama?
Widać odcisk nieistniejących już pokoi…
Solidny mur… jakiś taki wręcz za gruby? Czy to może też fragment kamienicy, której juz nie ma?
Gdzieś na ulicy w najbliższym rejonie..
Wrócę tu jeszcze! Tak na spokojnie.. Bo pośpiech to mój najgorszy wróg... Widać nie do trzech - ale do czterech razy sztuka!
cdn
Nie mogę sobie odmówić zajrzenia, choć na chwilkę, w czeluście tej kamienicy!
Ten górny napis to chyba nawet jakimś gotykiem wymalowali!
Wnętrza parteru.
Te szyny na podłodze to chyba jakieś sztaby dla wzmocnienia konstrukcji budynku? Bo pociąg to tu chyba raczej nie jeździł
Z drugiej strony budynku wydłubana w pustakach dziura wyprowadza nas na podwórko.
Całe jest zasypane gruzem, dechami, starymi meblami i niesamowicie gęsto zarosłe. Nie widać podłoża! Cieżko wręcz oszacować czy podwórko jest (było) trawiaste? Czy może wybetonowane?
Stan sufitów powoduje, że rezygnuje ze wspinaczki na wyższe kondygnacje kamienicy. Pewnie się da, ale trochę się boję, że to się wszystko obwali. Poza tym, jak pisałam wyżej - dziś nietypowo, wszystko w pośpiechu. Jak ja nienawidzę się spieszyć!
A z zewnątrz kamienica wygląda całkiem porządnie! W życiu bym nie powiedziała, że w środku aż taka demolka!
Drugie podwórko na tej ulicy, gdzie, nieco w biegu, wsadziłam łeb. Jak widać i tu dziura pozwoliłaby zwiedzić wnętrza kamienicy - acz obawiam się, że tylko kabak by się zmieścił
Nowatorski sposób na suszenie prania - prosto na ścianie! tzn. jak sobie poradzić nie posiadając balkonu!
Skądinąd bardzo ładna sukienka!
Przytulone (lub wręcz wkomponowane w kamienice) kapliczki. Jacyś religijni ludzie musieli tu mieszkać. Na innych ulicach jakoś tego nie widziałam.
Kwiaty! Dużo kwiatów!
Zakaz wstępu… no właśnie czego wprowadzać tu nie wolno? To pies? Koza? Lama?
Widać odcisk nieistniejących już pokoi…
Solidny mur… jakiś taki wręcz za gruby? Czy to może też fragment kamienicy, której juz nie ma?
Gdzieś na ulicy w najbliższym rejonie..
Wrócę tu jeszcze! Tak na spokojnie.. Bo pośpiech to mój najgorszy wróg... Widać nie do trzech - ale do czterech razy sztuka!
cdn