Mała dykteryjka... Z życia wzięta.... Rok 1984, mój tata był nadleśniczym. Wylądował u nas myśliwy dewizowy, prawdziwy biznesmen prowadzący firmę "produkującą" autostrady. Któregoś wieczora padł z jego ust pytanie:Podejźrzon pisze:Że bawicie się wyśmienicie to widać i czuć. Pytanie ilu w zielonych pojawiło by się w lesie, gdyby nie dano im zarobić tych ośmiu tysi...
- ile zarabiasz jako nadleśniczy?
+ jakieś 45 tys zł
- ile zarabia zastępca?
+ około 40 tys zł
- a główny księgowy?
+ podobnie
- a ile zarabia człowiek pracujący fizycznie w lesie?
+ mowa o drwalu (pilarzu)?
- tak
+ około 80-90 tys zł
Długa chwila konsternacji i pytanie:
- to niemożliwe....
+ ale tak jest...
- ilu zatrudniasz pracowników?
+ około 220-stu
-i twój podwładny ma więcej od ciebie?
+ tak
- to niemożliwe...
Następuje okazanie kilku list płac, nazwisk i niemiecki biznesmen komentuje to tak:
" Absurd, total verrückt, unmöglich"
Wracając do tematu... Pracuję w ALP 32 lata, pracowałem w 4-ech n-ctwach, dwóch dyrekcjach i zawsze czerpałem przyjemność z wykonywanej pracy. Bywały lata bez nagród, z pracą na deputacie pozwalającą na zakup mebli za kontraktowane zboże itp. 30 km rowerem po leśnictwie było standardem, jazda motocyklem przy -20 st. C też się zdarzało.... Małżonka pomagała robić szacunki, dzieci liczyć tropy do inwentaryzacji, sobotnie sporządzanie WOD z zrębu bez komputera i przez trzy kalki, zapychanie WSK-i w deszczu.... I w tym momencie śmiesz mówić o pojawieniu się w lesie w zależności od otrzymanej kasy? Za przeproszeniem cytuje : "W d...e był, g...o widział"....