Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz

O miejscach, które zwiedziliście, o których chcecie opowiedzieć...

Moderator: Moderatorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Ktoregos dnia, a jest to chyba sroda, dzwoni Drago. “Jutro bedzie prom!”. Pytam o ktorej godzinie. “Oj tego nikt nie wie”. No pieknie, znow sie zaczyna! :) Na wszelki wypadek juz dzis jedziemy do Burgas kupic bilety. Bilet wyglada jak paragon i okazuje sie, ze zostalo na nim wydrukowane, ze na prom wchodzimy faktycznie w trojke- ale pieszo! Dobrze ze spojrzalam! Halo- a gdzie skodusia? Koles bez mgnienia oka dopisuje na owym paragonie dlugopisem, “auto skoda zielona+ nr rejestracyjny”. Niesmialo pytam czy nie mozna by tego jeszcze raz wydrukowac. “A po co? Jest napisane co trzeba”. No coz.. Takie maja zwyczaje to w porzadku. Mamy wiec wciaz nadzieje ze skodusia jedzie z nami do Gruzji.

Plan jest taki, zeby stawic sie jutro w Burgas kolo poludnia, wiec szukamy miejsca na nocleg gdzies blisko. Na poludnie od miasta, w rejonie wsi Atija jest dlugi kawal wybrzeza wykorzystywany pod dzikie biwakowiska. Z drogi szybkiego ruchu w rejonie jakis wojskowych zabudowan trzeba skrecic w wąski pas polamanego asfaltu, ktory potem caly czas biegnie rownolegle do glownej szosy. Jedziemy wiec sobie podskakujac co chwile na muldach a kilkanascie metrow od nas smigaja auta z predkoscia o 100km/h wiekszą. Tak blisko a tak daleko, dwie drogi dwa swiaty…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Od tej naszej drogi co chwile odbijaja gruntowe wertepy albo wrecz blotniste koleiny w strone morza. Mijamy wiele ladnych miejsc ale w ¾ skodusia nie jest w stanie wjechac bez ryzyka zostania tam juz na zawsze. W koncu docieramy na plaze i rozkladamy sie kolo przyczepy z wielkim pomaranczowym namiotem z brezentu. Zamieszkuje ją Bulgar w srednim wieku. Połowe popoludnia czysci szmatka przyczepe, poprawia mocowania namiotu, wygladza muldy kolo stolika a wieczorem zapala lampe zewnatrzna, wsiada w samochod i odjezdza. Do rana nie wrocil. Dzis cala plaza az po horyzont byla tylko nasza.. Obserwujemy wyplywajace z portu statki. Jutro pewnie bedziemy z takowego patrzec na to nasze miejsce biwakowe. Zastanawiamy sie czy nasz prom bedzie taki jak te co widzimy, czy moze wiekszy/mniejszy/innoksztaltny?

Obrazek

Obrazek

Dzis wyjatkowo zerwal sie wiatr. Nadal jest upalnie, ale bardzo przyjemnie i swiezo. Jest to duza odmiana po dusznych, ciezkich upalach ktore towarzysza nam od trzech tygodni. Kombinujemy wiec jak przyszpilic namiot do piasku zeby nie odlecial. Jak zwykle w takich sytuacjach przychodza nam z pomoca wyrzucone przez kogos butelki plastikowe, ktore napelnione piaskiem beda robic za balast.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nad morzem mozna znalezc kawalki roznych muszli. Toperz znajduje cos takiego. Okazuje sie ze swietnie pasuje jako pierscionek. Nigdy nie lubilam tej odmiany bizuterii ale ten okaz jest zarąbisty! Przefajne znalezisko! Mialam obawy, ze szybko sie rozleci. Ale mimo codziennego noszenia, prania w nim, łamania gałezi i wykonywania innych prac- przetrwal i wrocil do Polski.

Obrazek

Obrazek

Wieczorem rozpalamy ognisko. Ostatnie bulgarskie ognisko tego roku. Mamy grzanki i gruszkowa rakije, ktora nie jest za szczegolna, ale innej nie mamy ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Kolo 13 pojawiamy sie w porcie. Prom jest juz podstawiony i sobie stoi. Miedzy portowym szlabanem a włazem na poklad sa dwie budki gdzie trzeba isc pokazac paszporty. Jest tez graniczna kontrola celna, ale jako ze tu wszyscy przywykli raczej do tirow to skodusia budzi jedynie rozbawienie. Zagladaja tylko do bagaznika “zeby sprawdzic czy tam uchodzca nie siedzi”, choc oni chyba w ta strone nie podrozuja. Potem sie ładujemy na prom gdzie sie wjezdza po takich smiesznych rampach. Maja tu osobny poklad na tiry i na auta osobowe. Skodusia zostaje przypieta tasmami obok dwoch wypasnych terenowek, na bulgarskich i rosyjskich blachach oraz meroli bez rejestracji jadacych chyba na handel.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Caly prom ma 8 pieter i jest bardzo elegancki - wyglada raczej jak wypasny hotel, mało przypomina waląca rybą i wodorostem krype z moich marzen. Gdzie “smierdzacy rybą koc, fale bijace o poklad i bosmana zdarty glos”? ;) Ale coz zrobic, tylko takie tu plywaja i nie ma na co narzekac. Grunt ze prom jest. I zeby jeszcze chcial poplynac.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Bilety mozna kupic rowniez na promie u kapitana. Nasz bilet oczywiscie tez jest wazny. Wogole jakos tak wszystko jest tu na luzie, bez pospiechu i napinki. Wszystko sie da, wszystko jest dobrze, wszystko mozna dogadac. Kapitan nam nawet pozwala w czasie rejsu chodzic pod poklad do skodusi, mimo ze oficjalnie jest to zabronione na wszystkich promach.

Nasz pokoj sklada sie z dwoch par lozek pietrowych i korytarzyka gdzie nawet udaje sie wepchnac kabacze lozeczko. Jest tez kibel na stanie, ale z racji na owo lozeczko bardzo ciezko do niego wejsc bo pozostaje 20 cm szpara na wslizgniecie sie i trzeba mocno wciagac brzuch. W pokoju jest tez glosnik przez ktory kapitan oglasza rozne madrosci. Glosnik trochu charczy wiec nie zawsze wszystko rozumiemy, choc kapitan stara sie mowic bardzo wyraznie.

Obrazek

Obrazek

Jest stolowka gdzie 3 razy dziennie wydawane sa posilki. Jest bar gdzie mozna kupic piwo i wino. Piwo mozna kupic tez z automatu na zetony. Zetony pozyskujemy u kapitana za cene rownowarta 4 zl. Jeden zeton, jedno piwo. Na kolacje dostajemy pyszna smazona rybe albo kilka mięs do wyboru, zupe, surowki, kieliszek czerwonego wina i batonik. Obiady wygladaja podobnie jak kolacje tylko bez wina. Karmia ogolnie bardzo dobrze.

Obrazek

Mozna wyjsc na poklad, ktorego dwa pietra sa udostepnione do spacerowania i siedzenia. Sa trzy ławki i chyba dwa krzesla wiec kto pierwszy ten lepszy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niektorzy twierdza ze wyjezdzajac z dzieckiem trzeba zabierac ze soba tonę zabawek. Tymczasem najlepsze zabawki zawsze sa wsrod nas :)

Obrazek

Z pokladu mozna sobie obserwowac miasto. Odlegle blokowiska zamykajace horyzont i atrakcje portowe ktore zwykle sa niedostepne do zwiedzania. Z bliska zatem gapimy sie na zurawie, na zaladunek kontenerow na inne statki, na wielkie rury ktore przysypuja jakis wegiel czy zwir, na nieznane maszyny, na uwijajacych sie marynarzy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Prom caly czas stoi na silniku a rura wydechowa wychodzi na poklad, wiec zapach jest fajny, takiego nie calkiem spalonego oleju. Zupelnie jak na łodzi Wiktora z ktorym kiedys plywalismy po delcie Dunaju, tylko tak 10 razy bardziej intensywny aromat!

Poki co na promie jest dosc malo ludzi. Ucinam sobie pogawedke z jednym z kierowcow, miejscowy, Bulgar, gdzies z polnocy. Mowi ze na jego nos to nie wyplyniemy szybko, on szacuje tak 2 w nocy. Skad takie domysly? Gosc nie wie, twierdzi ze czuje w kosciach. Szlag wie czemu, moze wtedy morze jest przychylniejsze? To samo pytanie zadaje kapitanowi, ktory z radosnym usmiechem rozklada rece- “Tego nie wie nikt”.

Po kolacji zagaduje nas trzech Azerow- Rasim, Kamran i Ajaz.

Obrazek

Zaczepiaja oczywiscie kabaka, dajac jej batonik. Gdy mowie ze trudna sprawa bo tam sa dopiero dwa zęby, to twierdza ze najwyzej zje mamusia, a jak nie lubie slodyczy to moze choc siadziemy z nimi do stolu i napijemy sie wina (nie jest brane wogole pod uwage ze ktos moze nie lubiec wina ;) ) Wino jest azerskie i calkiem dobre mimo ze biale. Pytaja gdzie jedziemy, wiec mowimy ze Gruzja (o Armenii nie wspominamy bo i po co). Kierowcy z uznaniem cmokaja: “tak Gruzja to piekny kraj, ale czemu nie Azerbejdzan?”. Tlumacze ze wiza, ze drogo, ze zalatwianie. To rozumieja choc oferuja sie nas przemycic ciezarowka bez wizy, jeden nawet chce pokazac zaraz wnetrze kontenera ze bedzie nam tam wygodnie. Zachwalaja kapiele w ropie naftowej, ze Baku jest piekniejsze od Paryza a Kazbek i Elbrus moga sie schowac przy tym ich Bazardziuziu, mimo ze jest nizsze. I ze kazdy nas tam ugosci szaszlykiem, wodki poleje, w domu przenocuje, ze lubia imprezowac na przyrodzie,a zwlaszcza przy zrodelkach, ze pija za duchy przodkow i zapewne tak wspanialego miejsca jeszcze nigdy w zyciu nie spotkalismy. Hmmm.. zaraz staje mi przed oczami inny kaukaski kraj idealnie pasujacy do opisu, ale o nim nasi znajomi ani slowem nie wspominaja.. Wiec i ja milcze.. ;) Dostajemy od nowych znajomych tez kostke twardego, strasznie slonego sera, ponoc ich miejscowy przysmak pod wino, piwo i wodke a na sucho spozywac nie wypada (bo duchy przodkow sie obraza i moze wystapic rozstroj zoladka).

Obrazek

Chlopaki jezdza ciezarowkami na dalekie trasy bo takie sa najlepiej platne. W Polsce tez byli, wymieniaja miasta przez ktore jechali. Teraz jada z Rosji do Azerbejdzanu. Ciesza sie tym promem. Zamiast krecic kolkiem to maja trzy dni (tak sie im jeszcze wydaje) gapienia sie w morze, picia wina i zarcia pod nos. Wczasy! Tak… Tirowcy bez wzgledu na nacje sa zgodni- uwielbiaja promy! Plynie tez Józef, Łotysz o polskim pochodzeniu. Podobnie jak Azerowie mial normalnie przekraczac granice rosyjsko-gruzinska kolo Kazbegi i dalej podążac droga wojenna. Ale zeszlo osuwisko, 800 metrow drogi szlag trafil, sa ponoc tez jakies ofiary w ludziach. Po rosyjskiej stronie tez sa jakies utrudnienia, Terek wezbral i drogi pozrywal. Pojechali wiec do Noworosyjska, stamtad do Bulgarii promem i teraz z Bulgarii do Gruzji. Troche brzmi to bez sensu, ale bezposrednich promow z Rosji do Gruzji nie ma.

Podchodzi tez Gruzin i pokazuje na telefonie zdjecie swojej coreczki. Jak klon kabaka, tylko wloski ciemniejsze. Naprawde gdyby bylo w czapeczce istnialaby duza szansa podmienienia! Inni tez zagaduja i wymieniaja imiona swojego licznego potomstwa i wnukow. Najwieksza czeredke ma jeden Gruzin- 9 sztuk. Zwykle 3-4. Wiekszosc powtarza nam: “nie przejmujcie sie, nastepny napewno bedzie chlopiec”, “ja tez mam najstarsza coreczke, juz odchodzilem od zmyslow a tu prosze, potem trzy chlopy jak deby”.

Na pokladzie spotykamy Paszę, Ormianina. Mieszka ponoc w bloku z widokiem na Ararat. Cieszy sie jak dziecko gdy wymieniamy miejsca z jego kraju gdzie bylismy. Najbardziej jest rozradowany gdy wymieniamy Karmraszen- malutka wioske w ktorej urodzila sie jego mama! Przestrzega nas ze jedno przejscie graniczne Gruzja/Armenia jest zamkniete ze wzgledu na remont, to kolo Alaverdi. Trzeba wiec jechac na Ahalkalaki i Giumri. Pyta tez potem o czym rozmawiamy z Azerami. Gdy mu mowie ze o goscinnosci kaukaskich narodow, ktore lubia imprezy, wodke i szaszlyki to ma glupia mine…

Obrazek

Poznajemy tez rodzinke z Norylska- Katja, Dawid i ich 4 letni synek Ławrentin. Teraz jada do babci do Gruzji, a wogole duzo podrozuja po egzotycznych krajach. Jak syn mial 5 miesiecy to byli na Kubie. Rok pozniej w Afryce. Wogole kazdego roku prawie jezdza do Afryki. W opowiesciach zaprzeczaja mojej wizji Norylska tzn zgadza sie ze jest to przemyslowe miasto i na polnocy, ale ponoc wcale nie ma tam duzo ruin, wszystkie zaklady przemyslowe i kopalnie swietnie dzialaja, ludzie stamtad nie uciekaja i wcale nie jest zimno bo klimat jest suchy. Przy -20 mozna chodzic bez czapki, a gdy w swoim klasycznym stroju zimowym pojechali do Gruzji to cholernie zmarzli przy -5. Wedlug calej rodzinki Norylsk to wogole “perla polnocy”. Ogladalam kilka filmikow o Norylsku i obraz tam prezentowany dotyczyl jakiegos krancowo innego miasta. A moze sa dwa Norylski? Katja pokazuje nam tez na tablecie zdjecia swojego synka gdy byl w wieku kabaka a potem ujecia z roznych podrozy. Opowiada tez o promie ktorym plyneli pol roku temu z Jordanii do Egiptu. Mial plynac 6 godzin a wyszlo 12. Na pokladzie byl tlum, na lawkach brakowalo miejsc, ludzie siedzieli na swoich bagazach i na podlodze. Wszedzie lazilo jakies robactwo, ktore wpelzalo do plecakow. Nie dawali nic do jedzenia i picia. Byly ciagle kolejki do kibla ktory stanowila wielka dziura prowadzaca az do morza. Katja ponoc obiecala sobie ze juz nigdy nie poplynie promem, ale Dawid ją namowil, ze tu bedzie inaczej.

Obrazek

Co chwile slychac dziwne zgrzyty i metaliczne dzwieki spod pokladu, pewnie kolejne ladunki trafiaja w przepasciste czeluscie plywajacego wiezowca.

Z innym tirowcem, Stiopą, nawiazuje sie rozmowa o ładunkach. Owoce? Osuwiska? On nic nie wie. On jest z Ukrainy i wozi rury. I ponoc prom jest planowo, bo zawsze plywa w czwartki. Przynajmniej kumpel mu tak powiedzial. Czemu z Ukrainy jedzie przez Bulgarie? Ponoc szef firmy przewozowej z Kijowa powiedzial ze tak bedzie bezpieczniej, bo w Rosji moga teraz zle reagowac na ukrainskie blachy, a wogole pętac sie z bardzo drogim towarem (rurami????) kolo Odessy tez nie jest za dobrym pomyslem bo ta Odessa zawsze byla niepewna a teraz tez cos tam sie kłębi. “Wiec co? pojechalem przez Bulgarie. I co? Dostalem dwoch Ruskich do pokoju!”. Wiec Stiopa mi sie chwali jak to dzielnie walczyl na Majdanie, skoro kumplom z kajuty nijak nie moze…

Ogolnie zycie na promie bardzo mi sie podoba. Jest tylko jeden problem- godziny mijaja a za oknami wciaz Burgas…

Budzimy sie w piekny sloneczny poranek. A co za oknami? Burgas oczywiscie! :) Prom stoi gdzie stal i chyba mu tu dobrze. W kolejce po sniadanie tocza sie rozne rozmowy a glowna z nich to kiedy odplyniemy. Szacunki sa rozne i glownie na rozne godziny dnia dzisiejszego. Ktos tam wspomina jakis prom z polnocnych rzek, gdzie czekali tydzien i wrocili skad przyjechali bo prom sie skutecznie zepsul. Popularne sa tez tematy dotyczace burz, wichur, sztormow, wiec co gdzie zalalo, urwalo, zassalo, zasypalo, powywracalo. Niektorzy tez rozwazaja gdzie lepiej trzymac pieniadze za towar- czy przy sobie czy w ukryte w aucie. Zdania sa podzielone. Dzis jest juz zdecydowanie wiecej pasazerow wiec chyba szansa na odplyniecie rosnie. Tiry sa juz upakowane jak ryby w puszce, nie tylko pod pokladem ale i na wierzchu.

Obrazek

Okolo 10 wszyscy wybiegaja na poklad- jedziemy! Fajnie widac portowe urzadzenia, inne statki, falochrony, kormorany, mewy skrzecza.

Obrazek

Obrazek

Jakas łódz plynie rownolegle do nas, chyba nas eskortuja i prowadza we wlasciwa strone. Cos tam pokrzykuja do zalogi.

Obrazek

Jakis czas plyniemy wzdluz wybrzeza. Smiesznie tak obserwowac miejsca gdzie bylismy, zatoczki naszych biwakow. Tu “krokodylowe” plaze kolo Djune, tu dobrze znane opuszczone hotele..

Obrazek

Tu cos dziwnego lezy w morzu- zatopiony statek czy jakies kontenery?

Obrazek

Jakas wypasna willa a w tle radary?

Obrazek

Mijamy tez jakies ciekawe wyspy o ktorych istnieniu nie mialam pojecia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem lądy coraz bardziej błękitnieją, krajobraz sie ujednolica i pozostaje obserwowanie tylko meduz i innych pasazerow.

Obrazek

Przewazaja kierowcy w srednim wieku, o ciemnej karnacji i wygladzie faceta a nie wydepilowanego gogusia o miekkich rączkach niemowlecia. Jedzie tez kilkoro turystow, dwie rodziny z kilkuletnimi dziecmi, kilka dosyc spasionych i krzykliwych ormianskich dziewczat oraz jeden turysta plecakowy z ktorym nikomu nie udaje sie nazwiazac kontaktu- chlopak wyraznie trzyma sie na uboczu i wiekszosc czasu spedza w swoim pokoju- nawet na posilki rzadko przychodzi. Niemowle jest jedno wiec bardzo sciaga wzrok i usmiechy pasazerow. Non stop ktos skrobie za uszkiem, ciagnie za nozke, lub przynosi podarki- to ciasteczka, to jogurciki.. Malenstwo nie pozostaje dluzne i wdzieczy sie do wszystkich niemilosiernie, gugajac, mrugajac oczkami i robiac slodkie minki. Jak jej to zostanie to za 15 lat bedzie wesolo... ;) Strasznie zaluje ze nie mam aparatu, albo lepiej ukrytej kamery ktora moglaby zarejestrowac miny tirowcow jakie robia do kabaka. Jakie wyłupiaste oczy, jakie kląskania jak zaba, chowanie geby w dloniach i wyskakiwanie bokiem, skakanie jak malpy, popiskiwanie cienkim glosem. I to wszystko aby zdobyc usmiech niemowlęcia. Na szczescie kabaczek staje na wysokosci zadania i nie skąpi usmiechu dla nikogo :) Acz na rece do obcych sie troche boi. Jedną Katje wyroznia i u niej na kolanach czy rekach siedzi bardzo ochoczo.

Obrazek

Obrazek

O czym jeszcze gadaja tirowcy? Ze tachograf trzeba ustawic w pozycji “prom”. Jeden ustawil inaczej i teraz sie martwi ze beda klopoty. Zmienic juz nie moze bo ciezarowki sa tak upakowane ze nawet jakby kapitan pozwolil to isc tam byloby niewykonalne.

Rytm dnia wyznaczaja posilki 8-12-18, wedrowki po piwo do baru lub automatu i czasem skaczace delfiny. Jest tego calkiem duzo, jednak swoje akrobacje zapodaja z zaskoczenia, wiec zrobienie ladnego zdjecia jest praktycznie niemozliwe.

Obrazek

Obrazek

Kilku kierowcow rozgrywa na pokladzie mecz pilki noznej. Jestem pelna podziwu, ze mimo dosc ostrej gry pilka nie ląduje w wodzie. Dzieci jezdza po pokladzie na hulajnogach.

Obrazek

Spora czesc czasu tirowcy spedzaja na sali telewizyjnej. Jest kilka programow ktore najstarszy przerzuca pilotem. Migaja seriale brazylijskie, reklamy i jakies wiadomosci. Dochodza do kanalu gdzie leci jakis film o flocie czarnomorskiej. Marynarze dzielnie rozwiazuja jakis problem z woda wdzierajaca sie do kotlowni. Pomruk zadowolenia wypelnia sale. Tym razem ten program zostaje na ekranie.

Pasazerowie maja tez cwiczenia z “bezpieczenstwa” tzn. wszyscy ubieraja kamizelki, gwizdza w zawieszone na nich gwizdki i zawziecie sie fotografuja w tych niecodziennych strojach. Wszyscy sie swietnie bawia. Zaloga oprocz kamizelek ubiera tez kaski. Niemowlak nie dostaje kamizelki.

Obrazek

Tu my z Azerami.

Obrazek

W kolejce do posilkow zauwazamy, ze czasem ludzie nie stoja normalnie jeden za drugim tylko tworza sie wieksze przerwy. Zastanawiamy sie czy to przypadek czy to ma jakis glebszy sens. W czasie obiadu sprawa sie wyjasnia. Jak zwykle puszczaja mnie przodem, zebym nie musiala stac (tak jest tu w zwyczaju wzgledem kobiet). Najpierw przepuszczaja mnie znajomi Azerowie a potem jest wlasnie ta duza przerwa. Azerowie komentuja: “te Zydy pewnie jej nie przepuszcza..”. Dalej stoi dwoch chlopakow z wytatuowanymi na rekach krzyzami. Dokladnie takimi jak opowiadal Aszot , ze maja jego synowie, zeby ich w Rosji nie bili.. Coby na pierwszy rzut oka bylo widac ze mimo ciemnych kaukaskich gęb nie sa Czeczenami. Chlopaki oczywiscie mnie przepuszczaja dalej. Dystansu do Azerow jednak nie zmniejszaja ponizej 3 metrow. Jeden sie odwraca tylko i imituje spluwanie na podloge. Azerowie udaja ze nie widza. Chwile pozniej nabieraja zarcie z tej samej michy i siadaja ostentacyjnie w dwoch skrajnych kątach sali. Poki co nigdy wczesniej nie widzialam Ormian i Azerow razem, na malej powierzchni. Nic dziwnego ze nie wolno im rozgrywac ze soba meczy w pilke nozna na eliminacjach do mistrzostw swiata itp. Ciekawe tez czy kapitan bierze to pod uwage w lokowaniu pasazerow po pokojach…

Zaczynaja nas dochodzic wiesci z Turcji- ze cos znow wybuchlo, ze byl jakis przewrot, ze Erdogana chcieli obalic, ze nie wiadomo kto tam w tej chwili rzadzi, ze granice sa zamkniete, ze lotniska sa zamkniete. Z tej racji nawet nasz prom zmienia trase i plynie tak aby nie wjezdzac na wody terytorialne Turcji. Zwykle ponoc promy trzymaja sie wybrzezy- nasz wali przez srodek morza. Kapitan obwieszcza nam to przez glosniczki. Ale po co wogole? Czy to ma jakies znaczenie jak plyniemy? Tirowcy zaraz wyprowadzaja nas z bledu- jak nie trzymamy sie lądow to nie bedzie zasiegu na komorki! Wieczorem Azerowie okupuja barowy telewizor, kreca pokretlami, biegaja z jakimis kablami. Staraja sie za wszelka cene zlapac tureckie stacje. Pojawia sie na chwile jakis koles w turbanie na tle tureckiej flagi, ale to mgnienie, zaraz ekran zasypuje snieg. Kamran kreci cos tam z tylu pudła i turbaniec wraca na ekran, ale tylko na chwile, potem zastepuja go jakies sceny biegajacych ludzi, ni to zamieszki, ni to jakis pochod. Nasi Azerowie bardzo emocjonuja sie sytuacja w Turcji. Turkow nazywaja bracmi, ale Erdogana szczerze nienawidza. To zly prezydent, trzeba go zmienic- mowia. Sekunduja wojskowym od przewrotu. Telewizor mija grupka przechodzacych Ormian. Patrza na turecki kanał rzucajac w przestrzen: “dziki kraj” i z niesmakiem odwracaja glowy...

Czyli na dzien dzisiejszy nie da sie dojechac do Gruzji inaczej niz promem? Droga przez Kaukaz zamknieta- osuwiska, droga przez Turcje zamknieta- przewrot, droga przez Abchazje zamknieta trwale- nielegalne wtargniecie na teren Gruzji. Lądem mozna tylko przez Rosje i Azerbejdzan? Sie porobilo...

Na stolowce wisi regulamin. Jak zwykle regulaminow nie lubie to ten jest krotki i sensowny. Nie wolno palic w kajutach, mozna palic w barze i na pokladzie. Ludzie do tego sa w stanie sie stosowac. Tu nie wolno, tu wolno. A nie jak np. w polskich pociagach- nigdzie nie wolno. To wiadomo ze przepis jest martwy, ludzie sie nie beda stosowac i wynik jest taki ze nie mozna sie dostac do kibla. Na promie zabronione jest tez pijanstwo. Nie picie alkoholu ale upijanie sie i rozrabianie. Ktos robi bydlo- informacja do firmy i klopoty. Chlopaki wiec codziennie robia flaszke czy buklak wina, normalnie, w barze, przy stole, a nie jak dzieci na koloniach z butelki w skarpecie pod lozkiem. I jakos krzykow, bijatyk czy zwlok lezacych w korytarzach nie ma. Jest jeszcze jeden punkt ktory budzi czasem spore kontrowersje. Czas na promie jest godzine do tylu w stosunku do czasu moskiewskiego. Dwoch chlopakow bardzo sie burzy na to stwierdzenie- przeciez prom plynie z Bulgarii do Gruzji- co do tego maja Ruscy? Czego sie tu tez wpierdzielaja? Ktos z boku pyta- “a wiecie jaki jest czas moskiewski”? “No oczywiscie, godzine sie rozni od naszego” , “No wlasnie. Wy wiecie. I inni tez wiedza. I o to chodzi”.

Kiedy doplyniemy? Tego nie wie nikt. Sa rozne spekulacje, domysly i rozwazania. A poza tym- czy to istotne? Karmią? Karmią. Jest cieplo, jest gdzie spac, na łeb sie nie leje. Jest alkohol. Mozna siedziec, lezec, pic, opalac sie na pokladzie, ogladac telewizje, grac z kumplami w karty, szachy, nardy. Tam gdzie doplyniemy znow otoczy nas pospiech, znow wiekszosc ludzi bedzie starac sie wycisnac dzien jak cytryne, zdążac, zaliczac, doganiac. Tu czas plynie inaczej. Krajobraz pozornie sie nie zmienia, a gapiac sie w dal czesto wpada sie w rodzaj letargu. Do Batumi jeszcze dzien lub trzy. Silnik buczy rownomienie. Przejazd takim promem przydalby sie wielu ludziom, ktorzy nie potrafia sie zatrzymac, ktorzy nawet na sekunde nie umieja zwolnic. I od urodzenia do smierci, gonią sie, zaliczają. Czy to szkola, czy praca, czy urlop- wiecej, dalej, szybciej, wyzej, czesciej. Do Batumi jeszcze kilka dni…

Obrazek

Prom plynie wolniej niz na poczatku. Widac to nawet golym okiem, patrzac na wode i falki. Cos ponoc nie tak jest z silnikiem. Dziala poki co, ale nie pełną parą.. W automacie skonczylo sie piwo... Morze przez wiekszosc trasy jest spokojne, acz kazdego dnia troche inne. Rozni sie kolorem, struktura falek. Czasem jest przezroczyste, a czasem jakies takie mleczno mętne, jakby podswietlone od srodka. Horyzont czasem jest widoczny a czasem wielka połać wody zlewa sie z niebem w jedno. Chmury zbierajace sie na widnokregu tworza rozne dziwne odbicia w wodzie przypominajace pląsające pasy, od ktorych sie troche kręci w glowie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Woda niesamowicie sie nieraz skrzy w sloncu

Obrazek

Zachod slonca tez codziennie jest ciut inny, od pomaranczu i czerwieni az we fiolet, z chmurkami lub bez, ze sloncem zwyklym , kulistym albo przypominajacym wrecz atomowego grzyba.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ktoregos poranka, a chyba bylo to dnia czwartego, okazuje sie ze stoimy. Albo doplynelismy albo silnik sie totalnie zrąbał… Wylazimy na poklad. Wszedzie wokol morze.. Czyli jednak silnik… Po chwili udaje sie wypatrzec na horyzoncie jakis ląd, ktory podejrzewamy o bycie Gruzją. Z mgly wylaniaja sie dziwnoksztaltne budynki na tle ogromnych gor. Tak daleko ze ledwo widoczne.

Obrazek

Obrazek

To samo miasto na zoomie ponad 50

Obrazek

Obrazek

Zaloga mowi ze czekamy. Plotki krążą rozne- od takich ze czekamy na redzie na wejscie do portu, do takich ze to rzeczywiscie silnik i czekamy na holownik ;) Kapitan mowi ze nie wiadomo kiedy bedziemy w Batumi bo nie mozemy nawiazac kontaktu z portem. Od rana nie odpowiadaja a nie mozna tak ot podplynac bez zaproszenia. Pytam ze moze by mozna wyslac kajakiem posła aby nas zameldowal. Kapitan sie smieje ze nie jestem pierwsza osoba ktora to zaproponowala, byli juz nawet ochotnicy. W barze skonczylo sie wino. Posilki nadal sa wydawane, mimo ze juz wczoraj przekroczylismy planowany (standardowy) czas przejazdu. Wieczorem poruszenie na pokladzie! Pojawila sie wibracja w podlodze. Załączyli silniki- plyniemy! Tylko czemu nie w strone Batumi? Co my do Turcji plyniemy? Prom obraca sie wokol wlasnej osi. Silniki gasna. Ile mozna plynac... ;)

Prom ostatecznie doplywa do portu w srodku nocy. Bez problemu udaje sie przekonac kapitana zebysmy mogli do rana zostac w kajucie- bo co my zrobimy w nocy w Batumi z wrzeszczacym niewyspanym kabakiem? Nie spie jednak dobrze. Cala noc mi sie sni, ze sie budze i widze za oknem pelne morze. Albo ze zaczely wjezdzac nowe tiry, zablokowaly skodusie i wracamy do Burgas. Co chwile budze sie z sercem w gardle i rzucam sie do okna. Widzac portowe latarnie udaje sie uspokoic, polozyc i zasnac ale nie na dlugo. Sny wracaja…

Na odprawie paszportowej przed nami stoi w kolejce Rosjanka z corka. “Dokąd? Po co? Ile wam to zajmie? Torbe otworzyc! Co to jest? Wyjąć!” - strazniczka rzuca z oczu blyskawice. Juz sie troche obawiamy przeszukiwania calej skodusi i problemow- w koncu jest wypakowana po dach kabaczym żarciem, wyglada jakbysmy wiezli to na handel. Do nas jednak strazniczka zmienia sie w krancowo inna osobe. Usmiech od ucha do ucha: “Welcome to Georgia”!

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Batumi nas wita pochmurnym niebem i potworną duchotą. Nie pada, nie ma mgly a w powietrzu wisza ogromne ilosci wody. Jest jak w jakiejs szklarni, palmiarni albo egzotarium. Tak sobie wyobrazalam malaryczne puszcze rownikowe. Nie ma najmniejszego przewiewu, powietrze stoi, nie przepraszam- obkleja nas ze wszystkich stron jakas ciepla wilgotna mazią. Nie wiem czy to kwestia pory dnia (8 rano czasu lokalnego) czy pory roku (srodek lipca) ale nie ma tlumow, miasto nie robi dzis wrazenia wielkiego kurortu. Pierwsze wrazenie z Batumi jest dosyc sympatyczne. Zatrzymujemy sie na przepakowanie na jakims dzikim biwakowisku polozonym praktycznie w centrum miasta. Plaza jest stad rzut beretem. Wokol stoja hotele i jakies nowoczesne wieze ktore nie wiem co w srodku mieszcza. Tu jest jakas mala enklawa dzikosci- stoja namioty ozdobione palmowymi liscmi, wisza hamaki, kreci sie mlodziez z bębnami. Atmosfera przypomina klimaty woodstockowe.

Obrazek

Obrazek

Zaraz obok jest wypasny bulwar nadmorski z czerwonymi lsniacymi chodnikami, sciezkami rowerowymi itp Deptakiem czasem przemknie jakis turysta z walizka na kolkach, jakis podrostek na rowerze albo babcia obwieszona rogalikami na sprzedaz. Ale ogolnie jest dosc pusto.

Obrazek

Obrazek

Plaza jest kamienisto- blotnista. Nie wiem czy jest po jakis solidnych deszczach ale wszystko jest takie jakies gliniaste, jakby z mokrego popiolu ktory jak sie na nim siądzie to zaraz oblepia stopy i kuper. Morze jest przyjemnie cieple. Wchodze troche powyzej kolan i zaraz wpadam w jame gdzie zakrywa mnie prawie z glowa. Ogolna atmosfera jakos nie sprzyja dlugiemu plazowaniu. Chyba sie rozpuscilismy na cudnych, klimatycznych i dzikich plazach Bulgarii, gdzie albo piaseczek, albo wygrzana skala i slonce dzien w dzien.

Obrazek

Wbijamy kawalek w miasto. Trafiamy na dzielnice wąskich uliczek, pietrowych kamienic, uroczych podworek i malenkich knajpek. Zadziwia tu ogromna ilosc zakwefionych kobiet, jakbysmy sie nagle znalezli w jakims Iranie albo innym islamskim kraju. Jakos poczatkowo bardzo nas to szokuje- trzeci raz jestesmy w Gruzji i wczesniej nie bylo takich cudow. Ale pierwszy raz jestesmy w Adżarii i powoli to do nas dociera, ze to w koncu autonomiczna republika, jak Abchazja czy Osetia, tylko ta jedna nie postanowila sie odłaczyc. Wiec nic dziwnego ze jest tu troche inaczej.

Obrazek

Obrazek

Wyjezdzajac na spokojnie z Batumi dostajemy kubel zimnej wody na glowe. Droga to istne rodeo. O swiatlach, znakach drogowych czy wszelakich informacjach wyuczonych na kursach prawa jazdy mozna zapomniec. Jakies udumane i przyjete w innych krajach zasady ruchu drogowego nie sa tu nawet sugestia. Jakies zasady wyprzedzania, pierwszenstwa przejazdu? Takie cos nie istnieje. Pierwszenstwo ma ten kto ma wieksze auto lub ewentualnie silniejsze nerwy i mniej do stracenia. Mozna dodatkowo dodawac sobie animuszu klaksonem ale i tak nie ma to zadnego znaczenia bo i tak wszyscy ciagle trąbia. Skodusia niestety ma małą sile przebicia bo jest zdecydowanie mniejsza od popularnych tu aut- busow, suvów i terenowek. Pozostaje wiec uciekanie na pobocza (o ile akurat nikt tamtedy nie wyprzedza) lub kombinacje jak gdzies dojechac i nie musiec skrecic w lewo- bo w wielu miejscach po prostu sie nie da… Wszystko to wyglada jak w jakiejs zwariowanej grze komputerowej. Po raz pierwszy w tym roku mamy takie wrazenie obłędu, jakos wczesniej tego az tak nie odebralismy. Jak sie potem okazuje cos w tym bylo- we wschodniej Gruzji jest jakos spokojniej na drogach, na tym wyjezdzie to takze sie potwierdzilo.

Zwiedzamy sobie twierdze Petra, pomiedzy Batumi a Kobuleti. Z twierdzy zostalo niewiele i wlasnie jest tu jakis remont albo wykopaliska. Calosc jest utopiona w tropikalnej roslinnosci i oblepiona Rosjankami ktore fotografuja sie telefonami w wyszukanych, ponetnych pozach. Jedna prawie spada z wysokiego muru gdy stojac na jednej, lekko ugietej nodze probuje wypiac kuper i wydąc usta. Kolezanka łapie ją w ostatniej chwili, ufff.. Prawie zdjecie byloby naprawde ciekawe!

Obrazek

Obrazek

W tym rejonie plaze tez sa szare. W powietrzu dalej wisi ten dziwny jakby smog i z godziny na godzine gęstnieje.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kawalek dalej mijamy kosciolek na blokowisku, bardzo przypominajacy te ormianskie.

Obrazek

W Kobuleti odnajdujemy miejsce ktore nam polecali znajomi- wzdluz plazy ciagnie sie trawiasto lesisty pas, ktorzy sluzy jako dzikie biwakowisko. Sporo ludzi rozstawia tu namioty, przyczepy i spedza cale wakacje. Osiedlamy sie i my. Gdy wracamy wieczorem to wszedzie wisza tabliczki ze zakaz wjazdu i biwakowania. Hę? Czlowiek jedzie ponad 2 tys kilometrow aby znalezc normalnosc i zastaje takie samo skurwielstwo jak ma wszedzie wokol siebie w Polsce. Gadamy z dziadkiem i dwoma mlodymi chlopakami. Sa wzburzeni i rozzaleni. Przyjechali tu na 2 tygodnie- i co niby teraz maja zrobic? Biwakuja tu kazdego roku i nigdy nie bylo problemow. Do dzisiaj, bo przyszly jakies dwa typy i bez slowa rozwiesili to badziewie..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pranie nie schnie, mimo temperatury kolo 30 stopni. Wiecej- mamy wrazenie ze suche rzeczy wilgotnieja w zastraszajacym tempie. Jak tak dalej pojdzie to w skodusi zalęgna sie zaby ;)

W miasteczku zwiedzamy sobie dwa opuszczone hotele. Jeden wprawdzie tylko z zewnatrz bo czesc schodow jest zerwana. Byl to jakis potworny moloch. Gdyby zasiedlic ludzmi wszystkie jego pokoje to chyba by sie nie zmiescili na plazy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pewnie wiec dla nich zrobili tu dodatkowo basen ;) Acz tez strasznie malutki w porownaniu do gabarytow mieszkalnych.

Obrazek

Obrazek

Drugi hotel ma dosc wydziwiasta bryłe a dostepu do niego bronia jeżyny o kolcach okolo 1 cm. Tu nie ma opcji zagryzc zęby i sie przedzierac bo by wydarlo nogi do kosci. Trzeba omijac albo wedrowac z maczetą. W srodku budynku jest nietypowa akustyka. Gdy ide to slysze gdzies w sasiednim pomieszczeniu jakby kroki. Gdy przystaje to i one milkna. Probuje cos mowic a w koncu korytarza odpowiada mi dziwny glos. Echo? Ale jakies takie nietypowe.. Innych “zwiedzajacych” nie widac a mimo to ma sie wrazenie ciaglego towarzystwa…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Plaza jest pelna jajowatych kamykow co bardzo podoba sie niemowleciu. Zabawa jest przednia acz ma tez efekty uboczne- dwa razy dostaje w łeb kamieniem.

Obrazek

Obrazek

Mozna sie poprzygladac roznym lokalnym klimatom, zarowno w kwestii spedzania wolnego czasu na nabrzezu oraz tutejszego handlu.

Obrazek

Obrazek

Ten niebiesko-pomaranczowy kawal gumy to zjezdzalnia. Ciagnie ją za soba kilkunastoletni chlopiec. Gdy zawieje wiatr zjezdzalnia wykonuje podskok, przewraca sie i zakrywa chlopaka z glowa. Nieraz ma problem sie spod niej wydostac i musza pomagac plazowicze. Chlopak w koncu wypelza i dalej ją ciagnie. Sytuacja sie powtarza. Chetnych na platne zjazdy do morza jakos dzis nie ma zbyt wielu.

Obrazek

Nasz biwakowy lasek, oprocz nowych wrazych tablic, ma jeszcze inne wady. Wieczorem, w cichych za dnia knajpach, zaczynaja sie dyskoteki. O spaniu czy sluchaniu szumu fal mozna wiec zapomniec...

Wieczorem dostrzegamy tez ze zaczynaja sie zbierac nad morzem granatowe chmury, ktore formuja sie w cos przypominajacego traby powietrzne. To tu to tam rosna w dol takie cienkie i grubsze wypustki. Wiekszosc z nich zaraz sie “wsysa” spowrotem, ale powstaja kolejne nowe. Nie tylko my to dostrzegamy. Miejscowi tez grupuja sie na plazy i pokazuja sobie palcami nietypowe zjawisko. Pytam ich czy tu tak zawsze. Ponoc nie… I chlopakom to cos tez sie niezbyt podoba..

Obrazek

Na tym etapie problem tabliczek z zakazami i dudniacych dyskotek schodzi na dalszy plan. Przestajemy obserwowac chmury gdy robi sie ciemno. Tam gdzie byc moze cos niedobrego sie kroi teraz co chwile rozjasniaja niebo blyskawice. Wyraznie to cos sie do nas zbliza. Siedzimy wiec przy skodusi i sie troche boimy. Rozwazamy co nalezy zrobic w ciemna noc jak traba powietrzna zaatakuje a my z namiotem pod drzewami.. Uciekac do knajp? To tez sa namioty. Wbijac do jakis hoteli, czynnych lub opuszczonych? Nawiewac pieszo czy lepiej skodusią? Acz jazda samochodem po ciemku w tym kraju raczej odpada... Tak sobie myslimy, ze dobrze zesmy takich trąb nie zobaczyli z promu bo dopiero bysmy byli posrani! (na tym etapie jeszcze nie wiemy ze zobaczymy... ;)

Dochodza tez do nas smsami rozne wiesci ze swiata- ze w Erewaniu jakies zamieszki, ze we Francji maja 80 trupow, ze w Turcji zas cos wybuchlo.. Kurde, co za rok! Znajomi pytaja- a jak tam w tej waszej Gruzji, bezpiecznie? Odpisuje ze “tak, bez problemu”, rzut oka na morze, “noo...chyyba tak”... ;)

Przy dyskotekach mijam jakas starsza pare, jak widac po blachach samochodu to Bialorusini. Jakby bylo malo halasu ktory robia knajpy, u nich w aucie tez wali muzyka az szyby podskakuja i mozg sie lasuje. Babka mowi (tzn. krzyczy) do goscia: “Dobrze ze przyjechalismy tu, bo Batumi jest dla mnie za glosne”...

Kolo polnocy probujemy polozyc sie spac wsrod jazgotu plynacego zewszad. Czy oni sie jakos licytuja kto glosniej? Z 250 metrow nie da sie tego sluchac- to jak tam musi byc w srodku? Ci ludzie tam w epicentrum sa chyba zupelnie głusi.. Czasem uspokaja sie na chwile dudnienie i puszczaja jakies tańce- przytulance, wtedy bardziej mozna wytrzymac. Jakas babka spiewa smętnym glosem, slychac ze na zywo a nie z plyty. Jest o syberyjskiej milosci wsrod lodu i sniegu i co gorsze bez wzajemnosci, bo dziewuszka wybrala cieple okolice i go rzucila. Tam na polnocy oprocz faceta miala rodzicow, dom i dobrze platna prace. Tu jest nikim, nikogo nie zna i tylko gra w podrzednej knajpie za marne grosze. Ale (tu leci refren) “wszystko dla tych promieni slonca i zieleni drzew”. Dziwna piosenka, spiewana tu w Gruzji, w łopoczacym na wietrze knajpianym namiocie, w nielokalnym jezyku- brzmi troche jak autobiografia… Moze rzeczywiscie nią jest? Potem wracaja łomoty z bumboksa. Brzmi to jak odglosy swidrow i wiertarek wkrecajacych sie w sciane z litego betonu, ktorym towarzyszy walenie kilofem i rozbijanie garnkow. W tle wycie chyba juz nie ludzi- jakis potepiencow, wilkolakow, albo osob nacpanych mocno trefnym, zanieczyszczonym towarem. Nie wiem jak sie nazywa ten typ muzyki ale zdecydowanie go nie trawie. Tylko kabak spi jak aniolek, nie wiem jakim cudem bo to niemowle zwykle budzi sie na odglos rozmowy czy skrzypu drzwi. Widac zmeczyl ją dzisiejszy dzien- coz.. w koncu dobre kilka kilo kamieni poprzerzucala na tej plazy! ;)

W nocy przychodzi burza, ktora zrywa cale moje pranie. Leje solidnie i duje, ale trąba na szczescie to nie byla. Rano dalej leje i musze w deszczu po calym polu zbierac rozwloczone wiatrem koszulki, spioszki, skarpetki. Pozniej sie orientuje ze chyba nie tylko moje pranie porwalo- brakuje trzech naszych skarpetek- za to mam rownowazna ilosc jakis cudzych… (Niestety wtedy gdy to dostrzegam jestesmy juz daleko od Kobuleti…)
Nie bardzo jest jak zrobic sniadanie w tym deszczu wiec idziemy do pobliskiej knajpy. Na chaczapuri po adżarsku. To danie jemy po raz pierwszy i bardzo przypada nam do gustu. Smakuje troche jak jajecznica zapiekana z serem i podana w bułce. Super sprawa.

Obrazek

Zwijamy mokre, ba! ociekajace graty do skodusi i walcząc z parujacymi szybami i zacinajacym deszczem jedziemy dalej podziwiac uroki gruzinskiego wybrzeza…. :)

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Po wyjezdzie z Kobuleti pogoda nieco sie poprawia, przestaje przynajmniej padac. Jedziemy w strone Poti. Gdzies w rejonie miejscowosci Maltakwa odbijamy w strone morza. Nie wszedzie w Gruzji sa kamieniste plaze, tu dominuje bloto. Od strony lądu podchodzi tu jezioro, ktorego odnoga czy wyplywajaca z niego rzeka wpada tu gdzies do morza. Wszystko jednak jakby troche wyschlo. Plaze tworzy wiec rozmiekly grunt w ktory zapadam sie nieraz powyzej kostek. Miejscowi jezdza po tym autami, co widac po zostawionych sladach. My nie mamy odwagi wiec zostawiamy skodusie na twardym gruncie i dalej idziemy pieszo.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest to jedna z bardziej zasmieconych plaz jakie w zyciu widzialam (a myslalam ze Albanie bedzie ciezko pobic ;) ) Nie wiem czy fale to wyrzucaja na brzeg czy zwozą tu ciezarowkami odpady z calej okolicy- bo nie wyglada aby az takie ilosci byli w stanie zostawic plazowicze.. Dziwne, geste zamglenie utrzymuje sie caly czas. Nie mozna tej plazy odmowic swoistej mrocznej atmosfery, napewno jest miejscem specyficznym, ktore zapada w pamiec. Nie wiem czemu, ale same nasuwaja sie skojarzenia roznych klimatow postapokaliptycznych - “wybrzeze po wybuchu atomowki”, “odradzajace sie zycie po III wojnie swiatowej”, “skazony teren zasiedlony przez zombie” itp ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Fale sa dzisiaj ogromne ale kilku stracencow zazywa kapieli. Nie sa w stanie utrzymac sie na nogach dluzej niz kilka sekund i rzuca nimi we wszystkie strony w dosyc niekontrolowany sposob. Oni tylko zerkaja czy zgromadzone na plazy dziewczeta patrza, ktory najodwazniejszy! Kapie sie tez jedna dziewczyna ktorej fale zrywaja stanik. Nie wiem czy wlasnie o to chodzilo ale spotyka sie to z aplauzem wszystkich zgromadzonych na plazy.

Obrazek

Na nadwodnej glinie stoi kilka namiotow. Troche sie dziwie ze ich mieszkancy czuja sie komfortowo gdy fale obmywaja glebe pol metra od ich domku. Dwoch chlopakow to istna oaza spokoju- woda wplywa im prawie do przedsionka a oni siedza, pala spokojnie papierosy i pokazuja sobie jakies artykuly w gazecie. Kawalek dalej, na samej plazy, stoi zruinowany szkielet jakiejs sporej budowli. Wewnatrz widac slady ognisk i scienne podpisy (rowniez Polakow- pozdrowienia dla Agaty i Tymka z Zakliczyna, ktorzy byli tu rok temu!). Niektore, bardziej zabudowane czesci budynku nadawalyby sie na nocleg, nawet chronia przed deszczem, ale niestety malo przed wiatrem. Rozwazamy pozostanie tu, jednak tracimy zapal gdy podczas zjadania melona wiatr wyrywa nam z reki foliowy worek i unosi w dal, ku pelnemu morzu (ha! juz wiem skad tu tyle smieci ;) ) a potem nagly podmuch probuje zrobic to samo z kawalkami owoca. Jedziemy spac gdzies dalej bo tu bysmy sie pozegnali z polowa skladnikow namiotu…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wzdluz wybrzeza idzie nowa droga z rowniusiego asfaltu, ktora ogolnie mowiac pasuje tu jak pięść do nosa..

Obrazek

Obrazek

Na przyplazowych oczeretach biwakuje oprocz ludzi przydomowa chudoba. Bydelko ma jakies nietypowe ulubienia kulinarne bo pije wode nie tylko z kaluzy ale tez slona wode prosto z morza. Przeciez je po tym pokręci! A moze im brakuje jakis mineralow i to taki instynkt??

Obrazek

Obrazek

Na plazy kolo ruin widac tez rowne stosiki ulozone z drewna, ktore wyrzucilo morze. Jest tego na tyle duzo, ze to raczej nie biwakowicze szykuja wieczorne ognicho. Chyba ktos tak pozyskuje drewno na opal do domu. Chwile pozniej przyjezdza bus i trzech gosci ładuje wszystko na pake

Obrazek

W przeciwna strone niz morze idzie stary chodnik z szesciokątnych plyt. Boki sa obsadzane wyrosnietymi juz tujami. W ten sposob docieramy do solidnej kladki za ktora sa i domy mieszkalne, i jakby zabudowania przemyslowe, jakies hangary, jakies maszty ktore na wietrze wyja przerazliwym cienkim glosem.

Obrazek

Obrazek

Przy drodze zapoznajemy Kahe z kolega. Obaj sa uchodzcami z Abchazji, pochodza spod Suchumi. Kaha przyjechal dzis w odwiedziny do ojca, ktory mieszka tu w Maltakwie. Gruzinski rzad zbudowal dla przesiedlencow kilka blokow, ktore stoja tu posrodku niczego.

Obrazek

Kaha ze swoja rodzina mieszka w Tskaltubo w dawnym sanatorium Centr-Sajuz. Zaprasza nas tam na impreze, zachwalajac okoliczne cieple zrodla. Tskaltubo zdecydowanie lezalo na naszej liscie gruzinskich planow wiec cieszymy sie podwojnie. Chlopaki opowiadaja tez, ze w zeszlym roku jeszcze nie bylo tej nowej drogi na ktorej stoimy. Zbudowali ją bo tutaj powstanie kurort. Postawia drewniane eleganckie domki kempingowe, knajpy, dyskoteki i miejsca parkingowe. Nie wiem wprawdzie co zamierzaja zrobic z gliniasta, grząska plażą, ale moze kurortowiczom nie beda przeszkadzac takie drobnostki ;) Jako ze dalej planujemy ruszyc w strone Kulevi to rozpytujemy miejscowych o stan malego mostu nad rzeka Rioni. Odradzaja nam przejazd tamtedy samochodem- rowery, motocykle- tak. “Pod wami tak na 75% most sie zawali” zauwaza kolega Kahy z powazna miną.

Obrazek

Kawalek dalej, juz przy glownej drodze, dostrzegamy betonowy pomnik, opatrzony data drugowojenna. Ciekawe co mialy symbolizowac te trzy biale “wypustki”. Najbardziej kojarza mi sie z falami, takimi wielkimi jak byly dzis!

Obrazek

Idac do pomnika mijamy postoj tirow. Zagladam czy nie widac jakis znajomych z promu- niestety nie… Za to trafiam na ciekawa scenke- wraz z tirowcami siedzi na kartonach pop, w wielkiej czapie, takiej jakby kwadratowej, ze zloconym krzyzem na szyi ktory wazy chyba z 5 kg. Raczą sie koniaczkiem i przegryzaja pomidorem. Macham do nich, oni odmachiwują i kontynuują biesiade. Sa czasem piekne scenki ale jakos nie mam odwagi zrobic zdjecia.

Gdy jedziemy do Kulevi znow zaczyna padac.. Droga jest wyboista i zupelnie nie zgadza sie z nasza mapa tzn. wedlug mapy droga wiedzie przez 10 km przez puste tereny a wies lezy dopiero nad morzem. W rzeczywistosci caly czas sie jedzie przez teren o dosc zwartej zabudowie, wiec namiot trzeba by rozlozyc komus w szopie albo pod plotem. Jadac czujemy sie jak na srodku pastwiska. Przywyklismy do tego ze krowy przechodza przez droge albo ida poboczem. Tu krowy leża na drodze, czesto zajmujac stadkiem cala jej szerokosc. Bo bokach maja trawiaste kawalki, jednak z nieznanych nam przyczyn zdecydowanie wola odpoczywac na asfalcie. Niechetnie zmieniaja swoje polozenie, jezdzace samochody ignoruja, sygnaly dzwiekowe typu klakson lub “a pojdziesz ty, siooooo” - rowniez. Miejscowi maja widac wyprobowany inny sposob- i jak widac skuteczny. Jada w strone krowy pelnym impetem, nie hamuja, nie probuja omijac. Gdy maska samochodu jest okolo pol metra od zwierzecia, krowa z ociaganiem sie i zblazowana mina przesuwa sie odrobine, na tyle zeby samochod mogl ją minac na grubosc lakieru. Popularną dyscypliną, opanowana przez miejscowych do perfekcji, jest tu slalom miedzy krowami, a dla prawdziwego lokalnego dżygita wstydem byloby przy tym manewrze zwolnic ponizej 90 km/h. Pomiedzy tymi tutejszymi uzytkownikami drogi musi sie jakos odnalezc nieco zdezorientowana i jeszcze nie do konca przywykla do gruzinskich warunkow jazdy skodusia :)

Obrazek

Obrazek

Krowy wygladaja tu nieco inaczej niz u nas, jakas to chyba inna rasa. Maja wieksze rogi i ogolnie wyglad taki bawołowaty. Umaszczenie zwykle brazowe lub czarne, wiele z nich porasta grube, szczeciniaste lub kręcone futro.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Swinie i drob sa bardziej plochliwe, na widok auta bez zastanowienia spierniczaja w panice. Nie wiem czy takie cechy gatunkowe czy decyduje o tym roznica masy. Domy w wiosce sa glownie drewniane, z balkonikami. Wiekszosc ma podobny ksztalt i gabaryty, wyglada jakby byly budowane w jednym czasie albo odlewane z podobnej formy. Czas juz troche nadal im cech indywidualnych ale wciaz widac podobny szkielet. Domy sa na palach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czyzby mieli tu czesto powodzie? Rzut oka na mape nie wyklucza tego- Kulevi lezy pomiedzy dwoma solidnymi rzekami- Rioni i Khobistsquali, a miedzy nimi jeszcze dwa pomniejsze strumienie. Rzeka nad ktora lezy wies i dzis ma wysoki stan- do drogi brakuje gdzies metra a wokol drzewa sa pozalewane.. Na tym etapie jakos spada nam ochota na nocowanie w rejonie tej wioski. Caly czas pada.. A jak nas tu odetnie?

Na koncu drogi nie ma morza, tzn jest ale calkowicie przysloniete terminalem przeładunkowym gazu. Wszystko jest tu bardzo nowe- budynki, cysterny, zasieki. Kreci sie sporo ochroniarzy ktorzy z duza nieufnoscia gapia sie na zielone autko ktore zaparkowalo im pod plotem. Mozna jechac dalej szutrowka, ktora zakreca w strone Poti i ciagnie sie wzdluz plotow terminalu.

Obrazek

A tak wygladaja nadbrzezne zabudowania Kulevi widziane z daleka (z Anaklii- okolo stukrotne zblizenie wiec jakosc zdjecia pozostawia wiele do zyczenia)

Obrazek

Obrazek

Gdzies tam dalej przy tej szutrowce zmierzajacej z Kulevi na poludnie powinno byc morze, puste plaze a na koncu dziurawy most o 25% przejezdnosci ;) Ale zaczyna sie juz sciemniac, slalom miedzy krowami nam zajal wiecej czasu niz myslelismy. Jedziemy wiec dalej a glownym celem jest wydostanie sie z widel rzek. Znow leje tak ze wycieraczki ledwo co wyrabiaja sie ze zgarnianiem wody. Znajdujemy jakis hotelik w Khobi ale na dole maja restauracje gdzie muzyka łupie identycznie jak w Kobuleti! Ratunku! Spadamy stad! A tak sobie obiecywalismy - nie jezdzimy na wschodzie po zmroku. Trzy malownicze katastrofy wystarcza ;) Ale tym razem udalo sie dotrzymac obietnicy- w ostatniej szarówce wjezdzamy do Zugdidi….

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

W Zugdidi mijamy ciekawą płaskorzezbe na scianie jakiejs kamienicy

Obrazek

Na przedmiesciach, w plataninie malych uliczek, znajdujemy jakis hostel. Zostajemy ulokowani za glownym domem, w malym dwupoziomowym niezaleznym domku, ktory wyglada jak przerobiony z garazu albo komorki. Wokol rosna palmy i agawy.

Obrazek

Obrazek

Hostel prowadzi Katja ktora bardzo lgnie do kabaczka. Jej dzieci sa juz dorosle i mowi ze bardzo teskni za zapachem niemowlecia w domu. Kabaczę jest wiec ciagle obwąchiwane i reaguje na to rechotem.

Obrazek

Czy juz wspominalam ze niemowlak uwielbia psy i nie wiemy po kim ona to ma?

Obrazek

Rano pogoda jest lepsza. Jedziemy do Khety gdzie mamy namiar na dawny kolchoz mandarynkowy.

Obrazek

Obrazek

Na zjezdzie z glownej drogi zaczepia nas policja. Nie sa zbyt mili. Twierdza ze zjechalismy w droge jednokierunkowa, mimo ze zadnego znaku mowiacego o tym nigdzie nie ma. Chwile pozniej wogole traca zaintersowanie naszym rzekomym przestepstwem drogowym i zaczynaja dopytywac czego my tu wlasciwie szukamy, jaka jest nasza trasa. I ze lepiej zebysmy pojechali nad morze albo do Swanetii zamiast krecic sie w miejscu gdzie nic nie ma. Mowimy im ze chcemy sie wykąpac w pobliskim jeziorku, na ktore mamy namiary od miejscowych. Policjanci natychmiast staja sie sympatyczniejsi, jakas przedziwna odmiana. A gdy jeszcze zauwazaja kabaczka to wogole zaczynaja polecac nam rozne okoliczne atrakcje i wychwalac uroki Gruzji. Na koniec jeszcze przestrzegagaja zeby nie spac przy jeziorku, idac na spacer dokladnie zamykac samochod i odmeldowac sie straznikowi na bramie dokad i na ile idziemy to on popilnuje auta. I z nikim innym nie rozmawiac, a szczegolnie unikac kontaktu z dziecmi. Nic wiecej w celu rozjasnienia sytuacji panowie mundurowi nie chca powiedziec.

Idziemy wiec dalej, faktycznie jest szlaban i budka ze straznikiem, ktory bez problemu puszcza nas dalej. Zaraz za szlabanem jest i jeziorko gdzie dluzsza chwile plywamy. Nie sklamie gdy powiem ze bylo to najfajniejsze miejsce kąpielowe w calej Gruzji :P Woda jest chlodna i przypomina nam mocno "nasze" kamieniolomy. Toperz sie smieje ze jedziemy tysiace kilometrow by zazyc kapieli w klimatach zywcem przeniesionych z Dolnego Slaska :)

Obrazek

Potem idziemy pod gore droga z polamanego asfaltu, mijajac wiele ruin i opuszczonych domow. Widac byla tu kiedys jakas osada

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przy drodze rosna egzotyczne drzewka, ktore byc moze sa owymi mandarynkami, tylko ze nie trafilismy w sezon :( Wszystkie owoce sa jeszcze male i zielone. Plan objedzenia sie po uszy zdziczalymi mandarynkami upada wiec bardzo szybko…

Obrazek

Na gorce jest jakas wioska. Wsrod palm i wyrosnietych tuj stoja pietrowe domy z kolumnami. Tu juz na dawny kolchoz raczej nie wyglada. Gdzies w dali biegaja jakies dzieci. Pewnie to te ktorych mamy unikac ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy wracamy do skodusi zagaduje nas straznik podszlabanowy. Poleca nocleg na pobliskiej łące. Mowi, ze zadzwoni na policje i jak oni pozwola to mozemy tu spac a on nas bedzie pilnowac. Dziwne miejsce. Niby teren prywatny, straznik go pilnuje a o pozwolenie na namiot trzeba pytac policji? Tzn straznik chce pytac bo nam juz powiedzieli ze nie wolno? Poza tym do konca sie nie wyjasnilo przed czym oni nas tu tak przestrzegali a ten chce pilnowac? Dalej jedziemy przez Torse, Natchkadu, Ergete, Kirovi. Mijamy wyprazone sloncem wioski, gdzie przy domach rosna palmy i bananowce. Domy zwykle posiadaja ogromne balkony, nie brakuje takze blokow z drewna i eternitu.

Obrazek

Obrazek

Po drodze hasają swinie, w wiekszosci przypadkow w drewnianej trojkatnej obrozy. Nie wiem czemu ona ma sluzyc, czy zeby prosię nie ucieklo za daleko, nie obgryzalo sobie kopytek czy po prostu nie bylo zbyt szczesliwe? Trafiamy tez na stadko rozowiusich kwiczacych prosiąt, ktore biegna za mamą truchcikiem i popijaja mleczko.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Sporo jest tez w regionie bawołowatych krow, ktore zamiast sie paść leza zanuzone po uszy w blocie. Nic dziwnego ze nazywaja je tu “gruzinskimi hipopotamami” :) Czyli tutaj rolnicy nie tylko dla kaczek ale i dla krow musza robic bajorka? ;)

Obrazek

Obrazek

Zawijamy tez do Ingiri gdzie szukamy glowy Lenina. Mimo dokladnych namiarow gubimy sie w plątaninie wiejskich uliczek. Uderzamy wiec do miejscowych. Babuszki oczywiscie wiedza czego szukamy ale sa ogromnie rozbawione faktem, ze ktos mogl przyjechac autem z Polski i interesowac sie ich betonowa glowa. Kiedys stal tu caly Lenin, w wyniku pewnych niezgodnosci pomiedzy przeciwnikami a zwolennikami pomnika w wiosce ostala sie sama glowa. Losy korpusu i konczyn nie sa znane. Łeb stoi przy torach, patrzy z melancholią na abchaskie gory zamykajace horyzont i ma lekko utluczony nos.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kupuje tez dzis chleb w aptece, przed ktora stoi stary fotel dentystyczny, na ktorym ma w zwyczaju siadac sprzedawczyni gdy akurat nie ma klientow. Na budyneczku widnieje napis “apteka” a w srodku oprocz lekarstw sa artykuly spozywcze, alkohol i kolorowe plazowe pilki :)

Gdzies miedzy Kirovi a Ingiri (zapomnialam jak sie nazywala wioska) zagladamy tez do kosciolka otoczonego wysokim kamiennym murem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na dziedzincu stoi fontanna polaczona z basenem, do ktorego wchodzi sie po schodkach. Wyglada jak miejsce jakiegos rytualnego obmywania sie. Zanurzam palec w wodzie. Jest ciepla jak zupa.

Obrazek

Wnetrze kosciolka ma wystroj bardzo surowy.

Obrazek

Mijamy tez charakterystyczne cmentarze. Przy grobach sa tu nie tylko laweczki i stoliki ale calosc jest zadaszona solidnymi wiatami. Wiaty najczesciej sa z metalu, ozdobione wycinankami z blachy i podrzezbianymi plotami.

Obrazek

Obrazek

Na wielu plytach nagrobnych znajduja sie kolorowe wizerunki lezacych tam zmarlych, czesto na tle gor, zabytkow, domu. Niekiedy zmarli sa wyobrazeni nie sami ale z krewnymi lub znajomymi, ktorzy nadal zyją.

Obrazek

Obrazek

Wieczorem wracamy do naszego hostelu. Dzis oprocz nas nocuje czworo turystow z Moskwy- Dima, Artiom i dwie dziewczyny. Przez stol przewija sie wino, koniak i miedowucha. Do imprezy dołącza tez Enriko- gospodarz, ojciec Katji. Artiom urodzil sie w Polsce, w Bornym Sulinowie. To znaczy nie w centrum miasta ale w jakims lesnym osiedlu- wiec pewnie Kłomino... Jego dziadek byl wojskowym. Wyjechali w 92 roku gdy Artiom mial dwa lata. Nie pamieta wiec za bardzo Polski, ma w domu tylko kilka zdjec stamtad. Adresu tez nie pamieta. Smiesznie, bo byc moze chodzilam po jego mieszkaniu i pstrykałam zdjecia. Pytam czy mial zielony nocnik, bo taki kiedys w jednym z mieszkan znalezlismy. Artiom az sie krztusi winem- tak, mial zielony. Acz raczej takie przypadki chyba sie nie zdarzaja. Predzej w Bornym Sulinowie sprzedawali w tamtych latach tylko zielone nocniki ;) Enriko opowiada o pobliskim "niby- kurorcie", o Anaklii (dokladniej o niej napisze w kolejnej czesci relacji), ze obecnie jest plan aby zbudowac tam wielki port. Bo ze kurort nie wypalil to wszyscy powoli zaczynaja sobie zdawac sprawe. Teraz jest inny prezydent i inna wizja- wizja portu. Ciekawe wiec czy do opuszczonych hoteli dołączą opuszczone zurawie i ładownie? Bo jest jeden problem- aby mogly tam wplywac statki trzeba troche poglebic morze bo poki co jest zbyt plytkie- wpadajaca ogromna rzeka nanosi duzo mułu… Gospodarza wogole oburza samo slowo “Anaklia”- jak władza mogla tak zmarnotrawic grube miliony aby realizowac swoje chore ambicje, zwlaszcza w kraju gdzie sie zbytnio nie przelewa.. Twierdzi, ze byly prezydent wogole jakby nie znal kraju ktorym przyszlo mu rzadzic. Albo co bardziej prawdopodobne- nie chcial znac.. Wogole sporo miejscowych ludzi nie chce rozmawiac o Anaklii, tak jakby sie troche wstydzili tego miejsca, a napewno budzilo w nich rozżalenie lub zlosc. Gospodarz kilkakrotnie podkresla rozne nieszczescia Gruzji, np. odłączenie sie Abchazji i teatralnym szeptem mi na ucho- “to wszystko przez Ruskich,to oni namieszali, wczesniej zylismy w zgodzie z Abchazami”. Moskiewska ekipa oczywiscie to slyszy i stara sie ratowac sytuacje roznymi toastami, w stylu “za pokoj miedzy narodami swiata” lub “aby politycy zmadrzeli i byli dobrzy”. Artiom ze swoja dziewczyna maja dziwna maniere, ze co chwile do rozmowy wtrącaja angielskie slowa. Nie wiem czy robia to ze wzgledu na nas i chca pokazac jacy sa europejscy, czy wsrod swoich znajomych tez tak maja w zwyczaju? Obydwoje tez z duma opowiadaja o swoich pracach. Sa konsultantami i “tak naprawde 90% ludzi nie wie czym polega nasz zawód”. Ona zajmuje sie doradztwem w salonach pieknosci (nie wiem czy chodzi o dobor koloru lakieru do paznokci do barwy oczu klientki ;) ). Profesja Artioma jest jeszcze bardziej zawiła i dotyczy branzy ekonomiczno- informatyczno -budowlanej.

Obrazek

Obrazek

Rano zawijamy do Rukhi, miejscowosci przy granicy z Abchazja, gdzie sa ruiny zamku. Mury robia wrazenie czesciowo odbudowanych w czasach niedawnych- kamienie w scianach sa ulozone bardzo rowno i posklejane betonem. Na mury wspinaja sie grube pędy pnaczy. Na dziedzincu pasą sie krowy i sa slady wielu ognisk

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Za twierdza jest posterunek wojskowy, ukryty pod siatka maskujaca. Najpierw wylazi z niego dwoch mlodych chlopakow, ktorzy mam wrazenie ze nas sledza (jest wiec problem z pojsciem do kibla). Potem wychodzi tez starszy mundurowy i nam sie bacznie przyglada, acz nie reaguje na pozdrowienie.

Obrazek

W Rukhi jest tez bardzo duzo starych opuszczonych kolchozow, po ktorych pozostala ogromna ilosc mozajek. Ale o gruzinskich mozaikach zbiorczo bedzie w innej czesci relacji. Przy drogach w tej wsi jest cos, co nie wiem czy jest rowem, rynsztokiem czy gwarantem bezpieczenstwa przed autami dla pieszych na chodniku? Nie tylko ze wzgledu na otwarte studzienki trzeba na wschodzie zachowywac czujnosc.. ;)

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Dzis odwiedzamy najbardziej polnocny kraniec gruzinskiego wybrzeza. Miejscowosc Anaklia lezy przy granicy z Abchazja, tam gdzie rzeka Enguri wpada do morza. Na pierwszy rzut oka teren wokol robi wrazenie normalnego kurortu ale to wrazenie bardzo złudne. Bardzo szybko, gdy rozejrzymy sie wokol siebie, zaczyna “cos nie grac”. Byla sobie tu kiedys wies, kury, kaczki, małe domki, bagniste morze i chaszcz.... I nagle w glowie gruzinskich władz powstal szatanski plan! I w miejsce to zostaly wpompowane gigantyczne pieniadze aby w pustce i nicosci wzniesc od podstaw super nowoczesną i ekskluzywną miejsowosc wypoczynkowa. Poniosła fantazja, starczylo władzy i wpływów aby rozpoczac i rozhulac inwestycje. Ale cos nie wyszlo. Czy kasa sie nagle skonczyla czy pomysl jednak okazal sie nierealny i zweryfikowalo go zycie? Prace w polowie zawieszono, strumien turystow chcacych wyskakiwac z pieniedzy nie nadplynal a wszystko wokol uleglo zawieszeniu w jakims niebycie. Zostalo miejsce o wygladzie i atmosferze jak z kosmosu- pelne nowych fikusnych budowli, ktore powstawaly naraz, na wyscigi ale wiekszosc nie ulegla wykonczeniu. Przy wjezdzie na nadbrzeze stoi znak. A zaraz za nim jest wypozyczalnia quadow. To zestawienie moze byc symbolem calej miejscowosci.

Obrazek

Jest kilka skonczonych i oddanych do uzytku hoteli ale kosmicznie drogie ceny powoduja ze niewielu wczasowiczow chce z nich korzystac. Basen przed dzialajacym hotelem porasta chwastem. Jest koniec lipca. Turystow spotkalismy tu kilkunastu.

Obrazek

Plaza jest srednia, blotnista, utwardzona ratrakiem. Przy niej jest trawnik i palmy, wyraznie pochodzace ze sztucznych nasadzen. Dzis sa ogromne fale ktore jakos powstaja nagle przy brzegu bo dalej morze jest spokojne. Fale niosą ze soba muł i strasznie piorą kamieniami. Toperz bardzo szybko ucieka z kapieli. Morze jest metne i brazowe, chyba z racji tego zbełtania przez fale.

Obrazek

Przez miejscowosc idzie szeroka, wybetonowana promenada, obsadzana palmami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przechodzi ona w ogromny wiszacy most nad rzeka Enguri.

Obrazek

Obrazek

Pod mostem stoi wrak drobnego plywadla- wyglada na pogłebiarke, ktora probowala wykonywac jakas prace a nie uratowala nawet siebie. Muł nanoszony przez rzeke Enguri wygral tym razem.

Obrazek

Obrazek

Kawalek dalej w ocembrowanej przystani stoi wypasny jacht. Dlugo chodzimy wokol i rozwazamy. Rozwazamy jak on sie tam znalazl i czy juz tam na zawsze pozostanie. Wokol beton. Tam gdzie jest połączenie z morzem jest mielizna, moze po kolana wody. Nie rozwiazalismy zagadki jachtu. Czy wplynal tam w czasie wyzszej wody i utknal? I teraz czeka na przyplyw albo drugie zycie poglebiarki? A moze postawili go tam do ozdoby, jak pomnik czy makiete - aby miejscowosc wygladala bardziej wypasnie i kurortowo?

Kawalek dalej na nabrzezu stoi jakby wieza stylizowana na pojazd kosmiczny. Najwyzsze pietro tworzy kilka ogromnych “talerzy”. Blaszane fragmenty zdolaly juz podrdzewiec.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na gore prowadza prowizoryczne pomosty, pozbijane gwozdziami i lekko skrzypiace pod nogami. Nie wiem czy to pozostalosc po robotnikach budowlanych z przeszlosci czy oddolna inicjatywa lokalnych dzikich eksploratorow.. Probuje sie wspiac po owych dechach ale dosc szybko opuszcza mnie jednak odwaga.

Obrazek

Obrazek

U podstawy wiezy wisza jakies kable i akumulatory, wszystko wyglada na duzo swiezsze niz cala konstrukcja budynku.

Obrazek

Kawalek dalej stoi pagoda.

Obrazek

Chyba z zalozenia miala byc knajpa, teraz zamieszkują ja jedynie pająki tkajace wyjatkowo ładne i mocne sieci (wpadlam w jedna i nie udalo mi sie jej zerwac- wyplatalam sie a pajeczyna zostala na miejscu prawie nietknieta).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Lampy mi sie tu podobaja!

Obrazek

Obrazek

Miejsce wyglada fajnie na nocleg- zaciszne, osloniete, czyste. Tak wemknac sie wieczorem z plecakiem, jakby siedziec cicho to nikt by sie nie czepil. Troche sie obawiam ze nas moglyby poki co zdradzic chichoty, kwiki i radosne gugania ;) Nie wiem jak to dziala ale najglosniejsze gugania i spiewy włączaja sie wlasnie tam, gdzie nie jest to wskazane. Wiec poki co z konspiracja i bezglosnym skradaniem sie mamy pewien problem ;)

Obrazek

Obrazek

Przy pagodzie jest czerwne molo, przywodzace na mysl deptak bedacy duma Batumi. Podobna kolorystyka i rozmach. Fale jednak nie doceniaja elegancji i wykwintnosci tego miejsca i dosyc skutecznie go rozpiepszaja. Po bokach owego molo postawiono wiele malych latarni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przy blizszym przyjrzeniu odkrywamy ze latarnie zostaly zbudowane z….. gipsu i plastikowych butelek. Ciekawy patent! :D

Obrazek

Gdy oddalamy sie od morza dostrzegamy jeszcze kilka wykonczonych hoteli pod ktorymi pasa sie krowy.

Obrazek

Zreszta one sa tez glownymi uzytkownikami promenad i wielopasmowych autostrad, ktore nagle koncza sie w polach na ogromnych rondach prowadzacych donikad.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze kolejny dziwnoksztaltny nieczynny budynek przed ktorym siedzi straznik i widac go pilnuje.

Obrazek

Z daleka wypatrzylismy kolejny budynek z serii “tak szkaradny ze az ładny”, ktory fikusnoscia przebija wszystkie pozostale. Wyglada troche jakby zbudowano go z papieru, jak origami. W dwie strony stercza jakby ogromne szczypce. Stoi sobie na koncu molo. Nie ma do niego dostepu, bo u nasady betonowej mierzei jest jakis plac budowy czy zaklad przemyslowy. Nie wiem wiec czy budynek ma wejscie i jak wyglada w srodku. Wiem tylko ze wyje na wietrze tak przerazliwym dzwiekiem jak jakas setka dusz potepionych ;) Brzmi jak histeryczny płacz osoby obłąkanej. Sciezka dzwiekowa zdecydowanie wiec pasuje do obrazu!

Obrazek

Obrazek

Cala okolica jest tu zarzucona betonowymi klocami do ochrony przed falami. Nie wiem czy faktycznie pełnia tu taka funkcje- czy moze tu je odlewaja?

Obrazek

Obrazek

W to miejsce z Anakli mozna dotrzec droga o zmiennej nawierzchni i niepewnych mostkach. Prowadzi ona rownolegle do ślepej pieciopasmowki, ktora sie konczy na rondzie widmo.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Stoja tu jeszcze kolorowe bloki, otoczone murem z basztami. Wszystko jest utrzymane w barwach cukierkowych i wyglada jak kostrukcja z klockow albo imitacja placu zabaw.

Obrazek

Obrazek

Wokol rosnie sitowie, kreca sie miejscowi, rybacy, pozyskiwacze zlomu, zakochane pary.

Obrazek

Cala ta miejscowosc ma iscie nieziemski klimat- obłędu, absurdu, megalomanii, nierealnych fantazji na prochach a przede wszystkim utopionych w błocie pieniedzy. Atmosfery obledu dodaje fakt, ze wszystko w tutejszych sklepikach czy namiotowym barze jest przynajmniej dwa razy drozsze niz gdzie indziej. Facet w sklepie oburza sie gdy rezygnuje z zakupow slyszac ceny. “Panią to dziwi? W nadmorskich kurortach ceny sa zawsze wyzsze. Jak kogos nie stac to niech nie przyjezdza”. Widac ludzie dostosowali sie do tych wymagan. Jestem jedyna niedoszla klientka tego sklepu. W barze rowniez hula jedynie wiatr i snuja sie dwa chude psy, jakby wciaz pelne nadziei ze zdarzy sie cud- przyjedzie bogaty wczasowicz, ktory nie dosc ze cos kupi- to jeszcze im rzuci jakis ochłap. Choc chyba złudne to nadzieje. W barze podaja jedynie piwo w puszkach i lody na patyku.

Wedlug opowiesci Enriko, gospodarza z Zugdidi, obecne władze Gruzji mają plan. Moze nierealny, moze absurdalny, ale napewno z rozmachem i przytupem. Anaklia nie nadaje sie na kurort, ktory mial pobic a przynajmniej odciazyc zatloczone Batumi. Tu teraz ma powstac wielki port. Symbole niedoszlego kurortu chca zrownac z ziemia, zaorac i zaczac od podstaw wielka budowe. Trzeba odciazyc port w Batumi. Trzeba sie uczyc na błędach swoich poprzednikow...

Moze za pare lat znow przyjade do Anakli… ;)
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Na gruzinskie mozaiki z czasow poprzedniego systemu zwrocilam juz uwage na poprzednich wyjazdach. Tylko co z tego- skoro tylko mi migaly przed oczami w oknach marszrutek czy zlapanych stopow. W tym roku po raz pierwszy dysponowalismy w Gruzji wlasnym transportem, wiec moglismy sie zatrzymywac gdzie i na ile dusza zapragnie. Kwestia tematyki czy artyzmu moze zapewne byc rzecza dyskusyjna ale jedno jest pewne - robi wrazenie solidnosc wykonania tych zdobien. Nieremontowane, nikt o nie nie dba od dziesiatkow lat, czesto umiejscowione na budynkach zawilglych, osypujacych sie- a wciaz wyrazne, kompletne i chyba niewiele zmienione od czasow powstania.
Najbardziej obfitujaca w mozaiki miejscowoscia na naszej trasie bylo Rukhi. One byly tam doslownie wszedzie. Z rozmowy z miejscowymi wychodzi ze to zasluga ogromnych kolchozow ktore sie niegdys w tej wiosce znajdowaly. Tu jakis spory gmach o ksztalcie nieco palacowym, pewnie dawny budynek uzytecznosci publicznej- urzad, biblioteka, siedziba partii? Okala go mur- caly w mozaikach

Obrazek

Przedstawiono tu glownie ludzi przy codziennych zajeciach, przy pracy, w roznych strojach. Sporo postaci jest w kapeluszach, ktore kojarza mi sie predzej z Meksykiem lub plantacjami ryzu niz Gruzja...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Sporo mozajek jest tez na szkolach, na wszystkich przewija sie motyw gołąbkow- lub innego ptactwa ;) (Rukhi)

Obrazek

Tu dokladnie widac ze najnowszym elementem jest flaga... ktora nie do konca kolorystycznie pasuje do reszty obrazka ale starej nie wypadalo zostawic ;)

Obrazek

Opuszczona szkola w Oni, mozaiki juz oblezione i niekompletne...

Obrazek

Obrazek

Szkola w ktorejs z wiosek miedzy Anaklią a Ingiri. Motywy naukowe,sportowe i muzyczne.

Obrazek

Obrazek

Podobnie jak na Ukrainie wiele przystankow autobusowych w ten sposob dekorowano za dawnych lat...

Obrazek

Nie wiem co tu jezdzcy maja w rekach- mam trzy typy- kijanki do prania, kije bejsbolowe, a moze rakietki do badmintona? ;)

Obrazek

Przystanek przystrojony konmi, gdzies przy glownej drodze miedzy Zestaponi a tunelem, pelniacy funkcje handlowe. W garze warzy sie gotowana kukurydza.

Obrazek

Inny takowy gdzies miedzy Anaklia a Ingiri

Obrazek

Obrazek

Wsrod chaszczu stala betonowa pokruszona konstrukcja niewiadomego przeznaczenia a na niej "ekrany" z obrazkami. Przedstawione tu scenki rodzajowe to jakby taniec, jakies wystepy, spiewy? Wszystko bujnie porasta bluszcz... (Rukhi)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niewysoki opuszczony budynek. Z trzech stron na scianach scenki jakis zbiorow? Motywem łączącym wszystkie trzy obrazki sa pokładajace sie, zgiete rosliny (Rukhi)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mur ciagnacy sie wzdłuz ulicy, za nim normalne jednorodzinne domy. Tu dominuja scenki wojskowe (Rukhi)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dawne sanatorium w Borżomi, obecnie pelniace funkcje mieszkaniowe dla uchodzcow z Abchazji. Kawal budynku pokrywa mieszanina obrazkow- scenek z lokalnego zycia- sa zniwa, wypiek chleba, dzbany do wina, połów ryb, wsie, miasta, zawody sportowe a nawet orka za pomoca wołu!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Maly, nieczynny juz zaklad przemyslowy (miedzy Anaklia a Ingiri). Scenki przedstawiaja roboty polowe, dzielnych kołchoznikow i traktorzystow przy pracy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

a na bocznej scianie budynku nagla zmiana klimatu- chyba ze w przerwie sniadaniowej na polu filizanka herbaty? :P

Obrazek

Niedaleko za Zugdidi, jadac w strone Swanetii mijamy stary opuszczony basen. Ogolnie malo zostalo- sam szkielet budynku, goły, szary beton- jednak fasada pelna jest "wodnych" obrazkow.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kawalek dalej, w ktorejs kolejnej wsi stoi jakis budynek o nieznanym mi przeznaczeniu. Osoby przedstawione na scianie wygladaja jakby mialy powazna wysypke, a i miny jakies niezbyt zadowolone i zagniewane....

Obrazek

Abastumani- mur przy drodze przyozdobiony w sceny z polowan

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Adigeni, budynek handlowo- uslugowy- a na nim pasterstwo u stóp Kaukazu! :D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Shuakhevi- budynek w ktorym jest policja, jakies warsztaty, sklepy z czesciami. Mozaiki niekompletne ale zawsze do kolekcji :P

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszystkie powyzsze miejsca zostaly znalezione przypadkiem, dostrzezone z okien jadacego auta. A ile tego musi jeszcze siedziec po bocznych uliczkach i zakamarkach? Mam nadzieje ze kiedys bedzie mi dane ten temat uzupelnic :)
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Jezdzac po Gruzji, nawet osobowka i trzymajac sie utwardzonych drog, wiele razy trafilismy na rozne drogowe ciekawostki i lokalne klimaty. Zapewne gdyby sie wbic w gorskie trakty, w bloto, kamienie i glebokie koleiny- pewnie byloby tego jeszcze wiecej :D

Dosc popularne, zwlaszcza w zachodniej czesci Gruzji (ciekawe ze na wschod od tunelu jest tego zdecydowanie mniej) jest jezdzenie bez zderzakow.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nieraz zamiast klasycznego zderzaka sa montowane listwy z metalu, ktore przypominaja mi karnisz. I nie dotyczy to jakis starych, klimatycznych, poradzieckich rzęchów- glownie widzielismy to w samochodach typu merdedes czy BMW i to nie najstarszych.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czasem mozna trafic na duzo bardziej niekompletne auta- bez reflektorow, bez polowy maski, z czarna dziurą z przodu..

Obrazek

Zupelnym hitem byl ten, z Kobuleti. To nie byl samochod ktory sobie gdzies stal czekajac az rozbiora go na czesci. On sobie ochoczo jedzil -ciekawe czy po ciemku rowniez... ;) A moze kierowca przyswiecal sobie wtedy telefonem? co czesto zaobserwowalismy wsrod rowerzystow.

Obrazek

Brak natomiast jednego swiatla jest juz duzo popularniejszy.

Obrazek

Najbardziej przypadly mi do gustu przypadki gdy w miejsce brakujacego reflektora wstawiono innoksztaltny, dosztukowaną samorobke, co najwazniejsze dzialajaca! Sa dwa swiatla? Są. Świecą? Świecą. Ale u nas to zaraz by sie ktos doczepil! (u nas to ludzi nawet dziwi lub oburza jak rozne fragmenty karoserii maja inny kolor ;) )

Obrazek

Wiele razy mijalismy takze pojazdy, ktorych widok sugerowal nam, ze do skodusi na te wakacje moglismy zabrac 3 razy wiecej rzeczy! :D I jeszcze trojke znajomych!

Obrazek

Obrazek

Godna podziwu u miejscowych jest rowniez umiejetnosc ukladania piramidy z siana. Jakim cudem to nie spada, nawet przy wchodzeniu w ostry zakret ze spora predkoscia?

Obrazek

Obrazek

Przy glownej drodze przez Swanetie dwukrotnie spotkalismy nietypowe przyczepki- drewniane sanie, ciagniete po asfalcie. Raz przez woły, drugi raz przez terenowke.

Obrazek

Obrazek

Nieraz tez trafia sie uzytkownik ruchu podrozujacy wierzchem. Skrety sygnalizuje podobnie jak rowerzysci, nie wiem tylko dlaczego zawsze zdejmujac czapke i nia wskazujac kierunek.

Obrazek

Na samochodach policyjnych zauwazylismy wystajacy element z przedniego zderzaka. Wyciągarka? Taran? ;)

Obrazek

Tu natomiast "autokar" angielskich turystow - ktorzy przywiezli wszystko ze soba- wraz z drewnem :)

Obrazek

Wsrod gruzinskich aut zaobserwowalam 4 rodzaje tablic rejestracyjnych- GEO bez flagi, GEO z flagą, GE z flaga na bialym tle i GE z flaga na tle niebieskim. Chyba tez jest taka kolejnosc od najstarszych do najnowszych.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie spotkalam sie natomiast nigdzie w Gruzji z czarnymi tablicami jeszcze z radzieckich czasow (na Ukrainie i w Armenii takie mozna niekiedy jeszcze spotkac). Bardzo jestem tez ciekawa czy kiedys w Gruzji byly uzywane blachy samochodowe z literami z gruzinskiego alfabetu? Tak jak np. na Ukrainie starsze rejestracje sa w cyrylicy, dopiero niedawno na fali totalnej unifikacji wszystkiego zastapiono je wyłącznie literami ktore pokrywaja sie z alfabetem łacinskim.
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105055
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

buba pisze:Dosc popularne, zwlaszcza w zachodniej czesci Gruzji (ciekawe ze na wschod od tunelu jest tego zdecydowanie mniej) jest jezdzenie bez zderzakow.
Mnie to wygląda na efekt "ekonomii ubogich". Brak pieniędzy i części zamiennych wymusza takie zachowanie, że lekko stuknięty zderzak taniej jest odpiąć niż zamówić nowy. U nas, żeby dostać dowód rejestracyjny autko musi przejść badania techniczne - w Gruzji nie. Dlatego u nas "bite" autko najpierw jest przez sprzedawcę "picowane" natomiast w Gruzji sprzedawane jest "jak jest" a nowy właściciel nie bawi się w naprawy tylko odkręca to co było pogięte/pęknięte i jeździ tym co zostało. :)
buba pisze:Na samochodach policyjnych zauwazylismy wystajacy element z przedniego zderzaka. Wyciągarka? Taran? ;)
Zgadłaś - taran. Bardzo przydatne wzmocnienie przodu samochodu podczas pościgu za uciekającym samochodem przestępcą. "Urządzenie" przywędrowało z USA: http://tinyurl.com/hgobba2
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Kolejnego dnia ruszamy do Swanetii. Droga w strone Mestii jest czesciowo asfaltowa (dalej w głąb doliny z betonowych plyt) ale widac ze przyroda zaczyna ją juz gdzieniegdzie podgryzac, tu osuwisko, tu wymyte, tu ¾ jezdni zasypane lawina kamieni. Cala dzisiejsza trase bedzie jechac slalomem miedzy kamieniami i odlupanymi ze zboczy skalami, z ktorych niektore sa wielkosci telewizora. Dokladnie widac, ze gdyby ta droge zostawic bez podprawiania to za 5 lat jej nie bedzie. Przyroda sobie poradzi i szary pas cywilizacji zostanie pozarty przez strumienie, wodospady, splywajace bloto i wedrujace piargi. Wiec ludzie walcza, wygryzaja w skale to co polecialo w przepasc aby dalej dwa auta mogly sie swobodnie mijac. Dosc czesto sa jakies objazdy np. obwalonych, remontowanych wlasnie tuneli.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niedaleko Zugdidi, jeszcze w terenie w miare rowninnym zwraca uwage fajny asfalt! Taki gruboziarnisty i dropiaty! :) Jeszcze takiego nie widzialam!

Obrazek

Obrazek

Mijane po drodze wioski sa niewielkie, o luznej zabudowie, czesto jakby na wpol opuszczone. Tylko trzy razy po drodze widzielismy jakies ogloszenia wynajmu kwater dla turystow. Wiekszosc zabudowy lezy ponizej drogi, w dolinach spienionych potokow. Jak na jedyna droge do kurortu zadeptanego przez turystow- to nie jest tak zle! :) Dlugi czas jedzie sie tez wzdluz zbiornika.

Obrazek

Obrazek

Wiekszosc dnia leje, przez co co chwile mozna cieszyc oko imponujacymi wodospadami.

Obrazek

Na obiad zatrzymujemy sie przydroznej knajpie stojacej w cieniu opuszczonych blokow.

Obrazek

Zamawiamy tu chinkali. Po knajpie biega gromadka znudzonych dzieci, ktorych glownym zajeciem jest zagladanie nam do talerzy , gapienie sie jak wol na malowane wrota i komentowanie z chichotem naszych gestow czy zachowan. Jest tez kilka pan w srednim wieku, ktore za wszelka cene probuja nam zabrac kabaka i ją nosic zeby nam nie przeszkadzala w posilku. Niestety nie potrafia zrozumiec, ze dziecko sobie siedzi i nie przeszkadza oraz ze istnieje zwrot: “dziekuje, nie” ktory powinno sie uszanowac. Niestety na tym etapie jeszcze nie wiemy ze jest to regula w gruzinskich lokalach gastronomicznych, ze nie mozna zjesc spokojnie posilku z wlasnym dzieckiem na kolanach lub w wozku bo zaraz stado wszelakiej masci pracownikow i ich pociotkow rzuca sie i probuje to dziecko prawie sila zabierac. Acz tu- nawet jak na gruzinskie warunki jest bardzo zle. Slowa “natrętni”, "upierdliwi" jest najlagodniejszymi i najbardziej cenzuralnymi slowami jakie mi przychodzily na mysl. Biegajace wokol dzieci sa cale usmarowane czyms co wyglada jak zielony tusz. Ciezko ocenic czy bawily sie mazakiem czy jest to jakies lekarstwo ktorym maja zasmarowane ukąszenia lub wysypke. Dziwna regularnosc malunkow sugeruje raczej druga opcje wiec na wszelki wypadek staramy sie trzymac kabaka z dala od nich. Ogolnie pobyt w knajpie jest dosyc nerwowy bo czujemy sie jak krowa na pastwisku, ktora musi sie caly czas odganiac od natretnych much, ktore wracaja jak bumerang… Ostatecznie chyba zostawiamy polowe obiadu bo wszystko staje nam w gardle i zaczynamy marzyc o suchym chlebie zjadanym w srodku lasu- w samotnosci, ciszy i spokoju.

Mijamy tez miejsce ktore jest chyba przelomem rzeki Enguri. Dzis przy wysokim stanie wody jest to cos przerazajacego. Nie przypomina to niczego co mielismy okazje kiedykolwiek wczesniej widziec. Brunatny, spieniony, huczacy zywiol. Ryk jest taki ze musimy do siebie krzyczec. Nurt co chwile rozbryzguje sie o kamienie tworzac gejzery kilkumetrowej wysokosci, nieraz ochlapujac nas, mimo ze jestesmy na wysokim brzegu, bardzo daleko od lustra wody. Stojac na brzegu czuc jak grunt drzy pod nogami. Ciekawe czy ktos potrafilby przeplynac to kajakiem? Ot taki rafting dla zaawansowanych :) Chyba tak musialy wygladac slynne dnieprowskie porohy, a zwlaszcza Nienasytec! Tylko ze tam rzeka duzo wieksza.. Zdjecia oszalalej rzeki Enguri nie oddaja w polowie grozy i klimatu tego miejsca- sa tylko plaskim, nieruchomym obrazem, pozbawionym dynamiki, dzwieku, wibracji ziemi, zapachu i wilgotnego chlodu unoszacego sie wszedzie wokol.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To co widzimy w dole jest ciekawym, pieknym i dla nas egzotycznym zjawiskiem. Ale o dziwo tylko skodusia stoi w przydroznej zatoczce. Mija nas sznur samochodow, z czego pewnie polowa to turysci. Nikt sie nie zatrzymuje, nie robi zdjec, nie filmuje. Pruja przed siebie jakby z klapkami na oczach. Nie bylo w przewodniku? GPS nie pokazuje - skrec w prawo? Albo po prostu- bo trzeba sie dostac do Mestii jak najszybciej? Pytalismy potem ilus ludzi o ta rzeke, wrazenia z nia zwiazane. Patrzyli na nas jak na ufo- jaka rzeka? Byla tam jakas rzeka? Kilka razy w tych okoloswaneckich okolicach bedziemy miec dziwne wrazenie ogladania miejsc pustych, dzikich i rzadko odwiedzanych- mimo ze stanowia fragment “kanału” ktory codziennie przebywaja setki i tysiace turystow z calego swiata. Dziwne jest takie poczucie samotnosci w tlumie.

Dalej jakby pogoda sie poprawia, zaczyna byc widac coraz wiecej gor. Jednolita opona chmur zaczyna pękac, snują sie po szczytach i przeleczach pasma mgly. Gdzieniegdzie pojawiaja sie przeblyski slonca, widac wiszacego juz dosyc nisko.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zaczyna sie robic wieczor wiec rozgladamy sie za noclegiem. Nie wyglada to na tej trasie zbyt rokujaco. Co chwile na boki odchodza wprawdzie sympatyczne skrety wiejskich lub lesnych drog, ale niestety juz po 5 metrach widac ze nie nadaja sie dla skodusi. Jak nawierzchnia jest nienajgorsza to znowu jest ostre przewyzszenie, ktoremu moze juz nie sprostac lekko zmaraszony i zmeczony zyciem silnik. W rejonie Beczo zagladamy do jakiegos hostelu. Wnetrze jakies takie stylizowane na super nowoczesne, wyglada troche jak nowy dworzec PKP w Krakowie. W holu, za suto zastawionym stolem siedzi grupka zachodnich turystow i idiotycznie rechocze, gdy probuje zadac obsludze jakies pytania. Obsluga tez sprawia wrazenie jakby robila łaske- "jak juz jestescie to zostancie na jedna noc, to przygotujemy wam jakis pokoj juz jak tak trzeba"... i jakies glupie usmieszki do siebie i mruganie oczami. Na wiesc ze jest nas trojka i mamy ze soba niemowle cala sala wybucha wrecz histerycznym smiechem. Co jest k…? Nacpali sie? Co to za chore miejsce? W skodusi na wszelki wypadek zagladam w lusterko- czy nie mam geby umazanej sadza albo dorysowanych markerem kocich wąsow.. Nie mam..

Gdzies dalej właże w kolejna miejsce sugerujaca z napisu ze jest to schronienie dla zbłąkanych turystow. Ogromny, kilkakrotnie załamany korytarz zajmuje chyba ¾ domu. Oprocz korytarza jest niewielki pokoj zajety przez pietrowe lozka, miedzy ktorymi ugania z wrzaskiem kilkoro malych dzieci. Dorosli wyparowali- acz rzad okolo 20 sztuk obuwia stojacego pod sciana sugeruje ze musieli wyparowac boso.

Juz przed sama Mestia zastaje nas zmrok. Zagladam do kolejnego hostelu. Wchodzi sie tam przez ciemna brame w murze. Dalej jest jakby dziedziniec otoczony przez rozne domki i przybudowki. Klimat dosc sympatyczny, kojarzacy sie z komuna hipisowska lub chatka studencka z dawnych lat. Na schodach siedza jacys smagli ludzie w kolorowych powloczystych szatach i łuskaja bób. Jakis albinos w bialych dredach do pasa i mętnym spojrzeniu gra na gitarze smętna, mocno wpadajaco w ucho piesn. Wszedzie stoja bębny, drewniane trąby, kolorowo malowane grzechotki, ktos wyplata cos z lisci palmowych. Wchodze na pietro, zagladam do kuchni gdzie trwa wlasnie kolektywne szykowanie jakiejs strawy ze zboza mielonego napredce w mlynku. Moje pojawienie sie i snucie po pokojach nie zwraca niczyjej uwagi. Jakbym byla niewidzialna. Nikt nie reaguje jak podnosze i ogladam sprzety czy chwile bujam sie na hustawce wiszacej w drzwiach. Glupia jestem ze zostawilam aparat w skodusi.. Miejsce jest potwornie zatloczone- w kazdym kącie czy kamerliku na miotły zalega jakis materac lub karimata a na nim ktos spi, czyta, smsuje lub patrzy w sufit. Albo ostatecznie lezy pies, kot lub plecak. Zaczepiam dwie osoby pytajac o gospodarza. Bardzo chca mi pomoc, ale odpowiedzialnej osoby nie udaje sie nigdzie odnalezc. Zaczepione osoby zajmuja sie wiec wlasnymi sprawami. Ktos sugeruje- olej gospodarza, wez sie gdzies po prostu poloz. Tylko gdzie? Miejsce przypomina chatke lub gorskie schrosnisko w dlugi weekend majowy lub sylwestra.

Wracam w mrok.. Zagaduje grupke mezczyzn stojacych na ciemnej ulicy. Jeden z nich dzwoni do swojej krewnej ktora tez prowadzi schronisko. Wskazane miejsce dla odmiany jest puste, ciche i pelne atmosfery starego domu. Przemykamy przez wilgotny korytarz. Tu chyba kazdą chalupe okala gruby mur a podworko jest dziedzincem otoczonym kamiennymi budynkami. Z kuchni pada na podworze stop swiatla i zapach pieczonego chleba. Gdzies powiewa pranie. Prowadza nas przez ogromna oszklona werande do pokoju przegrodzonego na pol kotara. Na regale stoja jakies rodzinne zdjecia i stare ksiazki. Podlogi skrzypia pod kazdym krokiem. W calym domu za towarzyszy mamy jedynie korniki rozpoczynajace w scianach pozna kolacje. Cala rodzina urzeduje w kuchni i chyba drugim domku. Fajnie tu! W nocy znow zaczyna lac, a okolice spowija mgla tak gesta ze idac w nocy do kibelka prawie wpadam na skodusie bo swiatlo latarki rozmywa mi sie 10 cm przed twarza. Mam nadzieje ze zobaczymy tu jakies gory….

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Rano o dziwo swieci slonce a po mgle nie ma sladu. Mamy wiec okazje obejrzec nasze miejsce noclegowe. Trawiasto betonowy dziedziniec otaczaja dwa domy, mur i przybudowka mieszczaca kuchnie i kibelek. Oprocz gospodyni i jej corki po obejsciu kreci sie jeszcze dziadek patrzacy wilkiem, pies ktory sie do kazdego łasi (glownie do kabaka) oraz dwojka chlopcow w wieku 2-3 lata, ktorzy nadal korzystaja ze smoczkow (zycie smoczka zwykle trwa okolo 2 tygodni bo po tym czasie zostaje odgryziony ;) Juz wiem na co idzie wiekszosc kasy pozyskanej na turystach ;) )

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dzis caly dzien łazimy po Mestii. Miasto jest faktycznie mocno napchane turystami i komerchą. Najgorszy jest jej wplyw nie na architekture czy rodzaj oferowanych uslug ale na mentalnosc ludzi. Raczej nikt cie tu nie zaczepi bezinteresownie, zeby pogadac o pogodzie. Jesli ktos sie na ulicy do ciebie usmiecha to zapewne smieje sie wyłącznie do twojego portfela i pragnie zaraz, niby przypadkiem, zaoferowac przejazd, nocleg, wyzywienie czy przewodnika w gory. Czesc miasta jednoczesnie jest wystylizowana na miejsce jakie zazwyczaj podoba sie turystom- znaczy nowoczesne lub/i maksymalnie wypiglowane.

Obrazek

Obrazek

Na pewno wielkim plusem Mestii jest to, ze mozna jednak bez problemu znalezc zaulki mile dla oka- pelne starych wiez obronnych, cielat, brukowanych lub kałużastych drog, kablowisk, baraczkow, skrzypiąch mostkow kostrukcji wszelakiej, starych zelaznych przyczep, obroslych mchem ruin czy wszelakich innych tego typu atrakcji jakich buby szukaja wszedzie na swojej drodze…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

No i gory. Wyłażące z chmur i mgiel wszedzie dookola.. Wokol gdzie okiem siegnac zamykaja horyzont osniezone iglice skalistych szczytow.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorem wracamy na ta sama kwatere. Dzis juz nie bedziemy sami. Przyjechaly dwie rodziny “nowych ruskich”. Przez podworko ciezko sie przecisnac bo stoja dwa ogromniaste RAMy. Sa strasznie halasliwi, apodyktyczni i ciagle wyglaszaja jakies madrosci. Jakos wyjatkowo nie wzbudzaja naszej sympatii wiec nie przylaczamy sie do wspolnej imprezy na werandzie gdzie wlasnie gospodyni przyciagnela stoly. Jednak w pewnym sensie w niej uczestniczymy bo siedzac w pokoju wszystko slyszymy tak drą japy. Najpierw jest przesluchanie gospodarzy- “Ile u was sie zarabia? Np. kierowca, lekarz, w sklepie? A emeryt ile dostaje? Ale mowcie prawde! Czemu sie naradzacie? Odpowiadac! A dom jest wasz czy wynajmowany? Czemu nie macie auta? Za drogie dla was? A zima jest ruch? Ile rocznie wyciagacie na turystach?”. Potem zaczyna sie pouczanie jak nalezy zyc aby bylo tak dobrze i bogato jak w Moskwie. Sa tez pretensje jakim prawem czesc Gruzinow mowi zle o bylym prezydencie Saakaszwilim. “Przeciez on budowal, drogi, mosty kurorty. On rozwinal zapadly kraj i zrobil Europejczykow z ciemnych zacofanych swiniopasow! Takiego czlowieka nalezy czcic. A tu swiniopasy niewdzieczne! Grunt to rozbudowa! I watazkow popedzil! I swoich wrogow w ryzach trzymal. Porzadek zapewnil. Tak jak u nas kiedys Stalin! Trokistow pogonil, nierobow rozstrzelal, wszystko poukladal a potem zajal sie rozbudowa i cywilizowaniem dziczy! I nikt nie smie w Rosji zle o nim mowic. A wy czesto zle mowicie o waszym prezydencie. W dupach sie wam poprzewracalo!”. Gospodarze odpowiadaja na pytanie, potakuja, albo przemilczaja niewygodne kwestie. Widac ze nie chca urazic gosci czy psuc “milej atmosfery” przyjacielskiej wieczornej pogawedki. Mimo ze wczesniej troche sie wahalam to teraz sie ciesze, ze nie uczestnicze czynnie w tej imprezie. Bo raczej bym nie wytrzymala i skomentowala kilka spraw w sposob zdecydowanie mogacy obrazic gosci i zważyc atmosfere… Rano wrzaskliwi milosnicy rzadow twardej reki rozłaża sie po calym domu, wsadzaja nosy we wszystkie kąty, nie przestajac komentowac i udzielac cennych rad w stylu “ja bym to wszystko rozpier****, zrownal z ziemia i postawil tu cos porzadnego”. Potem wsiadaja w swoje auta giganty i… jada spowrotem do Kutaisi. Bo dalej droga na Uszguli i Lenteki jest niebezpieczna dla samochodow i ludzi a oni maja ze soba male dzieci (10-12 lat). A poza tym tam nie ma nic ciekawego wiec po co ryzykowac?

My idziemy do centrum szukac transportu do Uszguli. Poczatkowo chcielismy probowac skodusia ale miejscowi nam to wybili z glowy- ze bylaby to prawdopodobnie pierwsza osobowka ktora tam dojechala. Swego czasu ponoc łady żiguli potrafily przebyc ta droge jak bylo sucho ale zwykle mialy potem cos do solidnej naprawy. No wiec szukamy dzielniejszego pojazdu.. Jako ze marszrutki stoja i czekaja az zbiora pasazerow to idziemy jeszcze do knajpy w centrum. Obiekt jest wybitnie skierowany pod zagranicznych turystow ale ma kilka fajnych cech np. smieszny szyld ;)

Obrazek

Wlasciciele baru wyszli tez naprzeciw potrzebom wielu ludzi i wolno tu, ba! wrecz barman do tego zacheca, aby napisac cos na scianie. Dlugo czytamy wpisy w roznych jezykach, ogladamy obrazki, znajdujemy nawet podpisy kilku znajomych! Jest tez osobna sciana na naklejki, jesli ktos ma ochote taka tu po sobie zostawic. W Gruzji spotkalam sie z tym juz trzykrotnie (W Kutaisi i Tbilisi jeszcze). Bardzo mi sie podoba jak scienne napisy nie sa traktowane jako straszliwe zlo w imie umilowania sterylnych scian a sluza jako wrecz ozdoba i atrakcja miejsca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Marszrutka przez dwie godziny nie uzbierala skladu, znajomy gospodyni tez nie chce sam z nami jechac za ludzkie pieniadze wiec musimy sie rozejrzec za jakims innym transportem…

A kabak znowu lgnie to psow… Ja nie wiem co my zrobimy...

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Poszukujac transportu do Uszguli trafiamy ostatecznie do auta Irakliego, ktory juz jedzie w tamta strone i wiezie jedna turystke- policjantke z Tbilisi, Suzane. Poczatkowo droga jest z betonowych plyt wiec juz zaczynamy zalowac, ze nie ma z nami naszej milej skodusi, jednak pozniej plyty znikaja, znika tez szuter i zaczynamy w pelni rozumiec co miejscowi mieli na mysli mowiac “nie dojedzie” :D Wprawdzie podnieslismy przed tym wyjazdem zawieszenie, wstawilismy wysokie sprezyny z jakiegos dostawczaka czy ciezarowki, w sprezyny gumy ale mimo wszystko chyba “za wysokie progi”… Przypomina sie w tym momencie powiedzenie:, “że ze świni nie zrobisz konia wyscigowego- owszem mozesz zrobic bardzo szybką swinie” :) Nasza droga wije sie blotnista koleina, roznymi wawozami, skalnymi polkami nad szemrzacymi strumieniami a niekiedy tez strumienie odwiedzaja nas na drodze mniejszym lub wiekszym wodospadem!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy po drodze kilka wiosek. We wszystkich prawie przewijaja sie wieze obronne czy kamienne domy z oszklonymi balkonami

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na calej trasie stalym elementem krajobrazu sa drewniane, omszale, chylące sie na wszystkie strony ploty

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Raz po raz odslaniaja sie widoki na różniste osniezone szczyty

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W jednej z wiosek zatrzymujemy sie na dluzej niz robienie zdjec. Przystanek kibelek- biegniemy do przydroznej slawojki- poki co jednej z dwoch jakie widzialam w zyciu, gdzie nie ma szamba tylko jest splukiwanie woda :D Wychodki ze “spłuczka” jednak istnieja- ale chyba tylko w Gruzji! Ten drugi byl w Mutso.

Obrazek

Obrazek

Zwykle karmimy kabaka w samochodzie, podczas jazdy. Jednak na tej drodze robimy wyjatek, tu chyba jednak latwiej by trafic lyzka do oka albo prosto do zoladka ;) Cala ekipa chce uczestniczyc w posilku! Zwlaszcza Irakli bardzo sie interesuje wszystkich co jest zwiazane z kabakiem- bo sam ma coreczke kilka miesiecy mlodsza.

Obrazek

Przy drodze stoja dwa dziwne znaki. Ciezko mi jest sobie wyobrazic w tym miejscu auto jadace powyzej 30km/h

Obrazek

Albo ważące wiecej niz 50 ton!

Obrazek

Ta wieza jest szczegolna- nie stoi w wiosce, przy domach, tylko samotnie nad potokiem. Zwą ją wieza milosci. Irakli mowil ze nam o niej cos wiecej opowie ale potem jakos zeszlo na inny temat i wszyscy o tym zapomnielismy… Teren wokol wiezy jest ogrodzony i za oplata mozna ja zwiedzac w srodku.

Czasem na drodze tworzy sie korek tworzony przez rogacizne :)

Obrazek

Obrazek

A tu juz samo Uszguli. Najpierw podziwiamy z daleka panorame na cala miejscowosc.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem wpelzamy w plątanine uliczek, kamiennych sciezek i przejsc miedzy domami, wiezami, plotami, murkami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zwracaja uwage wycinankowe ozdoby domostw

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I wszedzie peta sie pod nogami przydomowa wszelaka chudoba. Tu nie ma mody aby zwierzeta przebywaly w klatkach, zagrodkach czy na postrąkach. Biedne kury czy swinie z ferm na zachodzie, siedzac od urodzenia do smierci w ciasnych, ciemnych skrzynkach zapewne w najsmielszych snach nie przypuszczaja, ze ich pobratymcy z Kaukazu moga sie cieszyc az taka nieskrepowana niczym wolnoscia i łazic gdzie popadnie. Tez napewno na koniec skoncza w zupie - ale co sobie pouzywaja zycia to ich!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A najbardziej urzeklo mnie poidło zrobione z opony. Kiedys chyba napisze osobna relacje pt.”drugie zycie opony” - spotkalam juz na swojej drodze dziesiatki wspanialych patentow, pomyslow i ludzkiej kreatywnosci szybujacej wrecz pod niebo :) Ale tym razem moj zachwyt juz po prostu nie ma granic :)

Obrazek

Obrazek

W rejonie zwrocilo tez nasza uwage popularne tu pokrycie dachowe. Wyglada z daleka troche jak gont ale nie jest z drewna. Troche jak dachowka ale nie jest napewno jednolite w ksztalcie i produkowane seryjnie. Jakby plaskie kamienie czy ogolnie wykladanie “bele czym” co ma odpowiedni ksztalt i jest pod reka?

Obrazek

Obrazek

Zauwazamy tez fajny znak drogowy!

Obrazek

I rzezbione drzwi kaplicy! I niestety opatrzone klodka... Od razu widac ze popularna miejscowosc turystyczna...

Obrazek

Wlazimy tez na widokowe wzgorze, obowiazkowe miejsce kazdej wycieczki, gdzie wylaza wszyscy turysci i robia sobie zdjecia. Wiec i my spelniamy ten turystyczny schemat w 100%. Widoczki rzeczywiscie sa stad nienajgorsze i na wioske, i na okoliczne gory.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie wiem co sie stalo dzis kabakowi, czemu akurat dzis ma taki rewelacyjny humor ale od kiedy wjechalismy do Uszguli caly czas podskakuje, fika nozkami, spiewa na caly pyszczek, smieje sie, zaczepia z kwikiem mijanych ludzi. Radosc i szczescie po prostu wylewa sie uszami. Wszyscy spotkani turysci i miejscowi robia sobie z nami zdjecia, kreca filmiki, robimy tu za bialego niedzwiedzia z Krupowek. Wiesc chyba niesie sie szybko bo co chwile mijamy jakies grupy Japonczykow ktore wolaja “Majeczka” i juz ustawiaja sie z nami do zdjec. I juz biegaja w kolko z kamerka na kiju cos tam do niej gdacząc w swoim jezyku. Jakbysmy dzis pobierali oplaty to chyba wyjazd by sie zwrocil!

Obrazek

Odwiedzamy tez knajpe gdzie zjadamy chaczapuri w ktorym zamiast sera jest mieso. Jest to ponoc tradycyjna swańska potrawa. A u Irakliego w samochodzie jest rewelacyjny bajer- pomysl i wykonanie wlasne tzn. jego ojca. Jest przycisk a obok kranik. Z kranika wyplywa czacza. My tez chcemy takie cos w skodusi!

Obrazek

A tu cala dzisiejsza ekipa w komplecie

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Podczas wycieczki do Uszguli bardzo sympatycznie nam sie gadalo z Suzaną, wiec postanawiamy, ze kolejny dzien tez spedzimy razem. Suzana bardzo reklamuje nam jedna z gorek w poblizu Mestii, z ktorej ponoc sa jedne z najpiekniejszych widokow w Swanetii. Wjezdza sie tam kolejka linowa i ona jutro planuje sie tam wybrac i nas zaprasza na wspolna wycieczke. Stawiamy sie wiec rano w umowionym miejscu i jest nam troche glupio bo okazuje sie, ze Suzana za nas placi bo jestesmy jej goscmi i nie da sie jej przetlumaczyc ze to przeciez wspolna wycieczka. Dostajemy bilety na kolejke do łapy i nie ma o czym gadac. Kolejka niestety nie jest taka klimatyczna jak te z okolic Cziatury i Saczkere. Normalna kolejka krzeselkowa taka jak i u nas sa. Pakuje my sie wiec w czworke na jedna ławe i ziuuuuu jedziemy. Kolejka ma w zwyczaju, ze kilkakrotnie sie zatrzymuje i krzeselka bujaja sie na wietrze przez kilka minut a potem nagle rusza i sie jedzie dalej. Nie powiem- za pierwszym razem juz zesmy sie troche wystraszyli gdy kolejka stanela. Wspomnielismy sobie wiesci z przeszlosci kiedy na rosyjskim Kaukazie turysci dyndali chyba kilkanascie godzin zanim nadeszla pomoc. Jak wtedy chodzic do kibelka? W miejscu gdzie dojezdza kolejka jest chyba jakas knajpa albo cos w tym rodzaju, ale nawet tam nie zagladamy bo nie wyglada zbyt sympatycznie, jakas taka za nowa. Idziemy sobie na spacer gorskim grzbietem, z ktorego rozciagaja sie rewelacyjne widoki na wszystkie strony.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jęzory lodowcow sa stad jak na wyciagniecie reki. Dokladnie tez czuc chlod ciagnacy od okalajacych nas zamarzlych gor. Co ciekawe lodowce nie sa jednolite w kolorze, przeplata sie tam glownie bialy z zoltym, miejscami wszystko wpada troche jakby w niebieski i fiolet, a nieraz w ciemno szary. Zwaly sniegu sa tez jakby podrapane ogromnymi pazurami. Niektore sa gładkie, inne szczeliniaste a jeszcze inne wygladaja jak wzburzone morze. Jest w tym napewno jakies posępne piekno ale łazic po tym i wlatywac w te szczeliny to bym nie miala ochoty. Milo sie patrzy na taka groze przyrody stojac w sloneczku na wygrzanej łące pelnej kolorowych kwiatow! Choc kiedys bym chciala podejsc do takowego zwalu lodu od dolu i zobaczyc jego koniuszek. Suzana opowiada, ze lodowiec ma szczegolny zapach i potrafi "spiewac" na rozne melodie. Wprawne ucho jest w stanie na podstawie opowiesci lodowca wnioskowac o powodzeniu wyprawy. Za mlodu, jeszcze za czasow sajuza, Suzana byla dwukrotnie na wycieczce z klubu sportowego gdzie wspinali sie na takowe jęzory. Gdzies to bylo na terenie dzisiejszej Osetii ale nie pamieta juz nazwy miejscowosci ani gory. Suzana jest druga osoba jaka spotkalam w zyciu, ktora chyba potrafilaby mnie zainteresowac wysokimi gorami (ten poprzedni to byl poszukiwacz yeti :P )

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tu widac dokladnie jak lodowiec zamienia sie w strumien..

Obrazek

Jest tu chyba na tyle wysoko, ze jest inny klimat niz w dolinach. Mimo ze jest koniec lipca tu wciaz trwa wiosna- łąki sa pelne cudnych, kolorowych, swiezych kwiatow! Niektore z nich widze chyba pierwszy raz w zyciu. Inne przypominaja nasze dzwonki- ale sa gigantyczne!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W dole, po przeciwleglej stronie zbocza niz Mestia, w bardzo wąskiej dolinie, widac jakis niewielki przysiolek. Wieze obronne oczywiscie tam maja!

Obrazek

Na trasie jest tez jakies miejsce odbiorczo-nadawcze. Stoja zamkniete na cztery spusty baraczki, anteny i dwa spodki, ktore leza w dosc dziwny sposob na trawie. Nie wiemy czy sie przewalily czy taka jest ich uroda.

Obrazek

Nasza towarzyszka ostatnich wycieczek ma jakas magiczna umiejetnosc- chodzenia z omijaniem blota albo wrecz latania nad nim. Chodzi w rażąco zoltych tenisowkach, wczoraj byla w nich tez w Uszguli i buty sa idealnie czysciutkie, nie ma na nim nawet plamki. A my ubloceni po kolana... Chodzimy tymi samymi drogami, czesto gesiego. Nie wiem jak to dziala!

Suzana dzis jest duzo bardziej rozmowna, zwlaszcza gdy schodzi na tematy zwiazane z polityka i problemami spolecznymi. Jest wielka milosniczka Miszy Budowniczego, co nie dziwi nas wogole. W koncu wszyscy spotykani przez nas policjanci zawsze wychwalali pod niebiosa bylego prezydenta, jako ideal wodza w ich kraju. Trzeba przyznac, ze za jego rzadow byli bardzo zaopiekowana grupa- podniosl im pensje, dostali nowe samochody, glownie terenowe pickupy, wyremontowano lub zbudowano wypasne posterunki i komisariaty. Suzana podkresla tez wazna kwestie, jaka jest bezpieczenstwo. Wczesniej idac na impreze w Tbilisi musiala wracac taksowka, gdyz przejscie przez miasto w nocy dla samotnej kobiety bylo samobojstwem. Teraz chodzi i o 3 w nocy a trzeba naprawde miec pecha lub zachowywac sie prowokujaco aby stalo sie cos zlego. Na obecne wladze Suzana narzeka. Twierdzi, ze wiele spraw w Gruzji idzie rozpedem wiec dobrze dzialaja ale rowniez wiele sie posypalo. Od kilku lat np. nie poswieca sie wogole uwagi na remonty drogi do Mestii. Suzana sie obawia, ze za kolejnych dziesiec moze sie okazac, ze Swanetia znow jest odcieta od swiata, bo droga poleci w przepasc i juz tam zostanie. Pytam o Anaklie i Lazike.... Suzana twierdzi, ze za cene bezpieczenstwa jest w stanie zaakceptowac wszystkie takie fanaberie. W Anakli nie byla i nie musi bywac, a na tbiliskiech ulicach czy osiedlach i owszem. Z taka argumentacja ciezko sie nie zgodzic. Suzana rowniez bardzo chwali czasy Sajuza, ze wtedy rowniez zylo sie bezpiecznie i stabilnie. Ze w porownaniu z innymi republikami Gruzja nie doznawala szczegolnych represji, mozna bylo mowic po gruzinsku i przynajniej nikt z jej rodziny czy znajomych sobie nie krzywdowal. Najstraszniejsze nadeszlo pozniej. Za najgorszego przywodce Gruzji uwaza Gamsachurdie - w czym akurat nie jest odosobniona. Kazdy mieszkaniec Gruzji, z ktorym mialam okazje na takie tematy rozmawiac mowil tak samo. Czy to gangster w blyszczacej terenowce, czy ormianski pasterz z Gor Samsarskich. Tu akurat byla zgodnosc, ze koleś nie posiedzial na stolku zbyt dlugo, ale ze swoim haslem “Gruzja dla Gruzinow” zdolal rozpetac dwie wojny, zadrzec z Rosja i wszystkimi mniejszosciami narodowymi i religijnymi na terenie Gruzji. Wedlug Suzany to on, jego chore pomysly i otaczanie sie osobami ze swiata kryminalnego byly winne temu, ze Gruzja na dlugie lata stala sie niebezpiecznym i niestabilnym krajem, a Abchazja i Osetia zostaly stracone. Ponoc cud ze podobny los nie spotkal rowniez Adżarii gdzie ow pierwszy gruzinski prezydent probowal za wszelka cene wytępic isniejacy tam od wiekow islam, meczety zamieniac na cerkwie lub palic. Szewardnadze potem chcial naprawiac, mial dobre zamiary ale byl nieudolny, za stary, wogole patrzyl na swiat wedlug starych zasad. No a potem przyszedl Misza- i znow plyna dlugie hymny pochwalne ku czci ulubionego polityka. Na co obecnie Suzana najbardziej narzeka? Na wysokosc pensji nie, jest zadowolona ze swoich zarobkow i warunkow zycia. Ubolewa jedynie nad zlym traktowaniem pracownikow w Gruzji jesli chodzi o przestrzeganie czasu wolnego przez pracodawcow. Ustawowo jest 40 dni urlopu. Ale Suzanie w tym roku dali tylko 6, a reszta przepada. Bo jest duzo roboty i koniec. Makabra… Drugim problemem dla Suzany sa uchodzcy z Abchazji i Osetii, ktorzy mimo ze minelo 20 lat nie zasymilowali sie na terenach na ktorych przyszlo im zyc, maja roszczeniowe podejscie do wszystkich wokol, nie dbaja o swoje domy a potem maja zal do wladz, ze im sie zawala na łeb. Ponoc w wielu miastach, zwlaszcza na zachodzie kraju, to oni odpowiadaja za wiekszosc przestepstw. Mowi ze jesli chcemy zobaczyc co uchodzcy zrobili z kwitnacym za czasow radzieckich kurortem- to mamy pojechac do Tskaltubo. Z drugiej strony nie bylo opcji aby ich nie przyjac i nie pomoc- w koncu to rodacy, to tez Gruzini, tylko mieli pecha mieszkac w zlym miejscu.. Zazdrosci nam, Polakom, ze nie mamy takich problemow. Pytam Suzane czy by wolala Arabusow z polowy Azji i Afryki tak jak w zachodniej Europie… Suzana krzywi sie.. nieeee, to ja juz wole tych naszych, przynajmniej po gruzinsku gadaja i rozumieja nasze tradycje. Na takie oto tematy gadamy sobie wsrod cudnej przyrody, kwiatow i lodowcow. Bylo tez oczywiscie o polskiej polityce, ale tego juz nie bede mieszac do relacji ze swańskich wzgórz :P

Dziwi nas troche, ze nie spotykamy na trasie zbyt wielu turystow. Doslownie kilka osob. Mijamy tez wiele cudnych miejsc biwakowych, ale namiotow nie widac zadnych. Sa czasem jakies slady dawno zgaslych ognisk. Gdyby nie to ze nie mamy jak tu wtarabanic skodusi to zaraz bysmy tu spali! A tymczasem pusto wokol... Chyba wszyscy co wjechali kolejka zostali w knajpie albo zjechali najblizszym kursem w dol i pognali gdzies w pospiechu, jak to turysci maja w zwyczaju. Po stadach w Mestii i Uszguli tu az dzwoni w uszach cisza.. i tylko hula wiatr wsrod traw i ziół... I czasem rozlegnie sie łopot skrzydel wielgasnego ptaszydla!

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Glownym celem dzisiejszego dnia jest obejrzenie sztolni/tuneli kolo miejscowosci Kaiszi. Czesc tuneli lezy przy samej drodze, inne za rzeka, na roznych wysokosciach skarpy. Wszystkie sa otwarte, nie ma tu jeszcze obłędu jak u nas, zeby wszystko kratowac, zamykac, zabetonowac - niby w celu chronienia ludzi przed nimi samymi… Od Zugdidi po Uszguli rozpytujemy wszystkich o te sztolnie. I normalnie czeski film. Wiekszosc ludzi tylko wybałusza na nas oczy, kompletnie nie wiedzac o czym mowimy. Ogolnie wywiad srodowiskowy przyniosl takie oto strzepki informacji: “to napewno tunele alternatywnej drogi”, “sztolnie zlota”, “uranu tam szukali albo czegos innego ale nie znalezli”, “elektrownia wodna miala tu byc”, “ruskie tam cos trzymali”. Smsy wysylane do znajomych aby sprawdzili w internecie tez nie przynosza zbyt duzo informacji. Udaje sie wypatrzec 19 tuneli. Czesc jest ocembrowana betonem, inne obetonowane tylko czesciowo. Niektore to sztolnie wykute po prostu w skale. Czesc jest zalana woda od wejscia, inne dopiero po 50 metrach. Ze scian i sufitow czesto plyna wodospady wody. Niezbyt dobry czas nam sie trafil na eksploracje, kiedy codziennie solidnie leje. Moze przy innej pogodzie jest w srodku mniej wody? Z czesci tuneli ciągnie chlodem, tak jakby prowadzily gdzies glebiej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Ciekawe miejsce jest przy samej drodze, gdzie z wyraznie sztucznego progu wsrod skal spada spory wodospad. Pod nim sa dwa otwory czesciowo zalanych tuneli gdzie sufity przeciekaja jak sito.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Najdziwniejsze sztolnie znajduja sie za dziurawym mostem. Juz przejscie samego mostu jest dosc interesujacym przezyciem. Dechy pod nogami sa solidne, nawet nie skrzypia, jak to czesto gruzinskie kładki maja w zwyczaju. Ale dla osob z lękiem wysokosci jednak nie polecam ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ci, ktorzy lęku wysokosci nie maja moga wspiac sie na wysokie filary mostu gdzie prowadza prowizoryczne drabinki.

Obrazek

Obrazek

Widac ze most byl kiedys solidny, wyraznie przystosowany pod pojazdy. Teraz prowadzi donikad.. W polowie mostu stoi na barierce cos co przypomina kapliczke. W srodku slady po wypalonych swieczkach.

Obrazek

Jeden z wiekszych otworow zamostowych prowadzi do obetonowanego, kilkakrotnie rozgalezionego tunelu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W podlodze sa dwie solidne studnie

Obrazek

Jeden z korytarzy prowadzi do ogromnej komory o żebrowanym suficie i scianach. W komorze jest taka mgla, ze wykonanie zdjecia zarowno z blyskiem jak i na dlugim czasie jest niemozliwe. W tej jednej sztolni panuje dosc dziwny zapach, nie umiem okreslic czego.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przy kilku obetonowanych wejsciach sa rosyjskie napisy mowiace ze wstep wzbroniony, a z reszty zatartych przez czas i przyrode liter nie mozemy odcyfrowac zadnego sensu

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W okolicy okolotunelowej jest maly kamieniolomik zalany woda. Szkoda ze nie jest cieplej to bysmy poplywali!

Obrazek

Obrazek

W centrum Kaiszi łażąc w kolko i rozpytujac miejscowych o sztolnie spotykamy trzech polskich rowerzystow z Wegorzewa, z ktorymi ucinamy sobie miła pogawedke.

Obrazek

Potem idziemy sprawdzic dokad prowadzi plytowa droga pnąca sie wzgorzami nad Kaiszi. Plyty pojawiaja sie i znikaja, przechodza w szuter, zarastaja krzakami albo rozszerzaja sie tworzac jakby pas startowy lotniska.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze kilka opuszczonych budynkow nieznanego pochodzenia. Widac, ze nie byla to droga prowadzaca do gorskiego przysiolka czy na pastwisko. Czuc tu wyraznie poprzemyslowy charakter. Mijamy fajny wodospad.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dochodzimy tez do "bunkra", do ktorego od gory wplywa woda. Jest to ten dziwny “prog wodny” z wodospanem o ktorym pisalam wczesniej- tylko widziany od gory. Od tej strony tez wchodza do niego dwa tunele, zalane gdzies do ¾ wysokosci.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga idzie caly czas wzdluz gorskiego zbocza, powoli sie wznoszac. Widoki coraz lepsze.

Obrazek

Obrazek

Gdzies po poltorej godzinie wedrowki sobie odpuszczamy i zarzadzamy odwrot. Nie zabralismy nic do picia a jezyki przysychaja nam do podniebienia. Woda z potoku do picia sie nie bardzo nadaje, jest strasznie blotnista, widac u gory wciaz leje. Miejsce dokad prowadzi ta trasa pozostaje wiec dla nas wciaz tajemnica.

Nocujemy w domku na skraju miejscowosci, opatrzonym szumną karteczką "hotel" :) Budyneczek jest w budowie, jeszcze go calkiem nie skonczyli. Wlasciciela wyhaczamy na bazarze. Daje nam klucze do calego obiektu i jestesmy tam sami. W nocy huczy nam wzburzona rzeka (nasza noclegownia stoi na skarpie nadrzecznej) a do drzwi dobijaja nam sie krowy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano gospodarz przychodzi po odbior kluczy. Zauwazajac nasze worki ze smieciami woła corke, ktora łapie za worki, biegnie z nimi na kładke i ziuuuuuu do rzeki. Worki rozpruwaja sie o kamienie a butelki, pieluchy i wypluwki z posilkow plyna ozdobic plaze Anakli. Choc pewnie nie dotra do morza, pewnie zatrzymaja sie gdzies na tamach zbiornika Dżwari.... Pozegnawszy gospodarzy i my idziemy polazic kladka i powgapiac sie w szumiace nurty walącej z gor rzeki.

Obrazek

Zagladamy tez do ruin jakiejs fabryczki, gdzie grupa Gruzinow wlasnie zaczyna impreze. Na stol zagospodarowany z kawalka betonowego kloca, nakryty obrusem w kwiaty, trafiaja dwa upieczone sporych rozmiarow ptaki. Butelek z wodka jest chyba po dwie na osobe. Przypuszczam, ze jeszcze czekaja na jakies “posiłki”, bo sami chyba nie podołaja zgromadzonemu tu jedzeniu i piciu. W jednym z budynkow stoi schowany w sianie bus… Zasypany jest sianem prawie po dach. Uczestnicy biesiady prosza abym tego miejsca nie fotografowala. Po pozostalych budynkach chodze przez nikogo nie niepokojona...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Na trasie Mestia- Kaiszi odwiedzamy dwa kamienne koscioly. Niestety oba sa zamkniete. To jest glowna roznica pomiedzy Gruzja a Armenia- w Armenii nigdy nie trafilismy na zamkniety kosciolek, niezaleznie czy stal we wsi czy gdzies na ostatnim zadupiu. Te dwa stoja we wsiach ale w pewnym oddaleniu od domostw, na widokowych pagorkach gdzie kreca sie glownie krowy. Wejsc mozna jedynie do bocznych, połotwartych kaplic otoczonych kolumnada. I tu kolejna dziura w pamieci z tego wyjazdu- nie pamietam jak nazywaly sie wioski gdzie zwiedzalismy te kosciolki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przy jednym z nich jest maly cmentarz o grobowcach wykladanych boazeria i zaopatrzonych w elektrycznosc. Jakby zmarly chcial podładowac telefon to nie musi daleko chodzic :P Choc przyznam- nie sprawdzalam czy gniazdko dziala ;)

Obrazek

W jednej z mijanych wiosek wpełzamy miedzy kamienne domy, przeciskajac sie wąskimi sciezkami przy wysokich murach. Jakos tu przez chwile czuje sie jak gdzies na Dolnym Slasku, rzut beretem od domu np. w Dębowym Gaju w Dolinie Bobru... Zawiewa jakis taki swojski zapach, te murki, te ruiny, jakbym wlasnie lazła do kolejnego zruinowanego palacyku w naszych rejonach..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nagle zza węgła wychodzi wół ciagnacy sanie… Tego nie mamy u nas, zaliczam wiec natychmiastowy powrot do Swanetii ;)

Obrazek

Obrazek

Dalej mijamy wioske Ipari. W morzu zielonosci, na zaroslych gestym lasem zboczu, wbija sie w oczy jasny punkcik jakiegos samotnego budynku. Kamienny, z daszkiem, w miare zadbany, nie w ruinie. Kosciolek? Dom pustelnika? Pasowałby.. Chyba stodoly czy skladzika nikt przy zdrowych zmyslach by nie postawil w takim miejscu...

Obrazek

Obrazek

W miejscu gdzie zaczyna sie zbiornik Dżwari wode przykrywa kozuch drewna. Woda niosła i tu jej sie zatrzymalo. O dziwo wogole nie widac wsrod nich smieci. Samo drewno…

Obrazek

Obrazek

Przy drodze stoi tez chatka, chyba sporadycznie zamieszkiwana.. Przypomina leśne chaty uzywane przez drwali, lesnikow, mysliwych czy turystow. Tylko ze ta stoi przy samej asfaltowej drodze. Nie ma przy niej ani ogrodka, ani pastwiska. W srodku lozko, piec, szafka. Narąbane drewno na opał. Czysto, nie ma smieci czy szmat. I zeszyt.. Zapisany. Lubie sobie takie rzeczy czytac.. Ale tu niestety nie dam rady.. Nauka gruzinskiego alfabetu przydaje sie jedynie do czytania tablic na marszrutkach czy nazw ulic. Przy innych tekstach nie bardzo.. Co z tego, ze nawet by sie udalo zlozyc literki? skoro i tak nic z tego nie wynika bo slowa sa niezrozumiale...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem zaczyna lać i w totalnej mgle zajezdzamy w rejon wielkiej tamy zbiornika. Deszcz przeczekujemy w knajpie. Z tą zaporą jest tu dosyc nietypowo. Zwykle (a zwlaszcza na wschodzie) do tam nie mozna podchodzic a szczegolnie nie jest mile widziane ich fotografowanie. Tu owa budowla stanowi wrecz atrakcje turystyczna i kręcacy sie w rejonie panowie w mundurach zachecaja aby isc ją obejrzec z bliska i uwiecznic na zdjeciu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Znad okolicznych gor podnosza sie mgly. Niefajnie jest jak leje, ale plus czesto jest taki, ze na pograniczu brzydkiej i ladnej pogody sa najciekawsze widoki. Łazimy sobie troche wzdluz jeziora, plątanina drog ze starego asfaltu albo i bez. I znow za nami ciagnie sie pies…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Docieramy tez do jakis ogromnych metalowych konstrukcji, wieze połaczone sa z betonowymi slupami za pomoca pochylni, upadowych, zsypow? Nadgryzione zębem czasu drabinki kołyszą sie na wietrze ze świstem, nie zachecajac do wspinaczki.

Obrazek

Obrazek

Na nocleg zatrzymujemy sie przed Dżwari, niedaleko samotnej wiezy obronnej stojacej na pagorku, do ktorej nie ma wejscia. Pewnie sie włazilo przez to okno po drabinie.

Obrazek

Początkowo mamy dylemat- czy spac pod wieżą bo dalej od drogi, bardziej zacisznie, no i towarzystwo starych murów. Z łąki przy drodze za to jest piekny widok. Decyzje podejmuje za nas skodusia. Wyje, buksuje kołami, smierdzi sprzęgłem.. i odmawia wjazdu pod wieże. Widac na dole jej lepiej. Rozkładamy sie zatem na łące przy kupie połamanych płyt, ktore kiedys byly chyba podmurówka domu. Teraz wszystko porastaja jeżyny o wyjatkowo aromatycznym smaku.

Obrazek

Obrazek

Kawalek dalej ciekawy most. Podwieszany na wielu stalowych linach, szeroki a obecnie jest jedynie kładka dla pieszych.

Obrazek

Obrazek

Pod mostem robie wieksze pranie. Nurt jest na tyle wartki, ze porywa mi niebieskie spioszki z kroliczkiem i jedna skarpetke.. Wyjatkowo szczesliwie rzeka dobrala swa zdobycz- ukradzione spioszki byly juz przymale a skarpetka dziurawa…

Obrazek

Na mapie, koło Dżwari, mamy znaczona twierdze Gagachi. Postanawiamy jej poszukac ale nasze proby okazuja sie nieskuteczne. Trafiamy na rozlegly widokowy płaskowyz, gdzie niegdys staly jakies fabryki. Obecnie wszystko jest w ruinie, widac ze sporo budynkow bylo czynnie wyburzanych. Drogi sa tu dosyc wyboiste, choc wszedzie noszace slady asfaltu. Chyba nawet wygrywaja nasz prywatny konkurs na najbardziej dziurawa droge :D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

O twierdzy nikt tu nie slyszal. Wszyscy kieruja nas na Mestie, mowia ze zbładzilismy i wskazuja gdzie jechac. Nawet gdy o nic nie pytamy to miejscowi wyskakuja na droge i pokazuja nam wlasciwy kierunek. Gdy juz udaje sie nam komus wyperswadowac, ze nie chcemy jechac do Mestii bo juz tam bylismy- to wtedy pokazuja kierunek na Zugdidi. Kompletny brak kontaktu. Jak to mawia moja babcia “dziad o krupach a baba o fiołkach”. Ostatnim miejscem gdzie postanawiam zapytac o twierdze jest rząd sklepikow przy wpółopuszczonych blokach. Wchodze do jednego z nich i zagajam o chleb, bo takowego tez potrzebujemy. Sprzedawca akurat naprawia czajnik bezprzewodowy z ktorego wyskoczyl kabel. Widzac mnie zaczyna wiec narzekac na chinskie partactwo. Potem opowiada mi o “posiołku”. Ze byly fabryki, ze zlikwidowano, ze wiekszosc ludzi “ujechało w pizdu”, ze zostali tylko ci ktorzy sa niezaradni a na puste mieszkania zwlokło sie tez jakiegos tałatajstwa nie wiadomo skad. Ze palili w piecach meblami i wyrzucali z okien telewizory. Ze ponoc co miesiac zdarzaja sie pożary w blokach od nieszczelnych piecykow i on to wszystko spod sklepu nagrywa na komorke. Jeden z filmikow mi pokazuje, niestety jakosc nagrania jest taka ze ciezko ocenic czy to pozar w wiezowcu czy ognisko na dzialce. Gaz w blokach tez byl ale po ogromnym wybuchu w 99 roku odłaczyli caly sektor. On sam mieszka kilka wsi dalej, ale tu pracuje bo lepiej płacą niz w jego miejscowosci. Bo tu wieczorami jest niebezpiecznie i nie kazdy chce tu pracowac. A on jest odwazny bo byl na wojnie w Abchazji i od tego czasu juz niczego sie nie boi. Nagle przerywa swoja opowiesc jakby doznał jakiegos olśnienia i zaczyna mi sie przygladac uwaznie- "A ty tak wogole to kim jestes? Skad sie tu wziełaś? Moze jestes z telewizji albo z gazety? A moze szukasz męża, bo tak sama wedrujesz? Ja np. mam dwoch synow na wydaniu. Moze bys chciala poznac- zwlaszcza mlodszy jest bardzo przystojny!" Mowie ze męża mam, z telewizja nie mam nic wspolnego i szukamy tej twierdzy a wogole to chcialam tez kupic chleb. Widze po oczach goscia, ze mi nie wierzy. Dopiero teraz rozgladam sie dokladniej po pomieszczeniu. Jestem w sklepie z garnkami i łopatami… :)))))

W mijanych blokach faktycznie wiekszosc mieszkan stoi pusta, tylko gdzieniegdzie widac zagospodarowane pomieszczenia. Zwraca jednak uwage zupelnie nowy dach wieżowca!

Obrazek

Obrazek

Gdzies kawalek dalej dostrzegamy pomnik upamietniajacy Wielką Wojne Ojczyzniana. Te z Gruzji roznia sie od podobnych tematycznych pomnikow w innych krajach bo zwykle zawieraja zdjecia poleglych. Gdy ide w strone pomnika, z pobliskiego budynku policji wybiega starszy facet i krzyczy, ze nie wolno fotografowac. Na poczatku jest dosc opryskliwy, nie, nie wolno i juz, tu nie ma nic ciekawego a jak mam ochote porobic zdjecia to mam jechac do Mestii. Tlumacze mu, ze robie zdjecia takich pomnikow w roznych krajach, a tu zainteresowalo mnie, ze zamiast sołdata z pepeszką, listy nazwisk czy bezosobowej mozaiki sa zdjecia i mozna zajrzec w oczy konkretnych osob. I ze to jest wlasnie dla mnie ciekawe, moze nawet duzo ciekawsze niz turystyczna Mestia. Gosc zaczyna gadac zupelnie inaczej. Przedstawia sie jako Georgi. Pokazuje mi na pomniku zdjecie swojego ojca, ktorego nigdy nie poznal. Opowiada kilka rodzinnych historii. Ponoc 80% chlopakow z tej wioski nie wrocilo po wojnie do domu. Wies byla malutka a faktycznie zdjec kupa... Pyta mnie jak wygladaja takie pomniki w innych krajach. Skad ten wybuch zlosci na poczatku naszej znajomosci? Chodzilo o to, ze pomnik jest zaniedbany, ze pożera go rdza i zarastaja chwasty. I Georgi nie chcial aby taka informacja poszla w swiat. Że miesiac- dwa i wezma sie do odnawiania pomnika i wtedy mam wrocic i zrobic zdjecia. Ale mnie juz tu nie bedzie!!!!!!!! Georgi stoi, rozmysla, drapie sie za uchem.. Dobra, rob swoje zdjecia- ale obiecaj mi, ze opiszesz je tak: "To nieprawda, ze ludnosc wsi (zapomnialam nazwy, ale lezy gdzies pomiedzy Dżwari a Senaki) nie dba o pamiec o swoich przodkach. To nieprawda, ze olewaja poleglych i wspomnienie swoich dziadow. Ten pomnik teraz tak wyglada, ale za miesiac bedzie pomalowany swieza farba i beda lezec tu kwiaty i znicze". Mysle, ze jesli kiedys bede w rejonie to postaram sie odszukac ta wies i sprawdzic jak sie sprawy mają. Georgi zaprasza nas na kawe na posterunek. Niestety nadjezdza ciezarowka, wyskakuje z niej dwoch zdenerwowanych mlodych policjantow, ktorzy opowiadaja cos podniesionymi glosami i machajac rekami. Georgi widac tez przejął sie ta sprawa, chrząka i bez slowa wsiada z nimi do szoferki i z piskiem paska klinowego odjezdzaja. Pozostaję tylko sam na sam z pordzewialym pomnikiem i siwym dymem- mieszanina pyłu podniesionego z drogi i wyziewow oddalajacej ciezarowki...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A kolo Senaki tankujemy w wyborowym towarzystwie!

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

W Nokalevi idziemy zwiedzic twierdze. Malo sie z niej zachowalo, jest troche murow ale betonowa zaprawa miedzy kamieniami sugeruje, ze spora czesc z niej zostala odbudowana bardzo niedawno. Aby wejsc trzeba w pobliskim muzeum kupic bilet. Przy obu wejsciach na teren twierdzy siedzi cieć i sprawdza bilety.. To jakies najnowsze zmiany.. Ponoc kilka lat temu bywalo tu jeszcze zupelnie inaczej.. Tylko hulal wiatr a wewnatrz murow mozna bylo sobie spokojnie rozbic namiot...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na terenie okolonym murami stoi niewielki, przysadzisty kosciolek. Jego wnetrze bylo chyba kiedys cale pokryte malowidłami. Teraz wiekszosc z nich oblazła, ale fragmenty freskow wciaz ciesza oko. Kosciol chyba przez jakis czas byl opuszczony i nieuzywany, widac to po scianach na ktorych jest sporo wydrapanych napisow. W czynnych swiatyniach zazwyczaj takie zwyczaje nie sa praktykowane.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Najciekawsza czescia twierdzy jest rozdęte drzewo.

Obrazek

Kawalek dalej jest tez jakis budynek, ktory wyglada na hostel- wychodza z niego jakies dwie egzaltowane dziewczyny ktore gadaja po angielsku. Ubrane sa w kolorowe powloczyste szaty. Ktos wiesza pranie. Ktos ciagnie walizke wieksza od niego.

Nieopodal twierdzy przeplywa rzeka a jej brzegi obsiadly chmary ludzi. Turystow raczej brak, sami miejscowi. Na plazy w cieniu drzew wsrod błotka odpoczywa rowniez dorodny prosiak.

Obrazek

Obrazek

Potem szukamy cieplych zrodel, ktore wedlug roznych podan ustnych maja sie znajdowac gdzies w rejonie. W odroznieniu od innych - te są gejzerami wrzątku. Nie ma opcji wsadzic do nich nawet palca, nie mowiac juz o jakichkolwiek formach kapieli. Nad ujsciami goracej wody buchaja kłeby pary i roznosi sie silna won siarki. Woda wyplywa nie prosto z ziemi, tylko jakby z jakis starych dystrybutorow, widac pokryte naciekami elementy żelazne, jakby stare krany, pokrętła... Cos tu kiedys bylo. Widac tez jakies betonowe plyty, jakby fragmenty scian czy jakiegos ogrodzenia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jak zwykle w takich miejscach i tu tworza sie kolorowe koraliki roznych zmineralizowanych cudactw.

Obrazek

Obrazek

Woda spływa do rzeki wodospadem pelnym kolororowych naciekow.

Obrazek

Obrazek

Dopiero nad rzeka sa pobudowane z kamieni prowizoryczne baseniki dla milych ablucji- na styku roznych temperatur gdzie wrzatek miesza sie z lodowata woda.

Obrazek

Miejsce jest dosc popularne wsrod miejscowych na biesiady, ogniska, wyprawienie urodzin. Jakies biura podrozy dowoza tu tez busami rosyjskich turystow. Skodusia niestety nie bardzo da rade zjechac w dol kanionu. Tzn. zjechac by zjechala bez problemu, ale zapewne juz by tam pozostala- nachylenie drogi jest dosc spore i pełne ostrych kamieni. Trojkołowiec daje rade bez problemu nawet juz samym korytem rzeki! :P

Obrazek

Zawartosc trojkolowca jest najszczesliwsza jak podrzuca na duzych kamulcach! Glosny kwik niesie sie wokol, acz maly piskliwy glosik ginie wsrod huku gorskiego strumienia.

Obrazek

Okoliczne pionowe skarpy porasta poskrecana roslinnosc i pnacza o grubych pniach

Obrazek

Nocujemy na poboczu jednej z pobliskich szutrowych drog. Ruch aut na szczescie wieczorem i w nocy jest znikomy. W nocy strasza nas tylko kamyczki turlajace sie po skarpie nad nami. Jest to tylko drobny zwirek, jednak w nocy strach ma wielkie oczy i w półśnie juz widze spadajace na nas glazy ;)

Obrazek

Obrazek

Rano odwiedzaja nas dziwne owady. Cos jakby komar o prazkowanych bialo-czarnych nozkach a drugie stworzonko ma na kuprze zolta rozetke, ktora przypomina nam jakies nasionko. Bardzo sie cieszymy, ze zadne z nich nas nie upaliło.

Obrazek

Obrazek

A tu sniadanie i zdjecie z serii “bohater drugiego planu”

Obrazek

Potem idziemy jeszcze nad rzeke aby wsadzic kuper w ciepla wode i zapodac mala przekąpke, ktora zajmuje nam 3 godziny. Oprocz nas kapieli zazywa rowniez bus z krzykliwymi Kitajcami. Nie jest to przejezyczenie- kąpała sie nie tylko “zawartosc busa” ale samochod rowniez. Nawet silnik zostal umyty (a moze ochłodzony?) za pomoca wiadra. Plywa tez chlopak na koniu, co spotyka sie z wielkim entuzjazmem kabaka. Malenstwo probuje sie wyrwac i wskoczyc w nurty rzeki- byle tylko znalezc sie blizej pluskajacego i prychajacego konia!

Obrazek

Obrazek

Potem schodze jeszcze osypujaca sie, stroma skarpą na biale skaly, miedzy ktorymi przeciska sie strumien. Woda ma niesamowity kolor i jest jakby mleczna i jakby podswietlona od spodu. Sądząc po licznych krazkach ogniskowych to tez jest miejsce licznych biesiad. U nas to zaraz by byl mega rezerwat i wstep by byl miedzy 11:00 a 11:15, tylko z przewodnikiem w dni parzyste, o ile wogole mozna by postawic stope. A za kąpiel by pewnie skalpowali, bo wiadomo ze kąpiacy sie czlowiek wypija wode i jest to potem powodem anomalii klimatycznych.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

We wsi Bandza ide kupic wode. W sklepie mowie “woda, tri” i pokazuje na palcach bo widze, ze babka nie kuma za bardzo. Sprzedawczyni kilkakrotnie dopytuje sie czy aby na pewno trzy sztuki, po czym znika na zapleczu i przynosi mi trzy …. pilki plazowe.. Ciekawe jak jest po gruzinsku “pilka”? Kawalek dalej mijamy kolejny pomnik drugowojenny. Ten jest calkowicie opuszczony, podobnie jak ogromny budynek w tle. Kiedys chyba bylo tu centrum wsi, teraz tylko zbłąkane swiniaki chrumkaja i wlaza pod nogi.

Obrazek

Pomnik zawiera rzezby, plaskorzezby i oczywiscie zdjecia poleglych.

Obrazek

Obrazek

Czesc ofiar wojny nie ma zdjec, a w jego miejscu jest tylko znaczek z helmem i karabinem. Wiec albo wyprzedzili swoja epoke i juz wtedy zapragneli “chronic swoj wizerunek”. Albo nie zostali sfotografowani na czas…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy ogromna rzeke Tskhenistskali, pelna wysepek, zatoczek i pobocznych nurtow. Poczatkowo mamy nawet plan aby gdzies tu zostac na nocleg, acz nad horyzontem kłebia sie chmury, a w razie naglego wezbrania tej rzeki raczej wolelibysmy nie znajdowac sie na wyspie. Zwlaszcza pomni tego jak wygladala wzburzona rzeka w Swanetii. Decydujemy sie wiec tylko na przepierke i krotki spacer.

Obrazek

Obrazek


Mijamy tez budynek oklejony kolorowymi zdjeciami. Podchodze aby zobaczyc go z bliska. Zdjecia przedstawiaja jakies hotele, restauracje, jakies nowe inwestycje pokroju domy, mosty, umocnienia rzek. Obraz wylaniajacy sie z tych zdjec jest nowoczesny, rowny, gładki i wypucowany do przesady. Odrywam oczy od zdjec. Budynek, na ktorym to wszystko wisi jest opuszczony. Wnetrza zieja pustka. Wiatr łopocze jakims niedomknietym oknem na pietrze. A moze to nie wiatr? Na tyle wsluchalam sie w ten dzwiek, ze wlaze w krowia kupe na schodach. Dlaczego powiesili te zdjecia w tym miejscu? Miejsce jak miejsce, zdjecia jak zdjecia, ale w zestawieniu tak daje po łbie kontrastem, ze naprawde mozna sie poczuc nieco nierealnie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zajezdzamy tez w okolice kanionu Okatse. . Skoro jestesmy juz w rejonie to zajrzymy co to za cudo, wszyscy nam o tym gadaja. Wiedzialam, ze jest to miejsce ociekajace komercha i malo sympatyczne ale nie sądzilam, ze jest az tak zle. Cala droga do tego kanionu jest sympatyczna, normalna, nic nie zapowiada naglej zmiany czającej sie za zakretem. I bach! Nagle jak spod ziemi wyrastaja hotele, parkingi i ilosc angielskich napisow jakbysmy byli w Londynie. Acz tylko w formie pisanej- w wygrzmoconym “visitor centre” obsluga ma problem zeby sklecic kilka slow obojetnie czy po angielsku czy rosyjsku. Siedzi tam kilku odętych cieci, wbitych w mundury i potrafia tylko łapą pokazac na regulamin. I odmawiaja wpuszczenia nas - z racji na kabaka. Bo w regulaminie stoi, ze dzieci ponizej wzrostu 120 cm nie wpuszczaja. Ostatni raz o takich praktykach to slyszalam, ze byly uzywane w jakis obozach koncentracyjnych. Dzieci powyzej 120 cm do roboty, ponizej - do gazu. Jakas turystka z Rosji tez nie zostaje wpuszczona, nie wiem z jakiego powodu- moze ma za krotka lewa noge? Takiego skurwysynstwa to naprawde dawno nie widzialam. Ogolnie swietnie sie podrozuje po Gruzji ale jak juz przepierdziela to z grubej rury. Robia sobie takie mega komercyjne g.. a potem nawet nie chca na nim zarobic? Widac pokazywanie wladzy i gnojenie ludzi jest wazniejsze niz kasa.. Smutne jest, ze wiele miejsc musi byc opuszczona i zniszczona aby moc je swobodnie zwiedzac… Nawet jakbym kiedys zapragnela zmienic zdanie na ten temat to rzeczywistosc bardzo szybko sprowadza mnie do pionu... Na tym etapie wscieklosc nas dusi za gardla, ale jeszcze nie wiem tego, ze jak opadna pierwsze emocje to niebawem wroce do tego miejsca i to w bardzo ciekawym stylu. Jeszcze nie wiem, ze to miejsce bedzie dla mnie wiekszym symbolem absurdu niz Anaklia. I ze czeka mnie tu niezwykla przygoda… Ale o tym w swoim czasie, za kilka dni…

Obrazek

Obrazek

Na nocleg rozbijamy sie nad rzeka o pokretnej nazwie miedzy Khidi a Matkoj. W czasie gdy wyciagamy bagaze czy stawiamy namiot, kabaczek wylazi z fotelika (po raz pierwszy tak skutecznie) i dobiera sie do chleba :) Troche zezarla, troche strocila i rozrzucila po skodusi. Moze teraz zalegna sie nam popielice? :P

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano odkrywamy, ze spalismy pod drzewkiem granatu.

Obrazek

W Gvisztibi zagladam do sklepiku, nad ktorym widnieje stary napis “KOOP Chlieb”. Wnetrze tez niewiele sie zmienilo od ostatnich 30 lat. Na scianach sa podobizny roznych zwierzat przeznaczonych do konsumpcji oraz innych artykulow zywnosciowych. Wszystko wyciete z barwionego styropianu. Na miejscu nie ma pomidorow i czosnku, ktorych poszukuje. Babka łypie na mnie jakos srednio przyjaznie. “Pewnie turysci, pewnie na kanion jedziecie?”. Mowie, ze tak i nie. Faktycznie turysci, a przy kanionie juz bylismy i drugiego tak gownianego miejsca to jeszcze nie widzialam. Babce zapalaja sie ogniki w oczach- “Mysle tak samo! Robia niby atrakcje a jej glownym celem jest zgnojenie ludzi i zepsucie im dnia!”. Nadstawiam uszu… babka opowiada dalej- “Kiedys jak to powstalo to postanowilismy tam pojechac cala rodzina i spedzic tam dzien. Na miejscu bylo kilka knajpek wiec wstapilismy na obiad i piwo. I oni, ci.. (tu nastepuje ciag gruzinskich slow, ktorych nie rozumiem ale wnioskuje, ze musza byc obelzywe) ..oni nas nie wpuscili bo widzieli nas w knajpie z piwem, a swiety regulamin zabrania wstepu po spozyciu alkoholu. Nikt z ekipy sie nie zataczal, nie belkotal, nie zachowywal jak osoba, ktora naduzyla. To nie byla libacja a rodzinny obiad! Mial byc mily dzien a wyszlo.. ach, szkoda gadac… Po co porobili tam knajpy? Po co sprzedaja tam piwo? Zeby ludzi draznic? Ale co szary czlowiek moze? Nie ma sie jak zemscic na skurwielach..”. No to zesmy sie dogadaly i znalazly wspolny temat. Ciekawe ile jeszcze ludzi padlo ofiara tej “wspanialej atrakcji”, marnujac swoj czas, pieniadze i nerwy. Po czym Rita biegnie do ogrodka i mi przynosi domowe pomidory i czosnek..

Kawalek dalej zagladam na cmentarzyk. Nagrobki sa zroznicowane. Praktycznie nie ma dwoch wedlug takiego samego wzorca. Sa granitowe plyty z wyrytymi obrazkami, sa takie z metalowymi szafami, w ktorych siedza zdjecia zmarlych, takie z pustymi szafami, z krzyzami lub gwiazdami, pod dachem i za plotem. Przy jednym z grobow spotykam starszego pana. Nalewa do szklaneczki wodki, odstawia do szafy. Ze zdjecia patrzy na nas jakas kobita w chustce. Gosc chyba mnie widzi. I chyba mowi do mnie acz nie mam pewnosci, bo nie odrywa wzroku od stakanczyka. “To moja zona. Zmarla pol roku temu. Byla alkoholiczką. Ukrywalem przed nia wodke, babka w sklepie wiedziala ze nie moze jej sprzedac, sasiadow tez prosilem, zeby nie czestowali. Skubana znalazla sposob. Przychodzila tu na cmentarz i oprozniala wszystkie szklanki zostawione dla zmarlych. Ktoregos dnia, chyba tam do Gieny, przyjechala rodzina z Ameryki. Zostawili duzo jedzenia i wodki. Moja przyszla wieczorem i wypila wszystko… Juz tu zostala. Zemsta umarlych. Teraz juz ma swoja szklanke…”. Nic nie odpowiadam. Zupelnie nie wiem co mam powiedziec- “To straszne”, "tak, tak nałóg zgubil wielu ludzi" albo “ciekawa historia”? A moze “macie tu ladny cmentarzyk”. Nic nie mowie. Chyba tak lepiej. Gosc tez chyba nie wymaga ode mnie odpowiedzi. Nie odrywa wzroku od kieliszka… Cichutko sie oddalam.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na trasie z Khoni do Tskaltubo stoi jeszcze jeden pomniczek ze zdjeciami poleglych w czasie II wojny. Ten jednak sie wyroznia. Jest to trzecie zaobserwowane przez nas w Gruzji miejsce gdzie zachowal sie wizerunek Stalina (po Gori i Cziaturze)

Obrazek

Obrazek

Kolo wioski Gvedi planujemy szukac wodospadow Kinchkha. Kiedys gdzies w necie znalezlam taki opis “jechac w strone Lentheki, za wsia Gvedi bedzie brazowy drogowskaz w lewo- wodospady 2.2 km”. Jakas droga jest, tablicy nie ma. Na dodatek zaczelo lac jak z cebra. Droga w bok nieskodusiowa. Łazic w deszczu nam sie nie chce, zwlaszcza nie bedac pewnym czy jestesmy w miejscu gdzie byc chcielismy. Pytamy na pobliskim posterunku policji o te wodospady. Ponoc sa, ale daleko stad, za góra, ktora trzeba okrazyc, bo to jest skala wiec zadna droga przez nia sie nie przeklada. Trzeba by isc z 15 km przez jakies wiszace mosty. W jeden dzien nie obrocimy tam i spowrotem. Poza tym mozna tam dojechac blizej, od wsi Zeda Kinchkha, kilkanascie km za oslawionym kanionem. Czyli bylismy tak blisko? To wracamy.. Moze kiedys tu wrocimy poszukac tych wiszacych mostow?

Obrazek

Obrazek

Leje na tyle mocno, ze w celu przewiniecia kabaka zapodajemy mix skodusi z wiata przystankowa :)

Obrazek

Gdy przejezdzamy przez przelecz to pogoda sie poprawia. Chmury pękaja, nawet gdzieniegdzie pojawiaja sie promienie slonca. Potem jeszcze kilkakrotnie nachodzi chmura i wokol zalega gesta mgla, ale deszczu juz nie ma. Mgly na horyzoncie wiruja, tworza smieszne krecace sie spirale, czasem odrywaja sie od nich male obloczki, ktore pląsaja targane wiatrem. Gory dymia jak wulkany. Ogolnie mowiac jest na co popatrzec- przedstawienie mile dla oka. Sa tu tez fajne łączki wiec zostajemy na nocleg.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Oczywiscie zwleka sie jakis pies. Jest bardzo glodny. Karmimy go chlebem i serem, ale to widac nie wystarcza bo w nocy rozbebesza nasz worek ze smieciami i wyjada zawartosc kabaczych pieluch.. Przed namiotem waruje do rana.

Obrazek

Skad on sie tu wzial? Wsie sa daleko- widac je gdzies tam w dolinie..

Obrazek

Obrazek

Nie wiem na jakiej wysokosci sie znajdujemy ale wieczorem zaczyna sie robic chlodno. Przydaja sie zimowe czapki. To chyba poki co najchlodniejsza noc na tym wyjezdzie. A juz tak przywyklismy do upalow!

Obrazek

Po zmroku rozpalamy ognisko. Przyjezdzaja znani juz policjanci z Gvedi, smiejac sie ze daleko nie ujechalismy. Gawedzimy chwile o okolicy, o zlym kanionie, o pętli swaneckiej, o uchodzcach z Tskaltubo. Probuja nas troche straszyc wilkami, ale mowia tez, ze beda nas do rana pilnowac. I faktycznie- chyba do 5 rano stoja na przeleczy blyskajac czerwono- niebieskimi swiatelkami. Smiesznie- w tym roku to juz druga przelecz gdzie spedzamy noc pod eskorta policji! Do ogniska jednak nie przychodza- mowia, ze w aucie maja cieplej.

Obrazek

Rano dostrzegam, ze ta gleboka dolina przed nami to ow przeklety kanion, ktory nas od pewnego czasu przesladuje. Znow nad nim jestesmy? Cos sie do nas to miejsce przylepiło!

Obrazek

Widac stad ow grozny balkonik, ktory zjada małe dzieci.

Obrazek

Wlasnie zamierzam zaczac robic sniadanie gdy na łąke przyłażą dwa byki giganty.

Obrazek

Wlasnie skonczylam opisywac wczorajszy dzien, noc i poranek. I cos mi palnelo do glupiego łba, ze napisalam, ze tak serio to nic ciekawego sie zdarzylo. Nie moge tego pisac bo to dziala jak jakas klątwa. Ile razy poszlo w notes, ze dzien byl przecietny, ze tak naprawde nie ma co pisac, to zawsze cos sie przypląta. Kojarze poki co trzy takie sytuacje. I potem albo przyszla sierpniowa wataha wilkow na Podlasiu, albo lokalne gowniarze po kase i chcieli podpalac namioty, albo za jeziorem zaczela jezdzic nieoswietlona ciezarowka i zapodawac seria z kałacha. Nie wazne gdzie akurat sie znajdujemy. Slowa "nic ciekawego nie bylo" dzialaja jak zaklęcie. Wiecej nie popelnie tego samego błędu. No to mamy dzis dwa byki. Chwile pozniej trzy nastepne. Byki nie tyle, ze przechodza przez łąke czy zaczynaja sie paść ale podchodza do namiotu, do skodusi, węszą i sie dziwnie gapia. Nie ma to jak dzien rozpoczac od corridy… Czegos podobnego jeszcze nigdy nie widzialam. Wiele razy np. na Ukrainie odwiedzaly nas na biwakach krowy, wlazily w namiot, wsadzaly łeb do srodka, dzwonily dzwonkami, zjadaly pranie ale byki tam sie trzymalo w zamknietych zagrodach! Widac tu maja inne zwyczaje… Jak juz wczesniej wspominalam pies rozwloczyl nasze smieci ,zjadl obierki z warzyw i wlasnie zaczynal spozywac zawartosc pieluchy kabaczej. W tym momencie podszedl jeden z bykow, tupnal, prychnac i odpedzil psisko. Po czym na spokojnie wciagnal ze smakiem cala pieluche i zaczal sie zabierac za kolejna. Ulubienia kulinarne tutejszej fauny sa dla mnie ogromnym zaskoczeniem.

Obrazek

Jakos tracimy ochote na dalszy wypoczynek w tym miejscu czy delektowanie sie widokami podczas sniadania. Szybko przenosimy kabaka z namiotu do skodusi. Moze to złudne poczucie, ze w otoczeniu blach jakos tak bezpieczniej. Potem pospiesznie byle gdzie upychamy ekwipunek. Okazuje sie, ze bagaznik dachowy to tylko nasz kaprys- wszystko weszlo do kabiny. Jedziemy dalej i zatrzymujemy sie na poboczu, aby wszystko normalnie poskladac i uporzadkowac. Zeby miski nie byly wewnatrz spiwora a kabacze spioszki w sloiku po ogorkach. Stad tez jest ladny widok.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy konczymy sniadanie znow przychodza byki. Nie te nasze z przeleczy, inne, mniejsze, w towarzystwie krow. Nie mogli by owiec hodowac? Albo gęsi??????

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

W Khoni trafiamy na stary hotelik, ktory na tyle przypada nam do gustu, ze zostajemy tu trzy dni.

Obrazek

Obrazek

Pokoje noclegowe zajmuja polowe pierwszego pietra budynku. Naprzeciw jest chyba jakas kaplica. Drzwi opatrzone sa takowym rysunkiem. Szpary w drzwiach sa niestety na tyle male ze nie udaje sie podpatrzec co skrywaja wnetrza tajemniczego pokoju.

Obrazek

Na parterze jest fryzjer i jakies pomieszczenie z kaflowym piecem wygladajace na kuchnie gdzie biesiaduje kilka osob. Jedna z ogromnych sal parteru jest garazem na rowery, skutery i motorynki. Drugie pietro jest opuszczone i zruinowane, puste okna , sufity czesciowo w odpadlych kasetonach i krysztalowe zyrandole, gesto oplecione zwarta warstwa pajeczyn. Hula wiatr i spiewaja ptaki licznie majace tu gniazda. Za bialymi drzwiami zamykanymi na łancuch susza sie jakies pęki ziół.

Obrazek

Obrazek

Ślimak klatki schodowej przypomina mi przybazarowy hotel "Mze" z Tbilisi.

Obrazek

Hotel jest otwierany na telefon, na drzwiach wisi kartka.

Obrazek

Obrazek

Dzwonimy wiec, a chwile pozniej wpuszcza nas mily dziadek, ktory zastrzega, ze jutro go nie bedzie bo jedzie zbierac orzechy (oczywiscie potem dostajemy wielki wor orzechow, ktorych nie udalo nam sie zjesc na wyjezdzie i przemycilismy go do Polski). Oprocz nas nocuje tu rowniez jedna Gruzinka w srednim wieku. Gospodarz tlumaczy nam, ze to spokojna, porzadna kobieta, wiec nie mamy sie czego obawiac (nie wiem skad wogole takie przypuszczenie, ze moglibysmy sie bac lokatora z drugiego pokoju?) Owa babka pochodzi z Poti i jedzie do pracy do Turcji, bo w Gruzji ciezko znalezc jakas sensowna robote. Na tym etapie burze uporzadkowany swiat gospodarza, bo pytam czemu ona jedzie z Poti do Turcji przez Khoni? Facet drapie sie w glowe- "Faktycznie! Przeciez to nie po drodze! Co ona u licha tu robi?" Mnie to rowniez bardzo ciekawi i probuje kilkakrotnie nawiazac kontakt ze wspołlokatorka, ale niestety babka mowi tylko po gruzinsku- albo tak udaje! :P Drugiego dnia jeden z pokoi zasiedla jakis facet, ktory wieczorem przyprowadza dwie panie, ktorych profesja nie pozostawia duzych watpliwosci. Gdy spotykam go w kuchni uspokaja mnie, ze nie beda halasowac i widze w oczach prosbe "tylko nie mow przypadkiem o tym gospodarzowi".

Pokoje maja tu chyba rozne, nam sie dostal “apartament”, ktory sklada sie z dwoch pokoikow i łazienki.

Obrazek

Obok jest kuchnia wyposazona w rozne potrzebne sprzety np. jest spora ilosc kieliszkow i nardy.

Obrazek

Tu w Khoni spelnia sie jedno z moich marzen. Ile to razy z zazdroscia patrzylam na gruzinskie czy ormianskie blokowiska cale usiane powiewajacymi na wietrze ubraniami na wysokosci roznych pieter! Wszedzie tam byly poprzeciagane sznurki- do drugiego bloku, do drzewa, do slupa, do komina. Pranie łopotalo pod niebem, nabierajac zapachu slonca i wiatru zamiast kisic sie w domu lub na niewielkim ciasnym balkonie. Za oknem naszego hoteliku jest taki wlasnie sznurek na pranie z kołowrotkiem. I jest w zasiegu moich rąk! Moze to glupie, ze mam takie przyziemne marzenia i tak bardzo sie ciesze takimi pierdołami. Piore tu prawie wszystko co mamy- uzbieralo sie przez prawie poltora miesiaca rzeczy do przepierki, zwlaszcza tych grubszych, ktore ciezko prac w strumieniu i suszyc na galezi czy w skodusi- dlugie spodnie, swetry, kabacze kocyki i spiworki. W hoteliku jest na stanie rowniez duza miednica! I szczypki do przypiecia! Mega wypas! :D Pranie schnie w okamgnieniu, powiewajac w najbardziej naslonecznionym miejscu. Nie ma deszczu, nie ma tej wilgoci w powietrzu, ktora caly czas towarzyszyla nam w tropikalnym klimacie gruzinskiego wybrzeza. Krece sobie wiec tymi sznurkami na kolku, patrze jak pranie odjezdza ze skrzypieniem ku sloncu. I snuje kolejne , juz bardziej niedoscigle marzenia- moc tak suszyc pranie w domu, moc tak przerzucic sznur do sasiedniego bloku w Oławie, do drzewa czy latarni! Ech… juz widze miny tych sąsiadow, ktorym taki widok by zaburzyl poczucie europejskosci i staneli by na glowie aby udaremnic moje starania..

Obrazek

Korytarz hoteliku jest pelny kwiatow. Codziennie, nawet po zbiorze orzechow, gospodarz przychodzi z konewka i je podlewa. Widac, ze kazda roslinke otacza ogromna miloscia, momentami wrecz wydaje mi sie, ze z nimi rozmawia.

Obrazek

Pewnym minusem hoteliku jest dosc wczesna pobudka- kolo 6 zaczynaja wydzierac sie koguty. Jest tu ich w najblizszej okolicy chyba kilkanascie sztuk i kazdy chce przekrzyczec rywala i udowodnic , ze on rzadzi na dzielnicy. Ja i toperz jakos jeszcze bysmy sobie dali z tym rade, zatkali uszy stoperami i spali dalej. Ale kabakowi nie wsadzimy jeszcze stoperow. Jest jasno, koguty pieja,wiec kabak tez rozpoczyna dzien. Wiec oprocz kogutow mamy jeszcze kazdego poranka tupoty w lozeczku i szuranie zabawkami, a to stopery juz nie zawsze skutecznie chca tlumic.

Zaraz obok hoteliku jest knajpa. Wewnatrz jest kilka pokoikow za zaslonkami, w kazdym biesiaduje jakas wesola ekipa. My siadamy na zewnatrz i pozeramy jedne z najlepszych chinkali podczas naszych gruzinskich wyjazdow. Do tego serwuja domowe wino w dzbanach.

Obrazek

Obrazek

W malej piekarni nabywam nasz ulubiony uszasty chleb. Jest sprzedawany w postaci prosto z pieca, na tyle goracej, ze podaja go na kartoniku- zeby sie nie poparzyc!

Obrazek

W miasteczku mozna znalezc kilka plaskorzezb, pomnikow i napisow z minionej epoki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ktoregos poranka idac po cos do skodusi prawie dostaje zawalu. Gdy otwieram drzwi cos wyskakuje na mnie spod dachowego bagaznika. Z łopotem skrzydel i donosnym gdakaniem. Miedzy bagaznik a dach nawłazily kury. Chyba trzy sztuki. Nie wiem czy sie tu grzały czy wlasnie przeciwnie, szukaly schronienia w cieniu. Napewno teraz sie przestraszyly, ze ktos im zaburzyl wypoczynek w tym zacisznym miejscu. Obrazone uciekaja za sasiadni budynek.

Bloki w Khoni maja ciekawie podrzezbiane boczne sciany. By sie wydawalo, ze wielkoplytowe budownictwo jest calkowicie pozbawione jakichkolwiek zdobien - a tu prosze, komus sie chcialo!

Obrazek

Chyba Khoni jest moim drugim ulubionym miastem w Gruzji. Przez te kilka dni jest nam niezmiernie milo wracac tu po roznych wycieczkach. Znow osiedlac sie w zapomnianym hoteliku, wieszac pranie na skrzypiacym sznurku, odwiedzac knajpe nieopodal i o swicie wyklinac na koguty. Sa czasem takie miejsca, ktore jakos szczegolnie przypadna czlowiekowi do serca, w ktorych czuje sie jakos tak bezpiecznie, swojsko, jakos tak u siebie i na wlasciwym miejscu. Khoni jest wlasnie jednym z tych miejsc. Gdy stad w koncu odjezdzamy to robi mi sie jakos strasznie smutno. Czy jeszcze kiedys tu wroce? A gdy nawet tak- to czy czasoprzestrzen bedzie wciaz taka sama jak w upalne lipcowe dni roku 2016?

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Dzis drugie podejscie do wodospadow Kinchka. Jedziemy ich szukac tam gdzie polecal to zrobic policjant z Gvedi. Faktycznie wszystko sie zgadza- najpierw asfalt sie konczy i przechodzi w plytowke. Ostatni odcinek drogi jest wysypany tluczniem i nadaje sie tylko dla pieszych i terenowek.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zagaduje nas grupka miejscowych biesiadujacych pod drzewem i zaprasza na domasznie wino. Toperz przeklina bycie kierowca a ja przytulam hurtowo oba kubeczki :) Ekipe tworzy dwoch Georgijow, 85 letni dziarski staruszek i dwojka dzieci- Tekla i Nikołaj. Probuja nas tez zaprosic na pieczenie szaszlyka, ktore bedzie “pozniej” ale nikt nie wie kiedy. Poki co mamy wrazenie, ze nasz szaszlyk jeszcze zyje ;) Chlopaki opowiadaja rozne niesamowite rzeczy o imprezach wsrod pobliskich skal. Dzieciaki probuja nas namowic na wypuszczenie kabaka z nosidla bo chca z nia pograc w berka. Biedne kabaczę by zapewne ciagle przegrywalo ;)

Obrazek

Obrazek

Czesc wodospadow wpada do szczeliny miedzy bialymi skalami. Jest to dosyc popularne miejsce kapielowe. Wodospad ma niezla moc uderzeniowa. Na poczatku prawie zbija mnie z nog, a potem zrywa mi z reki koraliki i unosi w nieznanym kierunku. Jako ze zapomnialam stroju kapielowego to plywam w koszulce toperza, w ktorej wygladam jak w sukience. Ludzi troche sie kreci a kapiele na waleta chyba w Gruzji nie sa w modzie. Toperz decyduje sie wlesc z glowa pod glowny strumien wody. Takie wypasne "bicze wodne" to chyba w zadnym SPA nie przewiduja! :) Miejsce przypomina mi troche Błędne Skaly- w czasie duzej powodzi :P

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kawalek dalej sa ogromne skaly z ktorych spadaja trzy wielkie wodospady. Teraz ponoc jest sucho wiec nie wyglada to az tak efektownie jak powinno. Miejscowi sie zarzekaja ze najlepiej to miejsce odwiedzac wiosna - to wtedy robi mega wrazenie. Mnie i tak sie podoba. W spadajacej wodzie zalamuje sie slonce, tworzy sie tecza i dziwne pelgajace promienie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pod wodospady idziemy skalistym korytem czesciowo dzis wyschlego strumienia. Smieszne te skaly- takie rowne jak stol, idzie sie jak po asfalcie! Wokol pionowe skaly.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Co chwile przerwa na pluskanie nozkami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na brzegach jest pelno biesiadek, grilow i miejsc ogniskowych. Na jednej z nich imprezuje grupa dziennikarek z Kutaisi, ktore skonczyly jakis projekt i go wlasnie swietuja. Zapraszaja nas do stolu, czestujac jadlem i napojem oraz raczą opowiesciami o swojej pracy. Po raz pierwszy jestesmy w tych okolicach na takiej imprezie gdzie to toperz jest rodzynkiem. Nietypowa chyba sprawa- zwykle biesiadki w 90% zasiedlaja faceci! Kabak krąży z rak do rak. Wszyscy podkreslaja, ze Maja to gruzinskie imie. Chyba nie spotkalismy osoby, ktora by w ten sposob nie skomentowala imienia naszej coreczki.

Obrazek

Mijamy tez grupke okolo 10 chlopakow, z ktorych wszyscy maja podobne tatuaze. To znaczy grafika, forma, kolory rozne ale wszystkie zawieraja ten sam symbol. Nie wiem kim jest ta ekipa ale na wszelki wypadek schodzimy im z drogi. Zdjecie tez robie z biodra, bo jakos nie mam odwagi celowac im obiektywem w twarze. Z zaslyszanych rozmow raczej miejscowi, po gruzinsku bulgotali.

Obrazek

Kozy rasa naskalna

Obrazek

Prawie pod same wodospady podchodza domy wiejskich przysiolkow

Obrazek

Wszyscy spotykani ludzie wypytuja czy bylismy juz w pobliskim kanionie, ze tam pieknie i zebysmy sie koniecznie wybrali. Toperz wiec mnie tez zaczyna namawiac- skoro juz tu jestesmy tak blisko, idz zobacz co to za cudo. Nie jestem przekonana ale w koncu ide. Cos jednak nie pozwala mi kupic biletu w kasie, wszystko sie we mnie burzy przed dofinansowaniem miejsca gdzie nas tak potraktowali. Widac mam paskudna i msciwa nature :P (dla przypomnienia nie pozwolili nam wejsc z kabakiem z racji jej niskiego wzrostu). Wbijam bez biletu. Mogli sprzedac trzy bilety. Nie chcieli handlowac- ich sprawa- beda mieli g… Betonowy chodnik wchodzi w robaczywy lasek.

Obrazek

“Kanion 2100m”. Cooo?? Tyle sie idzie? No trudno.. Najwyzej jak mnie nie wpuszcza to sobie popatrze z daleka, moze cos bedzie widac. Chodnik wije sie wzdluz trasy oznaczonej powbijanymi numerkami. Droga schodzi mocno w dol do terenu otoczonego plotem. Przy furtce kontrola biletow, mysz sie nie przeslizgnie. Trudno. Przez plot tez widac. Robie wiec zdjecie kladki zza zasieku i juz planuje odwrot gdy slysze ze ktos mnie wola. Podchodzi do mnie mlody chlopak z kolorowymi fantazyjnymi tatuazami pokrywajacymi spora czesc ciala. “Co dziewuszka? Chcialabys wejsc a nie masz biletu?”- “No nie mam”- “To ja ci sprzedam bilet, taniej, zaoszczedzisz, tylko 4 lari u mnie”. Mowie mu, ze tu nie o kase i oszczednosc chodzi tylko o zasady. Ze tego miejsca nie bede finansowac i tlumacze dlaczego. Wowa, bo tak przedstawia sie chlopak, usmiecha sie: “Bez obawy. Cala kasa pojdzie dla mnie- na wóde, prochy i kobiety. A tak wogole to przyjedz tu autem. Tam na dole jest szlaban, ale stoi tam moj czlowiek, dasz lari, powiesz ze od Wowy to wam otworzy. Dasz 10 lari to wejdziecie z dzieckiem, psem, z krowa jak bedzie trzeba! Acz z krowa drozej bedzie.” Przygladam sie drodze. Same terenowki tu stoja. Chyba oszczedze skodusi zmagania sie z ta nawierzchnia. Mowie mu wiec, ze mamy osobowke i moze lepiej zwiedze juz sama. Wowa przyglada mi sie baczniej- “Z Polski jestes, nie? A auto to skoda felicja? Ta zielona,z flaga i naklejkami? Widzialem was w Khoni. A tak wogole co was do Gruzji sprowadza? Jakies interesy robicie? A moze z telewizji jestescie?”. Mowie Wowie, ze my turysci, ze zwiedzamy, ze gory, zabytki, ladne miejsca. “Aaaaa, rozumiem. Ale jakbys ksiazke kiedys pisala to wspomnij o mnie. W wielu sprawach pomoge. Tak wogole to moja rodzina pochodzi z Osetii Polnocnej ale tu robimy interesy. Tu lepiej. Wiele spraw pomoge zalatwic. Albo moj ojciec”. Pytam go wiec czy zalatwi nam wjazd do Abchazji. Ponoc autem na polskich blachach nie mozna. Ale z protekcja… Wowa usmiecha sie szeroko.. :”A co? W gory chcecie jechac, małpoludow szukac?”. Mowie, ze i małpoludy moga byc jesli to tam miejscowy folklor. Wowa jednak rozklada rece.. “Abchaskie malpoludy, tropienie yeti i organizowanie brydza u Putina to nie moja liga. Ja tu , w rejonie, drobne sprawy...". Tak sobie milo gawedzimy i zartujemy :) Pytam go czemu sporo ludzi mowiac o Abchazji porusza zaraz ten temat małpoludow. Wowa twierdzi, ze ponoc takie sa miejscowe legendy. Niektorzy mowia, ze w czasie wojny w latach 90 tych takowe zwialy z hodowli doswiadczalnej w Suchumi, gdzie za ZSRR probowano “wyprodukowac” idealnego zolnierza, krzyzujac malpe z czlowiekiem. “Ale to nie tak- tlumaczy Wowa- sa podania ze malpoludy spotykano na abchaskim Kaukazie juz w XVIII wieku. Ludzie zatrudniali je jako pomoc w gospodarstwie bo byly silne. Takie legendy tam maja...”. Skoro na abchaskie wojaze Wowa za malo wplywowy to pozostajemy przy kanionie. Dostaje bilet z obrazkiem przedstawiajacym zdjecie z wawozu. Straznik na bramie cos pokazuje, ze brakuje jakies kawalka i mam wrocic do kasy. Mowie, zeby Wowy pytal a nie mnie, skad ja mam wiedziec jak bilet ma wygladac. Gosc łypnal okiem malo przyjaznie, ale brame bez slowa otworzyl. Chwile pozniej dogonil mnie drugi mundurowy i wreczyl mi butelke wody mineralnej- “to podarek”. O co tu k… chodzi??? Jakas ukryta kamera a ja przez przypadek znalazlam sie na planie filmowym? Ide dalej zobaczyc to miejsce ktore pozera male dzieci. Kladki nie bujaja sie, nawet nie skrzypia, maja wysoka barierke, a nieraz i siatke od gory. Prezentuja soba taki poziom bezpieczenstwa jak statystyczny mostek albo klatka schodowa. Wawoz jest gleboki i olesiony. Gdzies mignie kawalek skalki albo rzeki w dole.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widac stad nasze miejsce noclegu na “byczej przeleczy" (łąka z lewej strony zdjecia)

Obrazek

Wiekszosc trasy idzie przy zarosnietej scianie skalnej. Mijam dwie rodziny z malymi dziecmi. Jedną z nich zagaduje- “Bilety kupiliscie u Wowy”- “No przeciez nie w kasie”- pada odpowiedz. Wiec Wowa minimum z 50 lari dzis przytulil. Nagle koniec trasy. Znow wracamy do robaczywego parku. Ze co? Ze to juz koniec? Niesamowite ile w dzisiejszych czasach znaczy reklama. Wszyscy powtarzaja jak mantre kanion kanion kanion mmmmm kanion! Turysci - to do kanionu, tam pieknie, tam trzeba zobaczyc bo tam zrobione dla turystow. Podczas gdy pare km dalej jest miejsce o niebo bardziej atrakcyjne, patrzac zupelnie obiektywnie na walory przyrodniczo-widokowe. Juz odkladajac na bok takie aspekty jak wolnosc formy wypoczynku, koszty i brak nerwow. Ale moze dobrze ze sa takie miejsca, ktore kanalizuja ruch turystyczny? moze wlasnie dzieki nim gdzie indziej jest swiety spokoj? Czy zaluje, ze poszlam do kanionu? W zadnym razie. Pod wzgledem przyrodniczo- eksploracyjnym nie prezentuje zbyt wiele. Ale kwestia spoleczno-socjologiczna byla nader ciekawa Jak widac kazde miejsce ma jakies swoje mocne strony. To byly dobrze zainwestowane 4 lari :)

cdn
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105055
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

buba pisze:Wszyscy podkreslaja, ze Maja to gruzinskie imie. Chyba nie spotkalismy osoby, ktora by w ten sposob nie skomentowala imienia naszej coreczki.
Pochodzenie jest dyskusyjne.
http://www.ksiegaimion.com/maja
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

ODPOWIEDZ