opolskie wycieczki
Moderator: Moderatorzy
Jedziemy. Drogi robia sie coraz węższe a w koncu asfalt znika i zmienia sie w błotniste koleiny. To sygnał, ze jedziemy we własciwą strone! Zmierzamy do Anachowa, malutkiego przysiółka wsi Kazimierz. Dzis miejsce jest juz prawie calkowicie opuszczone. Zamieszkany jest tylko jeden dom i to taki polozony dosc daleko od pozostałych. Kiedys mieszkało tu 10 rodzin. Wioseczka zaczeła sie wyludniac chyba kilkanscie lat temu. Przynajmniej tak wynika z artykułu z 2008 roku. Wtedy puste budynki byly masowo rozkradane - wiec wynika z tego, ze cos w nich jeszcze było. Dzis zostały 3 opuszczone, wypatroszone domy i troche ruin zabudowan gospodarczych.
Pierwszy dom chyba opustoszał najszybciej. Nie ma juz dachu. Zostały fragmenty ścian a wnetrza letnią porą zapewne wypelnia dorodny chaszcz.
Stodoła obok tez juz raczej jest tylko wspomnieniem dawnych lat…
Kolejny domek jest malutki i przytulny.
Mimo porozbijanych okien i powoli zapadającego sie dachu wnetrza sa wyjątkowo ciepłe i zaciszne. Mam wrazenie jakby roznica temperatur wewnątrz/na zewnatrz sięgała z 10 stopni! Na scianach ktos dał upust swoim zdolnosciom artystycznym. Na podlogach leżą rozwłóczone zatęchłe ubrania i ciekawa lektura. Mozemy z niej zgłębić naszą wiedze o maszynach do konserwacji urządzeń melioracyjnych.
A w piwnicy to wrecz jakby wchodzic do sauny! Buch ciepła i jakby duzej duchoty. Az czuje sie nieco nieswojo..No bo skąd to ciepło? Odruchowo dotykam czajnika. Jest zimny..
Przy drzwiach wejsciowych ktoś oparł krzyz. Raczej został przyniesiony niedawno - nie wyglada to na stałe jego miejsce pobytu. Nie wiem czy stał niegdys na rozstaju wiejskich dróg, byl fragmentem przydomowej kapliczki - czy moze ktos go przytargał z jakiegos cmentarza?
Ostatni z domów jest najwiekszy i chyba najlepiej zachowany! Juz w progu zwraca uwage zdobienie przydrzwiowe i przyokienne drobnymi kafelkami, układane w rozne desenie.
Zaraz obok prawie potykam sie o starą wage.
Na scianach pozostały fragmenty modnych niegdys malowideł “z wałka”. Tynk jednak zaczyna juz odpadac, a na jego miejsce wkracza mech…
Są resztki mebli i roznych domowych sprzetów. Widac jednak, ze przez dom przewinął sie juz jak huragan tabun złodziei, złomiarzy i innych poszukiwaczy skarbów. Zawsze jednak najbardziej martwią mnie wandale, ktorzy czerpią radosc nie z pozyskiwania dóbr ale z destriukcji - wybijania szyb, rozpruwania poduszek, łamania krzeseł, rozbijania naczyn i rozrywania wszystkiego na strzępy… Nie wiem czy znajdują ukojenie chorej duszy w tej manii zniszczenia? Czy sa jakies inne przyczyny?
Odwiedzamy tez strych. Wąskie skrzypiące schodki prowadzą w stronę uginającego sie ze starosci dachu. Pozostalo tu jeszcze sporo siana. Miejsce calkiem przyjazne na nocleg dla jakiegos zbłąkanego wędrowca. Tzn. mam na mysli ciepłe czesci roku.
Głębokie zamarzłe koleiny świadczą, ze często jezdzi tu jakis ciezki sprzet rolniczy. Dzis jest jednak pusto. Widac mało komu chce sie wylazic z chalupy gdy tak pizga i włóczyc gdzies po polach gdzie nic nie ma.
Nam sie chce! Acz w tej chwili najbardziej nam sie chce ogniska! Ognisko jest ciepłe, pachnace, klimatyczne i dostarcza dobrego jedzenia! Nie wiem jak mogą istniec ludzie, ktorzy nie lubią ognisk!
Tu mamy ognicho de lux! Przytargalismy troche suchego drewna na rozpałke, siekierke, kiełbaski, oscypki i dobre trunki rozgrzewajace. Coz mozna chciec wiecej w zimny pochmurny dzien? Niz spotkania w sympatycznej gromadzie, rarytasów dla podniebienia, pełgajacego ognia i trzasku gałązek, śmiechu i ciekawych rozmow, niosących sie echem wsrod spowitych ciszą i zapomnieniem ruin zagubionych gdzies wsrod pól...
A wokól świat wyprany z doszczętnie z kolorów..
Pierwszy dom chyba opustoszał najszybciej. Nie ma juz dachu. Zostały fragmenty ścian a wnetrza letnią porą zapewne wypelnia dorodny chaszcz.
Stodoła obok tez juz raczej jest tylko wspomnieniem dawnych lat…
Kolejny domek jest malutki i przytulny.
Mimo porozbijanych okien i powoli zapadającego sie dachu wnetrza sa wyjątkowo ciepłe i zaciszne. Mam wrazenie jakby roznica temperatur wewnątrz/na zewnatrz sięgała z 10 stopni! Na scianach ktos dał upust swoim zdolnosciom artystycznym. Na podlogach leżą rozwłóczone zatęchłe ubrania i ciekawa lektura. Mozemy z niej zgłębić naszą wiedze o maszynach do konserwacji urządzeń melioracyjnych.
A w piwnicy to wrecz jakby wchodzic do sauny! Buch ciepła i jakby duzej duchoty. Az czuje sie nieco nieswojo..No bo skąd to ciepło? Odruchowo dotykam czajnika. Jest zimny..
Przy drzwiach wejsciowych ktoś oparł krzyz. Raczej został przyniesiony niedawno - nie wyglada to na stałe jego miejsce pobytu. Nie wiem czy stał niegdys na rozstaju wiejskich dróg, byl fragmentem przydomowej kapliczki - czy moze ktos go przytargał z jakiegos cmentarza?
Ostatni z domów jest najwiekszy i chyba najlepiej zachowany! Juz w progu zwraca uwage zdobienie przydrzwiowe i przyokienne drobnymi kafelkami, układane w rozne desenie.
Zaraz obok prawie potykam sie o starą wage.
Na scianach pozostały fragmenty modnych niegdys malowideł “z wałka”. Tynk jednak zaczyna juz odpadac, a na jego miejsce wkracza mech…
Są resztki mebli i roznych domowych sprzetów. Widac jednak, ze przez dom przewinął sie juz jak huragan tabun złodziei, złomiarzy i innych poszukiwaczy skarbów. Zawsze jednak najbardziej martwią mnie wandale, ktorzy czerpią radosc nie z pozyskiwania dóbr ale z destriukcji - wybijania szyb, rozpruwania poduszek, łamania krzeseł, rozbijania naczyn i rozrywania wszystkiego na strzępy… Nie wiem czy znajdują ukojenie chorej duszy w tej manii zniszczenia? Czy sa jakies inne przyczyny?
Odwiedzamy tez strych. Wąskie skrzypiące schodki prowadzą w stronę uginającego sie ze starosci dachu. Pozostalo tu jeszcze sporo siana. Miejsce calkiem przyjazne na nocleg dla jakiegos zbłąkanego wędrowca. Tzn. mam na mysli ciepłe czesci roku.
Głębokie zamarzłe koleiny świadczą, ze często jezdzi tu jakis ciezki sprzet rolniczy. Dzis jest jednak pusto. Widac mało komu chce sie wylazic z chalupy gdy tak pizga i włóczyc gdzies po polach gdzie nic nie ma.
Nam sie chce! Acz w tej chwili najbardziej nam sie chce ogniska! Ognisko jest ciepłe, pachnace, klimatyczne i dostarcza dobrego jedzenia! Nie wiem jak mogą istniec ludzie, ktorzy nie lubią ognisk!
Tu mamy ognicho de lux! Przytargalismy troche suchego drewna na rozpałke, siekierke, kiełbaski, oscypki i dobre trunki rozgrzewajace. Coz mozna chciec wiecej w zimny pochmurny dzien? Niz spotkania w sympatycznej gromadzie, rarytasów dla podniebienia, pełgajacego ognia i trzasku gałązek, śmiechu i ciekawych rozmow, niosących sie echem wsrod spowitych ciszą i zapomnieniem ruin zagubionych gdzies wsrod pól...
A wokól świat wyprany z doszczętnie z kolorów..
Nie ma takich. Bo ogień jest magiczny. Zwróć uwagę, że jeśli gdziekolwiek w otoczeniu jest otwarty ogień to każdy, ale to każdy człowiek odruchowo popatrzy w ten płomień. Nawet jeśli stoi tyłem to prędzej czy później albo się odwróci, albo choć zerknie przez ramię.buba pisze:Nie wiem jak mogą istniec ludzie, ktorzy nie lubią ognisk!
No normalne to raczej nie jest...buba pisze:mało komu chce sie wylazic z chalupy gdy tak pizga i włóczyc gdzies po polach gdzie nic nie ma
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
I tu się mylisz. Fakt ginięcia na stosie jest przykry ale stos (płomienie) był wykorzystywany dokładnie w tym samym celu w jakim stosowały go czarownice i czarownicy - oczyszczał.Capricorn pisze:Parę czarownic wyraziłoby pewnikiem zdanie odrębne
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Nie ma takich. Bo ogień jest magiczny. Zwróć uwagę, że jeśli gdziekolwiek w otoczeniu jest otwarty ogień to każdy, ale to każdy człowiek odruchowo popatrzy w ten płomień. Nawet jeśli stoi tyłem to prędzej czy później albo się odwróci, albo choć zerknie przez ramię.Piotrek pisze:buba pisze:Nie wiem jak mogą istniec ludzie, ktorzy nie lubią ognisk!
/quote]
Moze odruchowo sie popatrzy to fakt. Ale kilkukrotnie takich delikwentow spotkalam. W sensie oburzonych rozpaleniem ogniska. Nawet w gorach. Ze ponoc ognisko śmierdzi i moze zniszczyc ubranie. I tworzy smog!
buba, to nie są ludzie. To osobniki człekokształtne zdalnie sterowane smartfonami i telewizją...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Zaglądamy dzis tez do pałacu w Szczytach. Wprawdzie juz kiedys tu bylismy, ale nie udało sie wejsc do srodka. Chyba to byl rok 2011. Drzwi, okna, piwnice - wszystko bylo szczelnie zamkniete. Jak wiadomo takie rzeczy bywaja zmienne. Liczymy wiec po cichu, ze moze los bedzie łaskawy i dzis sprawy beda sie miały zgoła inaczej..
Przednia część budynku nie rokuje dobrze… Wyglada tak samo jak 7 lat temu..
Z tyłu zwracaja uwage malownicze sople…
… i to na co najbardziej czekamy! Zagłębiamy sie w wilgotne czeluście pałacowych korytarzy!
Na częsci scian widac w miare świezy beton - tak jakby ktos probowal to remontowac w czasach niezbyt odleglych. I z jakis powodow zaniechał tych praktyk. Moze dlatego, ze sufity zaczynaja sie juz zapadac…
Najciekawszą rzeczą sa chyba wewnetrzne okienka! Łączące jakby dwie rownolegle klatki schodowe.
Wychodzimy bowiem jednymi schodami…
A gdy zajrzymy w okienko - to sa drugie. Drewniane. Nie wiem czy to na tej samej zasadzie co w niektorych kamienicach? Ze drugie schody były przeznaczone dla służby? Bo jaśnie pan nie mógł minąć na schodach pokojówki?
Są tez sympatyczne balustrady!
Niedaleko pałacu stoi tez ceglana kamienica. Jej lokatorowie tez gdzies wybyli w kierunku nieznanym.
Napotkamy stare tapety, wypatroszone piece, gnijace sufity… I samotny kran wystający ze ściany w korytarzu. Zaraz obok schodów. Dziwne miejsce dla kranu…
Porzucone tu i ówdzie jakies plakaty i scienne arkusze sa jakies dziwne. Obrazki z rozplanowaniem drzwi i zasłon, rowniutkie literki napisów “kolorystyka pokoi gościnnych”, kolorystyka ścian 1:50. O co w tym biega?
Pomieszczenia sa praktycznie puste, pozbawione sprzetów.. Jedynie ksiazeczka do nabożenstwa ostała sie na jednym z parapetów.
Kolejny palac, taki znacznych rozmiarów, napotykamy w Krowiarkach. O jego istnieniu informuja ustawione przy drodze tabliczki wskazujace kierunek. Jednak wszystkie bramy w ogrodzeniu sa zamkniete. Aby go obejrzec choc z zewnatrz musimy wykorzystac dziure w płocie. Obchodzimy budynek dookoła. Kamery wodzą za nami oczami kręcąc sie w kólko i popiskując. Fajnie by bylo móc zajrzec do srodka, ale obecnie to chyba raczej trudno wykonalne. Przynajmniej dzis. Moze inne terminy sa bardziej przychylne… Kiedys tu wrócimy. Tak jak do Szczytów
O zmroku jeszcze zajezdzamy w okolice Dzierzysławia i łazimy troche po terenach dawnej kopalni gipsu. Teren jest przyjemny, zarosły bujna roslinnoscią i latem raczej nie do przejscia bez maczety. Co chwile napotykamy zapadniete leje zalane wodą tworzącą malownicze jeziorka. Tego czego szukamy jednak nie udaje sie znalezc. Snieg i zapadająca ciemność nie pomaga… Tu tez trzeba bedzie wrocic…
Wieczór znów nam mija na biesiadzie w Chróstach. Zimno i sypiacy snieg znow nie zachęca do wyjscia na zewnatrz. Raczej nie ma mozliwosci aby wywabic ekipe z cieplej kuchni i zaciągnac do rozpalania ogniska No ale grunt, ze jedno ognicho juz dzis bylo i to w klimatycznych plenerach opuszczonego przysiółka Anachów!
A tak sie prezentują przystadninowe domki, ktore udzieliły nam schronienia w te zimne marcowe dni!
Rano rzut oka na pałac w Chróstach, a raczej na skorupke, ktora z niego pozostała.
Odre przekraczamy naszym ulubionym promem w Zdzieszowicach o napędzie ręcznym. Ja tym razem wyjatkowo nie imam sie kijanki do przeciągania liny. Mam tak skostniałe z zimna łapy, ze sie boję, ze upuszcze kijek do wody!
W Przyworach Opolskich odnajdujemy wysypisko bunkrów. Takich malutkich bunkierków jak to nieraz stały przy torach, strzegły mostów, wiaduktów czy kamieniołomów. Ktos sobie zadał trud zwleczenia ich i zwałowania tu na jedną pryzme. Komu sie chcialo i po co? Czemu ich nie zostawili w spokoju tam gdzie stały pierwotnie? Pewnie na zawsze pozostanie to dla nas tajemnicą. Kupa ciężkiej, nikomu niepotrzebnej roboty…
Wiecej o kilku takich zwałowiskach bunkrów tutaj: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... nkrow.html
Odwiedzamy tez pałacyk w Opolu Groszowicach. Wbrew informacjom, ktore mielismy, nie udaje sie nam dostac do srodka.
Zupełnym przypadkiem, szukając czego innego, trafiamy na opuszczony blok.
Napisy głoszą cos o PZPR, progresie i posiedzeniach. Całości niestety nie umiemy odczytac.
Z papierów znalezionych w srodku mozna wywnioskowac, ze były tu jakies biura lokalnej cementowni.
Im dalej suniemy wgłab korytarzy tym wiecej pojawia sie mebli i szmat.
Jeden pokoik po brzegi jest wypełniony ubraniami, butami, kocami. Wszystko ladnie ułozone, rowno, widac niedawno.
Zaglądam do kolejnego pomieszczenia…. a tam dwoch kolesi w śpiworkach. Jeden własnie podniósł głowe i sie na mnie patrzy. Mówie wiec “dzien dobry” i zapodaje przyspieszony odwrót. Chris akurat penetruje piwnice a toperz i Tomek zostali przed budynkiem. Moze jakbym była w wiekszej ekipie miałabym wiecej śmiałosci aby nawiązac jakąs rozmowe. Ale jestem sama, ich jest dwoch i wlasnie wlazłam na ich terytorium. Wiec wole nie sprawdzac ich gościnnosci
Mamy w rejonie jeszcze pare rzeczy namierzonych do obejrzenia ale to juz nastepnym razem!
Przednia część budynku nie rokuje dobrze… Wyglada tak samo jak 7 lat temu..
Z tyłu zwracaja uwage malownicze sople…
… i to na co najbardziej czekamy! Zagłębiamy sie w wilgotne czeluście pałacowych korytarzy!
Na częsci scian widac w miare świezy beton - tak jakby ktos probowal to remontowac w czasach niezbyt odleglych. I z jakis powodow zaniechał tych praktyk. Moze dlatego, ze sufity zaczynaja sie juz zapadac…
Najciekawszą rzeczą sa chyba wewnetrzne okienka! Łączące jakby dwie rownolegle klatki schodowe.
Wychodzimy bowiem jednymi schodami…
A gdy zajrzymy w okienko - to sa drugie. Drewniane. Nie wiem czy to na tej samej zasadzie co w niektorych kamienicach? Ze drugie schody były przeznaczone dla służby? Bo jaśnie pan nie mógł minąć na schodach pokojówki?
Są tez sympatyczne balustrady!
Niedaleko pałacu stoi tez ceglana kamienica. Jej lokatorowie tez gdzies wybyli w kierunku nieznanym.
Napotkamy stare tapety, wypatroszone piece, gnijace sufity… I samotny kran wystający ze ściany w korytarzu. Zaraz obok schodów. Dziwne miejsce dla kranu…
Porzucone tu i ówdzie jakies plakaty i scienne arkusze sa jakies dziwne. Obrazki z rozplanowaniem drzwi i zasłon, rowniutkie literki napisów “kolorystyka pokoi gościnnych”, kolorystyka ścian 1:50. O co w tym biega?
Pomieszczenia sa praktycznie puste, pozbawione sprzetów.. Jedynie ksiazeczka do nabożenstwa ostała sie na jednym z parapetów.
Kolejny palac, taki znacznych rozmiarów, napotykamy w Krowiarkach. O jego istnieniu informuja ustawione przy drodze tabliczki wskazujace kierunek. Jednak wszystkie bramy w ogrodzeniu sa zamkniete. Aby go obejrzec choc z zewnatrz musimy wykorzystac dziure w płocie. Obchodzimy budynek dookoła. Kamery wodzą za nami oczami kręcąc sie w kólko i popiskując. Fajnie by bylo móc zajrzec do srodka, ale obecnie to chyba raczej trudno wykonalne. Przynajmniej dzis. Moze inne terminy sa bardziej przychylne… Kiedys tu wrócimy. Tak jak do Szczytów
O zmroku jeszcze zajezdzamy w okolice Dzierzysławia i łazimy troche po terenach dawnej kopalni gipsu. Teren jest przyjemny, zarosły bujna roslinnoscią i latem raczej nie do przejscia bez maczety. Co chwile napotykamy zapadniete leje zalane wodą tworzącą malownicze jeziorka. Tego czego szukamy jednak nie udaje sie znalezc. Snieg i zapadająca ciemność nie pomaga… Tu tez trzeba bedzie wrocic…
Wieczór znów nam mija na biesiadzie w Chróstach. Zimno i sypiacy snieg znow nie zachęca do wyjscia na zewnatrz. Raczej nie ma mozliwosci aby wywabic ekipe z cieplej kuchni i zaciągnac do rozpalania ogniska No ale grunt, ze jedno ognicho juz dzis bylo i to w klimatycznych plenerach opuszczonego przysiółka Anachów!
A tak sie prezentują przystadninowe domki, ktore udzieliły nam schronienia w te zimne marcowe dni!
Rano rzut oka na pałac w Chróstach, a raczej na skorupke, ktora z niego pozostała.
Odre przekraczamy naszym ulubionym promem w Zdzieszowicach o napędzie ręcznym. Ja tym razem wyjatkowo nie imam sie kijanki do przeciągania liny. Mam tak skostniałe z zimna łapy, ze sie boję, ze upuszcze kijek do wody!
W Przyworach Opolskich odnajdujemy wysypisko bunkrów. Takich malutkich bunkierków jak to nieraz stały przy torach, strzegły mostów, wiaduktów czy kamieniołomów. Ktos sobie zadał trud zwleczenia ich i zwałowania tu na jedną pryzme. Komu sie chcialo i po co? Czemu ich nie zostawili w spokoju tam gdzie stały pierwotnie? Pewnie na zawsze pozostanie to dla nas tajemnicą. Kupa ciężkiej, nikomu niepotrzebnej roboty…
Wiecej o kilku takich zwałowiskach bunkrów tutaj: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... nkrow.html
Odwiedzamy tez pałacyk w Opolu Groszowicach. Wbrew informacjom, ktore mielismy, nie udaje sie nam dostac do srodka.
Zupełnym przypadkiem, szukając czego innego, trafiamy na opuszczony blok.
Napisy głoszą cos o PZPR, progresie i posiedzeniach. Całości niestety nie umiemy odczytac.
Z papierów znalezionych w srodku mozna wywnioskowac, ze były tu jakies biura lokalnej cementowni.
Im dalej suniemy wgłab korytarzy tym wiecej pojawia sie mebli i szmat.
Jeden pokoik po brzegi jest wypełniony ubraniami, butami, kocami. Wszystko ladnie ułozone, rowno, widac niedawno.
Zaglądam do kolejnego pomieszczenia…. a tam dwoch kolesi w śpiworkach. Jeden własnie podniósł głowe i sie na mnie patrzy. Mówie wiec “dzien dobry” i zapodaje przyspieszony odwrót. Chris akurat penetruje piwnice a toperz i Tomek zostali przed budynkiem. Moze jakbym była w wiekszej ekipie miałabym wiecej śmiałosci aby nawiązac jakąs rozmowe. Ale jestem sama, ich jest dwoch i wlasnie wlazłam na ich terytorium. Wiec wole nie sprawdzac ich gościnnosci
Mamy w rejonie jeszcze pare rzeczy namierzonych do obejrzenia ale to juz nastepnym razem!
Projekty architektoniczne wnętrz. 1:50 to skala. Oznacza, że 2 cm na rysunku odpowiadają 1 metrowi w naturze.buba pisze:Obrazki z rozplanowaniem drzwi i zasłon, rowniutkie literki napisów “kolorystyka pokoi gościnnych”, kolorystyka ścian 1:50. O co w tym biega?
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Nie zawsze trzeba jechac gdzies daleko, zeby było fajnie. Czasem dluższy/dalszy wyjazd jakos sie nie składa. Czasem ma sie tylko jeden dzien wolny albo tylko jeden wieczór i noc. Czasem jedzie sie gdzieś przejazdem - do rodziny, albo cos załatwic. Czasem złapie nieprzebrana chęć aby nie czekac do weekendu i w tygodniu tez gdzies pospac wsrod przyrody. Aby pogapić sie w niebo, policzyć chmury, poczuć zapach ogniskowego dymu i żywicznego lasu czy posłuchac nocnych i nadwodnych ptaków.
Tak powstało kilka krótkich, ale niezwykle udanych pobliskich leśno-nadwodnych posiadówek i terenowych noclegów.
ROGALICE
W lesie niedaleko wsi. Nasz pierwszy tegoroczny biwak. Kwietniowy las trzęsący sie od śpiewu ptactwa, pierwsze zielone listki i bujanie sie w hamaku, wędząc sie w oparach dymu z ogniska.
Nad jeziorkiem kolo Lasowic
Gdzies do północy bylo normalnie.. Biwak jakich wiele..
A potem ogień jakby ożył!
Ognisko próbowało nam nawiać. Palone na żwirze, ale żwir chyba był czymś nasączony. Co chwile ogień wybijał pół metra, metr od ogniska, gdzies miedzy kamieniami. Wyglądało jakby pełznął pod ziemią i rozciągał macki na wszystkie strony. Wpompowalismy chyba z 20 litrow wody aby go skutecznie ugasić. Pierwszy raz w życiu mielismy taką przygode ogniskową - ze palił sie kamień a wlewana do ogniska woda zachowywała sie jak benzyna… Masakra!
Wieczorem i w nocy nadjeziorna okolica była pusta. Tylko kumkot żab i kwiki nocnego ptactwa. A rano obudzilismy sie na zatłoczonym parkingu! Kilkanascie aut! Całe jeziorko obstawione szczelnie przez wędkarzy. Na śniadanko trzeba bylo nawiewac w inne miejsce…
CHUDOBA
Tak w ogole to mielismy plan nocowania gdzie indziej. Ale podopolskie jeziorko w sierpniowy weekend okazało sie byc tak potwornie zatłoczoną masakrą, ze zapodaliśmy bardzo przyspieszony odwrót.. I trafiliśmy przypadkiem na ten przykolejowy plac. Ogromny obszar zarastającego chwastami betonu chyba kiedys służył jako miejsce przeładunkowe albo jakieś składowisko.
Dziś hula tu tylko wiatr. Ślady po ogniskach i gdzieniegdzie śmieci wskazują, ze czasem odbywają sie tu imprezy lokalsów. Dzis na szczescie jestesmy sami. Tzn. mnie i toperzowi sie tak wydaje - kabaczek kilkukrotnie dopytywał sie o “te dziwne dzieci na drzewie”. Dzieci nie było.. Albo stępione zmysły dorosłego nie były w stanie ich dostrzec. Troche sie tymi dziećmi zmartwilismy, zwlaszcza po zmroku… Rano juz ich ponoc nie było
Rozłożylismy sie na samym koncu placu, schowani nieco za rampą. Teren pod namiot trzeba było trochu pozamiatac z kamieni i szkła. Z pieczenia ziemniaków zrezygnowaliśmy - juz kiełbasa i grzanki miały w swoim smaku subtelną nutę asfaltu.. Taaaaa... na betonie sie dobrze pali ognisko... ale na asfalcie paliliśmy pierwszy raz.. i on sie nieco nadtapiał...
Rano odwiedził nas dziadek. Przyszedł z kijaszkiem i usiadł kilka metrów od nas na brzegu rampy. Nie odpowiadał na pozdrowienia, nie patrzył sie na nas. Sprawiał wrazenie jakby nas nie widział i nie słyszał.. Posiedział chwile, odpoczął i poszedł. Spowrotem w las. Tam skąd przyszedł…
Kantorowice letnie
Dawne wyrobiska żwirowni, zalane wodą i rokujące kąpielowo.
Zaglądamy tu wracając z innego wyjazdu i jakos nas nachodzi, zeby jednak zostac do jutra.
Nadjeziorne drogi wsrod malowniczego chaszcza..
Biwak ten byl zdecydowanie kąpielowy.
Rozmiękła grobla - półwysep wcinająca sie w jeziorne odmęty.
Na wypadek deszczu i dla sympatyków wiekszego komfortu niz karimata pod kuprem
Kantorowice jesienne
W troche wiekszej ekipie, z pieczeniem ryb w ognisku. Z ciepłymi promieniami słonca w południe i chłodnym oddechem wieczora. Na samym piaszczystym skraju nad wodą, w towarzystwie stad łabędzi.
LIPKI
Dziesiatki razy przejezdzalismy przez tą miejscowosc, ale stawki odkrylismy dopiero teraz. Półbiwak tylko tym razem, bez spania, bo pizgało niemiłosiernie.
Ognisko specyficzne bo głownie na zeschłych ziołach, roznych wrotyczach i innych, ktorych nazw nie kojarze. I jakos inaczej smakuje kanapka na chwastach niz pieczona na drewnie.
Dziwne kulki odkryte w jednym z nadbrzeznych miejsc poogniskowych. Kulki miekkie, pękające pod naciskiem patyka. Bez zapachu.
Tak powstało kilka krótkich, ale niezwykle udanych pobliskich leśno-nadwodnych posiadówek i terenowych noclegów.
ROGALICE
W lesie niedaleko wsi. Nasz pierwszy tegoroczny biwak. Kwietniowy las trzęsący sie od śpiewu ptactwa, pierwsze zielone listki i bujanie sie w hamaku, wędząc sie w oparach dymu z ogniska.
Nad jeziorkiem kolo Lasowic
Gdzies do północy bylo normalnie.. Biwak jakich wiele..
A potem ogień jakby ożył!
Ognisko próbowało nam nawiać. Palone na żwirze, ale żwir chyba był czymś nasączony. Co chwile ogień wybijał pół metra, metr od ogniska, gdzies miedzy kamieniami. Wyglądało jakby pełznął pod ziemią i rozciągał macki na wszystkie strony. Wpompowalismy chyba z 20 litrow wody aby go skutecznie ugasić. Pierwszy raz w życiu mielismy taką przygode ogniskową - ze palił sie kamień a wlewana do ogniska woda zachowywała sie jak benzyna… Masakra!
Wieczorem i w nocy nadjeziorna okolica była pusta. Tylko kumkot żab i kwiki nocnego ptactwa. A rano obudzilismy sie na zatłoczonym parkingu! Kilkanascie aut! Całe jeziorko obstawione szczelnie przez wędkarzy. Na śniadanko trzeba bylo nawiewac w inne miejsce…
CHUDOBA
Tak w ogole to mielismy plan nocowania gdzie indziej. Ale podopolskie jeziorko w sierpniowy weekend okazało sie byc tak potwornie zatłoczoną masakrą, ze zapodaliśmy bardzo przyspieszony odwrót.. I trafiliśmy przypadkiem na ten przykolejowy plac. Ogromny obszar zarastającego chwastami betonu chyba kiedys służył jako miejsce przeładunkowe albo jakieś składowisko.
Dziś hula tu tylko wiatr. Ślady po ogniskach i gdzieniegdzie śmieci wskazują, ze czasem odbywają sie tu imprezy lokalsów. Dzis na szczescie jestesmy sami. Tzn. mnie i toperzowi sie tak wydaje - kabaczek kilkukrotnie dopytywał sie o “te dziwne dzieci na drzewie”. Dzieci nie było.. Albo stępione zmysły dorosłego nie były w stanie ich dostrzec. Troche sie tymi dziećmi zmartwilismy, zwlaszcza po zmroku… Rano juz ich ponoc nie było
Rozłożylismy sie na samym koncu placu, schowani nieco za rampą. Teren pod namiot trzeba było trochu pozamiatac z kamieni i szkła. Z pieczenia ziemniaków zrezygnowaliśmy - juz kiełbasa i grzanki miały w swoim smaku subtelną nutę asfaltu.. Taaaaa... na betonie sie dobrze pali ognisko... ale na asfalcie paliliśmy pierwszy raz.. i on sie nieco nadtapiał...
Rano odwiedził nas dziadek. Przyszedł z kijaszkiem i usiadł kilka metrów od nas na brzegu rampy. Nie odpowiadał na pozdrowienia, nie patrzył sie na nas. Sprawiał wrazenie jakby nas nie widział i nie słyszał.. Posiedział chwile, odpoczął i poszedł. Spowrotem w las. Tam skąd przyszedł…
Kantorowice letnie
Dawne wyrobiska żwirowni, zalane wodą i rokujące kąpielowo.
Zaglądamy tu wracając z innego wyjazdu i jakos nas nachodzi, zeby jednak zostac do jutra.
Nadjeziorne drogi wsrod malowniczego chaszcza..
Biwak ten byl zdecydowanie kąpielowy.
Rozmiękła grobla - półwysep wcinająca sie w jeziorne odmęty.
Na wypadek deszczu i dla sympatyków wiekszego komfortu niz karimata pod kuprem
Kantorowice jesienne
W troche wiekszej ekipie, z pieczeniem ryb w ognisku. Z ciepłymi promieniami słonca w południe i chłodnym oddechem wieczora. Na samym piaszczystym skraju nad wodą, w towarzystwie stad łabędzi.
LIPKI
Dziesiatki razy przejezdzalismy przez tą miejscowosc, ale stawki odkrylismy dopiero teraz. Półbiwak tylko tym razem, bez spania, bo pizgało niemiłosiernie.
Ognisko specyficzne bo głownie na zeschłych ziołach, roznych wrotyczach i innych, ktorych nazw nie kojarze. I jakos inaczej smakuje kanapka na chwastach niz pieczona na drewnie.
Dziwne kulki odkryte w jednym z nadbrzeznych miejsc poogniskowych. Kulki miekkie, pękające pod naciskiem patyka. Bez zapachu.
Kilka pałacyków w opolskich okolicach, na które wpadliśmy przejazdem ostatnimi czasy.
OSIEK GRODKOWSKI
Zagnały nas tutaj wspomnienia sprzed lat chyba dziesięciu, gdzie w zarosłym parku wokół tego obiektu łaziliśmy sobie bez celu. Dziś byłoby juz to średnio możliwe, a napewno nie tak przyjemne, spokojne i sielskie. Teren jest ogrodzony, osiatkowany i objęty remontem. Dla osób takich jak my własnie przestał istnieć..
Można jeszcze rzucić okiem na molochowaty budynek po drugiej stronie drogi. Jakby jakiś spichlerz czy inny wielopiętrowy magazyn czegoś-tam.
A pewnego letniego dnia, w ramach wycieczek popołudniowych po pracy, zaplątaliśmy sie w te tereny. Pałac pożerała bujna roślinność a w cieniu starych murów kilku lokalsów spożywało piwo, jakie aktualnie miał w promocji miejscowy sklepik. Przysiedliśmy z nimi na pogawędke, której wynikiem było trafienie na festyn, odkrycie ciekawej knajpy, a także zgłebienie iluś kryminalnych historyjek związanych z budynkiem, ktory tu i ówdzie wychylał spod buszu krzewów i pnączy.
TURAWA
Akurat zmierzaliśmy w polecone miejsce, szukac wpółopuszczonego ośrodka kempingowego nad pobliskim jeziorem, a pałac nagle nam wyrósł na zakręcie Duże toto, o nieregularnej bryle, fajnych zdobieniach, poręczach i balkoniko - daszkach. I co najwazniejsze stanie nadgryzienia przez czas jaki buby uwielbiają.
A tu juz były nadzieje na zwiedzanie wnętrz Niestety piwnica okazała sie z niczym niepołączona..
KOTLISZOWICE
To juz wprawdzie administracyjnie nie woj. opolskie, ale od jego granic rzut beretem. Trasą z Toszka na Wielowieś jezdzilismy dziesiątki razy, ale jakoś nigdy wczesniej nie zjechaliśmy tego kilometra w bok...
Kałużasta bita droga prowadzi nas we właściwym i pożądanym kierunku
Tutajszy pałacyk na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie totalnej ruiny. Zwalone dachy i okna pełne nieba..
Wokół pełno innych ruin w jeszcze wiekszym stanie rozkładu.
Dopiero później wpadaja w oczy okna parteru pozatykane folią i dokładnie zabite okienka piwniczne..
Skrzyp otwieranych drzwi prowadzi nas do pomieszczenia z zarwanymi schodami i sufitem, z którego leją sie potoki wody. Totalna ruina, ktora zaraz runie nam na głowe.. Nic tu po nas..
Rzut oka za siebie pokazuje jednak zupełnie inny kawalątek tej układanki - zaparkowany pojazd, dokladnie ukryte przed wilgocią drewno na opał i przyłącze prądu.. Wśrod plusku wody rozbijajacej sie o posadzke słychać z piwnic jakieś głosy. Wszystko wskazuje na to, ze mieszkańcy tego obiektu są aktualnie w domu. Coś jakby troche śpiew? Zdecydowanie nic tu po nas… Niewiadomo czy sa gościnni...
OSIEK GRODKOWSKI
Zagnały nas tutaj wspomnienia sprzed lat chyba dziesięciu, gdzie w zarosłym parku wokół tego obiektu łaziliśmy sobie bez celu. Dziś byłoby juz to średnio możliwe, a napewno nie tak przyjemne, spokojne i sielskie. Teren jest ogrodzony, osiatkowany i objęty remontem. Dla osób takich jak my własnie przestał istnieć..
Można jeszcze rzucić okiem na molochowaty budynek po drugiej stronie drogi. Jakby jakiś spichlerz czy inny wielopiętrowy magazyn czegoś-tam.
A pewnego letniego dnia, w ramach wycieczek popołudniowych po pracy, zaplątaliśmy sie w te tereny. Pałac pożerała bujna roślinność a w cieniu starych murów kilku lokalsów spożywało piwo, jakie aktualnie miał w promocji miejscowy sklepik. Przysiedliśmy z nimi na pogawędke, której wynikiem było trafienie na festyn, odkrycie ciekawej knajpy, a także zgłebienie iluś kryminalnych historyjek związanych z budynkiem, ktory tu i ówdzie wychylał spod buszu krzewów i pnączy.
TURAWA
Akurat zmierzaliśmy w polecone miejsce, szukac wpółopuszczonego ośrodka kempingowego nad pobliskim jeziorem, a pałac nagle nam wyrósł na zakręcie Duże toto, o nieregularnej bryle, fajnych zdobieniach, poręczach i balkoniko - daszkach. I co najwazniejsze stanie nadgryzienia przez czas jaki buby uwielbiają.
A tu juz były nadzieje na zwiedzanie wnętrz Niestety piwnica okazała sie z niczym niepołączona..
KOTLISZOWICE
To juz wprawdzie administracyjnie nie woj. opolskie, ale od jego granic rzut beretem. Trasą z Toszka na Wielowieś jezdzilismy dziesiątki razy, ale jakoś nigdy wczesniej nie zjechaliśmy tego kilometra w bok...
Kałużasta bita droga prowadzi nas we właściwym i pożądanym kierunku
Tutajszy pałacyk na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie totalnej ruiny. Zwalone dachy i okna pełne nieba..
Wokół pełno innych ruin w jeszcze wiekszym stanie rozkładu.
Dopiero później wpadaja w oczy okna parteru pozatykane folią i dokładnie zabite okienka piwniczne..
Skrzyp otwieranych drzwi prowadzi nas do pomieszczenia z zarwanymi schodami i sufitem, z którego leją sie potoki wody. Totalna ruina, ktora zaraz runie nam na głowe.. Nic tu po nas..
Rzut oka za siebie pokazuje jednak zupełnie inny kawalątek tej układanki - zaparkowany pojazd, dokladnie ukryte przed wilgocią drewno na opał i przyłącze prądu.. Wśrod plusku wody rozbijajacej sie o posadzke słychać z piwnic jakieś głosy. Wszystko wskazuje na to, ze mieszkańcy tego obiektu są aktualnie w domu. Coś jakby troche śpiew? Zdecydowanie nic tu po nas… Niewiadomo czy sa gościnni...
Gdzie by się tu wybrać jak czasu nie ma za dużo, a i nie ma sie jakoś parcia, aby gnać gdzieś daleko? Ano pojechaliśmy gdzieś przed siebie. Bez planu i celu.. Gdzieś w opolskie, pilnując sie bardzo, aby przypadkiem nie wyjeżdzać na zbyt głowne drogi. Bo tam za często mieszka pośpiech i nerwowość, a to zwykle rzeczy nie pozwalające dostrzec świata, który nas otacza i zachował w sobie jeszcze troche uroku i patyny..
Okolice miejscowosci Węgry, świat mostków nad rzeką Mała Panew. Nie na wszystkie udaje sie nam wejść. Nie na wszystkie chce nam sie wchodzić. Najciekawszy, porosły rdzą i pnączami na szczeście jest dostępny bez zadnych problemów.
Mijając wioske Krzyżowice rzucają sie w oczy jakieś ruiny. Ni to fabryczka z dawnych lat, ni opuszczone hale PGRu?
Wielkie płyty miedzy budynkami porasta trawa, zioła i mech.. Gdzieniegdzie juz prawie w ogole nie widać betonu, tylko busz roślinności pod stopami jest dziwnie równy i twardy...
Jest kilka niewielkich i ciemnych pomieszczeń..
Są długie hale/stajnie z kolumnadą..
Niektóre juz bez przykrycia od góry...
I wielkie pomieszczenia o kształcie zbliżonym do kwadratu, o podłodze dziwnie pozamiatanej i obfitej w pułapki. Nie wiem czy na zdjęciu to widać - nieregularny uskok podłogi. Zbyt mały, żeby wpadł w oczy. Wystarczająco duży, aby w sposób zupelnie niespodziewany nawiązać szybki kontakt z kamienną podłogą
Co te bloki betonu przeskrobały, ze trafily za kratki? Pytanie to juz chyba zawsze bedzie nas nurtować.
Tu tez dosc nietypowa konstrukcja - jakby ktoś próbował za wszelką cene przywiązać siatke ogrodzeniową do barierek przy schodach.
Ogólnie miejsce pozbawione wyposażenia i rozszabrowane do granic. W przestronnych halach mieszka tylko pustka. A tu nagłe łup! I taka perełka! Miejsce wypoczynku! Cień, przewiew - ideał na upalny, duszny dzien taki jak dzisiaj.. Mięciutka kanapa, fotel, stolik… Jak tu sie nie wyłożyć i nie pogapić w sufit, gdzie jaskółki akurat próbują pogonić jakiegoś ptasiego przedstawiciela innego gatunku. Drą dzioby straszliwie i trykają sie łebkami. Ich bojowe nastroje jakoś nie pasują do sielskości tego leniwego popoludnia.
Stawy koło Borucic. Pełne jakiś pogłębiarek, dźwigów, koparek i innych sprzętów.
Kabaczę chyba cieszy sie wiosną. Zalicza wszystkie rowy (w tych bardziej spadzistych robi fikołki), działa jak kosiarka do trzcin, a wzięta na barana próbuje mi ukręcić głowe
Najwiekszą atrakcją jest jednak wiadukt kolejowy. Bo pachnie smarem i rdzą. Bo ma fajne kółeczka. Bo na przestrzeni chyba 20 minut przejeżdżają po nim aż 3 pociągi!
Zarosły dom z drzewem. Drzewo jest wielkie, całe oklejone bluszczami i kwitnace białym kwieciem. Kwiaty jak drzewka owocowego a wiekość jak starego dębu... Ki diabeł? Nie wiem co to za gatunek, ale zapach kwiatów jest jakis nietypowy. Jakiś niezwykle słodki i powodujący bardzo szybko wręcz otumanienie i zawrót głowy. A może zapach zalatywał skąd inąd i niepotrzebnie przypisałam go kwiatom? Dziwne miejsce. Dom był opuszczony. Chciałam do niego wejść - acz wyszło tak, ze nie pociagnełam nawet za klamke… Czemu? Nie mam pojęcia. Jakoś drzewo przyciagneło taki procent mojej uwagi, ze cała reszta zeszła na dalszy plan i nagle przestała istnieć. Zapomniałam o domu. Widziałam tylko te kwiaty i te bluszcze. Niczemu wiecej nawet nie zrobiłam zdjęcia… A na koniec zapomniałam jak nazywała sie miejscowość…
Niebo dziś pociachane przez samoloty do obłędu… Gdzie te czasy, kiedy po niebie pływały chmurki - baranki..
Na obrzeżach wsi Tarnowiec mapa wykazywała teren oznaczony jako “dawna cegielnia”. Jak wiadomo z bubodoświadczeń takie miejsca sa rokujące. Ta drobna wzmianka na mapie zwykle sugeruje a) ruiny, b) zadaszone ruiny = miejsce na biwak pod dachem, c) jeziorko - znaczy miejsce kapielowo - biwakowe - ogniskowe.
Polna droga zdaje sie zmierzać prosto w środek naszego miejsca przeznaczenia.
Jednak zaraz niespodziewanie potem je mija - i uchodzi w pola, zmieniając nawierzchnie na zdecydowanie niebusiową - ba! taką, która pragnie zatrzymać przy sobie busia na dłużej
Zamiast ruin jest tylko samotny komin. Zamiast jeziorka i ogniskowej polanki jedynie chaszcz po szyje… nie, nie moją szyje - chaszcz aż po szyje komina
A na koniec mozaika. Zawierająca elementy motoryzacyjne, przyrodnicze, kolejowe i autoprezentacyjne
Okolice miejscowosci Węgry, świat mostków nad rzeką Mała Panew. Nie na wszystkie udaje sie nam wejść. Nie na wszystkie chce nam sie wchodzić. Najciekawszy, porosły rdzą i pnączami na szczeście jest dostępny bez zadnych problemów.
Mijając wioske Krzyżowice rzucają sie w oczy jakieś ruiny. Ni to fabryczka z dawnych lat, ni opuszczone hale PGRu?
Wielkie płyty miedzy budynkami porasta trawa, zioła i mech.. Gdzieniegdzie juz prawie w ogole nie widać betonu, tylko busz roślinności pod stopami jest dziwnie równy i twardy...
Jest kilka niewielkich i ciemnych pomieszczeń..
Są długie hale/stajnie z kolumnadą..
Niektóre juz bez przykrycia od góry...
I wielkie pomieszczenia o kształcie zbliżonym do kwadratu, o podłodze dziwnie pozamiatanej i obfitej w pułapki. Nie wiem czy na zdjęciu to widać - nieregularny uskok podłogi. Zbyt mały, żeby wpadł w oczy. Wystarczająco duży, aby w sposób zupelnie niespodziewany nawiązać szybki kontakt z kamienną podłogą
Co te bloki betonu przeskrobały, ze trafily za kratki? Pytanie to juz chyba zawsze bedzie nas nurtować.
Tu tez dosc nietypowa konstrukcja - jakby ktoś próbował za wszelką cene przywiązać siatke ogrodzeniową do barierek przy schodach.
Ogólnie miejsce pozbawione wyposażenia i rozszabrowane do granic. W przestronnych halach mieszka tylko pustka. A tu nagłe łup! I taka perełka! Miejsce wypoczynku! Cień, przewiew - ideał na upalny, duszny dzien taki jak dzisiaj.. Mięciutka kanapa, fotel, stolik… Jak tu sie nie wyłożyć i nie pogapić w sufit, gdzie jaskółki akurat próbują pogonić jakiegoś ptasiego przedstawiciela innego gatunku. Drą dzioby straszliwie i trykają sie łebkami. Ich bojowe nastroje jakoś nie pasują do sielskości tego leniwego popoludnia.
Stawy koło Borucic. Pełne jakiś pogłębiarek, dźwigów, koparek i innych sprzętów.
Kabaczę chyba cieszy sie wiosną. Zalicza wszystkie rowy (w tych bardziej spadzistych robi fikołki), działa jak kosiarka do trzcin, a wzięta na barana próbuje mi ukręcić głowe
Najwiekszą atrakcją jest jednak wiadukt kolejowy. Bo pachnie smarem i rdzą. Bo ma fajne kółeczka. Bo na przestrzeni chyba 20 minut przejeżdżają po nim aż 3 pociągi!
Zarosły dom z drzewem. Drzewo jest wielkie, całe oklejone bluszczami i kwitnace białym kwieciem. Kwiaty jak drzewka owocowego a wiekość jak starego dębu... Ki diabeł? Nie wiem co to za gatunek, ale zapach kwiatów jest jakis nietypowy. Jakiś niezwykle słodki i powodujący bardzo szybko wręcz otumanienie i zawrót głowy. A może zapach zalatywał skąd inąd i niepotrzebnie przypisałam go kwiatom? Dziwne miejsce. Dom był opuszczony. Chciałam do niego wejść - acz wyszło tak, ze nie pociagnełam nawet za klamke… Czemu? Nie mam pojęcia. Jakoś drzewo przyciagneło taki procent mojej uwagi, ze cała reszta zeszła na dalszy plan i nagle przestała istnieć. Zapomniałam o domu. Widziałam tylko te kwiaty i te bluszcze. Niczemu wiecej nawet nie zrobiłam zdjęcia… A na koniec zapomniałam jak nazywała sie miejscowość…
Niebo dziś pociachane przez samoloty do obłędu… Gdzie te czasy, kiedy po niebie pływały chmurki - baranki..
Na obrzeżach wsi Tarnowiec mapa wykazywała teren oznaczony jako “dawna cegielnia”. Jak wiadomo z bubodoświadczeń takie miejsca sa rokujące. Ta drobna wzmianka na mapie zwykle sugeruje a) ruiny, b) zadaszone ruiny = miejsce na biwak pod dachem, c) jeziorko - znaczy miejsce kapielowo - biwakowe - ogniskowe.
Polna droga zdaje sie zmierzać prosto w środek naszego miejsca przeznaczenia.
Jednak zaraz niespodziewanie potem je mija - i uchodzi w pola, zmieniając nawierzchnie na zdecydowanie niebusiową - ba! taką, która pragnie zatrzymać przy sobie busia na dłużej
Zamiast ruin jest tylko samotny komin. Zamiast jeziorka i ogniskowej polanki jedynie chaszcz po szyje… nie, nie moją szyje - chaszcz aż po szyje komina
A na koniec mozaika. Zawierająca elementy motoryzacyjne, przyrodnicze, kolejowe i autoprezentacyjne
Coś w tym jest, że Oława to jakis biegun ciepła. Wyjeżdżamy mając za oknem wiosenną pogode, a juz 30 km dalej zaczynają sie pojawiać łachy śniegu, a zbiorniki wodne pokrywa całkiem gruba tafla lodu. Miała być ciepła i sucha wycieczka - a wyszło nieco zimno i lodowato. Ale cóż zrobić…
Sympatyczne, przykolejowe zabudowania w miejscowości Lipowa Śląska.
Nieopodal stacyjki stoi taki oto budyneczek drewniany. Co to mogło być? Z balkonikiem, ławeczką, lampą w szklanym kloszu? Pasowałby tu jakis bar!
Żarów… Wioska wśród pól gdzie nie prowadzi żadna asfaltowa droga… Ta, którą jedziemy jest najgłówniejsza. W wiosce nie ma chyba nowych domów, a połowa stojących wyglada na niezamieszkaną.
Musimy tu kiedys wrócic. Najlepiej rowerami powłóczyć sie wiosną - taką kwitnącą bzem albo rzepakiem!
Pasiaste pola…
Coś dla miłośnika wiosennej kupy wśród pól.. Kibelek na stacji benzynowej w Grodkowie!
Jedno ze ściennych zdjęć wzbudza mój wybitny niepokój - przyspieszone bicie serca i zapewne bardzo gwałtowny skok cisnienia... Przywołuje różne dawne urazy psychiczne. Pewien obrazek znów mi staje przed oczami.. Jest rok chyba 2002. Jesteśmy gdzieś we wschodniej Polsce. W nocy szukaliśmy miejsca na biwak, wieś sie nie chciałą skończyć, a tak troche łyso spać miedzy domami, jeszcze ktoś sie zwlecze i kłopoty murowane. Na nocleg rozłożyliśmy sie w zbożu. Całkiem spore pole, zboże wysokie, nie widać leżących osób. Bezpiecznie, miło, spokojnie… Do snu grały nam świerszcze i szumiące kłosy, a między nimi pobłyskiwały gwiazdy. Myślałam, że poranek będzie tak samo piękny jak wieczór… Myliłam sie - i to bardzo… Bladym świtem obudził mnie krzyk mojego towarzysza: “Spierdalamy!!!!!!” i ostre szarpanie za ramiona, nos, włosy. Są momenty kiedy nie ma czasu na pytania. Złapałam tylko plecak (na szczescie wieczorem przywiązałam do niego buty, a wszystko było spakowane w środku) i w nogi. I zobaczyłam przed sobą właśnie to… W Grodkowie w kiblu zobaczyłam to po raz drugi…
I wszystko staneło przed oczami jak żywe… Ryk maszyny, zmielony na pył kilkanaście sekund później śpiwór i karimata, przekleństwa padające za nami i szaleńczy bieg na bosaka przez zboże w strone najbliższego lasu. A wieczorem wydawało nam sie, że las jest daleko…. A dotarliśmy tam w mig! Rolnik nas gonił. Ale chyba na granicy lasu spasował. Po chaszczach biegaliśmy juz sami Ale żeby żniwa sobie robić o 5 rano????
Nie znam dalszych losów kombajnu. Nie wiem czy przez nas komuś w bułeczce zazgrzytał zamek śpiwora albo drożdżówka z makiem miała aromat aluminiowej folii… Wiem tylko, że do dzis boje sie maszyn rolniczych i bardzo nerwowo reaguje na wszystkie biwaki niedaleko pól… gdzie od upraw nie oddzielają mnie solidne drzewa albo betonowy mur…
Szukamy jeziorka położonego między wioskami Osiek i Głębocko. Prowadzą do niego dwa mostki.
Kiedyś był tu ośrodek “Leśna Przystań”. Różne znaki na niebie i ziemi wskazują, ze chyba jest on juz czynny
Beton starych płyt - igliwie i mech...
Pod lasem stoją sobie przestronne i przewiewne parterowe zabudowania, zapewne związane z niegdysiejszym ośrodkiem... Różnorakie ślady wskazują na mniej lub bardziej sporadyczną obecność bezdomnych. Dziwi nas to troche - w pomieszczeniach temperatura jest taka jak i na zewnątrz - tylko pizga wiatrem, tworzą sie wręcz powietrzne wiry. Nie znaleźliśmy pomieszczenia gdzie nie ma przeciągu. Upadł wiec tez pomysł palenia tu ogniska (ślady ognisk też widać). W lesie jakoś zaciszniej!
W świecie kół….
Nadjeziorne lodowe klimaty.
Nad jednym z jeziorek udaje sie znaleźć kawałek niezasnieżonego terenu. Pieką sie grzaneczki, buja sie hamak, jakieś ptactwo grzdyka w pobliskich trzcinach…
Miła kapliczka gdzieś wśród lasu...
Czas do domu… Jeszcze trochu zimno, aby tą noc spędzić w terenie...
Sympatyczne, przykolejowe zabudowania w miejscowości Lipowa Śląska.
Nieopodal stacyjki stoi taki oto budyneczek drewniany. Co to mogło być? Z balkonikiem, ławeczką, lampą w szklanym kloszu? Pasowałby tu jakis bar!
Żarów… Wioska wśród pól gdzie nie prowadzi żadna asfaltowa droga… Ta, którą jedziemy jest najgłówniejsza. W wiosce nie ma chyba nowych domów, a połowa stojących wyglada na niezamieszkaną.
Musimy tu kiedys wrócic. Najlepiej rowerami powłóczyć sie wiosną - taką kwitnącą bzem albo rzepakiem!
Pasiaste pola…
Coś dla miłośnika wiosennej kupy wśród pól.. Kibelek na stacji benzynowej w Grodkowie!
Jedno ze ściennych zdjęć wzbudza mój wybitny niepokój - przyspieszone bicie serca i zapewne bardzo gwałtowny skok cisnienia... Przywołuje różne dawne urazy psychiczne. Pewien obrazek znów mi staje przed oczami.. Jest rok chyba 2002. Jesteśmy gdzieś we wschodniej Polsce. W nocy szukaliśmy miejsca na biwak, wieś sie nie chciałą skończyć, a tak troche łyso spać miedzy domami, jeszcze ktoś sie zwlecze i kłopoty murowane. Na nocleg rozłożyliśmy sie w zbożu. Całkiem spore pole, zboże wysokie, nie widać leżących osób. Bezpiecznie, miło, spokojnie… Do snu grały nam świerszcze i szumiące kłosy, a między nimi pobłyskiwały gwiazdy. Myślałam, że poranek będzie tak samo piękny jak wieczór… Myliłam sie - i to bardzo… Bladym świtem obudził mnie krzyk mojego towarzysza: “Spierdalamy!!!!!!” i ostre szarpanie za ramiona, nos, włosy. Są momenty kiedy nie ma czasu na pytania. Złapałam tylko plecak (na szczescie wieczorem przywiązałam do niego buty, a wszystko było spakowane w środku) i w nogi. I zobaczyłam przed sobą właśnie to… W Grodkowie w kiblu zobaczyłam to po raz drugi…
I wszystko staneło przed oczami jak żywe… Ryk maszyny, zmielony na pył kilkanaście sekund później śpiwór i karimata, przekleństwa padające za nami i szaleńczy bieg na bosaka przez zboże w strone najbliższego lasu. A wieczorem wydawało nam sie, że las jest daleko…. A dotarliśmy tam w mig! Rolnik nas gonił. Ale chyba na granicy lasu spasował. Po chaszczach biegaliśmy juz sami Ale żeby żniwa sobie robić o 5 rano????
Nie znam dalszych losów kombajnu. Nie wiem czy przez nas komuś w bułeczce zazgrzytał zamek śpiwora albo drożdżówka z makiem miała aromat aluminiowej folii… Wiem tylko, że do dzis boje sie maszyn rolniczych i bardzo nerwowo reaguje na wszystkie biwaki niedaleko pól… gdzie od upraw nie oddzielają mnie solidne drzewa albo betonowy mur…
Szukamy jeziorka położonego między wioskami Osiek i Głębocko. Prowadzą do niego dwa mostki.
Kiedyś był tu ośrodek “Leśna Przystań”. Różne znaki na niebie i ziemi wskazują, ze chyba jest on juz czynny
Beton starych płyt - igliwie i mech...
Pod lasem stoją sobie przestronne i przewiewne parterowe zabudowania, zapewne związane z niegdysiejszym ośrodkiem... Różnorakie ślady wskazują na mniej lub bardziej sporadyczną obecność bezdomnych. Dziwi nas to troche - w pomieszczeniach temperatura jest taka jak i na zewnątrz - tylko pizga wiatrem, tworzą sie wręcz powietrzne wiry. Nie znaleźliśmy pomieszczenia gdzie nie ma przeciągu. Upadł wiec tez pomysł palenia tu ogniska (ślady ognisk też widać). W lesie jakoś zaciszniej!
W świecie kół….
Nadjeziorne lodowe klimaty.
Nad jednym z jeziorek udaje sie znaleźć kawałek niezasnieżonego terenu. Pieką sie grzaneczki, buja sie hamak, jakieś ptactwo grzdyka w pobliskich trzcinach…
Miła kapliczka gdzieś wśród lasu...
Czas do domu… Jeszcze trochu zimno, aby tą noc spędzić w terenie...
Jeśli spaliście w zbożu to nie mógł być taki sam kombajn. Chyba, że spaliście w kukurydzy. Bo to do kukurydzy kombajn właśnie.buba pisze:I zobaczyłam przed sobą właśnie to…
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Jaki by nie był, może sponiewierać ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
To tam bylo zdecydowanie zboże. A kombajn? Moze byl ciut inny - jakos nie mialam zbyt wiele czasu (i ochoty) na pelna analize jego cech charakterystycznychPiotrek pisze:Jeśli spaliście w zbożu to nie mógł być taki sam kombajn. Chyba, że spaliście w kukurydzy. Bo to do kukurydzy kombajn właśnie.buba pisze:I zobaczyłam przed sobą właśnie to…
Zima jednak potrafi byc fajna! Luty i cieplutko - dzis plus 16! Tak to można żyć!
Ruszamy w okolice Grodkowa. Niedaleko Krasnej Góry szukamy leśnych ruinek. Na mapach jest to opisane jako “Jastrzębia Skała, sztuczne ruiny” albo zamek Habichtstein. Budowla stoi na szczycie niewielkiego, zalesionego wzniesienia. Taki minizameczek z tarasem widokowym (kiedys ponoc byly z niego widoki). Został zbudowany przez właścicieli pobliskiego zamku w Kopicach, coby wyglądał jak coś w ruinie. Taka była moda. Akurat ta mode bardzo dobrze rozumiem! Gdybym była bogatą hrabiną z tamtych lat, to moje włości zawierałyby sztuczne ruiny co 2 metry! A że nie jestem ani hrabina ani bogata to musze szukac ruin, które zbudował kto inny
Na wygląd przypomina faktycznie nieco jakąś dawną wieżę widokową. Zepsuli moją ulubioną wieżę na Włodzickiej Górze - to sobie znalazlam kolejną do lubienia!
Miłą niespodzianką są dla nas schodki, którymi można sie wspiąć na wysokości.
Wejście na wyższe pięterko jednak nie jest bezproblemowe, wiec ide zwiedzać sama.. Kilka początkowych stopni jest zerwanych, a kawałek dalej droge przegradzają duże bloki betonu, wiszące jakby na grubych prętach. Czy to sie zawaliło? Czy może właśnie tak zbudowali? Skoro to jest “sztuczna ruina” to może postawili juz takie, żeby wyglądało na zawalone?
Tam, gdzie prowadzą schodki..
A kuku!
Droga do “zameczku” prowadzi przez chaszcz. Taki nie duzy chaszcz. Plątanina jeżyn, malin i innych mniej lub bardziej kolczastych pnączy. Taka troche ponad kolana? Nasze kolana.. Dla niektórych uczestników wycieczki to dzungla nie do przebycia - prawie po szyje…
Gdzies w okolicy...
Gałąź pod kątem prostym..
Z atrakcji to można jeszcze drzewo omszałe pogłaskać, bo jest “milutkie jak mały kotek”.
Można wyleźć na miniambone i pierwszy raz w tym roku wystawić gębe do słońca…
Trafił sie i baraczek, który po niewielkim sprzątaniu nadawałby sie do zasiedlenia… Może kiedys skorzystamy w cieplejsze dni z jego oferty noclegowej?
Bezpośrednia droga z Krasnej Góry do Grabina ma same zalety. Po pierwsze nie posiada asfaltu. Idzie sobie miło lasami. No i przejazd nią powoduje, ze nie trzeba jechac kawałka dwucyfrówką.
Z Grabina jeszcze sympatyczniejsza droga prowadzi w pola. Dziś praktycznie to droga donikąd. Położonego nad rzeczką i stawami folwarku Ligota juz od dawna nie ma.
Z tutejszych zabudowan pozostało niewiele. Kilka ceglanych murków zarosłych gęstymi pnaczami łapczywie oplatającymi nogi. Próbuje znaleźć jakąś piwnice, a chaszcz co chwile sprowadza mnie do parteru. Jeszcze nie byłam w miejscu, zeby tak co chwile tracic równowage! Co mnie tak łapie za nogi i non stop ciagnie w dół??
Las lian...
Jedna z resztek budowli jest do czegoś używana. Poprzykrywana blachami a klapy zamkniete na kłódki. Nie da rady zajrzec do środka.
Kolorowe kałuże o zapachu dość dziwnym...
Jeden z pobliskich stawków, mimo upalnej jak na luty pogody, wciąż pokrywa gruba warstwa lodu. Drugi stawek ma akurat spuszczoną wode.
Początkowy plan zakłada zrobienie ogniska na terenach dawnego lotniska koło Starego Grodkowa. Byliśmy tu kilka lat temu a miejsce było puste i sprawiało wrażenie zapomnianego. Pozmieniało sie jednak. Po lotniskowej “płycie” jeździ w kółko kilka samochodow wycinając bączki. W kącie przy lesie stoi kilku ziomali wspartych o swoje maszyny. Przy bunkrach kręci sie kilka osób. Przewija sie jakas parka z wykrywaczem metalu. Spaceruje rodzina z trójką dzieci na hulajnogach. Klimat biwaku byłby zblizony do takowego zapodanego na środku rynku w Oławie. Raczej nic tu po nas.
Wyjeżdzając natykamy sie na dziwne miejsce. Duży drewniany budynek, postawiony chyba niedawno. Przypięty do betonu odciągami - żeby nikt nie ukradł? Bez podłogi, stoi od razu na płytach. W środku jakieś stoły, materiały budowlane, widać atmosfere niedokończenia.
Jeszcze kawałek dalej, w środku lasu, stawiają pomnik modnym ostatnimi czasy “żołnierzom wyklętym”. Nie wiem tylko czemu czczenie żołnierzy musi być połączone ze zniszczeniem sporego kawałka lasu i wyrżnieciem drzew? Cóż.. może dlatego, że każdy powód, dla którego niszczy sie drzewa, jest dobry? Tu akurat nie poluja na kierowców i ciężko powiedzieć, że śmiecą/zacieniają - więc trza było co innego wydumać?
Na ognicho jedziemy na znane i lubiane miejsce koło Lipek. Ale i ono sie nieco zmieniło. Droge dojazdową rozorał jakiś ciężki sprzet. Skodusia grzęźnie juz w połowie
Na miejscu okazuje sie, że przekopali gigantyczny kanał od jeziorka - chyba aż do Odry? Po co? Czy ma nim napływać więcej wody? Albo więcej ryb? Nie mam pojecia po kiego diabła to wykopali...
Na piaszczystej, nadjeziornej plaży rozpalamy ognicho. Boczek, grzaneczki, a zachodzące słonce nadaje okolicy miłe, ciepłe kolory.
Juz po zmroku, topiac sie w błocie, wracamy w strone domu...
Ruszamy w okolice Grodkowa. Niedaleko Krasnej Góry szukamy leśnych ruinek. Na mapach jest to opisane jako “Jastrzębia Skała, sztuczne ruiny” albo zamek Habichtstein. Budowla stoi na szczycie niewielkiego, zalesionego wzniesienia. Taki minizameczek z tarasem widokowym (kiedys ponoc byly z niego widoki). Został zbudowany przez właścicieli pobliskiego zamku w Kopicach, coby wyglądał jak coś w ruinie. Taka była moda. Akurat ta mode bardzo dobrze rozumiem! Gdybym była bogatą hrabiną z tamtych lat, to moje włości zawierałyby sztuczne ruiny co 2 metry! A że nie jestem ani hrabina ani bogata to musze szukac ruin, które zbudował kto inny
Na wygląd przypomina faktycznie nieco jakąś dawną wieżę widokową. Zepsuli moją ulubioną wieżę na Włodzickiej Górze - to sobie znalazlam kolejną do lubienia!
Miłą niespodzianką są dla nas schodki, którymi można sie wspiąć na wysokości.
Wejście na wyższe pięterko jednak nie jest bezproblemowe, wiec ide zwiedzać sama.. Kilka początkowych stopni jest zerwanych, a kawałek dalej droge przegradzają duże bloki betonu, wiszące jakby na grubych prętach. Czy to sie zawaliło? Czy może właśnie tak zbudowali? Skoro to jest “sztuczna ruina” to może postawili juz takie, żeby wyglądało na zawalone?
Tam, gdzie prowadzą schodki..
A kuku!
Droga do “zameczku” prowadzi przez chaszcz. Taki nie duzy chaszcz. Plątanina jeżyn, malin i innych mniej lub bardziej kolczastych pnączy. Taka troche ponad kolana? Nasze kolana.. Dla niektórych uczestników wycieczki to dzungla nie do przebycia - prawie po szyje…
Gdzies w okolicy...
Gałąź pod kątem prostym..
Z atrakcji to można jeszcze drzewo omszałe pogłaskać, bo jest “milutkie jak mały kotek”.
Można wyleźć na miniambone i pierwszy raz w tym roku wystawić gębe do słońca…
Trafił sie i baraczek, który po niewielkim sprzątaniu nadawałby sie do zasiedlenia… Może kiedys skorzystamy w cieplejsze dni z jego oferty noclegowej?
Bezpośrednia droga z Krasnej Góry do Grabina ma same zalety. Po pierwsze nie posiada asfaltu. Idzie sobie miło lasami. No i przejazd nią powoduje, ze nie trzeba jechac kawałka dwucyfrówką.
Z Grabina jeszcze sympatyczniejsza droga prowadzi w pola. Dziś praktycznie to droga donikąd. Położonego nad rzeczką i stawami folwarku Ligota juz od dawna nie ma.
Z tutejszych zabudowan pozostało niewiele. Kilka ceglanych murków zarosłych gęstymi pnaczami łapczywie oplatającymi nogi. Próbuje znaleźć jakąś piwnice, a chaszcz co chwile sprowadza mnie do parteru. Jeszcze nie byłam w miejscu, zeby tak co chwile tracic równowage! Co mnie tak łapie za nogi i non stop ciagnie w dół??
Las lian...
Jedna z resztek budowli jest do czegoś używana. Poprzykrywana blachami a klapy zamkniete na kłódki. Nie da rady zajrzec do środka.
Kolorowe kałuże o zapachu dość dziwnym...
Jeden z pobliskich stawków, mimo upalnej jak na luty pogody, wciąż pokrywa gruba warstwa lodu. Drugi stawek ma akurat spuszczoną wode.
Początkowy plan zakłada zrobienie ogniska na terenach dawnego lotniska koło Starego Grodkowa. Byliśmy tu kilka lat temu a miejsce było puste i sprawiało wrażenie zapomnianego. Pozmieniało sie jednak. Po lotniskowej “płycie” jeździ w kółko kilka samochodow wycinając bączki. W kącie przy lesie stoi kilku ziomali wspartych o swoje maszyny. Przy bunkrach kręci sie kilka osób. Przewija sie jakas parka z wykrywaczem metalu. Spaceruje rodzina z trójką dzieci na hulajnogach. Klimat biwaku byłby zblizony do takowego zapodanego na środku rynku w Oławie. Raczej nic tu po nas.
Wyjeżdzając natykamy sie na dziwne miejsce. Duży drewniany budynek, postawiony chyba niedawno. Przypięty do betonu odciągami - żeby nikt nie ukradł? Bez podłogi, stoi od razu na płytach. W środku jakieś stoły, materiały budowlane, widać atmosfere niedokończenia.
Jeszcze kawałek dalej, w środku lasu, stawiają pomnik modnym ostatnimi czasy “żołnierzom wyklętym”. Nie wiem tylko czemu czczenie żołnierzy musi być połączone ze zniszczeniem sporego kawałka lasu i wyrżnieciem drzew? Cóż.. może dlatego, że każdy powód, dla którego niszczy sie drzewa, jest dobry? Tu akurat nie poluja na kierowców i ciężko powiedzieć, że śmiecą/zacieniają - więc trza było co innego wydumać?
Na ognicho jedziemy na znane i lubiane miejsce koło Lipek. Ale i ono sie nieco zmieniło. Droge dojazdową rozorał jakiś ciężki sprzet. Skodusia grzęźnie juz w połowie
Na miejscu okazuje sie, że przekopali gigantyczny kanał od jeziorka - chyba aż do Odry? Po co? Czy ma nim napływać więcej wody? Albo więcej ryb? Nie mam pojecia po kiego diabła to wykopali...
Na piaszczystej, nadjeziornej plaży rozpalamy ognicho. Boczek, grzaneczki, a zachodzące słonce nadaje okolicy miłe, ciepłe kolory.
Juz po zmroku, topiac sie w błocie, wracamy w strone domu...
Na tym wyjezdzie wszystko miało byc inaczej. Celem naszej wycieczki bylo poszukiwanie ruin folwarku Podlesie - a przynajmniej nasza mapa tak twierdziła, ze takowe znajduja sie w polach za wsią Pniewie. Zatem porzuciliśmy skodusie gdzies na poboczu wśrod zaoranych grud. Skodusia jest idealna na takie wyjazdy - małe toto, skrętne, lekkie, wiec i w bagno sie nie zapada. I mimo łaciatości i oblepienia naklejkami - jakos nie rzuca sie w oczy. Sprawdzone wielokrotnie. Tak samo jak w czasie wyjazdów na pałacyki. Skodusia przemyka i parkuje niepostrzeżenie - miejscowi ani łba nie podniosą od swoich codziennych zajęć. Z busiem jest juz gorzej. Stary bus pod ruinami kojarzy sie jednoznacznie - "Szabrownicy! Zaraz zaczną wynosic szafy" Juz nie wspomne o "białym szalenstwie" z wypożyczalni, na warszawskich blachach, ktorym kiedys przez miesiac włóczyliśmy sie po dolnoślaskich bezdrożach. To była masakra totalna - ile razy wtedy ludzie sie nas przyczepiali, i to w dosc niesympatyczny sposob!
Zatem rozstawszy sie ze skodusią wędrujemy sobie polami. Dzis jest dzien o niesamowitej widocznosci. Nie wiem co sie stało z powietrzem, ale ukazują sie rzeczy, ktore zwykle nie maja takowego zwyczaju. (Z Bytomia ponoc bylo widac Tatry!) Stad, spod Grodkowa, tez ukazuja sie jakies calkiem sporych rozmiarów górki, zapewne juz po czeskiej stronie, ktore zazwyczaj z tych pol widoczne nie są, a przynajmniej nie w taki sposob - jak na wyciagniecie reki.
Suniemy sobie, kabaczę łazi po polach, usypiskach kamieni, próbuje tez wyleźć na jakas cuchnącą "styrte" nawozu.
Wśrod pól znajdujemy kapliczke. Ale kapliczke niebylejaką! Zrobili ja chyba z dawnej, nieczynnej juz wiezy transformatorowej! Każde takie nadanie rzeczy nowego życia - cieszy mnie niepomiernie!
Mniej nas jednak cieszy, ze naszego folwarku, czy chociażby jego marnych resztek, ni ma. Nic, co chociazby odrobine mogłoby mącić monotonie okolicznych pól, nie wznosi sie ponad linie gleby. Albo sie to rozpadło i zaorali, albo kartografa totalnie poniosła fantazja? Trzeba wiec na poczekaniu znaleźć jakis nowy cel na dzisiejszą wycieczke. Rzut oka na mape pokazuje, ze zaraz niedaleko są ruiny pałacu w Kopicach. Jakos nigdy nie mieliśmy ochoty tam wracać. Po pierwsze juz tu byłam, w 2007 roku, z rodzicami. Był to czas gdy pałacowe ruiny były w pełni dostepne dla kazdego. W cieniu rzezbionych ścian siedziały wiec lokalne żuliki, biegały dzieciaki, przechadzały sie panny młode na plenerach fotograficznych, artyści rozciagali sztalugi i coś zamaszyście na nich bazgrali pędzlami z przygryzionym wąsem. Obiekt słuzył ludziom. My także pozaglądaliśmy (wydawałoby sie) we wszystkie kąty - i z poczuciem dobrze zwiedzonego terenu udalismy sie w dalszą droge.
Kopice 2007
Rok później chciałam to miejsce pokazac toperzowi. Ale czasoprzestrzen okazała sie juz zgoła inna i dosyc nieprzyjazna. Odbiliśmy sie od wielkiej bramy, za która ujadały psy giganty, a cieć był totalnie niechetny do rozmów i kompromisów. Nawet ciezko bylo zrobic zdjecie przez blaszane zasieki! Czy wtedy dalo sie obejść ową brame i zajść pałac od strony parku? Czy wtedy, latem 2008, wszystkie ścieżki przegradzały ogrodzeia? Czy tylko nas zalała wściekłość na zupełnie niespodziewaną i wrogą rzeczywistość? Tego określić teraz nie moge. Uznawszy pałac za przepadnięty na wieki, został skreślony z bubowych list miejsc istniejacych.
Kopice 2008
Dziś mamy jednak okazje zajrzeć w to miejsce ale od strony zgoła przeciwnej, od pól przechodzących w park. Może tam nie ma zasieków? Może są w nich dziury? Może 10 lat cokolwiek zmieniło w tym terenie? Skoro i tak nie mamy pomysłu co zrobić z dzisiejszym dniem - to można zapodać rozeznanie?
Bez specjalnych oczekiwań i nadziei suniemy w stronę Kopic. I byc moze to własnie jest kluczem do sukcesu. Im mniej oczekujesz i sie nie nastawiasz - tym bardziej rzeczywistość moze cie zaskoczyc na plus...
Pola powoli przechodzą w zagajniki a one chyba w zdziczały park przypałacowy. Miejsce niezwykle malownicze. Spora ilość zwalonych pni, wszystko pooplatane bluszczami. Drzewa bulwiaste, dziuplaste, dziwnie poskręcane...
Nagle spośród zarośli wyłania sie zarys jakiegoś sporego budynku. Kościół? Tutaj? Po skreceniu oczywiście w tym kierunku, naszym oczom objawia sie opuszczona kaplica. W środku całkiem solidny kamienny krzyż, w podziemiach puste juz krypty, wypatroszone zapewne w latach powojennych. Schody i podłoga miejscami dosyc niekompletne, trzeba bardzo pilnowac kabaka, żeby nam nie nurknął w jakąś dziure.
Przez nikogo nie niepokojeni docieramy w rejon stawu, nad którym połozony jest pałac. Mijają nas równiez inni spacerowicze, co sugeruje, ze teren jest dostepny, a nie że to my wbiliśmy jakims przypadkiem w jedną jedyną ścieżke omijajacą ogrodzenie.
Pałac przez wode prezentuje sie niezwykle malowniczo.
Zgodnie z przypuszczeniami do samego pałacu wejść sie bezkonfliktowo nie da - ogrodzenie go otacza, dziur nie ma, a cieć chyba siedzi. Pare fotek przez siatke i suniemy dalej.
Ciekawe detale..
Zaraz obok jest piwniczka.
Chodząc po niej wzbija sie sporo kurzu. Przez okienko wpada snop światła. Kurz wiruje w świetlistym promieniu. Kabak próbuje złapać zjawisko w rączke. Na pyszczku maluje sie fascynacja, przechodzaca potem w złość - bo łapie, łapie a rączka wciąż pusta!
Humor poprawia jedynie opuszczona jakby fontanna i wygłupy z tatusiem!
Nieubłagalnie nadchodzi pora obiadowa. W brzuchach burczy. Ślady po ogniskach w terenie nadjeziornym wołaja nas zapachem popiołu i wodorostu. Na ruszt wlatuje boczek, zółty ser, chlebek skwierczy a ciepła, malinowa herbata cieszy głodne brzuszki.
Kabak wynajduje nową zabawe - można wsadzić łapki najpierw do jeziora a potem w kupke starego popiołu, czynność powtarzac do skutku. Cudowne nie? Zmoczony popiół układa sie tez w zamki, w dżdżownice a pomieszany i rozdłamszony z zeschłymi liśćmi powoduje juz radość absolutną. Chociaz nie.. jeszcze wiekszą radością jest umazać mamusi buzie
Wygasiwszy ognisko zapodajemy powrót. Słońce wisi już bardzo nisko. Wracamy, mamy cos tam jeszcze do załatwienia dzisiaj. A los, odpowiedzialny za atrakcje "na szlaku" chichocze dziwnie zza drzewa. Płakali, ze nie znaleźli folwarku? he he! Dobijemy ich teraz "klęską urodzaju"! Nie wrócą oni dziś tak szybko do domu!"
Zza zarośli majaczy nam jakiś budyneczek z kolumnami. Położony na wysokiej skarpie nad stawikiem. Niesposób nie podejść - skoro juz tu jesteśmy? Tutejsze zarastające bajora są bardzo malownicze!
Na widok budynku przypomina mi się, ze targam w plecaku hamak? Tak targać nadaremnie? Nieeee!!!!!
Hamak buja sie miedzy filarami. W jego wnetrzach to ja, to kabak, to razem, to w roznych konfiguracjach. Tylko toperz odmawia, twierdząc, ze 100 kg z naciskiem na te nadwątlone filary spowoduje przyspieszone złożenie sie budowli. Ruinka nad jeziorem. Zdziczały park. Ciepłe kolory jednego z pierwszych miłych dni wczesnej wiosny. Ptactwo drące ryje. Hamaczek bujajacy sie w takt łagodnego szumu drzew... Cieplutkie, małe ciałko tulące mi sie do brzuszka. Cóż chcieć wiecej?
Czas jednak goni. Do skodusi mamy kawałek. A jeszcze "mądra" buba nie spakowala latarek. Szlismy tylko kawalatek do folwarku, nie?
Pomiedzy drzewami migocze cosik drzewem nie będacego. Nastepna ruinka? Jak tu nie podejść???? To wygląda jak jakis pomnik? Grobowiec? Szlag wie... Tablice z niemieckimi napisami, jakies nazwiska...
Filary zniknely wiec toperz musi je zastapic
Juz mamy wyłazić z parku i zmierzac polami w strone skodusi, gdy zwraca naszą uwage dziwnie pokarbowany las. Ni to okopy, ni to pagóreczki usypane celowo do skoków na motorach. Nie zaszkodzi zajrzec na chwilke, zboczyc tylko kilka metrów... I wtedy naszym oczom ukazuje sie to...
Wieża widokowa! Konstrukcja solidna, kamienna, a w okolicach podwieżowych wyraźnie uzywane miejsce ogniskowe. Z jednej strony mamy późna godzine i brak latarek. Z drugiej - wieże i ognicho.. Co wybierze dzielna drużyna????
Można wejść na góre. Pod stopami przestrzeń jak niegdys na mojej ukochanej, nieodżałowanej Włodzickiej... Widoków jakis rozleglych nie ma - ale przeciez nie to jest w takich wieżach najwazniejsze!
Dojadamy resztki chleba w postaci grzanek, ktore w tym miejscu przesiąkaja wyjatkowym aromatem.
Do skodusi docieramy juz grubo po zmroku. Wieczór jest jednak na tyle jasny, ze sobie szczesliwie pysków nie roztrzaskujemy o drzewa. A mocne postanowienie nierozstawania sie z latarkami jest silniejsze niz to składane sobie juz kiedys
Zatem rozstawszy sie ze skodusią wędrujemy sobie polami. Dzis jest dzien o niesamowitej widocznosci. Nie wiem co sie stało z powietrzem, ale ukazują sie rzeczy, ktore zwykle nie maja takowego zwyczaju. (Z Bytomia ponoc bylo widac Tatry!) Stad, spod Grodkowa, tez ukazuja sie jakies calkiem sporych rozmiarów górki, zapewne juz po czeskiej stronie, ktore zazwyczaj z tych pol widoczne nie są, a przynajmniej nie w taki sposob - jak na wyciagniecie reki.
Suniemy sobie, kabaczę łazi po polach, usypiskach kamieni, próbuje tez wyleźć na jakas cuchnącą "styrte" nawozu.
Wśrod pól znajdujemy kapliczke. Ale kapliczke niebylejaką! Zrobili ja chyba z dawnej, nieczynnej juz wiezy transformatorowej! Każde takie nadanie rzeczy nowego życia - cieszy mnie niepomiernie!
Mniej nas jednak cieszy, ze naszego folwarku, czy chociażby jego marnych resztek, ni ma. Nic, co chociazby odrobine mogłoby mącić monotonie okolicznych pól, nie wznosi sie ponad linie gleby. Albo sie to rozpadło i zaorali, albo kartografa totalnie poniosła fantazja? Trzeba wiec na poczekaniu znaleźć jakis nowy cel na dzisiejszą wycieczke. Rzut oka na mape pokazuje, ze zaraz niedaleko są ruiny pałacu w Kopicach. Jakos nigdy nie mieliśmy ochoty tam wracać. Po pierwsze juz tu byłam, w 2007 roku, z rodzicami. Był to czas gdy pałacowe ruiny były w pełni dostepne dla kazdego. W cieniu rzezbionych ścian siedziały wiec lokalne żuliki, biegały dzieciaki, przechadzały sie panny młode na plenerach fotograficznych, artyści rozciagali sztalugi i coś zamaszyście na nich bazgrali pędzlami z przygryzionym wąsem. Obiekt słuzył ludziom. My także pozaglądaliśmy (wydawałoby sie) we wszystkie kąty - i z poczuciem dobrze zwiedzonego terenu udalismy sie w dalszą droge.
Kopice 2007
Rok później chciałam to miejsce pokazac toperzowi. Ale czasoprzestrzen okazała sie juz zgoła inna i dosyc nieprzyjazna. Odbiliśmy sie od wielkiej bramy, za która ujadały psy giganty, a cieć był totalnie niechetny do rozmów i kompromisów. Nawet ciezko bylo zrobic zdjecie przez blaszane zasieki! Czy wtedy dalo sie obejść ową brame i zajść pałac od strony parku? Czy wtedy, latem 2008, wszystkie ścieżki przegradzały ogrodzeia? Czy tylko nas zalała wściekłość na zupełnie niespodziewaną i wrogą rzeczywistość? Tego określić teraz nie moge. Uznawszy pałac za przepadnięty na wieki, został skreślony z bubowych list miejsc istniejacych.
Kopice 2008
Dziś mamy jednak okazje zajrzeć w to miejsce ale od strony zgoła przeciwnej, od pól przechodzących w park. Może tam nie ma zasieków? Może są w nich dziury? Może 10 lat cokolwiek zmieniło w tym terenie? Skoro i tak nie mamy pomysłu co zrobić z dzisiejszym dniem - to można zapodać rozeznanie?
Bez specjalnych oczekiwań i nadziei suniemy w stronę Kopic. I byc moze to własnie jest kluczem do sukcesu. Im mniej oczekujesz i sie nie nastawiasz - tym bardziej rzeczywistość moze cie zaskoczyc na plus...
Pola powoli przechodzą w zagajniki a one chyba w zdziczały park przypałacowy. Miejsce niezwykle malownicze. Spora ilość zwalonych pni, wszystko pooplatane bluszczami. Drzewa bulwiaste, dziuplaste, dziwnie poskręcane...
Nagle spośród zarośli wyłania sie zarys jakiegoś sporego budynku. Kościół? Tutaj? Po skreceniu oczywiście w tym kierunku, naszym oczom objawia sie opuszczona kaplica. W środku całkiem solidny kamienny krzyż, w podziemiach puste juz krypty, wypatroszone zapewne w latach powojennych. Schody i podłoga miejscami dosyc niekompletne, trzeba bardzo pilnowac kabaka, żeby nam nie nurknął w jakąś dziure.
Przez nikogo nie niepokojeni docieramy w rejon stawu, nad którym połozony jest pałac. Mijają nas równiez inni spacerowicze, co sugeruje, ze teren jest dostepny, a nie że to my wbiliśmy jakims przypadkiem w jedną jedyną ścieżke omijajacą ogrodzenie.
Pałac przez wode prezentuje sie niezwykle malowniczo.
Zgodnie z przypuszczeniami do samego pałacu wejść sie bezkonfliktowo nie da - ogrodzenie go otacza, dziur nie ma, a cieć chyba siedzi. Pare fotek przez siatke i suniemy dalej.
Ciekawe detale..
Zaraz obok jest piwniczka.
Chodząc po niej wzbija sie sporo kurzu. Przez okienko wpada snop światła. Kurz wiruje w świetlistym promieniu. Kabak próbuje złapać zjawisko w rączke. Na pyszczku maluje sie fascynacja, przechodzaca potem w złość - bo łapie, łapie a rączka wciąż pusta!
Humor poprawia jedynie opuszczona jakby fontanna i wygłupy z tatusiem!
Nieubłagalnie nadchodzi pora obiadowa. W brzuchach burczy. Ślady po ogniskach w terenie nadjeziornym wołaja nas zapachem popiołu i wodorostu. Na ruszt wlatuje boczek, zółty ser, chlebek skwierczy a ciepła, malinowa herbata cieszy głodne brzuszki.
Kabak wynajduje nową zabawe - można wsadzić łapki najpierw do jeziora a potem w kupke starego popiołu, czynność powtarzac do skutku. Cudowne nie? Zmoczony popiół układa sie tez w zamki, w dżdżownice a pomieszany i rozdłamszony z zeschłymi liśćmi powoduje juz radość absolutną. Chociaz nie.. jeszcze wiekszą radością jest umazać mamusi buzie
Wygasiwszy ognisko zapodajemy powrót. Słońce wisi już bardzo nisko. Wracamy, mamy cos tam jeszcze do załatwienia dzisiaj. A los, odpowiedzialny za atrakcje "na szlaku" chichocze dziwnie zza drzewa. Płakali, ze nie znaleźli folwarku? he he! Dobijemy ich teraz "klęską urodzaju"! Nie wrócą oni dziś tak szybko do domu!"
Zza zarośli majaczy nam jakiś budyneczek z kolumnami. Położony na wysokiej skarpie nad stawikiem. Niesposób nie podejść - skoro juz tu jesteśmy? Tutejsze zarastające bajora są bardzo malownicze!
Na widok budynku przypomina mi się, ze targam w plecaku hamak? Tak targać nadaremnie? Nieeee!!!!!
Hamak buja sie miedzy filarami. W jego wnetrzach to ja, to kabak, to razem, to w roznych konfiguracjach. Tylko toperz odmawia, twierdząc, ze 100 kg z naciskiem na te nadwątlone filary spowoduje przyspieszone złożenie sie budowli. Ruinka nad jeziorem. Zdziczały park. Ciepłe kolory jednego z pierwszych miłych dni wczesnej wiosny. Ptactwo drące ryje. Hamaczek bujajacy sie w takt łagodnego szumu drzew... Cieplutkie, małe ciałko tulące mi sie do brzuszka. Cóż chcieć wiecej?
Czas jednak goni. Do skodusi mamy kawałek. A jeszcze "mądra" buba nie spakowala latarek. Szlismy tylko kawalatek do folwarku, nie?
Pomiedzy drzewami migocze cosik drzewem nie będacego. Nastepna ruinka? Jak tu nie podejść???? To wygląda jak jakis pomnik? Grobowiec? Szlag wie... Tablice z niemieckimi napisami, jakies nazwiska...
Filary zniknely wiec toperz musi je zastapic
Juz mamy wyłazić z parku i zmierzac polami w strone skodusi, gdy zwraca naszą uwage dziwnie pokarbowany las. Ni to okopy, ni to pagóreczki usypane celowo do skoków na motorach. Nie zaszkodzi zajrzec na chwilke, zboczyc tylko kilka metrów... I wtedy naszym oczom ukazuje sie to...
Wieża widokowa! Konstrukcja solidna, kamienna, a w okolicach podwieżowych wyraźnie uzywane miejsce ogniskowe. Z jednej strony mamy późna godzine i brak latarek. Z drugiej - wieże i ognicho.. Co wybierze dzielna drużyna????
Można wejść na góre. Pod stopami przestrzeń jak niegdys na mojej ukochanej, nieodżałowanej Włodzickiej... Widoków jakis rozleglych nie ma - ale przeciez nie to jest w takich wieżach najwazniejsze!
Dojadamy resztki chleba w postaci grzanek, ktore w tym miejscu przesiąkaja wyjatkowym aromatem.
Do skodusi docieramy juz grubo po zmroku. Wieczór jest jednak na tyle jasny, ze sobie szczesliwie pysków nie roztrzaskujemy o drzewa. A mocne postanowienie nierozstawania sie z latarkami jest silniejsze niz to składane sobie juz kiedys
Napis świadczy raczej o tym, że to grobowiec. "Herr, gib ihnen die ewige Ruhe!" znaczy bowiem "Panie, daj im wieczny odpoczynek!".buba pisze:oczom objawia sie opuszczona kaplica
Dziecko szczęśliwe to dziecko brudne!buba pisze:można wsadzić łapki najpierw do jeziora a potem w kupke starego popiołu, czynność powtarzac do skutku. Cudowne nie?
Mnie to raczej wygląda na celowo wybudowane ruiny. Bardzo popularne w XVIII wieku "sztuczne ruiny", budowane były ze względów czysto estetycznych i stawały się elementem krajobrazu, ogrodu. Miały one charakter dekoracyjny, służyły budowaniu nastroju. W dobie Romantyzmu zyskały jeszcze na popularności.buba pisze:Wieża widokowa!
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.