Aldebaran, ale zwróć uwagę na to, że po to postawiłem absurdalne założenie (zgodne z domniemaniem niektórych forumowiczów), że właściciele prywatnych lasów - wszyscy - są pazernymi bezmózgowcami i wycięli by swoje lasy w pień.
Oczywiście nie wszyscy, ale przekonany jestem, że nie jeden i nie dwóch by się takich znalazło, bo w końcu czemu nie? Zarobi, szkody nikomu nie wyrządzi - bo jego, naturze też niby nie - bo odrośnie (coś na pewno).
Można pewnie tańszym kosztem, a nawet bez kosztów się obyć - np. zebrać/dostać żołędzie.
Można. Zrobi to ten, któremu się będzie chciało, czy ten, który ma jakąś wizję przyszłości swojego terenu i wystarczająco dużo przyzwoitości (choć swoją drogą - odnawianie dębana zrębie zupełnym, bez żadnych osłon?
Podejrzewam, że te pionierskie, silne gatunki i tak by go w takich warunkach stłamsiły i wyszłoby na jedno). Ale znowu pytanie - po co? I to pytanie wcale nie jest takie oderwane od rzeczywistości. Ilu mamy w polsce takich właścicieli ziemskich, których ziemia leży odłogiem i zarasta, "bo robić się na niej nie opłaca (bo to za mała, bo gleba słaba)", ale sprzedać też nie sprzedadzą, bo jak to tak ojcowiznę w cudze ręce? I leży tak bez zainteresowania latami. Zjawisko w Polsce dosyć powszechne i założę się, że podobnie byłoby w przypadku lasów. Pokusa nic nie robienia tym większa, że tak jak mówiłem - za życia delikwenta i tak nic sensownego z punktu widzenia pozyskania już tam nie wyrośnie. A jak kasy z tego nie będzie, to co za różnica czy to chaszcze robiniowo-klonowe, brzozowy czy dębowy młodnik?
A kolektyw dysponuje, (nie wiadomo skąd? ) mądrością chroniącą ekosystem.
Trochę się nie zrozumieliśmy - "kolektyw" nie głosi prawdy objawionej. Chodzi bardziej o to, że jeżeli jakieś stanowisko jest oficjalnym, państwowym stanowiskiem (a wtedy na łapy jak wiadomo każdy patrzy - od zielonych oszołomów po zwolenników wycinania w pień), to stanowisko to musi być próbą ustanowienia złotego środka. Dlatego wycinamy, ale nie ponad miarę, sadzimy zgodnie z siedliskiem, ale jednak z ukłonem w stronę produkcyjności (bo co nam z kwaśnej buczyny?) itd. Państwo też w założeniu ma być nieprzerwane w czasie, a więc i jego stanowisko musi brać pod uwagę przyszłe pokolenia, czego brać pod uwagę nie musi prywatny właściciel przy maksymalizacji zysków.
Więc nie chodzi o to, że państwo wie lepiej, ale o to, że ma o wiele szerszy punkt widzenia (oczywiście prywatny właściciel również może taki mieć - ale nie oszukujmy się, większość naszych rodaków do tego po prostu mentalnie nie dorosła).
Dodatkowa sprawa to to, że prywatni właściciele często posiadają bardzo nikła wiedzę o funkcjonowaniu lasu (i jego hodowli). Można to nawet na tym forum zaobserwować - ile było tematów w stylu "Witam, dostałem 5ha lasu w spadku, nie znam się na tym, ale nie ukrywam, że chciałbym to najchętniej wyciąć i zarobić"? Czy jest sens w takim przypadku pozwalać na zupełną samowolkę?
Pozostają jeszcze Lasy Państwowe, więc chyba odrobinę demonizujesz.
Jasne, ale to też nie takie proste. Las to ekosystem, a nie działka z wyraźnymi granicami. A ponieważ lasy prywatne w naszych warunkach to często małe powierzchnie wplecione w lasy państwowe, to każde negatywne działanie na tych skrawkach negatywnie odbije się również na otaczających je państwowych lasach (bo to w końcu jeden organizm). No ale masz rację - w naszych warunkach nie jest to taki problem, staram się jednak patrzeć na sprawę szerzej. Bo co by było gdyby lasów prywatnych było 50%? A 70%?