Klub Moczykija

Informacje, porady, techniki połowu, łowiska, sprzęt, zanęty...

Moderator: Moderatorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 170007
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Post autor: Sten »

góral bagienny pisze:kupiłem sobie właśnie zeszyt i ołówek
W sklepie żelaznym piwa nie mieli? :shock:
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33776
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Mieli, mieli... Źywiec Apa, Okocim Ciemne i Okocim Cztery Chmiele.
Mieli też Stumbrasa z kłosem pszenicy, mój ostatni potrzebuj...
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105095
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

góral bagienny pisze:Tuszę, że się zmuszę .
Gdy do pisania zmusisz swą tuszę, to tuszę, że się wzruszę... :wink:
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

kimkolwiek

Post autor: kimkolwiek »

A ktoś miał relacje napisać :| taaa a świstak siedzi i zawija...
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 170007
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Post autor: Sten »

Widać ołówek się złamał , a zapomniał kupić temperowke do kompletu ;)
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33776
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

kimkolwiek pisze:A ktoś miał relacje napisać
Sten pisze:ołówek się złamał
Cierpliwość to wielka cnota...
Smaży się. 8)
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
Agnieszka
dyrektor generalny
dyrektor generalny
Posty: 12973
Rejestracja: czwartek 17 maja 2007, 17:54

Post autor: Agnieszka »

Będzie :ot: ale wiem, że tu Góral zajrzy.
Góralu jak będziesz miał kontakt z Tomkiem Szwedem to podziękuj mu najserdeczniej w naszym imieniu za książeczkę, którą Małgosia dostała od niego w Sękowcu. Jest genialna, przed chwilą zamówiłam nam pozostałe części "Kliniki w Leśnej Górce". Małgosia podczas pbytu w Bieszczadach tylko tę książeczkę chciała, żeby jej czytać, w domu to samo. A jak ona sobie wieczorem zaśnie to ja czytam sama sobie dalej, do końca rozdziału :oops: A piosenka "Panie Bobrze" to hit nad hity, trzeba jej słuchac kilka razy dziennie! ;)
Uf. Pewnie się z Tomkiem zobaczysz albo się skontaktujecie, więc jak nie zapomnisz to pozdrów go od nas serdecznie! Za co z góry dziękuję!
Koniec :ot: Dziękuję.
Czarodziejka zawsze działa. Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się.(A. Sapkowski)
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 170007
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Post autor: Sten »

góral bagienny pisze:Cierpliwość to wielka cnota...
Cnota ... powiadasz? Hmm ... To możemy sobie długo poczekać ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
kimkolwiek

Post autor: kimkolwiek »

Sten pisze:
góral bagienny pisze:Cierpliwość to wielka cnota...
Cnota ... powiadasz? Hmm ... To możemy sobie długo poczekać ...
Dłuuuugo? :niepewny:
kimkolwiek

Post autor: kimkolwiek »

góral bagienny pisze:
kimkolwiek pisze:A ktoś miał relacje napisać
Sten pisze:ołówek się złamał
Cierpliwość to wielka cnota...
Smaży się. 8)
Jak mężczyzna coś obiecuje to obietnicy dotrzyma - prawda? nie trzeba mu o tym co pół roku przypominać :wink:
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 170007
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Post autor: Sten »

Jak widać nie dotyczy to wszystkich chłopów ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105095
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

kimkolwiek pisze:Jak mężczyzna coś obiecuje to obietnicy dotrzyma
Fakt. Ale góralowi mogło się przypalić...
góral bagienny pisze:Smaży się. 8)
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33776
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

kimkolwiek pisze: Jak mężczyzna coś obiecuje to obietnicy dotrzyma - prawda?
Prawda!
Sten pisze: nie dotyczy to wszystkich chłopów ...
Zaś i to prawda!
Piotrek pisze: góralowi mogło się przypalić...
Ciepło, ciepło, a nawet gorąco...
Ale jeszcze wary Wam opadną, wy człowieki małej wiary.
8)
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33776
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Miałem wrzucić wszystko na raz, ale widząc niejaką niecierpliwość oczekujących, a nawet ich we mnie zwątpienie, wrzucę teraz połowę wstępu. Tak, wstępu do relacji z wypadu wiślanego, bo pomyślałem sobie, że zanim napiszę co i jak, to dobrze by było wytłumaczyć się dlaczego właśnie Wisła, a nawet dlaczego w ogóle woda. Miało być krótko, ale się nie udało - popłynąłem nurtem wspomnień.
Na szczęście nie ma na tym forum przymusu czytania, a tym bardziej komentowana, więc piszę sobie co mi w duszy zagra, a od tygodnia grają mi tam niegdysiejsze wody. Relacja oczywiście będzie, ale wciąż jest w przygotowaniu, a nawet, nie mam zamiaru tego ukrywać, w przeważającej części w zamyśle. Jest już jednak solidny wstęp, którym mogę się z Wami podzielić. No się dzielę.
Tylko bez obaw, druga część wstępu też już jest i będzie dorzucona, jeśli jakaś burza nie zawłaszczy sobie mojego internetu, pewnie wieczorem.
No to lu!

======================================================


o wspomnienie pachnące wodą
przychodź

(Józef Czechowicz, „prowincja noc”)

Jak oddzielić wspomnienia od czasu? Wodę płynącą w rzece od jej koryta? Tamta woda popłynęła – może jest w teraz w morzu, a może buja w obłokach. Koryto jest. Miejscami już ciut inne, lecz wciąż tworzą je te same kamienie. Woda płynąca w tym korycie to rzeka, jeden z najbardziej stabilnych tworów na tej planecie. To te większe, bo przecież są i rzeki mniejsze, lekceważone, poniewierane przez ludzi jak niczyje kundle. Większe mają dumne nazwy, mniejsze nazywają się potocznie (nie uwłaczając potokom), najczęściej od miejsca, gdzie płyną, z pospolitym dodatkiem –ówka.
„Prastara” – tak nazywał się jeden z ekskluzywnych a powszechnie dostępnych towarów peerelu. Zgrabna buteleczka w wiklinowym oplocie dumnie stała na półkach każdego sklepu kosmetycznego, a i w niejednym kiosku RUCHu. Prężyła się obok badziewnych wód kwiatowych „Być może” i „Ogórkowych” płynów po goleniu. Ona była kolońska. Nie każdego było stać by ją postawić na szklanej półeczce nad fajansową umywalką, ale nad porcelitowymi umywalkami to już zwykle stawała.
Dlaczego wspominam Prastarą? Bo tak dryfuję moje wspomnienia i tęsknoty. Za zapachami dzieciństwa, obrazami młodości, za tęsknotą do tęsknot za podróżami w nieznane. A woda – to było zawsze wtedy nieznane. Płynęła spokojnie choć z budzącą respekt determinacją, w pewnym oddaleniu i zawsze, żeby znaleźć się nad brzegiem musiałem przedsięwziąć wyprawę.
Takie tęsknoty czule pielęgnuję w sobie jako coś najcenniejszego, echo wyczyszczonych już dziś ze strachów i niepewności odgłosów ze świata którego już nie ma, a którego niepodważalnie najważniejszym elementem przecież byłem.
Na ile już tego świata nie ma? Takie szalone pytanie nachodzi mnie często, a wraz z nim chęć zweryfikowania przekonania, że tamto już nie istnieje. A może jednak coś zostało…? Choćby tylko coś tak ulotnego jak zapach tamtej wody?
Aż wreszcie zdobyłem się na realizację zuchwałego pomysłu żeby jak Indiana Jones rzucić się w wir przygód, który ma doprowadzić do odnalezienia choćby kilku skorup z rozbitego dzbana tamtego czasu.
Może to śmiesznie zabrzmi, ale pojechałem nad Wisłę sprawdzić na ile ona jeszcze jest dla mnie Tamtą Wisłą.
Bo Tamta Wisła jest moją bajką z dzieciństwa. Tak samo dziś realną, jak iskiereczka mrugająca z popielnika na Wojtusia, jak kije samobije, jak chatka z piernika…
Ale, jak to we wszystkich baśniach bywa, zanim tam dotrę to muszę przebrnąć przez siedem rzek swojej młodości, by każdej oddać należny hołd.
Oto bardzo zubożona hydrografia moich wspomnień.

Rzeka pierwsza i rzeka druga – Czerniejówka i Czechówka
W zasadzie to żadne rzeki ale dwie strugi płynące przez Lublin, czyli Czerniejówka i Czechówka. Płyną w moich wspomnieniach wspólnym korytem, bo nie potrafię dziś oddzielić której z tych rzeczek które wspomnienie dotyczy. Bardziej zresztą wiedziałem że one gdzieś tam koło Śródmieścia, Sławinka, Bronowic są niż zdawałem sobie sprawę w której części miasta mam szansę którą spotkać. Na dodatek jeszcze przed II WŚ z Czechówki zrobiono podziemny kanał. Widocznie już wtedy była tylko zawadą, może wstydliwą zlewnią lubelskich rynsztoków, i łatwiej było ją zakopać niż tolerować.
Ale obydwie są mocno zakotwiczone w moich wspomnieniach. Pamiętam jakąś bardziej kładkę niż mostek, jesienny wieczór, brunatniejące zielska falujące w płytkim i wąskim korycie, pamiętam wypływający z żelaznej rury i parujący w zimowy dzień jeden licznych, gwałcących ją bez skrępowania „dopływów”.
Co dzieje się z nimi dzisiaj? Ponoć nie jest tak źle, ale muszę się o tym sam przekonać. Najlepiej w jakiś jesienny wieczór, podglądając z ukrycia ich obecne życie i coraz to szukając spoczynku w kolejnym pobliskim barze. Bo przecież obydwie te rzeczki są od lat mieszczuchami, a czego jak czego, ale barów w Lublinie dziś nie brakuje.

Rzeka trzecia – Urzędówka.
Najważniejsza rzeka mojego wczesnego dzieciństwa. Z Urzędowa pochodzi mama, tam mieszkali dziadkowie i cała kupa krewnych. Zanim poszedłem do szkoły to przebywałem tam bardzo często, później już trochę rzadziej, ale i tak to była moja kraina. Od domu dziadków w przysiółku Bęczyn do Urzędówki był może z kilometr, a może i mniej. Wystarczyło przejść przez pylisty gościniec i obok domu ciotki Stasi, z racji uderzającego podobieństwa do postaci z dobranocki zwanej prze mnie Balbiną, i wchodziło się na łąki. Dalej był rów, czyli wąski kanał melioracyjny z czystą wodą, gdzie pasły się gęsi ciotki Balbiny a ona sama często, zakasując spódnicę spod której wysuwała się różowa halka sinobiałe łydki, płukała pranie. Za rowem była podmokła łąka parująca co wieczór malowniczymi, tajemniczymi mgłami, a za nią, meandrując wśród wierzbowych zarośli, płynęła urocza rzeczka.
W niej po raz pierwszy usiłowałem łowić ryby. Z pomocą wszystkoumiejącego dziadka do kija z leszczyny przywiązywałem żyłkę wyplecioną ze starej siatki na okno. Spławikiem była stosina gęsiego pióra. Haczyk i kawałek taśmy ołowianej pewnie od kogoś dostałem. Nigdy niczego wtedy nie złowiłem i z zazdrością patrzyłem na chłopaka z sąsiedztwa, który wracał znad rzeki z nanizanym na witkę wierzbową pęczkiem drobnych okonków.
Dużo później pojawił się w rodzinie wuj Jan, który odbił z klasztoru siostrę Faustynę, czyli ciotkę Teresę, co stało się bulwersującym wydarzeniem rodzinnym. Wuj Jan mieszkał we Francji gdzie został po II WŚ którą spędził w Armii Andersa. Po ślubie z ciotką Teresą przyjeżdżał regularnie z nią do Polski, do rodzinnego domu cioci w Urzędowie. Przywozili mi dużo pachnących innym światem produktów, z których najbardziej pamiętam kakao rozpuszczalne i gumę do żucie peppermint. Pił dużo wina, palił gitanesy i dużo opowiadał o łowieniu ryb. Kiedyś wybraliśmy się pod młyn Pomykalskiego, całkiem blisko od urzędowskiego rynku, i łowiliśmy tam „bękarty”, płotki i karasie. Miałem wtedy z szesnaście lat, on hojnie częstował mnie winem a gitanesy to mu bezczelnie podbierałem.
Później umarła ciotka Teresa, chwilę później on (te wydarzenia zostały jednoznacznie skomentowaną przez dewocyjną część rodziny) i więcej w Urzędówce kija nie umoczyłem. Zresztą to już nie była ta sama Urzędówka, bo brutalnie ją zbezczeszczono upychając w prostym, smutnym korycie. Tylko młyny (a było ich ponoć w Urzędowie aż pięć) dodają jej dziś splendoru. Ja, oprócz stojącego przy drodze od centrum Urzędowa na Bęczyn młyna Pomykalskiego, pamiętam jeszcze o młynie Lamenta. Ale to raczej nazwisko właściciela bardziej wbiło mi się w pamięć niż sam młyn. Na Bęczynie też był młyn, którego nazwiska właściciela już nie pamiętam, a przy którym kilka razy łowiłem jakieś płoteczki.
Urzędów od pierwszego stycznia tego roku odzyskał prawa miejskie odebrane mu przez cara Aleksandra i odzyskuje dawną rangę. Ale rangi w moich wspomnieniach odzyskiwać nie musi, bo był ważną częścią moich młodych lat. Jaka jest dziś kondycja Urzędówki tego nie wiem i jakoś nie mam zapału sprawdzać. Zbyt wiele się tam przez ostatnie półwiecze zmieniło. Przepłynęli ludzie, odpłynęły krajobrazy, rozwiały się zapachy, ucichł turkot żelaźniaków na wyboistym gościńcu. Czasem przejeżdżając na południe zboczę do Urzędowa, zatrzymuję się na rynku, podejdę do młyna Pomykalskiego, ale już dalej wszystko tak się zmieniło, że boję się tam zapuszczać.
Płyń zdrowo, bywaj – Urzędówko!

Rzeka czwarta – Bystrzyca
Najważniejsza rzeka Lublina. W czasie mojego dzieciństwa to były niemal dwie różne rzeki, zdawałoby się, że tytko przez pomyłkę objęte jedną nazwą. Przed Lublinem obiekt niedzielnych wypadów rekreacyjnych, źródło uciech wszystkich ówczesnych pokoleń Lubelaków, a już za Wrotkowem nędzny, śmierdzący ściek. Świata w który wyjeżdżało się często z rodzicami, dźwigającymi koce i wałówki, od czasu do czasu z całym przedszkolem, kanciastymi Sanami i pyzatymi Jelczami, a później z zuchowym zastępem w zdezelowanych pulmanach ciągniętych przez parowóz, już nie ma. Te moje nadwodne wspomnienia pokryła tafla Zalewu Zemborzyckiego.
Jeszcze wpływając na łąki obok Parku Ludowego Bystrzyca była godną nazwy rzeka, choćby tylko przez otoczenie w którym toczyła swe brudne wody. Tam zatrzymywały się cygańskie tabory, tam chodziło się w Sobótkę patrzeć na płynące wianki i pijących wódkę przy dźwiękach harmonii radośnie podnieconych, roześmianych ludzi. Ale już w tym miejscu woda w Bystrzycy była mocno rozcieńczona innymi płynnymi substancjami. Bo w okolicach Wrotkowa zaczynała się dzielnica przemysłowa. Cukrownia, gorzelnia, zakłady ziemniaczane, ciepłownia, betoniarnie, szkoda gadać... Często stawałem na moście przy Placu Bychawskim, głównym rozjeździe Koziego Grodu, by z atawistyczną, dziecięcą fascynacją złem, przemocą i rozkładem, przyglądać się przepływającym tłustym plamom, które pięknie opalizowały w słońcu pawimi kolorami.
Nic dobrego a związanego z Bystrzycą płynącą w granicach Lublina mi się jakoś nie przypomina. Kiedyś pojechaliśmy pękatą, czerwoną dwójką z kolegą z podwórka zwanym Szczurem w miejsce, gdzie dziś kończy się Zalew Zemborzycki. Na ryby, oczywiście, nielegalnie, bo nikt z nas nie miał wtedy karty wędkarskiej, ale też całkowicie niewinnie, bo na prędce poskładana z pożyczonych elementów bambusówka nie dawała nadziei na jakikolwiek efekt. Przypałętał się jakiś miejscowy chłystek, który został przez nas przepędzony. Uciekł z płaczem i obietnicą że wróci tu zaraz z Heńkiem. Nie przejęliśmy się groźbą i trwaliśmy dalej w szuwarach kopcąc chyłkiem sporty. A jednak Heniek przyszedł. Na oko był od nas dwa razy starszy i od obu razem dwa razy większy. Nie wdając się w dyskusje pyrgnął mną tak, że po chwili swobodnego lutu przyziemiłem w pokrzywach. A w tych pokrzywach leżało już trochę rzeczy, być może wyrzucanych tam przez tegoż Heńka. Miałem pecha, bo wylądowałem na butelce po winie, która wcześniej musiała wylądować na innej butelce po winie, tak że obie były ostro pofragmentowane. Prawie straciłem palucha u stopy, po surowicy dostałem takiego uczulenia, że przez dwa tygodnie nie chodziłam i musiano mnie na wózku młodszej siostry transportować na zabiegi do ośrodka zdrowia, a do dziś czasem odczuwam kłucie odłamka szkła w środku stopy, którą rozorała druga krawędź rozbitej butelki. No to jak ma ciepło wspominać Bystrzycę?
Chociaż tamtych klimatów nie wspominam z nostalgią, to przecież ta rzeka jest moją sąsiadką od zawsze, i jej los nie jest mi obojętny. Bystrzyca dziś odżywa, a nawet zmartwychwstaje, więc chwała tym co się do tego przyczyniają. Wszystkiego dobrego, Bystrzyco!

cdn
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105095
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

góral bagienny pisze:No się dzielę.
Bardzo ci się chwali, żeś tak nas uraczył. Tekst - paluszki lizać! Ale jak to tak wstęp bez strony tytułowej? Podrzuć jaki tytuł, który wciągnie równie mocno jak tekst twój :) Może intrygująco? Np. "Rzeka"?
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

kimkolwiek

Post autor: kimkolwiek »

:shock: góral bagienny, no ja chyba najbardziej naciskałam :oops: i powątpiewałam :oops:
Teraz po przeczytaniu normalnie :o przeczytam jeszcze raz do poduchy :)
Dziękuje Góralu :* :flowers:
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 170007
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Post autor: Sten »

Zapowiada się nieźle ... :beer:
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33776
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Piotrek pisze:Podrzuć jaki tytuł, który wciągnie równie mocno jak tekst twój :) Może intrygująco? Np. "Rzeka"?
Tak, to świetny tytuł i bardzo oryginalny, ale nie chcę się wplątać w prawne przepychanki z zawistnymi posiadaczami do niego praw autorskich, ani z ich spadkobiercami. Bo mam przeświadczenie, że samo "Rzeka" nie wystarczy, że powinienem dodać chociaż jakiś przymiotnik. A tu wierna rzeka, rzeka dzieciństwa, rzeka smutku, wywiad rzeka, rzeka bez powrotu, tak o rzecze góral bagienny, a nawet ryby śpiewają w Tyśmienicy, niosą spore ryzyko prawnych kłopotów.
Więc może po prostu "Wspomnienia pachnące wodą"? Bo Józek Czechowicz odpuścił mi już tyle od siebie zapożyczeń, że i za takie chyba udzieli mi rozgrzeszenia.
kimkolwiek pisze:powątpiewałam
Grunt, że zrozumiałaś swój błąd. Idź inie grzesz więcej!
Sten pisze:Zapowiada się nieźle ...
Ba!

=========================

Rzeka piąta – Wieprz.
Wieprz to rzeka najdziwniejsza na mojej hydromapie wspomnień. Zdaje się, że jest wszędzie, na całej Lubelszczyźnie. Jego koryto meandruje zarówno wśród lubelskich łąk i pól, jak i w moich wspomnieniach. Tomaszów – Wieprz, Zwierzyniec – Wieprz, Kock – Wieprz, Trawniki – Wieprz, Ciechanki Łańcuchowskie – Wieprz, Krasnystaw – Wieprz, Dęblin – Wieprz…
Zdaje się być wszędzie!
Mocarny, na wpół dziki, bez mała szalony. Rwie, kręci, zastawia pułapki ze zwalonych drzew, straszy wirami i podmytymi brzegami, wędkarzowi nie wybaczy żadnego błędu. Chcesz wyciągnąć czterokilowego szczupca czy leszcza to próbuj, ale nie licz, że wielu blach czy zestawów spławikowych nie zostawisz wśród zatopionych gałęzi i krzepkiego zielska.
No, może za Jeziorzanami, gdzieś już pod Dęblinem, przeczuwając swój kres, trochę pokornieje, spuszcza z tonu na rzecz spokojniejszej toni. Piękna rzeka średniej wielkości, obiecująca dużo więcej niż potrafisz z niej wyciągnąć. No chyba, żeś już jest mistrzem, a charakter tej wody czujesz przez skórę. Bo Wieprza raczej się nie nauczysz – tam gdzie wczoraj była spokojna głęboczka jutro na dnie może leżeć kawał pnia.
Pierwszego w życiu szczupaczka na spinning wyciągnąłem z Wieprza gdzieś przy jakimś młynie koło Trawników.
No i jeszcze muszę go kochać z zupełnie innej przyczyny. Za litość, wybaczenie dziecięcej głupoty, która nadawała się na najwyższy wymiar kary.
Miałem wtedy lat trzynaście, może czternaście, byłem na koloniach w Krasnymstawie. Wcześnie zaliczyłem już turnus kolonijny w Oblasach nad Wisłą, czyli byłem królem rzecznych nurtów. A raczej takim chciałem być w oczach nowych, wakacyjnych kumpli. Woda była wysoka, wychowawcy jeszcze nie zdecydowali się nas wpuścić na kolonijne kąpielisko. Wymknęliśmy się we trzech w czasie poobiedniej ciszy i opłotkami pobiegliśmy nad Wieprz. Słońce prażyło, woda kusiła. Szybko się rozebrałem i jako pierwszy wskoczyłem w głęboką, na pierwszy rzut oka, wodę z wysokiego brzegu. Oczywiście że „na główkę”, bo jak miałem wskoczyć do wody po trzech tygodniach wiślanej zaprawy. Wbity w dno drewniany pal otarł mi się o ramię i zostawił na plecach czerwoną pręgę. Przez tydzień nie zdejmowałem publicznie koszuli, a i później unikałem afiszowania się śladem na plecach.
Nigdy już takiej głupoty nie popełniłem i nawet skakanie ze słupka na basenie przypomina mi tamtą sytuację.
DZIĘKI CI, DOBRA RZEKO!

Rzeka szósta – Tyśmienica.

Moja młodzieńcza miłość, pierwsze zapatrzenie się w nurt i zasłuchanie w ciche pluski. Trafiłem nad Tyśmienicę dość późno, bo chyba dopiero pod koniec podstawówki, a może na początku liceum. Już nie pamiętam jak tam dotarliśmy, może na rowerach, może na pożyczonym Komarku, a może po porostu pekaesem. Było nas czterech, mieliśmy jeden namiocik Mikrus, po kilka piw i flaszkę wódki. Do dziś pamiętam, że była to Myśliwska. Czy mieliśmy jakąś wędkę? Nie pamiętam, ale pewnie tak. Siąpił deszcz a w dwuosobowym namiocie bez tropiku we czterech siedzieć nie było siły. Miałem jakąś przeciwdeszczową kurtkę i włóczyłem się wzdłuż brzegu od starorzecza do starorzecza i odkrywałem cudowne obrazy wody, to leniwo płynącej, to stagnującej w częściowo zarośniętych bocznych odnogach. Pod wieczór wyszło słońce i zrobiło się jeszcze cudowniej. Jak spędziliśmy tę noc? Pamiętam tylko że wygodnie nie było, ale jakoś próbowaliśmy spać na jednym boku jak sardynki w puszce.
Później jeździłem tam wielokrotnie, już uzbrojony w wędki. W starorzeczach łowiłem okonie i szczupaczki, w nurcie głównie płotki i jazgarze, ale pamiętam też ładnego jazia, piękne krasnopióry, a nawet dostojnego lina. Przy kolejnej wyprawie dotarłem tam, gdzie Tyśmienica wpadała do Wieprza, i to miejsce stało się moim ulubionym łowiskiem tamtych lat. Tam, w głęboczce, gdzie łączyły się nurty zawsze stały krąpie, tam też złowiłem na spinning swojego pierwszego sandacza.
W tamtych latach Tyśmienica miała sławę najczystszej rzeki nizinnej w Polsce i być może było w tym coś z prawdy. Gdy miałem 15 lat wybraliśmy się z Jurkiem na szaloną wyprawę dwoma gumowymi pontonami Tyśmienicą i Wieprzem do Wisły. Starszy kumpel samochodem ojca zawiózł nas do Ostrowa Lubelskiego, skąd po analizie mapy chcieliśmy zacząć nasz spływ. Niestety, okazało się, że mieszkańcy nic nie wiedzieli iż przez ich miasteczko płynie jakaś rzeczka. W końcu ktoś nam pokazał metrowej szerokości kanał i stwierdził że nic innego tu nie płynie. Pojechaliśmy dalej, za jeziorko Siemień, i tam już rzeka była spławna, chociaż dwa pontony raczej by się nie wyminęły. Z początku było trochę kłopotów, bo wiejący pod prąd wiatr był zdecydowanie silniejszy od nurtu, a ja zamiast wioseł miałem paletki do pingponga. Ale później jakoś poszło i aż do Wieprza była sielanka. Kupione na portierni lubelskiej rzeźni białe robaki zaraz się przepoczwarzyły, żyłka na radzieckim kołowrotku z ruchomą szpulą „spinningowa katuszka” plątała się w ptasie gniazdo przy co drugim wyrzucie, ale i tak na blachy „gnom” i „alga” wyciągałem swoje najpiękniejsze w dotychczasowej karierze szczupaki, czyli takie które prawie łapały wymiar. Nic im jednak nie groziło, wszystkie odzyskiwały wolność, bo nie wzięliśmy soli i po pierwszej próbie zapanowało zgodne przeświadczenie, że ryby upieczone nad ogniskiem lub w popiele bez soli zjeść się nie dadzą. A sól kupiliśmy dopiero w Kocku, gdy już trzeba było wpływać do Wieprza.
Wieprz to był horror. Z leniwego nurtu porwał nas szalony prąd ciskający pontonami od brzegu do brzegu, od zakola do zakola, a woda w pobliżu brzegów najeżona była pniakami i konarami. Zresztą od czasu do czasu całą rzekę tarasował zwalony pień ogromnej topoli i trzeba było małpiej zręczności żeby się jakoś pod nim przecisnąć, i to w sytuacji gdy siła wody rzucała nas na sterczące ostrokoły chabazi. Lecz nasze pontony, szczytowe osiągnięcie radzieckiego przemysłu gumowego, nie pękały tylko parły niczym amfibie z gutaperki – ku ujściu!
Dzięki Ci Wieprzu za tę dla mnie łagodność, wyrozumiałość dla młodzieńczych głupot. A Ty Tyśmienico, nieś łagodnie swe czyste wody!
I jeśli Wisła jest niekwestionowaną królową nie tylko moich przecież wspomnień, to Ty jesteś moją piękną księżniczką, Może i wyidealizowaną Ducyneą z Toboso, ale wszak byłaś, jesteś i już na zawsze zostaniesz moim pierwszym zapatrzeniem, pierwszym zasłuchaniem… Na zawsze Twój, Błędny Rycerz Posępnego Oblicza – Roman z Lublina.

Rzeka siódma – Bug
Tak naprawdę to Bug powinien chyba być w tym wspomnieniowym hydrokatalogu rzeką pierwszą. Nie z racji jego wagi dla tych wspomnień, bo przecież właściwie nad Bugiem nigdy, oprócz tego jednego razu, nie byłem dłużej niż dziesięć minut, nie mówiąc o moczeniu w nim kija. Nigdy niczego więc z niego nie wyciągnąłem, raczej wręcz przeciwnie. Jedynką mógłby być z przyczyn czysto chronologicznych. Zdarzenie z jego udziałem jest jednym z moich najpierwszych obrazów, które kronikują moje wczesne dzieciństwo. Ten drobny epizod z jego udziałem stał się źródłem dykteryjki powtarzanej przy różnych biesiadnych rodzinnych okazjach, więc przetrwał w powidokach moich wspomnień.
To musiało być lato roku 1962, bo zdecydowanie wtedy jeszcze nie było mojej siostry, która urodziła się w w 1963. Miałem więc trochę ponad trzy lata. Pojechałem z rodzicami na niedzielną zakładową wycieczkę nad Bug koło Serpelic. Tak, na pewno to były Serpelice. Ta nazwa zawsze pada w kontekście mojego postępku. Nigdy tam już później nie byłem.
Była tam z nami ciocia Mila z mężem. Taka ciocia nie rodzinna, bo jest przyjaciółką rodziców z czasów, gdy po ślubie mieszkali w hotelu robotniczym w Białej Podlaskiej. Jest moją chrzestną mamą. Jej ówczesny mąż (bo szybko mężem być przestał), Marian, był wędkarzem i nad Bug zabrał ze sobą wędki.
Rodzice plażowali nad brzegiem rzeki, ja dwa metry dalej taplałem się, naguśki, na płyciźnie, a Marian za krzakami usiadł z bambusówka.
- Mama, mama, a-a! – zasygnalizowałem potrzebę fizjologiczną.
- To rób śmiało do wody – zachęciła mnie mama.
Jednak okazało się, że tu nie chodziło o siusiu, ale o potrzebę większą. Siedziałem grzecznie w przykucu na skraju wody taplając się w kaczym mydle, a za mną wypływał, niezauważony przez dorosłych, efekt ulżenia parciu na kiszkę stolcową. Nawet w księdze mądrości ludowych zapisane jest iż gówno zawsze wypłynie, no i że płynie z prądem, tak więc i tu stać się musiało. Nikt by niczego nie zauważył gdyby po pięciu minutach nie przyszedł zbulwersowany Marian, który ciskając ze złością kije stwierdził:
- Te pieprzone kacapy tak Bug zasrały, że gówna płyną i łowić się nie da!

===========================================
Tak przebrodziłem, przepłynąłem, a nad Bystrzycą przeszedłem mostem, siedem rzek swoich lat bezgrzesznych. W nagrodę przede mną kwiat paproci tamtych lat. Stoję teraz na nadwiślańskiej skarpie koło Janowca wpatrując się w swój Eden. A co tam widzę jutro Wam opowiem.
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105095
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

góral bagienny pisze:A co tam widzę jutro Wam opowiem.
Chyba mnie skręci do jutra, to oczekiwanie na cdn :)
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
góral bagienny
wiceminister
wiceminister
Posty: 33776
Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41

Post autor: góral bagienny »

Piotrek pisze:Chyba mnie skręci
Piotruś, uważaj na te różne swoje druty, bo one mogą się trwale odkształcić. 8)
' :doh: P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! ! :doh:
ODPOWIEDZ