Bałkańska majówka po raz drugi
Moderator: Moderatorzy
Bałkańska majówka po raz drugi
W tym roku na majowke, podobnie jak rok temu, wybralismy sie na Bałkany. W tej samej ekipie. Trasa troche inna i sporo dluzsza. Jedziemy przez Slowacje, Wegry, Serbie, Czarnogore, Albanie, Macedonie, Serbie, Wegry, Slowacje.
Wyjezdzamy sobie w piatek kolo poludnia coby to i wyspac sie a i dojechac na miejsce noclegu- do wiaty w Skawicy, na spokojnie i przed zmrokiem. Wspanialy plan niestety bierze w leb bo zachcialo sie nam wjezdzac na autostrade zamiast jechac jak nalezy co bardziej zapadlymi wsiami. I co- i dupa. Stoimy w korku chyba z 5 godzin bo na odcinku Wroclaw- Gorny Slask sa 4 wypadki, w tym dwa z ofiarami smiertelnymi, auta lezace na dachu, powyrywane barierki, ogolnie masakra. Jadace auta zachowuja sie jakby pragnely by tych wypadkow bylo wiecej, kleja sie do zderzaka jak g...do buta, zapierniczaja ile fabryka dala, czuc straszna nerwowowsc na wszystkich drogach. Bo dlugi weekend, bo malo czasu, bo trzeba gnac na oslep. Ludzie jakby sie jakiegos szaleju nazarli. Jakos tak daje do myslenia ten dzisiejszy przejazd przez kawalek Polski. Ludzie mowia ze niebezpiecznie podrozowac do roznych krajow, chodzic po sztolniach czy wysokich gorach.. A tu nie wiem czy najwiekszym zagrozeniem nie jest przejazd autem przez glowne drogi w weekend majowy...
Do wiaty w Skawicy docieramy juz ciemna noca. Na miejscu spotykamy sie z Ziutka i Grzesiem. Jest wieczorne ognicho, jest cala bateria grzesiowych nalewek ale i tak wygania nas do namiotu zimno waskiej doliny nad szumiacym potokiem. W namiocie tez dzis nie jest zbyt cieplo. Boje sie troche ze kabak zmarznie wiec biore ją do mojego spiwora. Ukladam na brzuchu, zamek nawet udaje sie dopiac. Spi slodko, posapuje, czasem zawierzga nozkami. Jejku- ale grzeje jak termoforek! Toperz troche zmarzl dzisiejszej nocy- a my nie!!!!
Gdy wstaje o 6 do kibla to namiot jest caly bialy, trawa tez. Wszedzie lezy szron… Brrrr… Jak to dobrze ze jedziemy na poludnie!
Dzien wstaje pogodny i cieply.Dzis jedziemy trasa z widokami na Tatery. Tu widziane z polskiej strony- o matko- ale tam sie musi teraz roic!
A tu wjezdzamy na Slowacje.
Od momentu przekroczenia granicy wpadamy jakby w inny swiat. Przestaje sie kłębic na drogach, w miasteczkach. Tiry nie kleja sie do zderzakow- ba! na naszej drodze nie ma ich wcale. W mijanych wioskach rosnie trawa, nie wygolona do samej ziemi. Rowy przy drogach jakby plytsze, mniej reklam. Chyba jakas dobra trase wybralismy. Trase pusta, kręta i dosc obfita w cyganskie osiedla.
Na Wegry wjezdzamy malym przejsciem granicznym kolo Aggtelek.
Jako ze pora pozna to szukamy noclegu. Wegry sa dosc slabym miejscem pod biwaki- albo wies, albo pole uprawne, albo las-chaszcz, czasem trafi sie boczna droga do wiezy widokowej ale zawsze jest szlaban. Ostatecznie jedziemy w rejon promu na rzece Sajo miedzy wioskami Muhi i Korom. Prom to prom. Prom cie nigdy nie zawiedzie a przypromowe okolice sa przyjazne bubom. I tym razem jest to dobry wybor. W ostatnich przeblyskach slonca stawiamy namiot. Prom w nocy odpoczywa. Rzeka pluszcze, slychac odglosy spiewow i fajerwerkow z drugiego brzegu- jakas impreza tam trwa. Ptactwo kwiczy jak w ptaszarni. Jak rok temu w opuszczonym przylotniskowym miescie Sarmellek. Jakies typowe dla Wegier wrzeszczace nocne ptaki. Cykad brak. Znow chlodno. Znow kabak na brzuchu. Jak daleko na poludnie trzeba odjechac aby zgubic te zimne noce?
Rzeka jest dosyc mulista i nie zacheca do kapieli ani robienia prania. Piore wiec w skladanej misce w wodzie mineralnej. Ludziska od promu patrza na nasz biwak i nas jak na kosmitow ktorzy wyladowali tu w nocy.
Wegry to bardzo zapromowany kraj- z samej mojej mapy naliczylam ich chyba kolo 40. Moze kiedys przyjedziemy po prostu powozic sie promami? Przemykamy przez caly kraj prawie bez postojow. Przed serbska granica mijamy opuszczona stacje benzynowa.
Fajne miejsce na nocleg-jest dach! A! Bo zapomnialam napisac ze zaczelo lac! Ale jeszcze trochu wczesna godzina wiec suniemy dalej. Granice przekraczamy za wsia Tompa. Na granicy luz, nawet do bagaznika nie zagladaja. Widac nikt nie przemyca Arabow w ta strone. Fajna mine ma Serb gdy toperz podaje mu trzy paszporty a on jak byk widzi w skodusi dwie osoby. Robi surykatke, wyciaga glowe - ki diabel? Kabak staje na wysokosci zadania i zaczyna buczec. Serb cieszy ryja- zmiana jednak bedzie spokojna.
Na granicy widac slynny wegierski zasiek kolczasty. W widlach zasieku od serbskiej strony jest mini oboz uchodzcow. Taki pokazowy. Kilka namiotow, suszace sie pranie, smutne dzieci, dlugi barak i eskorta policji. Wyglada troche jak teatrzyk, specjalnie tak wyeksponowany aby kazdy przekraczajacy granice widzial ze taki problem w obecnej Europie istnieje. Miejsce jest wyjatkowo niefajne pod oboz, bloto, glina, a z dwoch stron ten plot. 100metrow dalej byloby o niebo wygodniej, ale o ile mniej widowiskowo.
W mokrej Suboticy zatrzymujemy sie na obiad. Pljeskawica w wersji hamburgerowej. Miasto puste i niezwykle zielone. Wszedzie klomby, krzewy, drzewa ktorych korony tworza wrecz dachy i pergole. Widac ze nie jest (tak jak polskie miasta) we wladaniu ludzi ktorzy nienawidza przyrody.
W ryneczku stoi spory drugowojenny pomnik, ktory ide obejrzec.
Umieszczona plaskorzezba przypomina jakies zapasy, sumo, zatloczony autobus w chodzinach szczytu albo orgie? ale jakos nic kojarzacego sie bezposrednio z wojna...
Jedziemy szukac spania gdzies za Nowym Sadem. Wjezdzamy w gory ktore otaczaja nas zwartym zielonym zamglonym kozuchem. I bardzo mokrym. W jakiejs wypasnej knajpie pytamy o kemping znaczony na mojej mapie. Mamy jechac mala droga w strone wsi Vrdenik. Ruch na drogach jest duzy. Chyba maja tu jakies lokalne Zakopane bo wszedzie malo zachecajace knajpy i hotele przescigajace sie w ilosci gwiazdek. Gdziezesmy sie wepchali?
Mijamy jakies pole biwakowe. Na ladna pogode przefajne, dwie wiaty, stoliki i przy kazdym kamienny gril-kominek. Teraz blota po kostki, z nieba i drzew leja sie potoki wody. Idziemy poszukac czy nie ma jakiejs wiaty nadajacej sie pod nocleg. Wiaty niestety sa takie bez scian. Jedna zasiedlila grupa mlodych Serbow. Owineli ją cala folia a w srodku susza sie jakies rzeczy rozwieszone doslownie wszedzie. Grunt mlaska pod nogami i jest lekko grzaski. Kawalek dalej napotykamy szczatki dwoch namiotow wdeptane w bloto. Chyba ich zmylo… i chyba rozwloczone pod naszymi nogami tropiki to resztki poprzedniego lokum ekipy z wiaty. Ogledziny miejsca sa utrudnione tym ze wlasnie zrobilo sie ciemno. Nieeee, biwak w takich okolicznosciach przyjemny nie bedzie. Szukamy kwatery.. Znow pytamy w jakiejs restauracji z bialymi obrusami. Probuje sobie przypominac rozne angielskie slowa ktore nigdy nie byly mi potrzebne acz okazuje sie ze po polsku tez troche nas rozumieja. Gosc za barem jest bardzo mily, mowi ze nam pomoze i obdzwania roznych znajomych. Ostatecznie mamy sie udac do Wioletty, wlazimy za jakas wysoka brame, do pokoju wedrujemy balkonikiem wylozonym dywanem. Za noc, za 4.5 osoby mamy zaplacic kolo 100zl. Pokoj nam sie bardzo podoba bo jest tam SUCHO. Na kolacje zjadamy rozne smakolyki - oprocz jednego Ziutowego sera plesniowego. Ogolnie wszyscy lubimy takie sery ale ten dojrzal ciut za bardzo. Wprawdzie jeszcze nie ucieka ale np. dochodzimy do wniosku ze chyba trzeba sie dzis umyc bo panuje w pokoju wokol nas jakis taki dziwny zapach- a to ten ser!!!!!
Kabaczek nie chce isc spac, zlazi z lozka i dokazuje chyba do polnocy , wykazujac szczegolna atencje do kabli. Ziuta w telefonie sprawdza prognoze pogody -ponoc ma lac jeszcze przynajmniej przez tydzien na calych Balkanach- od Wegier po Grecje. Prognozy czesto sa chybione ale i tak morale ekipy nie szybuje zbyt wysoko i zaciaga mułem
Rano leje dalej. Sniadanie zjadamy w zadaszonej czesci ogrodu a gospodarz przynosi nam rakije i pisanki.
Zabawne jest to ze przynosi trzy kieliszki rakiji. Wczoraj nas nie widzial bo kwaterowala nas chyba jego zona. Dzis nam odniosl 5 paszportow. Sa dwa auta wiec dwoch kierowcow. Prosta matematyka
Suniemy dalej przez mokry szary swiat. Na krotki postoj stajemy przy ruinach. Kolo Kosilijeva. To nawet nie ruiny a niedokonczone dwa pustostany.
Wlaze do srodka jak to mam w zwyczaju, acz nie spodziewam sie rewelacji. Ot pewnie ceglane sciany i puste otwory ktore zapewne zostalyby oknami w jakiejs rownoleglej rzeczywistosci. Pierwszy budynek rzeczywiscie wlasnie taki jest. Wiec do drugiego troche nie chce mi sie isc- ale skoro juz tu jestem.. Wlaze.. Po schodkach, skret w prawo… i szok! Uchylone drzwi. A za nimi normalne okno. Wiatr wwiewa do srodka firane. Dywanik. Kanapa. Krzesla. Kredens pelny poprzewracanych kubeczkow i garnuszkow. Wydarte ze sciany kable. Rozrzucone sprzety. Chyba gospodarz opuscil to miejsce. Ostatni kalendarz scienny wskazuje rok 2011. Jak widac zrobil tu sobie calkiem przytulne gniazdko- wprawil okno, zamykane na zamek drzwi, doprowadzil elektrycznosc. W jednym pokoiku, bo po reszcie budynku hula wiatr. I nie jest to typowe lokum bezdomnego, w stylu barłóg, rozrzucone flaszki, nasrane w kącie. Ktos tu probowal sobie normalnie zyc..
Na podlodze i stole lezy troche rozrzuconych zdjec. W kredensie jest caly album. Glownie usmiechniety mlody chlopak z bujna czupryna. Z wojska, ze slubu, przed domem z samochodem yugo, z plakatami w tle albo swietymi obrazami, gdzies w podrozy, na rynku. Jakies dziecko, jakas kobita w dlugim plaszczu, jakies mocno wypite geby na jakiejs imprezie. Jakby skrotowo ujete czyjes zycie. Zdjecia wygladaja na stare. Jakies lata 70-80 te.
Jest tez jakies pismo urzedowe ale ani nazwy miejscowosci ani pieczatki nie umiem odcyfrowac
Czemu ten ktos znalazl sie nagle tu w tej ruinie? Jakies wojenne zawirowania? Zaluje teraz ze nie zmienilam ustawien w aparacie i nie porobilam odwzorowania zdjec w lepszej jakosci. Ze nie sprawdzilam z tylu- moze byly daty? Ale jakos trzesly mi sie tam łapy i czulam na plecach czyjs wzrok…
Niedaleko wsi Dracid za Valijevem zatrzymujemy sie na kawe w malutkiej knajpce w jakims przysiolku.
Knajpke prowadzi starenki dziadek. Porozumiewanie z nim jest bardzo ograniczone. Wnetrze baru jest ciemne i osmolone piecykiem kozą.
Kawe sami sobie nalewamy z imbryczka- dziadek wpuszcza nas na zaplecze. Zakąszamy Ziutowym makowcem- jeszcze z Polski.
Duzo jezdzacych tu aut jest z jakiejs nieznanej mi dotychczas firmy o logu “TAM”.
Sa tez yugo, zastawy, ład wiecej niz w Polsce. I stare renaulty tez sie nieraz zdarzaja.
Sporo aut jezdzi z naklejka YU a nie SRB. Niektore sa faktycznie stare a niektore bynajmniej nie 30 letnie, wiec chyba po prostu wskazuja na sympatie polityczno-historyczne wlascicieli.
No i moje ulubione kablowiska! Uzyje na nich na tym wyjezdzie!
Potem suniemy gorami. Zielone, strome, pelne kamieniolomow, wygladajace na niedzwiedzionosne.
Za Zlatiborem mijamy swietne miejsce na nocleg. Nad rzeczka, przy starym moscie, cofnieta od glownej drogi mila łączka. Tylko zeby tej sciany deszczu nie bylo… Znow chyba dzis jestesmy skazani na kwatere… Ze smutkiem opuszczamy to mile miejsce… Moze kiedys tu wrocimy? Na wszelki wypadek wrzucam do rzeki 20 groszy…
W Prijepolje mijamy pomnik walk z okresu II wś. Rzezby, tablice, plaskorzezby, wkomponowane w ruiny. Jakis miejscowy, widzac ze łaże z aparatem krzyczy ze to byl wojskowy szpital. Dotarla do mnie ta tresc. Potem dopiero sobie uswiadamiam jaki dziwny mix jezykowy koles zastosowal “sałdackij hospital”
Miasto polozone jest pod wielka skala
Granica z Czarnogora jest symboliczna. Znow sie trzeba prosic o pieczatki
cdn
Wyjezdzamy sobie w piatek kolo poludnia coby to i wyspac sie a i dojechac na miejsce noclegu- do wiaty w Skawicy, na spokojnie i przed zmrokiem. Wspanialy plan niestety bierze w leb bo zachcialo sie nam wjezdzac na autostrade zamiast jechac jak nalezy co bardziej zapadlymi wsiami. I co- i dupa. Stoimy w korku chyba z 5 godzin bo na odcinku Wroclaw- Gorny Slask sa 4 wypadki, w tym dwa z ofiarami smiertelnymi, auta lezace na dachu, powyrywane barierki, ogolnie masakra. Jadace auta zachowuja sie jakby pragnely by tych wypadkow bylo wiecej, kleja sie do zderzaka jak g...do buta, zapierniczaja ile fabryka dala, czuc straszna nerwowowsc na wszystkich drogach. Bo dlugi weekend, bo malo czasu, bo trzeba gnac na oslep. Ludzie jakby sie jakiegos szaleju nazarli. Jakos tak daje do myslenia ten dzisiejszy przejazd przez kawalek Polski. Ludzie mowia ze niebezpiecznie podrozowac do roznych krajow, chodzic po sztolniach czy wysokich gorach.. A tu nie wiem czy najwiekszym zagrozeniem nie jest przejazd autem przez glowne drogi w weekend majowy...
Do wiaty w Skawicy docieramy juz ciemna noca. Na miejscu spotykamy sie z Ziutka i Grzesiem. Jest wieczorne ognicho, jest cala bateria grzesiowych nalewek ale i tak wygania nas do namiotu zimno waskiej doliny nad szumiacym potokiem. W namiocie tez dzis nie jest zbyt cieplo. Boje sie troche ze kabak zmarznie wiec biore ją do mojego spiwora. Ukladam na brzuchu, zamek nawet udaje sie dopiac. Spi slodko, posapuje, czasem zawierzga nozkami. Jejku- ale grzeje jak termoforek! Toperz troche zmarzl dzisiejszej nocy- a my nie!!!!
Gdy wstaje o 6 do kibla to namiot jest caly bialy, trawa tez. Wszedzie lezy szron… Brrrr… Jak to dobrze ze jedziemy na poludnie!
Dzien wstaje pogodny i cieply.Dzis jedziemy trasa z widokami na Tatery. Tu widziane z polskiej strony- o matko- ale tam sie musi teraz roic!
A tu wjezdzamy na Slowacje.
Od momentu przekroczenia granicy wpadamy jakby w inny swiat. Przestaje sie kłębic na drogach, w miasteczkach. Tiry nie kleja sie do zderzakow- ba! na naszej drodze nie ma ich wcale. W mijanych wioskach rosnie trawa, nie wygolona do samej ziemi. Rowy przy drogach jakby plytsze, mniej reklam. Chyba jakas dobra trase wybralismy. Trase pusta, kręta i dosc obfita w cyganskie osiedla.
Na Wegry wjezdzamy malym przejsciem granicznym kolo Aggtelek.
Jako ze pora pozna to szukamy noclegu. Wegry sa dosc slabym miejscem pod biwaki- albo wies, albo pole uprawne, albo las-chaszcz, czasem trafi sie boczna droga do wiezy widokowej ale zawsze jest szlaban. Ostatecznie jedziemy w rejon promu na rzece Sajo miedzy wioskami Muhi i Korom. Prom to prom. Prom cie nigdy nie zawiedzie a przypromowe okolice sa przyjazne bubom. I tym razem jest to dobry wybor. W ostatnich przeblyskach slonca stawiamy namiot. Prom w nocy odpoczywa. Rzeka pluszcze, slychac odglosy spiewow i fajerwerkow z drugiego brzegu- jakas impreza tam trwa. Ptactwo kwiczy jak w ptaszarni. Jak rok temu w opuszczonym przylotniskowym miescie Sarmellek. Jakies typowe dla Wegier wrzeszczace nocne ptaki. Cykad brak. Znow chlodno. Znow kabak na brzuchu. Jak daleko na poludnie trzeba odjechac aby zgubic te zimne noce?
Rzeka jest dosyc mulista i nie zacheca do kapieli ani robienia prania. Piore wiec w skladanej misce w wodzie mineralnej. Ludziska od promu patrza na nasz biwak i nas jak na kosmitow ktorzy wyladowali tu w nocy.
Wegry to bardzo zapromowany kraj- z samej mojej mapy naliczylam ich chyba kolo 40. Moze kiedys przyjedziemy po prostu powozic sie promami? Przemykamy przez caly kraj prawie bez postojow. Przed serbska granica mijamy opuszczona stacje benzynowa.
Fajne miejsce na nocleg-jest dach! A! Bo zapomnialam napisac ze zaczelo lac! Ale jeszcze trochu wczesna godzina wiec suniemy dalej. Granice przekraczamy za wsia Tompa. Na granicy luz, nawet do bagaznika nie zagladaja. Widac nikt nie przemyca Arabow w ta strone. Fajna mine ma Serb gdy toperz podaje mu trzy paszporty a on jak byk widzi w skodusi dwie osoby. Robi surykatke, wyciaga glowe - ki diabel? Kabak staje na wysokosci zadania i zaczyna buczec. Serb cieszy ryja- zmiana jednak bedzie spokojna.
Na granicy widac slynny wegierski zasiek kolczasty. W widlach zasieku od serbskiej strony jest mini oboz uchodzcow. Taki pokazowy. Kilka namiotow, suszace sie pranie, smutne dzieci, dlugi barak i eskorta policji. Wyglada troche jak teatrzyk, specjalnie tak wyeksponowany aby kazdy przekraczajacy granice widzial ze taki problem w obecnej Europie istnieje. Miejsce jest wyjatkowo niefajne pod oboz, bloto, glina, a z dwoch stron ten plot. 100metrow dalej byloby o niebo wygodniej, ale o ile mniej widowiskowo.
W mokrej Suboticy zatrzymujemy sie na obiad. Pljeskawica w wersji hamburgerowej. Miasto puste i niezwykle zielone. Wszedzie klomby, krzewy, drzewa ktorych korony tworza wrecz dachy i pergole. Widac ze nie jest (tak jak polskie miasta) we wladaniu ludzi ktorzy nienawidza przyrody.
W ryneczku stoi spory drugowojenny pomnik, ktory ide obejrzec.
Umieszczona plaskorzezba przypomina jakies zapasy, sumo, zatloczony autobus w chodzinach szczytu albo orgie? ale jakos nic kojarzacego sie bezposrednio z wojna...
Jedziemy szukac spania gdzies za Nowym Sadem. Wjezdzamy w gory ktore otaczaja nas zwartym zielonym zamglonym kozuchem. I bardzo mokrym. W jakiejs wypasnej knajpie pytamy o kemping znaczony na mojej mapie. Mamy jechac mala droga w strone wsi Vrdenik. Ruch na drogach jest duzy. Chyba maja tu jakies lokalne Zakopane bo wszedzie malo zachecajace knajpy i hotele przescigajace sie w ilosci gwiazdek. Gdziezesmy sie wepchali?
Mijamy jakies pole biwakowe. Na ladna pogode przefajne, dwie wiaty, stoliki i przy kazdym kamienny gril-kominek. Teraz blota po kostki, z nieba i drzew leja sie potoki wody. Idziemy poszukac czy nie ma jakiejs wiaty nadajacej sie pod nocleg. Wiaty niestety sa takie bez scian. Jedna zasiedlila grupa mlodych Serbow. Owineli ją cala folia a w srodku susza sie jakies rzeczy rozwieszone doslownie wszedzie. Grunt mlaska pod nogami i jest lekko grzaski. Kawalek dalej napotykamy szczatki dwoch namiotow wdeptane w bloto. Chyba ich zmylo… i chyba rozwloczone pod naszymi nogami tropiki to resztki poprzedniego lokum ekipy z wiaty. Ogledziny miejsca sa utrudnione tym ze wlasnie zrobilo sie ciemno. Nieeee, biwak w takich okolicznosciach przyjemny nie bedzie. Szukamy kwatery.. Znow pytamy w jakiejs restauracji z bialymi obrusami. Probuje sobie przypominac rozne angielskie slowa ktore nigdy nie byly mi potrzebne acz okazuje sie ze po polsku tez troche nas rozumieja. Gosc za barem jest bardzo mily, mowi ze nam pomoze i obdzwania roznych znajomych. Ostatecznie mamy sie udac do Wioletty, wlazimy za jakas wysoka brame, do pokoju wedrujemy balkonikiem wylozonym dywanem. Za noc, za 4.5 osoby mamy zaplacic kolo 100zl. Pokoj nam sie bardzo podoba bo jest tam SUCHO. Na kolacje zjadamy rozne smakolyki - oprocz jednego Ziutowego sera plesniowego. Ogolnie wszyscy lubimy takie sery ale ten dojrzal ciut za bardzo. Wprawdzie jeszcze nie ucieka ale np. dochodzimy do wniosku ze chyba trzeba sie dzis umyc bo panuje w pokoju wokol nas jakis taki dziwny zapach- a to ten ser!!!!!
Kabaczek nie chce isc spac, zlazi z lozka i dokazuje chyba do polnocy , wykazujac szczegolna atencje do kabli. Ziuta w telefonie sprawdza prognoze pogody -ponoc ma lac jeszcze przynajmniej przez tydzien na calych Balkanach- od Wegier po Grecje. Prognozy czesto sa chybione ale i tak morale ekipy nie szybuje zbyt wysoko i zaciaga mułem
Rano leje dalej. Sniadanie zjadamy w zadaszonej czesci ogrodu a gospodarz przynosi nam rakije i pisanki.
Zabawne jest to ze przynosi trzy kieliszki rakiji. Wczoraj nas nie widzial bo kwaterowala nas chyba jego zona. Dzis nam odniosl 5 paszportow. Sa dwa auta wiec dwoch kierowcow. Prosta matematyka
Suniemy dalej przez mokry szary swiat. Na krotki postoj stajemy przy ruinach. Kolo Kosilijeva. To nawet nie ruiny a niedokonczone dwa pustostany.
Wlaze do srodka jak to mam w zwyczaju, acz nie spodziewam sie rewelacji. Ot pewnie ceglane sciany i puste otwory ktore zapewne zostalyby oknami w jakiejs rownoleglej rzeczywistosci. Pierwszy budynek rzeczywiscie wlasnie taki jest. Wiec do drugiego troche nie chce mi sie isc- ale skoro juz tu jestem.. Wlaze.. Po schodkach, skret w prawo… i szok! Uchylone drzwi. A za nimi normalne okno. Wiatr wwiewa do srodka firane. Dywanik. Kanapa. Krzesla. Kredens pelny poprzewracanych kubeczkow i garnuszkow. Wydarte ze sciany kable. Rozrzucone sprzety. Chyba gospodarz opuscil to miejsce. Ostatni kalendarz scienny wskazuje rok 2011. Jak widac zrobil tu sobie calkiem przytulne gniazdko- wprawil okno, zamykane na zamek drzwi, doprowadzil elektrycznosc. W jednym pokoiku, bo po reszcie budynku hula wiatr. I nie jest to typowe lokum bezdomnego, w stylu barłóg, rozrzucone flaszki, nasrane w kącie. Ktos tu probowal sobie normalnie zyc..
Na podlodze i stole lezy troche rozrzuconych zdjec. W kredensie jest caly album. Glownie usmiechniety mlody chlopak z bujna czupryna. Z wojska, ze slubu, przed domem z samochodem yugo, z plakatami w tle albo swietymi obrazami, gdzies w podrozy, na rynku. Jakies dziecko, jakas kobita w dlugim plaszczu, jakies mocno wypite geby na jakiejs imprezie. Jakby skrotowo ujete czyjes zycie. Zdjecia wygladaja na stare. Jakies lata 70-80 te.
Jest tez jakies pismo urzedowe ale ani nazwy miejscowosci ani pieczatki nie umiem odcyfrowac
Czemu ten ktos znalazl sie nagle tu w tej ruinie? Jakies wojenne zawirowania? Zaluje teraz ze nie zmienilam ustawien w aparacie i nie porobilam odwzorowania zdjec w lepszej jakosci. Ze nie sprawdzilam z tylu- moze byly daty? Ale jakos trzesly mi sie tam łapy i czulam na plecach czyjs wzrok…
Niedaleko wsi Dracid za Valijevem zatrzymujemy sie na kawe w malutkiej knajpce w jakims przysiolku.
Knajpke prowadzi starenki dziadek. Porozumiewanie z nim jest bardzo ograniczone. Wnetrze baru jest ciemne i osmolone piecykiem kozą.
Kawe sami sobie nalewamy z imbryczka- dziadek wpuszcza nas na zaplecze. Zakąszamy Ziutowym makowcem- jeszcze z Polski.
Duzo jezdzacych tu aut jest z jakiejs nieznanej mi dotychczas firmy o logu “TAM”.
Sa tez yugo, zastawy, ład wiecej niz w Polsce. I stare renaulty tez sie nieraz zdarzaja.
Sporo aut jezdzi z naklejka YU a nie SRB. Niektore sa faktycznie stare a niektore bynajmniej nie 30 letnie, wiec chyba po prostu wskazuja na sympatie polityczno-historyczne wlascicieli.
No i moje ulubione kablowiska! Uzyje na nich na tym wyjezdzie!
Potem suniemy gorami. Zielone, strome, pelne kamieniolomow, wygladajace na niedzwiedzionosne.
Za Zlatiborem mijamy swietne miejsce na nocleg. Nad rzeczka, przy starym moscie, cofnieta od glownej drogi mila łączka. Tylko zeby tej sciany deszczu nie bylo… Znow chyba dzis jestesmy skazani na kwatere… Ze smutkiem opuszczamy to mile miejsce… Moze kiedys tu wrocimy? Na wszelki wypadek wrzucam do rzeki 20 groszy…
W Prijepolje mijamy pomnik walk z okresu II wś. Rzezby, tablice, plaskorzezby, wkomponowane w ruiny. Jakis miejscowy, widzac ze łaże z aparatem krzyczy ze to byl wojskowy szpital. Dotarla do mnie ta tresc. Potem dopiero sobie uswiadamiam jaki dziwny mix jezykowy koles zastosowal “sałdackij hospital”
Miasto polozone jest pod wielka skala
Granica z Czarnogora jest symboliczna. Znow sie trzeba prosic o pieczatki
cdn
Ono jest z Sądu Miejskiego w Koceljeva...buba pisze:Jest tez jakies pismo urzedowe
Może ten sąd jest wyjaśnieniem...buba pisze:Czemu ten ktos znalazl sie nagle tu w tej ruinie?
Ło matko! A gdzieś ty się uchowała??? Przecie to słynne auta z Tovarna Avtomobilov Maribor! Autobusy tej firmy były "flagowymi transatlantykami" Orbisu za czasów Gierka. Jeździły na zagranicznych trasach Orbisu.buba pisze:z jakiejs nieznanej mi dotychczas firmy o logu “TAM”
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Nie wiedzialam! Moze je gdzies widzialam ale nazwe slysze zdecydowanie po raz pierwszy!Piotrek pisze:[Ło matko! A gdzieś ty się uchowała??? Przecie to słynne auta z Tovarna Avtomobilov Maribor! Autobusy tej firmy były "flagowymi transatlantykami" Orbisu za czasów Gierka. Jeździły na zagranicznych trasach Orbisu.
Najpierw Orbis kupił na trasy zagraniczne taki model:buba pisze:Moze je gdzies widzialam
A potem także PKS na trasy dalekobieżne.
Pod koniec lat 70 i na początku 80 jeździły zaś już takie cacka:
Zakupy w Jugosławii zostały spowodowane tym, że ani San ani Jelcz nie mógł się podjąć produkcji niczego porównywalnego ze względu na ogromne koszty "przezbrojenia" linii produkcyjnych
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Caly czas jedziemy wzdluz cudnej linii kolejowej. Tunele , poltunele i wiadukty.
Chyba w polowie takie metro srodgorskie przebiegajace wewnatrz skal. Trasa wiedzie z Belgradu w Serbii do Baru w Czarnogorze. Nie wiem czy cala jest drozna, nie wiem czy mozna przejechac ja ciagiem czy jedynie jakies wybrane kawalki. W strefie miedzygranicznej (bo granice sa tu spory kawalek od siebie oddalone) widzimy na wiadukcie pociag. Taka rozklekotana osobowka pomalowana w grafiti.
Dojrzewa w nas plan aby przyjechac tu za rok i sie tym pociagiem przejechac. Najchetniej tam i spowrotem. Nie wiem czy mozna nim granice przekraczac- na mapie nie mam znaczonego przejscia kolejowego.
Kawalek za Bilejo Polje zatrzymujemy sie na nocleg w przydroznym motelu. Motel jest chyba nowy, wyglada jakby jeszcze nie do konca dzialal. W knajpie maja tylko rakije i kawe. Dobra jest rakija jablkowa i gruszkowa, za sliwkowa jakos nie przepadam. Dziadek z obslugi pije z nami.
Na obiad polecaja nam knajpe 300 metrow dalej. Ziuta z Grzesiem ida. My zostajemy- nie usmiecha sie nam lazic poboczem ruchliwej drogi i to jeszcze po ciemku i w deszczu. W kabinie prysznicowej odgrzewamy sobie fasolke. Rano na sniadanie zjadamy mieso z wczorajszego obiadu Ziuty i Grzesia. Dostali takie ogromne porcje ze nie byli w stanie tego przejsc.
W kibelku mozna dostrzec bardzo ciekawy patent- zarowka oswietlajaca pomieszczenie wisi na kablu ktory jest przymocowany do klamki okna. Tym samym zarowka nie spada a i okno jest uchylone tyle co nalezy.
Kabaczek na poczatku wyjazdu podchodzila nieco nieufnie do Ziuty. Przelom nastepuje chyba drugiego dnia kiedy Ziuta skarmia kabaka galaretka z miesa. Od tego czasu nastepuje wielki wybuch milosci niemowlecia do matki chrzestnej. Chyba mamy przekupne dziecko…
Pogoda sie chyba ustabilizowala. Jednolita czapa chmur a i opad ciagly, stabilny, o sredniej mocy. Troche zal tych cudnych gor, skal i przeleczy przez ktore jedziemy i widac tylko biala zaslone mgly. Pranie nie schnie, w skodusi zaczyna pachniec piwnicą.
Im dalej jest jednak lepiej. Coraz czesciej pokazuja sie pękniecia w podniebnej oponie, wylaza szczyty olesione i skaliste pokryte sniegiem.
Najladniejszy widok roztacza sie z przeleczy miedzy Kolasinem a Medurecje. Zwracaja uwage niesamowite wioski jakby poprzyklejane do stromych zboczy. Ciekawe czy prowadza tam drogi? Moze kiedys bedziemy bardzo bogaci, kupimy sobie niwe i wszedzie tam pojedziemy!
Droga biegnie widokowym zboczem , raz po raz wpadajac w półtunele.
Na przeleczy jest knajpa. W zaleznosci od preferencji i mozliwosci pijemy tam kawe, rakije lub soczek.
Wjezdzamy tez w kanion rzeki Moraca- wodospady, skaly i blekitna wstega rzeki bardzo na dole.
Przed Podgorica rzeka Moraca tez prezentuje sie ladnie, choc skalne sciany sa tu juz duzo nizsze. Ale tez do ewentualnej kapieli ciezko by zejsc..
I jest nad nia wiszacy kibelek! Hmmm.. a wygladala na taka czysta
Z Cetinje jedziemy w strone Kotoru kreta gorska droga. Widok w strone Cetinje.
Biorac pod uwage rodzaj rozrzuconych smieci jest to chyba ulubione miejsce wszystkich okolicznych zakochanych parek…
Wszedzie wokol sa gory, gory i jeszcze wiecej gor. Nazwa kraju chyba zobowiazuje
Dzwiecza dzwoneczki naskalnych owiec i koz zywiacych sie aromatycznymi suchoroslami
Mijamy cos wygladajacego na bezobslugowa chatke turystyczna ale akurat mamy na zderzaku jakiegos narwanego miejscowego i zupelnie nie ma jak sie zatrzymac na serpentynach.
Sa tez ruiny jakiejs osady, gdzie szkielety budynkow przeplataja sie z malymi bunkierkami w albanskim stylu.
Sa tez parkingi, gdzie jest w zwyczaju zostawic auto na ..hmm.. dosc dlugo..
W wiosce w dolinie zagladamy do milej knajpki. Obok niej stoja ruiny blokow i sympatyczne auta. Podoba mi sie ten sposob wozenia kola zapasowego
Zjadamy tu jagniecine. Zamawiam sobie tez kieliszek rakiji gruszkowej. Łykajac spodziewalam sie takiej jak wczoraj. Ta ma chyba z 80%. Oczy wychodza mi z orbit, przez dluzsza chwile nie moge zlapac oddechu ani nic powiedziec. Dobra byla!
Lekko zasiedziany kabak biega po podlodze w kolko. Jestesmy jedynymi goscmi wiec nikomu to nie przeszkadza oraz minimalizuje szanse rozdeptania.
Knajpa jest obwieszona czym sie da- flagami, makatkami, plakatami, koszulkami, starymi sprzetami. Ogolnie jest to jedno z tych miejsc gdzie nie mozna sie nudzic a wzrok ciagle zaczepia sie na czyms innym. Napewno jest totalnym przeciwienstwem monotonii pustych scian. Jest tez kominek i mily zapach drewna- palonego, swiezego i impregnowanego
Dosc dziwny jest regal gdzie stoja same alkohole i Putin miedzy nimi. Hę? Czy moze to tak, ze Rosjanie sa czestymi goscmi tego lokalu i chodzi o to aby ich skusic do łykniecia kolejki za swojego wodza?
Jest tez szafka gdzie za szybka sa wyeksponowane banknoty z roznych krajow. Sa forinty, korony, ruble, dolary, dinary, hrywny. Nie ma zlotowek! Skandal. Zostawiam 10 zl.
Mijamy jaskinie o rozmiarze XXXL w ktorej chlupocze woda i wiruja mgly
Tam gdzie jeszcze przed chwila byla jednolita biala sciana - zaczynaja sie pokazywac kolejne pasma gor. Jakos tak jest ze na styku ladnej i brzydkiej pogody sa zawsze najciekawsze widoki.
Zatrzymujac sie co chwile na zdjecia, na podziwiania, na radosc ze przestalo padac, jedziemy powoli w strone Zatoki Kotorskiej, gdzie mamy namierzone kilka fortow. Okolice ktoregos z nich beda dzis naszym noclegiem! Na pohybel kwaterom i hotelom! Nie pada! Jest cieplej! Znow bezkresna wolnosc i nocleg pod dachem z miliona gwiazd!
cdn
Chyba w polowie takie metro srodgorskie przebiegajace wewnatrz skal. Trasa wiedzie z Belgradu w Serbii do Baru w Czarnogorze. Nie wiem czy cala jest drozna, nie wiem czy mozna przejechac ja ciagiem czy jedynie jakies wybrane kawalki. W strefie miedzygranicznej (bo granice sa tu spory kawalek od siebie oddalone) widzimy na wiadukcie pociag. Taka rozklekotana osobowka pomalowana w grafiti.
Dojrzewa w nas plan aby przyjechac tu za rok i sie tym pociagiem przejechac. Najchetniej tam i spowrotem. Nie wiem czy mozna nim granice przekraczac- na mapie nie mam znaczonego przejscia kolejowego.
Kawalek za Bilejo Polje zatrzymujemy sie na nocleg w przydroznym motelu. Motel jest chyba nowy, wyglada jakby jeszcze nie do konca dzialal. W knajpie maja tylko rakije i kawe. Dobra jest rakija jablkowa i gruszkowa, za sliwkowa jakos nie przepadam. Dziadek z obslugi pije z nami.
Na obiad polecaja nam knajpe 300 metrow dalej. Ziuta z Grzesiem ida. My zostajemy- nie usmiecha sie nam lazic poboczem ruchliwej drogi i to jeszcze po ciemku i w deszczu. W kabinie prysznicowej odgrzewamy sobie fasolke. Rano na sniadanie zjadamy mieso z wczorajszego obiadu Ziuty i Grzesia. Dostali takie ogromne porcje ze nie byli w stanie tego przejsc.
W kibelku mozna dostrzec bardzo ciekawy patent- zarowka oswietlajaca pomieszczenie wisi na kablu ktory jest przymocowany do klamki okna. Tym samym zarowka nie spada a i okno jest uchylone tyle co nalezy.
Kabaczek na poczatku wyjazdu podchodzila nieco nieufnie do Ziuty. Przelom nastepuje chyba drugiego dnia kiedy Ziuta skarmia kabaka galaretka z miesa. Od tego czasu nastepuje wielki wybuch milosci niemowlecia do matki chrzestnej. Chyba mamy przekupne dziecko…
Pogoda sie chyba ustabilizowala. Jednolita czapa chmur a i opad ciagly, stabilny, o sredniej mocy. Troche zal tych cudnych gor, skal i przeleczy przez ktore jedziemy i widac tylko biala zaslone mgly. Pranie nie schnie, w skodusi zaczyna pachniec piwnicą.
Im dalej jest jednak lepiej. Coraz czesciej pokazuja sie pękniecia w podniebnej oponie, wylaza szczyty olesione i skaliste pokryte sniegiem.
Najladniejszy widok roztacza sie z przeleczy miedzy Kolasinem a Medurecje. Zwracaja uwage niesamowite wioski jakby poprzyklejane do stromych zboczy. Ciekawe czy prowadza tam drogi? Moze kiedys bedziemy bardzo bogaci, kupimy sobie niwe i wszedzie tam pojedziemy!
Droga biegnie widokowym zboczem , raz po raz wpadajac w półtunele.
Na przeleczy jest knajpa. W zaleznosci od preferencji i mozliwosci pijemy tam kawe, rakije lub soczek.
Wjezdzamy tez w kanion rzeki Moraca- wodospady, skaly i blekitna wstega rzeki bardzo na dole.
Przed Podgorica rzeka Moraca tez prezentuje sie ladnie, choc skalne sciany sa tu juz duzo nizsze. Ale tez do ewentualnej kapieli ciezko by zejsc..
I jest nad nia wiszacy kibelek! Hmmm.. a wygladala na taka czysta
Z Cetinje jedziemy w strone Kotoru kreta gorska droga. Widok w strone Cetinje.
Biorac pod uwage rodzaj rozrzuconych smieci jest to chyba ulubione miejsce wszystkich okolicznych zakochanych parek…
Wszedzie wokol sa gory, gory i jeszcze wiecej gor. Nazwa kraju chyba zobowiazuje
Dzwiecza dzwoneczki naskalnych owiec i koz zywiacych sie aromatycznymi suchoroslami
Mijamy cos wygladajacego na bezobslugowa chatke turystyczna ale akurat mamy na zderzaku jakiegos narwanego miejscowego i zupelnie nie ma jak sie zatrzymac na serpentynach.
Sa tez ruiny jakiejs osady, gdzie szkielety budynkow przeplataja sie z malymi bunkierkami w albanskim stylu.
Sa tez parkingi, gdzie jest w zwyczaju zostawic auto na ..hmm.. dosc dlugo..
W wiosce w dolinie zagladamy do milej knajpki. Obok niej stoja ruiny blokow i sympatyczne auta. Podoba mi sie ten sposob wozenia kola zapasowego
Zjadamy tu jagniecine. Zamawiam sobie tez kieliszek rakiji gruszkowej. Łykajac spodziewalam sie takiej jak wczoraj. Ta ma chyba z 80%. Oczy wychodza mi z orbit, przez dluzsza chwile nie moge zlapac oddechu ani nic powiedziec. Dobra byla!
Lekko zasiedziany kabak biega po podlodze w kolko. Jestesmy jedynymi goscmi wiec nikomu to nie przeszkadza oraz minimalizuje szanse rozdeptania.
Knajpa jest obwieszona czym sie da- flagami, makatkami, plakatami, koszulkami, starymi sprzetami. Ogolnie jest to jedno z tych miejsc gdzie nie mozna sie nudzic a wzrok ciagle zaczepia sie na czyms innym. Napewno jest totalnym przeciwienstwem monotonii pustych scian. Jest tez kominek i mily zapach drewna- palonego, swiezego i impregnowanego
Dosc dziwny jest regal gdzie stoja same alkohole i Putin miedzy nimi. Hę? Czy moze to tak, ze Rosjanie sa czestymi goscmi tego lokalu i chodzi o to aby ich skusic do łykniecia kolejki za swojego wodza?
Jest tez szafka gdzie za szybka sa wyeksponowane banknoty z roznych krajow. Sa forinty, korony, ruble, dolary, dinary, hrywny. Nie ma zlotowek! Skandal. Zostawiam 10 zl.
Mijamy jaskinie o rozmiarze XXXL w ktorej chlupocze woda i wiruja mgly
Tam gdzie jeszcze przed chwila byla jednolita biala sciana - zaczynaja sie pokazywac kolejne pasma gor. Jakos tak jest ze na styku ladnej i brzydkiej pogody sa zawsze najciekawsze widoki.
Zatrzymujac sie co chwile na zdjecia, na podziwiania, na radosc ze przestalo padac, jedziemy powoli w strone Zatoki Kotorskiej, gdzie mamy namierzone kilka fortow. Okolice ktoregos z nich beda dzis naszym noclegiem! Na pohybel kwaterom i hotelom! Nie pada! Jest cieplej! Znow bezkresna wolnosc i nocleg pod dachem z miliona gwiazd!
cdn
Na nocleg wybieramy fort Gorazda, chyba najbardziej znany i najlatwiej dostepny z okolicznych. Popoludniem dosc sporo ludzi kreci sie w rejonie, zarowno w celu zwiedzajacym jak i piknikowym. Mijamy jakas rosyjska rodzinke gdzie ojciec tlumaczy synom rozne zawilosci zwiazane z militariami a babka ma tak znudzona mine ze az zastanawiam sie czy nie warto jej zrobic zdjecia pt. “Nuda wylewajaca sie uszami”. Jest tez grupka miejscowych chlopaczkow w obloku konopnego dymu.
Fort jest dosc spory, ma kilka poziomow, jest gdzie polazic.
Spora czesc obrastaja bujne bluszcze
Nizsze kondygnacje sa zamieszkane przez takich to lokatorow
Najfajniesze ze mozna wyjsc na dach, posiedziec na metalowych kopułkach a wokol gory, chmury, morze. Co kto lubi, do wyboru do koloru.
Gdzies nad zatoka jest lotnisko i co chwile z chmur wylania sie jakis nisko latajacy samolot
Fort obrastaja jalowce i inne suchorosla. Balkanskich klimatow oczywiscie nie moze zabraknosc- pod jalowcami jest skladowisko starych sedesow
Zachod slonca jest jakis taki mazisty, rozmazany, tak ladny ze az lekko zapodaje kiczem
Wieczorem zapodajemy ognicho, acz z opalem w rejonie jest dosc problem, troche sie trzeba naszukac. Pod nami swietlista zatoka obrosla hotelami, knajpami, apartamentami i innymi temu podobnymi obiektami ponoc atrakcyjnymi dla turystow
Noc jest ciepla i pada tylko przez chwile. Chyba idzie ku dobremu. Ranek tez w miare pogodny
Humory dopisuja
Milo wstawac majac taki widok po wyjsciu ze spiwora. Nie wiem czy jakikolwiek hotel jest w stanie to zastapic
Kolejny fort ktory zwiedzamy jest na sasiedniej gorce i zwie sie Vrmac. Niby jest zamkniety ale mozna wejsc przez okno.
Kible
W srodku najciekawsze sa stanowiska strzalowe z zachowana duza iloscia zardzewialego metalu
Kopułka
Solidny hak
Drzwi
Zlomiarstwo widac w Czarnogorze poki co nie jest w modzie
W jednym z pomieszczen sa chyba resztki dawnej kaplicy, bo ze scian patrza na nas powazne gęby swietych.
Widoki spod fortu
Kawalek dalej sa opuszczone budynki ktore kiedys sluzyly chyba za wojskowe magazyny. Mozna tam znalezc duzo butow, masek gazowych, stare dokumenty z czasow jeszcze jugoslawianskich, a niektore z nich obite sa japońskimi pieczatkami.
Jest tez maly opuszczony domek z kamiennym stolem w ogrodzie.
Spotykamy zorganizowana grupe- lokalna przewodniczka oprowadza kilku zachodnich turystow. Opowiada im np. ze caly ten przyfortowy teren mozna kupic za 25 milionow euro.
Oprocz nich spotykamy jeszcze stado bydla ktore wypasa sie na okolicznych łąkach. Sa zarono krowy, byki jak i calkiem malutkie cielaczki.
Potem jedziemy jeszcze do fortu Traste. Ten jest polozony najbardziej na uboczu. Prowadzi do niego wyboista kamienista droga zbudowana jakby na nasypie. Z gatunku skodusionieprzejezdnych.
Fort jest chyba najgorzej zachowany, ma pozawalane czesciowo stropy.
Na scianie fortu sa napisy po angielsku i rosyjsku zeby nie smiecic. Jest tez w wersji obrazkowej, jesli ktos by akurat nie znal wyzej wymienionych jezykow- przekreslona swinia
Po drodze spotykamy ogromnego zolwia. Nigdy bym nie pomyslala ze zolwie tak szybko biegaja! A! I jeszcze jedno- branie zolwia do reki grozi powaznym niebezpieczenstwem, o czym sie w bardzo traumatyczny sposob przekonalam. Istnieje duzo prawdopodobienstwo zostania osikanym.
Sa tez motyle
W rejonie sporo jest starych aut poukrywanych przy malych, kretych, stromych uliczkach
Ponoc trabanty nazywano kiedys "mydelniczkami". Mnie ta nazwa pasowalaby idealnie do tego:
Pierwsze osly na trasie
Potem szukamy tunelu. W tym procesie trafiamy do kamieniolomu,o ciekawych uzebrowaniach scian. Nawiazujemy gadke z robotnikami. Niestety nic nie wiedza o tunelu w rejonie a i nie bardzo jest jakas sensowna droga aby nia zjechac nad morze.
Drugi tunel udaje sie odnalezc. W odroznieniu od zwiedzanych rok temu podobnych w Chorwacji, ten ma boczne odgalezienia, komory, tuneliki. Morze wlewajace sie do tunelu jest nieziemsko niebieskie.
Tunel otacza placyk z betonowych plyt gdzie cumuja lodki. Ekipa z jednej z zaglowek fajnie spiewa na glosy jakas piosenke o Kozakach.
Sa tez kibelki srodmorskie, ktorych usytulowanie troche nas zniecheca do kapieli w tym miejscu
Gdzies z gory widzimy wysepke z fortem Mamula i jakies jeszcze umocnienia na polwyspie.
Na nocleg wracamy na zwiedzany rano fort Vrmac. I dzis znow spotykamy przy forcie konopna mlodziez. Machamy juz do siebie jak starzy znajomi.
Dalej za fortem sa jeszcze inne opuszczone budynki, obrosle buszem jakiegos pnacza.
Wieczor jest bardzo wietrzny a niebo zdaje sie płonac
Rano o 6 budzi nas muczenie. Niedaleko namiotu kreci sie byk i nawoluje stado. Na szczescie jest jeszcze dosc mlody, nie ma zlych zamiarow i po chwili idzie muczec za droge. Ale i tak juz po spaniu bo jakos z bykiem w rejonie to ja juz zasnac nie umiem. Majac wiec wiecej czasu niz zwykle robie duze pranie.
Jedna z krow jest bardziej ciekawska od pozostalych. Bardzo interesuja ją nasze obozowisko. Skrada sie od drzewa do drzewa udajac ze sie czochra o kore
cdn
Fort jest dosc spory, ma kilka poziomow, jest gdzie polazic.
Spora czesc obrastaja bujne bluszcze
Nizsze kondygnacje sa zamieszkane przez takich to lokatorow
Najfajniesze ze mozna wyjsc na dach, posiedziec na metalowych kopułkach a wokol gory, chmury, morze. Co kto lubi, do wyboru do koloru.
Gdzies nad zatoka jest lotnisko i co chwile z chmur wylania sie jakis nisko latajacy samolot
Fort obrastaja jalowce i inne suchorosla. Balkanskich klimatow oczywiscie nie moze zabraknosc- pod jalowcami jest skladowisko starych sedesow
Zachod slonca jest jakis taki mazisty, rozmazany, tak ladny ze az lekko zapodaje kiczem
Wieczorem zapodajemy ognicho, acz z opalem w rejonie jest dosc problem, troche sie trzeba naszukac. Pod nami swietlista zatoka obrosla hotelami, knajpami, apartamentami i innymi temu podobnymi obiektami ponoc atrakcyjnymi dla turystow
Noc jest ciepla i pada tylko przez chwile. Chyba idzie ku dobremu. Ranek tez w miare pogodny
Humory dopisuja
Milo wstawac majac taki widok po wyjsciu ze spiwora. Nie wiem czy jakikolwiek hotel jest w stanie to zastapic
Kolejny fort ktory zwiedzamy jest na sasiedniej gorce i zwie sie Vrmac. Niby jest zamkniety ale mozna wejsc przez okno.
Kible
W srodku najciekawsze sa stanowiska strzalowe z zachowana duza iloscia zardzewialego metalu
Kopułka
Solidny hak
Drzwi
Zlomiarstwo widac w Czarnogorze poki co nie jest w modzie
W jednym z pomieszczen sa chyba resztki dawnej kaplicy, bo ze scian patrza na nas powazne gęby swietych.
Widoki spod fortu
Kawalek dalej sa opuszczone budynki ktore kiedys sluzyly chyba za wojskowe magazyny. Mozna tam znalezc duzo butow, masek gazowych, stare dokumenty z czasow jeszcze jugoslawianskich, a niektore z nich obite sa japońskimi pieczatkami.
Jest tez maly opuszczony domek z kamiennym stolem w ogrodzie.
Spotykamy zorganizowana grupe- lokalna przewodniczka oprowadza kilku zachodnich turystow. Opowiada im np. ze caly ten przyfortowy teren mozna kupic za 25 milionow euro.
Oprocz nich spotykamy jeszcze stado bydla ktore wypasa sie na okolicznych łąkach. Sa zarono krowy, byki jak i calkiem malutkie cielaczki.
Potem jedziemy jeszcze do fortu Traste. Ten jest polozony najbardziej na uboczu. Prowadzi do niego wyboista kamienista droga zbudowana jakby na nasypie. Z gatunku skodusionieprzejezdnych.
Fort jest chyba najgorzej zachowany, ma pozawalane czesciowo stropy.
Na scianie fortu sa napisy po angielsku i rosyjsku zeby nie smiecic. Jest tez w wersji obrazkowej, jesli ktos by akurat nie znal wyzej wymienionych jezykow- przekreslona swinia
Po drodze spotykamy ogromnego zolwia. Nigdy bym nie pomyslala ze zolwie tak szybko biegaja! A! I jeszcze jedno- branie zolwia do reki grozi powaznym niebezpieczenstwem, o czym sie w bardzo traumatyczny sposob przekonalam. Istnieje duzo prawdopodobienstwo zostania osikanym.
Sa tez motyle
W rejonie sporo jest starych aut poukrywanych przy malych, kretych, stromych uliczkach
Ponoc trabanty nazywano kiedys "mydelniczkami". Mnie ta nazwa pasowalaby idealnie do tego:
Pierwsze osly na trasie
Potem szukamy tunelu. W tym procesie trafiamy do kamieniolomu,o ciekawych uzebrowaniach scian. Nawiazujemy gadke z robotnikami. Niestety nic nie wiedza o tunelu w rejonie a i nie bardzo jest jakas sensowna droga aby nia zjechac nad morze.
Drugi tunel udaje sie odnalezc. W odroznieniu od zwiedzanych rok temu podobnych w Chorwacji, ten ma boczne odgalezienia, komory, tuneliki. Morze wlewajace sie do tunelu jest nieziemsko niebieskie.
Tunel otacza placyk z betonowych plyt gdzie cumuja lodki. Ekipa z jednej z zaglowek fajnie spiewa na glosy jakas piosenke o Kozakach.
Sa tez kibelki srodmorskie, ktorych usytulowanie troche nas zniecheca do kapieli w tym miejscu
Gdzies z gory widzimy wysepke z fortem Mamula i jakies jeszcze umocnienia na polwyspie.
Na nocleg wracamy na zwiedzany rano fort Vrmac. I dzis znow spotykamy przy forcie konopna mlodziez. Machamy juz do siebie jak starzy znajomi.
Dalej za fortem sa jeszcze inne opuszczone budynki, obrosle buszem jakiegos pnacza.
Wieczor jest bardzo wietrzny a niebo zdaje sie płonac
Rano o 6 budzi nas muczenie. Niedaleko namiotu kreci sie byk i nawoluje stado. Na szczescie jest jeszcze dosc mlody, nie ma zlych zamiarow i po chwili idzie muczec za droge. Ale i tak juz po spaniu bo jakos z bykiem w rejonie to ja juz zasnac nie umiem. Majac wiec wiecej czasu niz zwykle robie duze pranie.
Jedna z krow jest bardziej ciekawska od pozostalych. Bardzo interesuja ją nasze obozowisko. Skrada sie od drzewa do drzewa udajac ze sie czochra o kore
cdn
Skoro "Tokyo" to raczej japońskimi...buba pisze:niektore z nich obite sa chinskimi pieczatkami.
Nie "ponoć" tylko nazywano. Ale nie dla kształtu czy koloru, tylko dlatego, że były z plastikububa pisze:Ponoc trabanty nazywano kiedys "mydelniczkami".
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Poproś Capricorna/j24/drwalnika (wybór pozostawiam tobie ) żeby poprawił. Oni mogąbuba pisze:pomylka! ale nie poge wyedytowac!
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
W dodatku buba tak obrazowo opisujekimkolwiek pisze:człowiek ma wrażenie jakby tam był
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Rano odkrywam ze chyba mi sie zepsula ladowarka do bateryjek w aparacie- wyglada na to ze nie laduje.. No to na poczatku wyjazdu zostalam z dwoma bateryjkami. Na ile tego starczy? Na 4-5 dni? Zatem trzeba oszczedzac.. Przypominaja mi sie wiec czasy wyjazdow z workiem klisz- kazde zdjecie zanim je zrobie dlugo przemyslam, czy z tej czy z innej strony. Oprocz tego na szczescie mam “małpke” ktora dziala nawet na baterie paluszki, wiec zaopatruje sie w ich duza ilosc. Wiec od teraz czesc zdjec bedzie sporo brzydszych. Ale grunt ze bedzie.
Mijamy wielka, ruchliwa Budve, gdzies z gory miga nam widoczek na wyspe sw. Stefana.
Potem jedziemy wzdluz jeziora Szkoderskiego. Droga waska i bardzo widokowa. Na jeziorze migaja nam wysepki a prawie na kazdej jest kosciolek. Albo inna ruinka
Mijane wioski sa malutkie, czasem troche opuszczone
Drzewa baobaboksztaltne
W Ostros sa cztery knajpy ale w zadnej nie ma jedzenia. Niet sezona.
Za Arbnez, na samym zakrecie jest knajpa “Panorama”.
Nazwa nieprzypadkowa- widok z tarasu maja tu niesamowity.
Wlasciciel jest przemily, zagaduje, co chwile cos nam przynosi, a to kocyk, a to poduszke z szelkami dla kabaka. I gada do nas prawie po polsku. Tzn takim lekko polsko-czeskim ale bez problemu mozna go zrozumiec. Zjadamy wielki talerz lokalnych ryb, zarowno tych z jeziora jak i z morza.
Na koniec dostajemy po kielichu domowego wina. Gospodarz zaprasza nas na nocleg do swojego pensjonatu, a gdy mowimy ze sypiamy w namiotach - proponuje gratisowy nocleg na parkingu przed budynkiem Ale jest jeszcze dosc wczesnie wiec planujemy dzis wjechac do Albanii. Poza tym- tak spac na parkingu?
Granice przekraczamy kolo godziny jako ze ustawiamy sie na pasie ktory nie wiedziec czemu stoi. Drugi, obok, jedzie.. Ale zmienic juz sie nie da bo nikt nie wpusci. Stoimy wiec i kwitniemy. Granica czarnogorsko-albanska jest wspolna- dwa okienka kolo siebie, pod jednym daszkiem. Mijamy Szkodre, Leże.
Dokladnie sie rozgladam jako ze ta sama trasa jechalam pare lat temu. Zmienilo sie sporo. Wszedzie jest asfalt zamiast pylistego szutru, nie widac zbyt duzo osiolkow, ryksz, busikow trojkolowcow. Wystajace z dachow pręty i butle z woda bez zmian. Kury na przydroznej taczce tez na posterunku.
Asfalt maja tu teraz taki jakiego nie cierpie najbardziej. Niby rowny, niby nowy, niby swiezo zapodany. Bez uroku i klimatu, smierdzacy jeszcze nowoscia. Usypiajacy czujnosc. A potem nagle dziura na pol metra. Albo podluzne uskoki w moscie gdzie wpada pol kola. Chyba wyciete pod jakies kable albo rury.
Stacje benzynowe o ciekawych nazwach
Gdzies po drodze mijamy kloszarda w ciekawym stroju- ma na glowie wiadro.
Wymyslilismy sobie ze od Leże skrecimy nad morze. Jest tam niezaduze miasteczko Shengjin, za nim jest latarnia morska. Moze bedzie fajne miejsce pod biwak na plazy? O my naiwni…
Wjezdzajac do Shengjin juz widac ze z biwakiem zbyt dobrze nie bedzie.. Miasto wyglada jak spora ilosc obecnych nadmorskich miejscowosci tego kraju- jak skrzyzowanie galerii handlowej czy wypasnego kurortu z taborem cyganskim albo obozem uchodzcow. Hotele pna sie pod niebo, stoja jeden na drugim, jakby rozmnazaly sie przez pączkowanie, jakby jeden urastal na drugim spychajac go na bok. Jak jakas narosl, jak jakis zlosliwy parch zjadajacy wybrzeze w sposob zupelnie niezaplanowany i niekontrolowany. Czesc hoteli jest wykonczona i lsni zlotosciami i chromoniklowym blaskiem, inne dopiero stawiaja a wokol bujaja sie wielkie łapy dzwigow. Czesc budynkow zamarla w postaci niewykonczonej i powoli popada w ruine. Sa knajpy ociekajace od nowego plastiku i o nazwach tryskajacych europejskoscia - “Paris Club”, “Paradise forever” i inne dziwolagi w jezyku zdecydowanie nielokalnym. Wsrod tej betonowej dzungli wije sie fragmentaryczny asfalt o poziomie dziurawosci ktorego by sie nie powstydzil opuszczony kolchoz na srodkowej Ukrainie czy mala rybacka osada.. W hotele wmieszane sa domy roznej wielkosci ktore wygladaja jak przeniesione z rownoleglej rzeczywistosci.
To wszystko troche zadziwia ale jest typowe dla calego kraju- a przynajmniej jego nadmorskiej, kurortowo-turystycznej czesci. To miasto jednak znacznie odroznia sie od pozostalych ktore mijalismy (i mijac bedziemy). Po pierwsze spowija je won padliny unoszacej sie znad smietnikow. Kwasno-slodki obrzydliwy smrod. Wypatroszone kubly innych miast jednak dawaly smieciami a nie trupem. Drugie to zwracaja uwage ludzie snujacy sie ulicami. Nie ida, nie zajmuja sie swoimi sprawami. Stoja lub siedza i sie gapia. Dominuja grupki mezczyzn w roznym wieku, ktorzy smiejac sie glupkowato lub poziewujac odprowadzaja nas wzrokiem, pokazuja sobie palcami, łypia wilkiem. Mlodych dziewczyn praktycznie brak. Przemyka wprawdzie jakas postac z kilkorgiem dzieci i facetem. Z bramy wyglada grupka pomarszczonych staruszek. Karnacja mijanych ludzi waha sie od normalnej bałkanskiej do bardzo ciemnej, wrecz popielatej. Nie naleze raczej do ludzi ktorzy jak zobacza biedniejsza czy menelska dzielnice to wpadaja w panike. Albo alergicznie reaguja na smrod czy brud.. Tu jednak wlacza mi sie jedna funkcja. Obsesyjna. Spierdalac. I to jak najszybciej. Chocby za rogiem byla najpiekniejsza z plaz z napisem “zapraszamy bube”. Spierdalac. Nie wazne gdzie. Wazne zeby jak najdalej stad. Toperz odbiera to miejsce tak samo… Mijane dzis miasto chyba bylo miejscem w ktorym czulam sie najbardziej nieswojo z dotychczas odwiedzonych. To miasto bylo jakies złe. Jakies bardzo złe.. Sa rzeczy nienamacalne, niematerialne, ktore sie po prostu czuje. I nie odda tego zaden opis ani zdjecie...
Zawsze mi sie wydawalo ze samochod odgradza od klimatu odwiedzanych miejsc. Ze idac pieszo albo podrozujac lokalna komunikcja czlowiek chlonie kazdym kawalkiem atmosfere , a siedzac otoczony blachami i to poruszajacymi sie dosc szybko- jest mocno odciety. Bo teraz jest tu a za chwile jest hen! gdzies daleko. Ale dzis skodusia nas nie odizolowala. Klimat wpelz szczelinami i otoczyl nas ze wszystkich stron.
Jako ze oglednie mowiac “okolica nie rokuje noclegowo” wracamy w strone Leże. W polowie drogi miedzy miastami mignal nam szyld “kemping”. Jakies pawiloniki, placyk z mojej “ulubionej” kostki bauma, palmy sztuczne i prawdziwe, boisko wylozone plastikowym dywanem imitujacym trawe i basen w budowie. W Albanii tez chyba ciut inaczej rozumieja slowo “kemping”. Jako miejsce gdzie mozna postawic kampera albo wynajac pokoj. Dlugo tlumaczymy ze chcemy postawic namiot. Gdziekolwiek. Moze byc na boisku, moze byc na parkingu. Bo miejsca na namioty nie przewidzieli. Dlugo kreca nosem na nasze dziwne zwyczaje. A! i my jeszcze nie zdazylismy pozyskac albanskiej waluty. Za cala ekipe placimy wiec 20 euro. Oczywiscie przeplacamy dwukrotnie (na scianie wisi cennik w lekach). Nie mam o to zalu do obslugi. Jelenie sa do skubania. Przyjechaly durne turysty z wrażą zachodnia waluta- niech placa. W pelni popieram proceder promowania platnosci w walutach narodowych. Jak ktos w Polsce probuje w euro placic to tez mi sie noz w kieszeni otwiera.
Obsluga pokazuje nam lazienki, kuchnie i kible, gasi swiatlo, wychodzi i zamyka za soba zelazna brame. Gdzie jak gdzie, ale tu akurat bardzo sie ciesze ze zaplacilismy za ten nocleg. Ta zamknieta zelazna brama i mur oblozony tluczonym szklem jest dla mnie wart 20 euro. Ba! Jest dla mnie wart 10 razy wiecej.
Juz po ciemku rozstawiamy namiot. Wieczor jest wrecz upalny. Dopiero tu czuc inna strefe klimatyczna. Wieje wiatr jak z pieca. Graja cykady. Lataja swietliki. Dosc wczesnie kladziemy sie spac.
Kemping o poranku
Z ciekawostek urzadzenia kempingu. W kiblu (takim kucanym) zauwazamy ze jest prysznic. Poczatkowo myslimy ze to dla muzulmanow zeby sobie rytualnie tylek obmywali. Ale nigdzie indziej zadnych prysznicow w budynkach sanitarnych nie ma. A gosc z obslugi mowil ze sa prysznice, ze jest ciepla woda z dachowego baniaka. Wiec chyba mamy tu dwa w jednym- kibel z prysznicem. Odplyw jest, jednoczesnie sie spluka jak ktos wczesniej nie trafil w dziure. Coz za swietna gospodarnosc mala powierzchnia!
Jest tez specjalny kibel dla inwalidow. Ta osobna kabina charakteryzuje sie tym ze na klasycznej dziurze w podlodze postawiono sedes do siadania. Troche sie rusza bo nie jest przybetonowany ale raczej nikt z niego nie upadnie bo nie ma gdzie (malo miejsca). Glownie jest to chyba przeznaczone dla niepelnosprawnych ktorzy nie maja nog. Ci co posiadaja nogi maja bowiem problem. Nogi sie nie mieszcza i nie da sie zamknac drzwi.
Do sniadania zamierzam zjesc papryczke. Kupilam jeszcze w Czarnogorze sliczne jasnozolte papryczki. Okazuja sie one byc czuszkami, bardzo mocno ostrymi (zawsze myslalam ze czuszki sa wylacznie czerwone). Owe moje papryczki sa tak zjadliwe ze ich moc zostaje na rekach i nie odpuszcza po umyciu rąk mydlem. A ja po umyciu rąk postanowilam umyc gebe. Zawsze powtarzam ze nadmiar higieny jest szkodliwy. I tak rowniez jest w tym przypadku. Nikomu nie polecam zatrzec uczu czuszka. Ratunku! Przez pol godziny nie moge otworzyc oczu. Udaje sie na ulamek sekundy i znow sie same zamykaja, zaciskaja i sila woli nie potrafie nic z tym zrobic. Pali jak ogniem! Na slepo wracam do ekipy opowiedziec o lazienkowym nieszczesciu. Kilkakrotnie toperz przelewa mi oczy woda mineralna. Jakos powoli odpuszcza ale czuje to jeszcze kolejnego dnia. Skadinad papryczki sa bardzo smaczne i dodaja uroku kanapkom. Ale od dzis kazdy je bierze do reki przez worek albo kilkakrotnie zlozona srajtasme.
Suniemy na poludnie. Po Durres krecimy chyba z godzine. Znaki sa zupelnie z dupy ustawione. Kołujemy probujac roznych uliczek. Trafiamy na jakies trakty przypominajace pasy startowe lotniska. Wokol niska zabudowa oczywiscie w stanie niedokonczonej ulgi podatkowej. Przez tutejsze autostrady co chwile przebiegaja dzieci albo dziadek z kosa. Coz maja robic- nigdzie nie widzialam kladki dla pieszych. Lsniace auta smigaja stopiecdziesiatka obok pasacych sie baranow czy jezdzacych rowerow. Totalna wolna amerykanka!
Aha! Aby pojechac z Durres w kierunku Fier trzeba jechac za drogowskazami “na plaże”. Stajemy gdzies w miescie na kawe. Posiadowke w knajpie umilaja nam wycia wiertarek. Albanskie miasto = jeden wielki plac budowy. Z okna knajpy widzimy jak w cieniu wielkich nowych hoteli dwoch chlopaczkow probuje wyciagnac pilke z mętnej kaluzy wielkosci jeziora. Jeden wchodzi po kolana. Pilka uratowana.
cdn
Mijamy wielka, ruchliwa Budve, gdzies z gory miga nam widoczek na wyspe sw. Stefana.
Potem jedziemy wzdluz jeziora Szkoderskiego. Droga waska i bardzo widokowa. Na jeziorze migaja nam wysepki a prawie na kazdej jest kosciolek. Albo inna ruinka
Mijane wioski sa malutkie, czasem troche opuszczone
Drzewa baobaboksztaltne
W Ostros sa cztery knajpy ale w zadnej nie ma jedzenia. Niet sezona.
Za Arbnez, na samym zakrecie jest knajpa “Panorama”.
Nazwa nieprzypadkowa- widok z tarasu maja tu niesamowity.
Wlasciciel jest przemily, zagaduje, co chwile cos nam przynosi, a to kocyk, a to poduszke z szelkami dla kabaka. I gada do nas prawie po polsku. Tzn takim lekko polsko-czeskim ale bez problemu mozna go zrozumiec. Zjadamy wielki talerz lokalnych ryb, zarowno tych z jeziora jak i z morza.
Na koniec dostajemy po kielichu domowego wina. Gospodarz zaprasza nas na nocleg do swojego pensjonatu, a gdy mowimy ze sypiamy w namiotach - proponuje gratisowy nocleg na parkingu przed budynkiem Ale jest jeszcze dosc wczesnie wiec planujemy dzis wjechac do Albanii. Poza tym- tak spac na parkingu?
Granice przekraczamy kolo godziny jako ze ustawiamy sie na pasie ktory nie wiedziec czemu stoi. Drugi, obok, jedzie.. Ale zmienic juz sie nie da bo nikt nie wpusci. Stoimy wiec i kwitniemy. Granica czarnogorsko-albanska jest wspolna- dwa okienka kolo siebie, pod jednym daszkiem. Mijamy Szkodre, Leże.
Dokladnie sie rozgladam jako ze ta sama trasa jechalam pare lat temu. Zmienilo sie sporo. Wszedzie jest asfalt zamiast pylistego szutru, nie widac zbyt duzo osiolkow, ryksz, busikow trojkolowcow. Wystajace z dachow pręty i butle z woda bez zmian. Kury na przydroznej taczce tez na posterunku.
Asfalt maja tu teraz taki jakiego nie cierpie najbardziej. Niby rowny, niby nowy, niby swiezo zapodany. Bez uroku i klimatu, smierdzacy jeszcze nowoscia. Usypiajacy czujnosc. A potem nagle dziura na pol metra. Albo podluzne uskoki w moscie gdzie wpada pol kola. Chyba wyciete pod jakies kable albo rury.
Stacje benzynowe o ciekawych nazwach
Gdzies po drodze mijamy kloszarda w ciekawym stroju- ma na glowie wiadro.
Wymyslilismy sobie ze od Leże skrecimy nad morze. Jest tam niezaduze miasteczko Shengjin, za nim jest latarnia morska. Moze bedzie fajne miejsce pod biwak na plazy? O my naiwni…
Wjezdzajac do Shengjin juz widac ze z biwakiem zbyt dobrze nie bedzie.. Miasto wyglada jak spora ilosc obecnych nadmorskich miejscowosci tego kraju- jak skrzyzowanie galerii handlowej czy wypasnego kurortu z taborem cyganskim albo obozem uchodzcow. Hotele pna sie pod niebo, stoja jeden na drugim, jakby rozmnazaly sie przez pączkowanie, jakby jeden urastal na drugim spychajac go na bok. Jak jakas narosl, jak jakis zlosliwy parch zjadajacy wybrzeze w sposob zupelnie niezaplanowany i niekontrolowany. Czesc hoteli jest wykonczona i lsni zlotosciami i chromoniklowym blaskiem, inne dopiero stawiaja a wokol bujaja sie wielkie łapy dzwigow. Czesc budynkow zamarla w postaci niewykonczonej i powoli popada w ruine. Sa knajpy ociekajace od nowego plastiku i o nazwach tryskajacych europejskoscia - “Paris Club”, “Paradise forever” i inne dziwolagi w jezyku zdecydowanie nielokalnym. Wsrod tej betonowej dzungli wije sie fragmentaryczny asfalt o poziomie dziurawosci ktorego by sie nie powstydzil opuszczony kolchoz na srodkowej Ukrainie czy mala rybacka osada.. W hotele wmieszane sa domy roznej wielkosci ktore wygladaja jak przeniesione z rownoleglej rzeczywistosci.
To wszystko troche zadziwia ale jest typowe dla calego kraju- a przynajmniej jego nadmorskiej, kurortowo-turystycznej czesci. To miasto jednak znacznie odroznia sie od pozostalych ktore mijalismy (i mijac bedziemy). Po pierwsze spowija je won padliny unoszacej sie znad smietnikow. Kwasno-slodki obrzydliwy smrod. Wypatroszone kubly innych miast jednak dawaly smieciami a nie trupem. Drugie to zwracaja uwage ludzie snujacy sie ulicami. Nie ida, nie zajmuja sie swoimi sprawami. Stoja lub siedza i sie gapia. Dominuja grupki mezczyzn w roznym wieku, ktorzy smiejac sie glupkowato lub poziewujac odprowadzaja nas wzrokiem, pokazuja sobie palcami, łypia wilkiem. Mlodych dziewczyn praktycznie brak. Przemyka wprawdzie jakas postac z kilkorgiem dzieci i facetem. Z bramy wyglada grupka pomarszczonych staruszek. Karnacja mijanych ludzi waha sie od normalnej bałkanskiej do bardzo ciemnej, wrecz popielatej. Nie naleze raczej do ludzi ktorzy jak zobacza biedniejsza czy menelska dzielnice to wpadaja w panike. Albo alergicznie reaguja na smrod czy brud.. Tu jednak wlacza mi sie jedna funkcja. Obsesyjna. Spierdalac. I to jak najszybciej. Chocby za rogiem byla najpiekniejsza z plaz z napisem “zapraszamy bube”. Spierdalac. Nie wazne gdzie. Wazne zeby jak najdalej stad. Toperz odbiera to miejsce tak samo… Mijane dzis miasto chyba bylo miejscem w ktorym czulam sie najbardziej nieswojo z dotychczas odwiedzonych. To miasto bylo jakies złe. Jakies bardzo złe.. Sa rzeczy nienamacalne, niematerialne, ktore sie po prostu czuje. I nie odda tego zaden opis ani zdjecie...
Zawsze mi sie wydawalo ze samochod odgradza od klimatu odwiedzanych miejsc. Ze idac pieszo albo podrozujac lokalna komunikcja czlowiek chlonie kazdym kawalkiem atmosfere , a siedzac otoczony blachami i to poruszajacymi sie dosc szybko- jest mocno odciety. Bo teraz jest tu a za chwile jest hen! gdzies daleko. Ale dzis skodusia nas nie odizolowala. Klimat wpelz szczelinami i otoczyl nas ze wszystkich stron.
Jako ze oglednie mowiac “okolica nie rokuje noclegowo” wracamy w strone Leże. W polowie drogi miedzy miastami mignal nam szyld “kemping”. Jakies pawiloniki, placyk z mojej “ulubionej” kostki bauma, palmy sztuczne i prawdziwe, boisko wylozone plastikowym dywanem imitujacym trawe i basen w budowie. W Albanii tez chyba ciut inaczej rozumieja slowo “kemping”. Jako miejsce gdzie mozna postawic kampera albo wynajac pokoj. Dlugo tlumaczymy ze chcemy postawic namiot. Gdziekolwiek. Moze byc na boisku, moze byc na parkingu. Bo miejsca na namioty nie przewidzieli. Dlugo kreca nosem na nasze dziwne zwyczaje. A! i my jeszcze nie zdazylismy pozyskac albanskiej waluty. Za cala ekipe placimy wiec 20 euro. Oczywiscie przeplacamy dwukrotnie (na scianie wisi cennik w lekach). Nie mam o to zalu do obslugi. Jelenie sa do skubania. Przyjechaly durne turysty z wrażą zachodnia waluta- niech placa. W pelni popieram proceder promowania platnosci w walutach narodowych. Jak ktos w Polsce probuje w euro placic to tez mi sie noz w kieszeni otwiera.
Obsluga pokazuje nam lazienki, kuchnie i kible, gasi swiatlo, wychodzi i zamyka za soba zelazna brame. Gdzie jak gdzie, ale tu akurat bardzo sie ciesze ze zaplacilismy za ten nocleg. Ta zamknieta zelazna brama i mur oblozony tluczonym szklem jest dla mnie wart 20 euro. Ba! Jest dla mnie wart 10 razy wiecej.
Juz po ciemku rozstawiamy namiot. Wieczor jest wrecz upalny. Dopiero tu czuc inna strefe klimatyczna. Wieje wiatr jak z pieca. Graja cykady. Lataja swietliki. Dosc wczesnie kladziemy sie spac.
Kemping o poranku
Z ciekawostek urzadzenia kempingu. W kiblu (takim kucanym) zauwazamy ze jest prysznic. Poczatkowo myslimy ze to dla muzulmanow zeby sobie rytualnie tylek obmywali. Ale nigdzie indziej zadnych prysznicow w budynkach sanitarnych nie ma. A gosc z obslugi mowil ze sa prysznice, ze jest ciepla woda z dachowego baniaka. Wiec chyba mamy tu dwa w jednym- kibel z prysznicem. Odplyw jest, jednoczesnie sie spluka jak ktos wczesniej nie trafil w dziure. Coz za swietna gospodarnosc mala powierzchnia!
Jest tez specjalny kibel dla inwalidow. Ta osobna kabina charakteryzuje sie tym ze na klasycznej dziurze w podlodze postawiono sedes do siadania. Troche sie rusza bo nie jest przybetonowany ale raczej nikt z niego nie upadnie bo nie ma gdzie (malo miejsca). Glownie jest to chyba przeznaczone dla niepelnosprawnych ktorzy nie maja nog. Ci co posiadaja nogi maja bowiem problem. Nogi sie nie mieszcza i nie da sie zamknac drzwi.
Do sniadania zamierzam zjesc papryczke. Kupilam jeszcze w Czarnogorze sliczne jasnozolte papryczki. Okazuja sie one byc czuszkami, bardzo mocno ostrymi (zawsze myslalam ze czuszki sa wylacznie czerwone). Owe moje papryczki sa tak zjadliwe ze ich moc zostaje na rekach i nie odpuszcza po umyciu rąk mydlem. A ja po umyciu rąk postanowilam umyc gebe. Zawsze powtarzam ze nadmiar higieny jest szkodliwy. I tak rowniez jest w tym przypadku. Nikomu nie polecam zatrzec uczu czuszka. Ratunku! Przez pol godziny nie moge otworzyc oczu. Udaje sie na ulamek sekundy i znow sie same zamykaja, zaciskaja i sila woli nie potrafie nic z tym zrobic. Pali jak ogniem! Na slepo wracam do ekipy opowiedziec o lazienkowym nieszczesciu. Kilkakrotnie toperz przelewa mi oczy woda mineralna. Jakos powoli odpuszcza ale czuje to jeszcze kolejnego dnia. Skadinad papryczki sa bardzo smaczne i dodaja uroku kanapkom. Ale od dzis kazdy je bierze do reki przez worek albo kilkakrotnie zlozona srajtasme.
Suniemy na poludnie. Po Durres krecimy chyba z godzine. Znaki sa zupelnie z dupy ustawione. Kołujemy probujac roznych uliczek. Trafiamy na jakies trakty przypominajace pasy startowe lotniska. Wokol niska zabudowa oczywiscie w stanie niedokonczonej ulgi podatkowej. Przez tutejsze autostrady co chwile przebiegaja dzieci albo dziadek z kosa. Coz maja robic- nigdzie nie widzialam kladki dla pieszych. Lsniace auta smigaja stopiecdziesiatka obok pasacych sie baranow czy jezdzacych rowerow. Totalna wolna amerykanka!
Aha! Aby pojechac z Durres w kierunku Fier trzeba jechac za drogowskazami “na plaże”. Stajemy gdzies w miescie na kawe. Posiadowke w knajpie umilaja nam wycia wiertarek. Albanskie miasto = jeden wielki plac budowy. Z okna knajpy widzimy jak w cieniu wielkich nowych hoteli dwoch chlopaczkow probuje wyciagnac pilke z mętnej kaluzy wielkosci jeziora. Jeden wchodzi po kolana. Pilka uratowana.
cdn