Jenny pisze:
A tak cofając sie w temacie drzew przy drogach... dla mnie to bolesny temat...zwlaszcza, ze dożylamczasów, kiedy drzewa koszą niczem najwiekszych wrogów... Moj okoliczny krajobraz zmnienia sie w sposob bestialski, zaczyna przypominać pustynie...Nie cierpiałma kiedyś jechać w okolicach Łomzy... tam koszono drzewa namietnie, teraz doszlo to do mnie..nic w zamian... Krajobraz jak po bitwie, albo jakieś ochłapy na czubkach...
Kiedyś też rosły drzewa, ludzie jezdzilii nikomu to aż tak nie przeszkadzało...
Ale to nie jest kwestia tylko drog i rzekomego powiekszania bezpieczenstwa kierowcow. Teraz wogole wdała sie w ludzi jakas potworna nienawisc do drzew, krzewow, zieleni. Wycina sie albo "ogławia" namietnie drzewa na osiedlach, potem stoja takie smutne kikuty.. Ponoc tak jest ladniej, czysciej, latem nie spadaja owoce a jesienia liscie. Wycina sie krzaki bo moze w nich siedziec pedofil. Wycina sie drzewa i krzaki bo ich korzenie moga zniszczyc swiete chodniki (a chodnik musi byc nowy i rowny pod linijke). U nas w Oławie przy ulicy prowadzacej na PKP byly piekne krzaki, jak ogromne zywoploty. Wiosna spiewaly w nich ptaki, kwitly , pachnialy. Jesienia wokol byl dywan kolorowych lisci. Mozna bylo poszurac nogami, wiele ludzi zbieralo liscie. Obok rosla tez starenka wierzba, nie wiem ile miala lat ale byla niesamowicie grubasna. To bylo jeszce kilka lat temu. A potem przyszla era nowego chodnika. Poszerzono go i wylozona swieta kostka. Zywoploty wycieli do ziemi zeby bylo jasniej, bezpieczniej i wspanialej. Wycieto tez owa starenka wierzbe. Nie byla sprochniala, miala super zdrowy pien. Nie zabrano jej na opal ani deski. Lezy na trawniku i gnije. Teraz zapewne jest tam nowoczesnie i europejsko. Nagminnie wycina sie krzaki nad rzeka, w lesie, w parkach. To nie sa drzewa majace jakas wartosc. To nie jest ze lesnik musial wyrobic norme i zdac iles drewna, albo ze chcial dorobic na lewo. . Zagospodarowanie parku to teraz nie sadzenie ladnych krzewow czy robienie klombow. Wycina sie polowe drzew, betonuje i stawia odpicowane laweczki. Zostaja 3 drzewa na krzyz ogolocone z galezi i betonowa pustynia. To samo z trawa- kosi sie w ogrodach, parkach, skwerach, osiedlach co pare dni. Jak trawa, ziola, kwiaty osiagna wysokosc 3 cm to juz kogos to boli i musi wyjaca maszyna zrownac to do gleby, tak czesto az rosliny zdechna na dobre. Granice trawnikow i chodnikow polewa sie jakas straszna chemia- chodzi gosc z butla na plecach i zlewa brzegi chodnikow jakas zraca substancja ktora wypala rosliny do golej gleby. I potem cale lato juz nic tam nie rosnie. To nic ze bawia sie tam dzieci ktore zaraz biora lapki do buzi, ze niuchaja tam psy i koty. Nienawisc do roslin jest silniejsza niz milosc do dzieci. Nie wiem wiec po co wogole ta trawa? moze latwiej, wygodniej, sterylniej zabetonowac i pomalowac na zielono?
Nie wiem skad sie wzielo w ludziach cos takiego ze ziemia, lisc, kwitnace ziola to jest cos strasznego co trzeba natychmiast eliminowac. Nie wiem skad ten pęd na przerabianie swiata na loze aseptyczna z laboratorium...