zeszłej jesieni w Armenii

O miejscach, które zwiedziliście, o których chcecie opowiedzieć...

Moderator: Moderatorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

zeszłej jesieni w Armenii

Post autor: buba »

Pomysł na wyjazd do Armenii powstal rok temu podczas pobytu w Gruzji. Gdy trafilismy w Góry Samsarskie, zaraz po zjechaniu w boczna droge za Bakuriani, wszystko wokol nas stalo sie jakies inne.. Nagle znikneli turysci i wszystko co mogloby ich interesowac - zaczynajac od znanych z przewodnikow miejsc i superciekawych zabytkow, na infrastrukturze konczac- tu nigdzie nie jezdzila nawet marszrutka! Gory staly sie stepowo-poloninne, pelne ogromnych stad wypasajacego sie inwentarza. Juz nie tak grozne i niesamowite jak głowny grzbiet Kaukazu, ale jakies takie przestronne, spokojne, sklaniajace do zadumy.. Zaczelo byc tez duzo latwiej nawiazac kontakt z miejscowa ludnoscia, a zageszczenie imprez, bratania sie i integracji mozna porownac jedynie z tzw "klęska urodzaju".
Wszyscy spotykani tam ludzie- od kierowcow łapanych na stopa aut, przez pasterzy po burdel-tate z Ahalkalaki- wszyscy deklarowali ze sa Ormianami. Bardzo polecali nam swoja ojczyzne- mowiac ze "cala Armenia wyglada jak Góry Samsarskie".
I bylo w tym calkiem sporo racji!!! :mrgreen:

Okolowyjazdowe przygody utwierdzaja nas ze wybralismy dobry kierunek. Nie bylo chyba w tym roku zadnych promocji na przeloty do Armenii, a bezposrednie polaczenie Warszawa- Erewań na ktore zakupilismy bilety zostalo jakos w lutym nagle wycofane jako ponoc "nierentowne". Udaje sie w koncu załapac na polaczenie z przesiadkami - acz dobitnie widac ze tłoku to tam nie bedzie :mrgreen:

W Erewaniu pojawiamy sie o nieludzkiej godzinie 4 rano. Bagaze szczesliwie dolecialy z nami. Co zabawne z mojego zafoliowanego plecaka zostal wyłuskany dzwoneczek! Chyba kogos bardzo zafrapowalo co tam tak dzwoni sie sie rzuca plecakiem ;)

Obrazek

Dzien zaczynamy od walki z bankomatami. Niestety glupia sciana nie chce nam wypluć odpowiedniej ilosci pieniedzy a Piotrkowi nie wyplaca wogole nic... A w Polsce to sie nie dało nigdzie dramow kupic...

Przez kolejna godzine opędzamy sie od taksówkarzy ale w koncu jednemu ulegamy.. 7 zł od osoby to wydaje sie nie byc bardzo duzo i na dodatek twierdzi ze zna Stiopę u ktorego chcemy zanocowac. Mowi ze to jego przyjaciel i nas tam zawiezie. A nam sie bardzo chce spac! Na plus osobnika wydaje sie przemawiac to ze nie stoi pod samym lotniskiem tylko na parkingu dalej, ale i tak ostatecznie okazuje sie byc naciagaczem
Poczatkowo robi sympatyczne wrazenie. Ma na imie Garik, zostawia nam swoj numer telefonu oraz opowiada rozne ciekawostki o Erewaniu.
Uliczka prowadzaca do miejsca naszego noclegu od razu przypada mi do gustu. Jakies zaułki, stalowe bramy, wraki mocno zapylonych gruzawików.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

U Stiopy w obejsciu kreci sie kilku facetów- widac odbywaja sie jakies poranne interesy.
Ładujemy sie do pokoju w małym domku w obejsciu u Stiopy.
Gdy juz prawie układamy sie do snu wpada Stiopa i mowi zebysmy wyrzucili numer telefonu Garika bo to oszust, zle nas potraktowal, za duzo policzyl nam za taksowke i ze jak nastepnym razem bysmy chcieli tu zanocowac a przyjdziemy sami- bez owego taksowkarza- to bedziemy miec sporo taniej! Wynika ze w innym przypadku nasz gospodarz musi sie dzielic z Garikiem kosztami. Nie rozumiemy troche tej sprawy. Zwykle naganiacze z lotnisk i taksowkarze przywozacy klientow sa bardzo w cenie u wynajmujacych noclegi... Tak musi sie dzielic kasa z Garkiem a tak moze wogole by mial pusty pokoj! Nie wiem czy przez Stiope przemawia wrodzona uczciwosc i nie moze patrzec jak ktos kantuje turystow czy moze sa tu wmieszane jakies powazniejsze antagonizmy? Widac jedynie ze Stiopa jest wzburzony jak mowi na ten temat a niechec do Garika jest bardzo silna...
Prawda jest taka ze samodzielnie byloby nam dosc trudno znalezc Stiope i to jeszcze po ciemku. Szyldu zadnego tu nie ma i ciezko nie pogubic sie w plataninie podworek, murów i bram i wydedukowac do ktorych wrót zapukac...
Spimy do 11 i ruszamy na miasto.

Erewan to w duzej czesci blokowiska. Wiele wiezowcow ma zabudowane dachy. Ludziska metoda chałupnicza stawiaja tam sobie rozne baraczki, komorki, altanki, czesto sprawiajace wrazenie obiektow mieszkalnych.

Obrazek

Wiele razy zastanawialam sie jakie jest przeznaczenie tychze budowli. Czy tylko pelnia role skladzikow? Mozna w altance zrobic impreze z widokiem na miasto? A moze normalnie tam mieszkaja cale rodziny? Moze jak mlodzi nie chca mieszkac z rodzicami a nie maja szans na wlasne mieszkanie to buduja sobie domek na dachu? Moze powstalo to juz lata temu dla uchodzcow z terenow objetych wojna albo zniszczonych trzesieniem ziemii? Ciagnie mnie aby dokladniej pozwiedzac ktorys blok. Po pierwsze sprawdzic czy rzeczywiscie zamiast wind jezdza tam klatki gornicze. No i wyjsc na dach, jak u nas za dawnych dobrych czasow mojej podstawowki gdy nie bylo to jeszcze zabronione i wszedzie włazy byly pootwierane. Toperz jednak szybko studzi moje zapaly- nikt z miejscowych nie uwierzy ze chodze po zagospodarowanym dachu w celach czysto turystyczno-poznawczych i bede miala klopoty bo zaraz zostane posadzona o np. chec kradziezy ziemniakow. Pewnie inaczej by sie sprawa przedstawiala gdybysmy mieli tam kogos znajomego, nocowali w ktoryms z mieszkan albo mieli jakas sprawe do zalatwienia. Moze kiedys trafi sie okazja!

W centrum dalej walczymy z bankomatami. Chyba dopiero dziesiaty z kolei wypluwa jakies banknoty. Z radosci robimy mu zdjecie! (w innym przypadku trzeba by rzeczywiscie zaczac krasc te ziemniaki z dachow ;) )

Obrazek

Co ciekawe - prawie kazdy bankomat w tym miescie (a pozniej okazuje sie ze w innych miastach jest podobnie) ma wydłubana dziurke w ktorej siedzi cos jakby minikamerka i sie nam przyglada

Obrazek

Obrazek

Snujac sie ulicami miasta trafiamy na bardzo fajna lokalna knajpe. Obrosnieta gesto winorosla, za wysokim murem. Miedzy stolikami przechadzaja sie leniwie koty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zjadamy tam szaszlyk i kebaby oraz dodatki w postaci lawaszu, sera i stosu "zielonosci" w postaci roznistych, czesto nieznanych nam zioł.

Obrazek

Obrazek

Spotykamy w owej knajpce Pawła, polskiego naukowca, ktory od lat zajmuje sie badaniem ormianskiej diaspory. Byl juz kilka razy w Armenii a teraz planuje zapoznac sie dokladnie z lokalnymi archiwami. W poprzednie lata jezdzil po roznych krajach Europy oraz sporo czasu spedzil w Libanie, spotykajac sie tam z przedstawicielami ormianskich spolecznosci. Paweł opowiada nam o jaskini koło Tatew gdzie rzeka wpływa do groty, sa cieple podziemne baseny,niesamowite szaty naciekowe, kapie z "sufitu" i wszystko to jest zupelnie dzikie. Niedaleko stamtad sa tez zarosniete pnaczami ruiny sredniowecznego uniwersytetu w glebokim wawozie. Brzmi to wszystko troche nierealnie i poczatkowo mam wrazenie ze chlopak odrobine koloryzuje. Rzeczywistosc okazuje sie byc jednak jeszcze bardziej magiczna niz opowiesc ktorej wysluchujemy od erewanska pergola malutkiej knajpki...

Idziemy tez na pełen wszelakich form wodnych Plac Republiki. Jest tu sporo fontann.

Obrazek

Obrazek

Mimo mojej sporej sympatii do owej formy przyozdabiania miast nie robi to az tak duzego wrazenia jak poidełka! Sa chyba dwa. Z kilku otworow sika bez przerwy woda. Przechodnie zatrzymuja sie i piją. Musi byc gdzies pod spodem zrodlo bo woda jest chlodna i smaczna. Przygladam sie przez chwile. Pija młodzi i starzy, uczniowie i mafiozi, handlarze i turysci. Buba tez pije!!!!! :mrgreen:

Obrazek

Obrazek

Odwiedzamy tez tzw Kaskade- dosyc nowa i ciekawa budowle w centrum miasta. Ze sporej góry po betonowych konstrukcjach splywa woda. Mozna sie wypluskac w upalny dzionek. Bardzo jestem ciekawa jak to miejsce wygladalo przed zbudowaniem tego przybytku?

Obrazek

Obrazek

Jutro chcielibysmy pojechac do Sewanu, najlepiej pociagiem wiec ruszamy na poszukiwanie dworca kolejowego celem sprawdzenia rozkladow. W przewodniku i w necie pisalo o glownym dworcu Sansun David oraz tzw dworcu polnocnym "Arabkir" z ktorego wlasnie maja odjezdzac pociagi m.in. do naszego Sewanu. Arabkir ma sie znajdowac nad/pod/kolo Kaskady... Uderzam wiec z pytaniem do chlopaka pilnujacego pomieszczen pod Kaskada. Nie slyszal o takim dworcu nigdy. Widze ze bardzo chce nam pomoc. Wykonuje 4 telefony do roznych znajomych. Oni rowniez nie slyszeli ani nie wiedza skad mozna dojechac pociagiem do Sewanu... Te same pytania zadajemy taksowkarzom, wlascicielom/pracownikom okolicznych lokali gastronomicznych, obsludze biura podrozy oraz napotkanym przechodniom wygladajacym na miejscowych. Arabkir to jakis dworzec-widmo. Nikt o nim nie slyszal- jakoby nigdy go nie bylo.. Przynajmniej tutaj...
Jeden taksowkarz sugeruje nam ze do Sewanu to chyba pociagi odjezdzaja z polnocnej dzielnicy Kanakert, bo tam zaczynaja sie tory. W centrum miasta tory zostaly kilka lat temu zdemontowane. Ale w namierzeniu dokladniejszej lokalizacji stacji ani rozkladow pomoc nam nie potrafi- nigdy takowym pociagiem nie jechal...
Sytuacja zaczyna przypominac mi ukrainski Oczaków i nasze proby pozyskania informacji na temat łodek plywajacych na Kinburn.

"Zagaduje rybakow o transport na mierzeje. Twierdza ,ze łodki plywaja, i stad, i stamtad i wogole zewszad.. Ale kiedy? „No jak przyplyna to beda”.. Wpatrujemy się w bezkresna ton morza, rowna jak stol az do mierzei.. „A dzisiaj plywaly?” -- „Nie , dziś nie”..-- „A czemu dziś nie?” -- „Bo może w weekendy nie plywaja” – ”Ale dziś jest poniedzialek!!” – „To może tylko w weekendy plywaja?”
Do rozmowy wlacza się trzeci rybak, który właśnie przyszedl: „Riebjata, ja wam doradze.. Idzcie na przystan i jak tam nikogo nie ma to znaczy ,ze nie pojedzie, a jak ktos tam będzie to może pojedzie ,ale niekoniecznie.."

Widac wszedzie na wschodzie jest podobnie :-D

Postanawiamy jutro jakims bladym switem pojechac na Kanakert i sprobowac rozpytywac tam.. Moze jak stacja jest blizej, w tej samej dzielnicy, to mieszkancy o niej slyszeli??

Nie zrazeni niepowodzeniem w sferze komunikacji postanawiamy zweryfikowac kolejna internetowa wiadomosc-porade i nabyc butle gazowa. Takowe ponoc sprzedaja tylko i wylacznie w centrum handlowym Tashir. Chyba jedyne takie upiorne miejsce w calej Armenii! Zupelnie jak dobrze znane galerie rozpelzajace sie jak parchy po naszych miastach i dworcach..
Sprzedawcy, ochroniarze i sprzataczki Tashiru wybałuszaja zdziwione oczy..Butla gazowa? Nakrecana? Sklep turystyczny? Nie... To napewno nie tu... Nie bylo nigdy... Tu sa same drogie ciuchy! Butle gazowe to moze tam- i wskazuja bazar i jakies warsztaty.. Tak... tam.. Butle.. gazowe.. Ale stulitrowe do auta!
Na wszelki wypadek obchodzimy caly Tashir dookola.. 4 ogromne pietra ubrań.. Po co u licha na swiecie tyle szmat? w setkach tysiecy miast to samo... szmaty, szmaty, szmaty.. Setki ton szmat o abstrakcyjnych cenach, ktore za rok i tak juz beda niemodne a praktyczne to nie byly nigdy.. Ba! nawet nikt nie planowal aby pelnily inne funkcje oprocz lansu i wywolywania zazdrosci/podziwu innych..

Butli nie ma.. No bo ponoc nigdy nie bylo..Podobnie tak jak dworca kolejowego.. Dworzec widmo, butla widmo.. Zaczynam sie zastanawiac ze moze cos jednak ze mna jest nie tak ze przywiduja mi sie jakies nierzeczywiste obiekty do poszukiwan? Juz mam wrazenie ze reszta ekipy zaczyna patrzec na mnie wzrokiem w ktorym widac połaczenie litosci i zdumienia, a jak kolejna szukana rzecz okaze sie nieistniejaca to chyba oddadza mnie do jakiegos lokalnego zamknietego zakladu!

Na szczescie hala targowa jest. I jest przefajna! Przy wejsciu atakuje nas sektor suszonych i kandyzowanych owoców! Rodzynki, daktyle czy sliwki mozna spotkac i u nas. Ale wisnia albo gruszka w takiej postaci? Ze wszystkich stron wyciagaja sie rece sprzedawcow i wpychaja nam do buzi rozne smakolyki. Nie suszona morela? To moze mielone orzechy zatopione w slodkiej pascie? a moze nawleczone na nitke figi? Czynimy troche zapasow- w gorach zapewne wszystko zjemy!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obok sery, biale, z ziolami, w kawalkach, w plasterkach , w postaci dlugich serowych włosow albo pasty w glinianym dzbanie..

Obrazek

I cale wory przypraw! I moje ulubione kiszone papryczki!

Obrazek

I pomidory takie ze kazdy sie smieje rumianymi boczkami i krzyczy "zjedz mnie!". I wszystko ma cudowny zapach! W odroznieniu od zaspawanej, sterylnej, kartonowej paszy dozwolonej do uzytku na terenie UE...
Na sektor ryb to wogole juz wole nie zagladac bo i tak ani szansy na przyrzadzenie czy przechowywanie.. Ech...jak bede grzeczna i kiedys trafie do raju to bede miec taki bazar przy domu!
Sprzedaja tu takze domowe wodki owocowe- tutowka (z morwy), brzoswiniowa, morelowa, winogronowa. Wszedzie daja skosztowac, kazdemu nalewaja po kieliszku lub daja pociagnac z butelki. Mi najbardziej smakuje brzoswinia, chlopaki chyba wola tutowke. Ostatecznie nabywamy 4 litrowe butelki.

Obrazek

Teraz kierujemy nasze kroki do knajpy "Kaukaz" gdzie umowilismy sie z Andrzejem z bieszczadzkiego forum. Knajpa ta zdecydowanie nie nalezy do mojego ulubionego gatunku bedacego skrzyzowaniem baru mlecznego i mordowni z przedmiescia, acz musze powiedziec ze mi sie podoba- po prostu daja tu bardzo dobrze, regionalnie i dosc tanio zjesc.

chinkali- do wyboru z baranina, wieprzowina, serem, twarogiem

Obrazek

czkmeruli

Obrazek

"dzikie róze"

Obrazek

tolma zawijana w liscie winogron

Obrazek

Z Andrzejem nie udalo sie spotkac w Bieszczadach, nie udalo sie spotkac na Pikuju a do Erewania okazalo sie po drodze! Spedzamy wiec wspolnie sympatyczny wieczor w knajpce, gawędzac o odbytych i planowanych podrozach.

Obrazek

Gdy sie juz zbieramy wpada tu tez Anton z zona, znajomi Andrzeja z forum kaukaskiego. Niestety nie bylo nam dane blizej sie poznac. My padamy juz na pysk ze zmeczenia po nieprzespanej nocy a jutro szykuje sie nam pobudka kolo 6..

Wracajac na nasza kwatere ide jeszcze na stacje benzynowa zatankowac nasza Marusie. Podaje obsludze stacji butelke połlitrowa po Nestea. Facet kreci cos nosem... po czym wyklada mi ze to nieoplacalne- nie sprzedaja po pol litra i tak musialabym zaplacic za caly litr i bede stratna.. Ale ja nie mam drugiej butelki! Facet szybko znajduje w koszu na smieci odpowiednia butelke. Tankuje caly litr. Normalny kraj!

Wieczorem ide do Stiopy zapytac czy wie skad odchodza pociagi do Sewanu i jak mozna tam dotrzec. Stiopa nie wie. Woła syna. Razem wykonuja kilka telefonow. Niestety nikt nic nie wie. Kiedys, przed zdjeciem torow w miescie pociagi jezdzily z glownego dworca. Teraz miejscowa kolej jest w rozpadzie, wiec prawie nikt z niej nie korzysta. Dzialaja preznie tylko dalekobiezne trasy- do Tbilisi, do Batumi..
Sugeruje ze slyszalam cos o stacyjce na Kanakercie.. Stiopa wie gdzie jest Kanakert. Obiecuje ze nas tam jutro rano zawiezie. Na pociag widmo albo na marszrutke. Bo marszrutki do Sewanu tez nie odjezdzaja tu obok, z dworca Kilikia tylko tez z jakiegos tajemniczego dworca na dalekiej polnocy.

Wstajemy ciemna noca. Nad miastem przewalaja sie granatowe chmury sugerujace rychła zlewe. Stiopa spi na werandzie. Zwleka sie dosyc niechetnie a w czasie drogi potem kilkakrotnie dopytuje sie czy w Polsce to normalne ze sie wstaje o 6 rano, bo w Armenii to nie ma takich zwyczajow. Faktycznie- stolica o 7 rano robi wrazenie wymarlego miasta. Czasem przejedzie jakas polewaczka, policja albo mignie sprzataczka usuwajaca z chodnika slady wczorajszych imprez. Stiopa pakuje nasze plecaki do bagaznika. Cała droge sie boje czy nie wypadna bo bagaznik jedzie otwarty a 2/3 kazdego plecaka wystaje z auta na erewanski poranek. Na kazdym zakrecie krece sie nerwowo , zagladam w lusterka i wystawiam glowe przez okno baczac czy nic plecakopodobnego nie lezy na szosie. Mam wrazenie ze Stiope to troche irytuje i jakby to odbieral jako brak zaufania do jego umiejetnosci jazdy autem.
Stiopa opowiada nam ze Erewań sie wyludnia bo nie ma tu pracy, a ludzie masowo wyjezdzaja do pracy w Rosji. Narzeka tez na wladze, ze prezydent wyprowadza narodowe pieniadze na swoje konta w zachodnich bankach a jego brat mimo popelnienia morderstwa jest zupelnie bezkarny.
Docieramy do polnocnych dzielnic- zaczyna sie niska zabudowa, baraki, plątaniny rur, coraz wyzsze wzgorza na ktorych przysiadły coraz rzadziej rozrzucone blokowiska. Stiopa kilkakrotnie rozpytuje o dworzec np. na stacji benzynowej. Odpowiedzia jest tylko wzruszenie ramion- "ponoc gdzies tu jest, ale ja tam nie bylem". Podjezdzamy na dworzec autobusowy. Babki sprzatajace teren mowia ze o 9 bedzie marszrutka do Sewanu. O pociagu nic nie wiedza. Proponuje ze moze jeszcze chwile poszukamy pociagu skoro marszrutka jest za godzine- Stiopa juz prawie sie zgadza.. gdy nadbiega jakis facet i mowi ze pociagi jezdzily ale ich kursy od 1 wrzesnia zostaly zawieszone do odwolania. Wiec nasze poszukiwania nie maja sensu, zegnamy sie ze Stiopa, wynosimy plecaki. Stiopa odjezdza. Zostajemy w wymarlym molochu dworca. "Wujek dobra rada" okazuje sie byc taksowkarzem i od razu mowi ze mieszka w Sewanie, wlasnie tam jedzie i nas odwiezie. Jest potwornie namolny, zawyza cene marszrutki, kłamie na temat czasu jej odjazdu i dlugosci trasy. Debil nie potrafi pojąc slowa "nie". Wjezdza do budynku dworca, ostentacyjnie otwiera klape bagaznika i prawie zabiera sie za ładowanie naszych plecakow. Opędzamy sie chyba z pol godziny i naprawde ogromnie załuje ze nie nauczylam sie po ormiansku zwrotu "spier*** ch***u!". Odpuszcza dopiero jak sie podstawia marszrutka i jej kierowca dementuje wszystkie jego kity ktore probowal nam wciskac. Plecaki sa juz w marszrutce, bilety kupione, optymizm w sercach. Niestety w tym momencie nie poszlam do kibla, nie patrzylam na niezwykle ciekawa bryłe dworca, nie szukalam czegos w torbie ani nie sprawdzalam trasy na mapie. Niestety patrzylam w dal, w strone gor i stepowego horyzontu.. a tam wlasnie przejezdzal pociag.. nasza elektriczka do Sewanu... Skurwiel specjalnie oklamal i nas i Stiope ze pociagi odwolali bo widac liczyl ze z nim pojedziemy. W tym momencie budza sie we mnie instynkty mordercze :evil: Tory przybiegaja calkiem blisko, ciekawe gdzie byla tajemnicza stacyjka dla wybranych i wytrwalych, ktorymi nie dane nam bylo zostac...

Dworzec autobusowy lata swietnosci ma zdecydowanie za soba. Wykute w kamieniu hale i schody, dziesiatki peronow i wiat, kasy biletowe, miejsce po sporej knajpie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pewnie odjezdzaly stad autobusy do calej Armenii. A moze 30 lat temu i do Azerbejdzanu mozna bylo dojechac z tych stanowisk gdzie teraz szumi trawa i chwast? Wiatr targa starymi kawalkami pogietych blach, smieci turlaja sie po popękanym asfalcie dawnych peronow. Tu i owdzie stoja szkielety marszrutek- ciekawe gdzie i kiedy jezdzily? jaki mialy ostatni kurs? o czym rozmawiali ich ostatni pasazerowie wysiadajacy na peryferiach Erewania..

Obrazek

Wnętrze dworcowego budynku jest prawie puste, tylko jakas zabłakana marszrutka zostala tu uwieziona

Obrazek

Przy dworcu jak zwykle szukam kibelka. Sugeruje sie starym pordzewialym napisem "tualet". Ide w jego kierunku, ale za plotem nie ma ni budki ni baraczku.. Ki diabeł? Kibel widmo? jak pociag i dworzec? Chodze w kólko i szukam. Nagle widze wsrod chaszczy wystajaca glowe kucajacego dziadka. "Diewuszka, kibla szukasz?". Potwierdzam. Kibel jest tu ooo- tu dziadek roztacza reka wokol- tu wszedzie. Mowie mu ze widzialam napis "tualet". "Tak, tak, wiem. W 88 jeszcze byl. Ale potem tak wiele sie zmienilo.." dziadek przerywa jakby z wielkim smutkiem i nostalgia.. Patrze pod nogi.. Faktycznie.. W wyborze miejsca kibelkowego panuje tu "pewna dowolnosc". Troche mnie martwi ze podczas korzystania, tak samo jak dziadkowi, bedzie mi wystawac z chwastow glowa. I moze tez jak dziadek zostane narazona na niespodziewana koniecznosc konwersjacji z nieznajomym. Ide wiec szukac szczescia pod przeciwleglym plotem, dajacym choc z jednej strony złudne poczucie bezpiecznej przystani. W wyborze miejsca nie wykazalam sie orginalnoscia- nie bylam tam pierwsza!
Z ciekawych obserwacji. Ludzie nie korzystaja tu ze srajtasmy. Nie korzystaja tez z gazet. Wszedzie wokol widac zuzyte...krzyzowki! Uzyte sa przynajmniej dwukrotnie. Raz bo sa rozwiazane. Drugie ich uzycie jest zdecydowanie "mniej intelektualne". Gdzieniegdzie widac ich trzecie uzycie- na ognisko,acz silny stopien spalenia papieru nie pozwala dokladnie ocenic czy etap drugi zostal pominiety czy tez nie.

Pakujemy sie do marszrutki. 4 osoby+4 wielkie placaki= marszrutka totalnie zatkana! Ani wziac plecaki na kolana bo dach za nisko, ani polozyc w przejsciu bo nikt nie dojdzie do siedzen. Masakra! Kiedys ponoc wszedzie tu jezdzily modele pokroju PAZ 3201 i to jeszcze z bagaznikiem dachowym- tak to mozna bylo podrozowac! Ale tabor sie stopniowo "odmładza" a nowoczesnosc chyba zaklada ze podrozny wozi ze soba tylko komorke i chustki do nosa..
Siedzace obok babki podobnie jak Stiopa omawiaja zbrodnie popelnione przez brata prezydenta i rozwazaja czy zimne i deszczowe tegoroczne lato jest nastepstwem ocieplenia klimatu? Po drodze mijamy dziesiatki niedokonczonych wilii. Zupelnie jak nad zakarpacką Cisą.. Ten sam rozmach i niespodziewany jego koniec.. Wogole polowa przedmiesc Erewania to zaczeta i nieskonczona budowa. Byl tu chyba kilka lat temu jakis wybuch modernizacji i rozbudowy ktory nagle zgasł. Zostaly szkielety i rdzewiejace dzwigi, w ktorych wysokich przesłach wyje tylko wiatr wiejacy znad Niziny Ararackiej..

W Sewanie idziemy sprawdzic pociagi do Sorży. Jezdza, ale tylko w weekendy. Jest tez jeden pociag konczacy trase miedzy Sewanem a Sorża ale w srody nie kursuje, podobnie jak nie wraca tez do Erewania. Sroda jest dniem opuszczonej stacji. Sroda jest jutro... Widac nie dane jest nam nawiazac blizszy kontakt z ormianskimi kolejami!
Stacyjka wogole robi wrazenie jakby sie wyłoniła z innych czasow!

Obrazek

W Sewanie natretnosc taksowkarzy przekracza wszelkie granice absurdu. Jedyne skojarze ktore mi sie nasuwa to muchy konskie na bagiennym terenie przed spora burza. Odpedzasz jedna chmare a pojawia sie nastepna jeszcze bardziej zaciekla. Atakuja stadami, prawie czepiaja sie plecakow a zdobycz ktora uwazaja za odlowiona probuja odholowac do auta. Jednoczesnie tocza boje ze soba nawzajem o pierwszenstwo dostepu do potencjalnej zdobyczy. Wogole widac w Armenii wsrod taksowkarzy wszelakie sposoby aby zwrocic na siebie uwage, zainteresowac i sciagnac wzrok klienta ;)

Obrazek

Obrazek

Szukamy knajpy, co w tym miasteczku do latwych rzeczy nie nalezy. Obiekty gastronomiczne namierzylismy tu dwa o podobnym wygladzie: stolik przy ktorym moga stac dwie osoby bez bagazu, piwo i reklama coca-coli na cala sciane. Miasteczko jest straszliwie ruchliwe i tłumne acz ruch ten robi wrazenie chaotycznego, bezcelowego, jakiegos takiego miotania sie w obłedzie. I na dodatek zaczyna lać..
Kłebiacy sie ludzie i auta, wygłodniałe watahy taksowkarzy, czarne niebo ze wszystkich stron horyzontu i burczacy brzuch- to wszystko nie uklada sie zbyt radosna calosc. Zimno!!! Upalna Armenia mowili... Spalony step.. Zmije i skorpiony... Te zmije to chyba wodne..
Po dlugich poszukiwaniach udaje sie znalezc knajpe gdzie nawet robia jedzenie i dajemy rade sie w niej zmiescic. Pierwszy sewanski sukces! A potem jakos nagle wszystko sie odmienia i los zaczyna nam znow sprzyjac! I stan ten zostanie utrzymany do samego konca wyjazdu!
Przestaje lać, brzuchy zapelniaja sie cieplym kebabem, Młody wyciaga z plecaka bazarowa tutowke.. Postanawiamy isc pieszo w kierunku Sewanvank, ale po drodze trafia sie marszrutka. Pasazerowie mowia zeby jechac z nimi bo to daleko, a jest przystanek przy skrzyzowaniu i stamtad bedziemy juz miec tylko kilometr. Klinujemy sie wiec znow plecakami w wąskim przejsciu busika. Marszrutka dobija sie kolejnymi pasazerami, wsiada chyba pol klasy lokalnej mlodziezy. Tracimy kontakt wzrokowy z gosciem ktory obiecal nam powiedziec gdzie trzeba wysiasc. Kluczymy dlugo wsrod blokowisk a potem wyjezdzamy na glowna droge... Tylko... jezioro jest nie z tej strony co powinno! Ciekawe gdzie nas wywioza.. Ostatecznie podjezdzamy pod sam wlasciwy kosciolek- mimo ze nie byl on na trasie marszrutki. Czy kierowca specjalnie zboczyl z drogi aby nas tu przywiesc?
Sewanvank to bardzo turystyczne miejsce.

Obrazek

Na straganach mozna nabyc wszelakie pamiatki od goralskich ciupag po merdajace nozkami myszki Miki. Ludzi kupa, poogradzane jakies pensjonaty. Klasztor tez pelen handlarzy, czepiajacych sie rękawow zebrakow i hotelowych naganiaczy. Nie podoba mi sie tu! Troche klimat ratuje postindustrialny obelisk punktu widokowego ale i tak czuje ogromne pragnienie aby jak najszybciej opuscic to miejsce.

Obrazek

Obrazek

Przy drodze stoi dosyc nowa wołga. Siedzacy w niej taksowkarz nie czepia sie rekawow jak jego sewanscy pobratymcy tylko milo sie usmiecha gdy przechodze. Mimo naszych przygod z taksiarzami gosc jakos wzbudza moja sympatie. Pytam czy nie zawiozl by nas do Airivank. Gawrik, bo tak ma na imie, pokazuje mi zeszyt z wpisami swoich znajomych, rowniez z Polski oraz pocztowki z polowy swiata jakie dostal od turystow ktorych poznal w Armenii.. Opowiada tez o swoich dzieciach z ktorych jedno jest w Moskwie, drugie w Sewanie a najmlodszy syn sluzy w armii w Kapan. W ogromnym domu zostali sami z zona. Ponoc od kilku lat pracuje jako taksowkarz wozac po Armenii glownie obcokrajowcow. Czesto caly dzien jezdzi z turystami a potem za darmo nocuje ich u siebie, a zona ich podkarmia. Mile jest ze wspomina nam o takiej mozliwosci ale niczego nie narzuca. Biore od niego namiary..moze kiedys.. Gdy mowie ze planujemy spac w namiotach w Airivank poleca nam tamtejsza "miejska plaze" z wiatami i miejscami na ognisko.
Opowiada nam tez o ogromnych radarach stojacych w Noratus nad Sewanem, ze ponoc kiedys pelnily funkcje szpiegowskie dla ZSRR, a teraz "wciaz po czesci dzialaja ale maja juz inne przeznaczenie". Faktcznie z Airivank widac je calkiem niezle!

Obrazek

Obrazek

Gawrik opowiada tez ze dawniej w Sewanie dzialaly 4 zaklady przemyslowe (produkcja koparek, lodowek, przetworstwa rybnego), dzialal tez hotel "Inturist" w ktory Gawrik przepracowal 20 lat.. Byly to czasy gdy do Sewanu zjezdzali za praca ludzie z roznych stron republiki a znalezienie knajpy nie graniczylo z cudem.. W latach 90tych wszystko rozkradli, ludzie sie rozpierzchli... Sewan sie wyludnia.. Z dawnych czasow zostala tylko gwiazda na dworcu kolejowym. Gawrik jest bardzo zdumiony gdy potwierdzam ze wiem o czym mowi i pokazuje mu zdjecie owej gwiazdy w aparacie.

Gawrik mowi nam tez ze warto kupic tu rybe zwana sik. Jest tania , smaczna i mozna ja nabyc u miejscowych rybakow. Ponoc kiedys bylo tej ryby wiecej a teraz jest zagrozona wyginieciem. Na Sewanie rzadza mafie klusownikow, wypierajac drobnych rybakow. Zakladaja ogromne sieci, niszcza tarliska powodujac wymieranie wielu gatunkow ryb.

Gawrik dzis idzie z zona na mecz w Erewaniu. Juz dawno kupil bilety. Gra Armenia z Dania. Niedawno Armenia wygrala mecz z Czechami. Gawrik jako zagorzaly kibic nie posiada sie ze szczescia!

Airivank , w odroznieniu od poprzedniego klasztorku, to po prostu cos pieknego! Chaczkary i skaly porosniete pomaranczowym porostem! Nie widac wrecz gdzie konczy sie skala a zaczyna chaczkar! Gdzie mur swiatyni przechodzi w naturalne gruzowisko kamieni!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Klasztorek przycupnal na skalnym polwyspie, dookola otaczaja go wody jeziora. W srodku jest chlodno, ciemno a sciany sa osmalone swiatlem swiec.

Obrazek

Obrazek

A obok przy stoliku grupka miejscowych raczy sie jadłem i napojem. Robie zdjecie temu jak etnograficznej ciekawostce. Jeszcze nie wiemy ze jest to rzecz naturalna i przy kolejnych swiatyniach my tez bedziemy bohaterami tego folkloru i bedziemy patrzec na swiat z drugiej strony stolu!

Obrazek

Po drugiej stronie jeziora wysokie, stepowe gory, z rozsianymi na zboczach wioskami. Moze tam gdzies jest Sorza? Moze tam gdzies jezdzi ta kolejka z Vardenis z kopalni zlota,gdzie majac szczescie mozna sie zalapac na transport?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na jednej z gor widac na szczycie jakas gigantyczna konstrucje. Nie mam pojecia co to moze byc. Ale zakodowuje sobie to miejsce- moze kiedys bedzie dane to sprawdzic..

Obrazek

Obrazek

Dlugo kicamy po okolicznych skalkach napawajac sie cieplem, spokojem i urokiem tego miejsca.

Obrazek

Obrazek

Wokol mnostwo miejsc niezwykle dogodnych na biwak. Rozsiadamy sie w koncu w ruinach niedokonczonego budynku, mozna sie tu schowac przed dujacym znad jeziora wiatrem.

Obrazek

To chyba tez mial byc jakis hotel czy pensjonat, podobnie jak ten za zatoka.. Zastygle w bezruchu dzwigi.. Z daleka wygladaja jakby wciaz czekaly na moment by znow wrocic do pracy. Z bliska widac ze ulegly juz zdekompletowaniu i zapewne pod oslona rdzy dozyja tu swoich dni.

Obrazek

Zimno! Na razie nikt nie mysli o kapieli. Raczej rozgrzewamy sie tutowkami. Odkrywamy ze zarabiscie smakuje tutowka przepijana gestym syropem owocowym, ktory chlopaki tez nabyli na bazarze. Ponoc jest dobry na przeziebienie. Tutowke tez warto pic w celu odkazenia organizmu po spozywaniu niepewnej wody czy niemytych owocow. ;)

Na falach podskakuja motorowki lokalnych rybakow.

Obrazek

Wieczorem - herbatka. Tu Marusia i jej nowa kolezanka z Andrychowa. Nazwalismy ją Lidka!!!

Obrazek

O swicie wylaze do kibelka. Chmury wisza nad gorami. Na jeziorze pelno łodek.

Obrazek

Poranek plynie nam leniwie. Obok przechodza krowy. Rybacy na lodkach tluka w burty metalowymi kijami jak w bęben- to ponoc sposob aby przestraszone ryby wyłazily z glonow i wchodzily prosto w siec.

Obrazek

Obrazek

Chlopaki sie kapią. Ja jakos nie moge sie zmusic do zanurzenia sie w wode o temperaturze czerwcowego Bałtyku..

Obrazek

Łapiemy stopa do Noratus. Wielu mijajacych nas kierowcow nam macha, ale nawet przy sporych checiach nie moga nas zabrac.

Obrazek

Zatrzymuje sie tez Garnik ktory jedzie w przeciwnym kierunku. Wspomina wczorajszy mecz. Ponoc atmosfera na stadionie byla wspaniala ale Ormianie niestety przegrali. Jedzie z nim siostra, ktora jest przedszkolanka w Sewanie. Dzis byla w innym miescie bo robili jakies wspolne zdjecia dzieci z roznych przedszkoli. Dobra chwila nam mija na pogawedkach na skraju drogi.

Obrazek

Do Noratus podjezdzamy marszrutka, ktora troche zboczyla z drogi aby nas tam zawiesc ale z tej racji i sporo wiecej policzyli za bilety.

Wies Noratus ma dosyc gesta zabudowe. Rozlozyla sie w sporej kotlinie miedzy gorami na ktorych szczyty akurat dzis wychodza mgły. Wszedzie chodza tez stada krow, owiec lub kóz.

Obrazek

Obrazek

Na pagorku nad wsia goruje wielkie cmentarzysko bedace chyba jednym z najwiekszych skupisk chaczkarow w Armenii. Oprocz rzezbionych krzyzy sa tu tez dwie kaplice. Niesamowite wogole patrzec na tą koronke rzezbionych powierzchni!. Ile pracy musial ktos w to wlozyc. Ile wiary, cierpliwosci i samozaparcia w tym finezyjnym rzezbieniu kamiennych plyt!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Miedzy nagrobkami przysiadly dwie babcie, ktore na drutach robia rozne szaliczki i serwetki a potem handluja tymi wełnianymi wyrobami. Ciekawe ze jakos dogaduja sie ze soba, nie widac zeby rywalizowaly. Moze podzielily jakos cmentarz na sektory i kazda poluje na turyste w swojej czesci?

Obrazek

Obrazek

Złapana przy glownej drodze srebrna terenowka zawozi nas do Liczk. Idziemy boczna droga do Nerkin Getaszen gdzie powinny byc ruiny klasztoru Kotavank. Mijamy opuszczone fabryki, stacje benzynowa. Pusto wszedzie i tylko wiatr smieciami przewala a czasem przemknie jakas wyladowana ciezarowka.

W wiosce siadamy pod barakosklepem. Wszyscy tu mowia tylko i wylacznie po ormiansku. Jakis kontakt jednak udaje sie nawiazac- wskazuja nam kierunek do klasztoru a babka ze sklepu przynosi ser i cukierki.
Pod sklepem przyczepia sie do nas potwornie namolny gowniarz, lat okolo dziesieciu. Nie odstepuje nas na krok. Jakos nie za dobrze patrzy mu z oczu. Jest tez okropnie halasliwy, ciagle cos krzyczy, nawoluje innych kolegow, popycha ich, wyrywa im rowery. Chyba bardzo go rozzuchwala fakt ze go nie rozumiemy bo ciagle cos do nas gada, pokrzykuje i glupkowato rechocze. Wlecze sie za nami do klasztoru.
Samo miejsce jest dosyc sympatyczne- potezne mury bez dachu, ciemne chlodne wnetrze z wpadajacymi przez dach promieniami juz prawie zachodzacego slonca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ale ciezko wczuwac sie w klimat ruin jak menda caly czas za toba łazi. Przy ruinach kreci sie tez jakis dziwny facet, ktorego zachowanie i spojrzenie swiadczy ze albo jest naćpany albo uposledzony. Nic nie mowi, nie odpowiada na pozdrowienie tylko tępo patrzy przed siebie zamglonym wzrokiem. Cos jednak widzi bo tez za nami łazi.
Poczatkowo planowalismy tu spac gdzies przy klasztorku ale okolicznosci nie sa zbyt sprzyjajace. Raz towarzystwo a poza tym wszedzie jak okiem siegnac jest albo cmentarz, albo pastwisko, albo gnojowka, albo zaczyna sie kolejna wioska.
Postanawiamy pojsc na nocleg gdzies z strone jeziora. Dzieciak odprowadza nas prawie na koniec wsi. Pod sklepem jakis gosc go przechwytuje i widac mlody zbiera spory opierdziel. Zaraz tez pokornieje i sie uspakaja. Ciekawe czy dostal po uszach za to ze naprzykrzal sie obcym czy ze wrocil bez portfela ;)

Na obrzezach wioski jakas babka zaprasza nas na kawe. Niestety musimy odmowic bo slonce jest na tyle nisko ze trzeba szybko myslec o postawieniu namiotow.

Przy glownej szosie zachodzimy do przydroznej knajpy.

Obrazek

Obok jakis gosc pasie krowy. Pytamy czy mozna postawic namioty w pobliskim lasku. Gosc sie zgadza a poki co zaprasza nas na herbate. Knajpa obecnie jest zamknieta. Otwieraja ją zima, gdy wiekszosc Ormian wraca do kraju z prac sezonowych. Obecnie pol Armenii jest w Rosji na budowach i w polu, wiec nie ma sie komu stolowac. Rodzina naszego gospodarza Alberta tez wyjechala do Rosji- wszystkie dzieci, wnuki.. Przyjezdzaja do domu dwa razy w roku.

Sami grzejemy sobie herbate w przestronnej kuchni gdzie widac niejeden baran zostal przerobiony na szaszlyki.

Obrazek

Obrazek

Rozsiadamy sie w jednej z knajpianych sal. Na stoly wyjezdza ser, kielbasa, warzywa, wodka. Ciesze sie ze zrobilismy spore zapasy na bazarze w Erewaniu bo tez tutowke mozemy na stol postawic .

Obrazek

Obrazek

Albert opowiada nam o pobliskiej, obecnie juz nieczynnej fabryce kondensatorow, w ktorej pracowal jego ojciec i brat. Wspomina czasy jak zakladal tą swoja knajpe w latach 70tych i jak wtedy pręznie dzialala. Stolowali sie tu wszyscy przyjezdzajacy do fabryki na delegacje, a i przypadkowi podrozni chetnie zagladali w jej goscinne progi.

Potem temat schodzi jakos bardziej na polityke i wojne w Karabachu, w ktorej Albert bral czynny udzial. Pokazuje nam na nodze slady po kuli i odłamkach. Narzeka na wszystkich sasiadow Armenii. Turcy i Azerowie to wiadomo odpadaja w przedbiegach, ale Gruzinow tez tu nie lubia, twierdzac ze tamci "dwa razy Ormian sprzedali". Ponadto zarzuca sie im lenistwo i nadmierna krzykliwosc. Najlepsze stosunki Armenia utrzymuje z Iranem- "choc to muzułmanie i tez trzeba na nich uwazac". Albert jedynie Rosjan lubi. "Rosja ustanowila nam granice i nam ich pilnuje. I prace nam daje.". Nasz gospodarz jeszcze milej wspomina czasy Sajuza, gdy zylo sie stabilnie, bez wojen i kazdy mial prace w swoim wojewodztwie. Pytam Alberta jak to jest ze tak gloryfikuje Zwiazek Radziecki, a to przeciez Stalin zabral Armenii Karabach i wlaczyl go do Azerbejdzanskiej Republiki. Albert bez zastanowienia i zajakniecia odpowiada: "No wlasnie! To potwierdza wszystko co wczesniej powiedzialem. Stalin to byl Gruzin, a Gruzini sa zli i zdradzieccy! Nie powinno sie ich dopuszczac do wladzy!".

Rozmawiamy tez duzo o rybach. Albert codziennie wieczorem sam zaklada sieci na jeziorze a wczesnie rano jedzie zobaczyc co sie w nie złapalo. Wpadam na rewelacyjny pomysl- moze pozwoli nam pojechac jutro rano ze soba na ryby? Albert zgadza sie zabrac ale tylko jedna osobe bo ponoc ma mala łodke.. Buuuuuuuuu...Bez toperza nigdzie nie plyne!

Nie rozkladamy dzisiaj namiotow. Spimy w knajpie. Zsuwamy stoly pod sciany i rozkladamy sie na podlodze. Albert dokladnie nas uczy jak zamykac skomplikowany mechanizm zamka w drzwiach wejsciowych. Zegnamy sie. Albert wraca do domu a my zostajemy w ciemnym i pustym budynku czasowo opuszczonej knajpy.

Obrazek

Gospodarz budzi nas o 9, juz po powrocie z polowu. Dzis wogole nie brala ryba, sieci sa prawie puste. Powodem byl wiatr i duza fala. W takich warunkach ryba gleboko kryje sie w glony i nie wylazi nawet przy glosnym tłuczeniu sie w burty. Ulowili tylko kilka karasi.

Obrazek

Zegnamy to przyjazne miejsce na obrzezach Liczk i łapiemy stopa do Martuni.

Obrazek

Podwozi nas tam biała Niwa. To piekne, wspaniale i dzielne auto zyskuje dzis w moich oczach kolejna zalete- jest pojemne! Zmiescilo sie 5 osob i 4 ogromne plecaki (w srodku, nie na dachu ani w przyczepce ;)

A na horyzoncie majaczy juz sylwetka wulkanu ku ktoremu zmierzamy!!! :mrgreen:

Obrazek

CDN
Awatar użytkownika
magda55
dyrektor generalny
dyrektor generalny
Posty: 16544
Rejestracja: środa 22 mar 2006, 16:24
Lokalizacja: krakow

Post autor: magda55 »

Jeszcze , jeszcze

( bliskie sercu, bo mam Ormianina w rodzinie, wprawdzie londyńskiego, ale wesela i biesiady z jego wielką rodziną - coś niezapomnianego )
Dobry humor nie załatwi wszystkiego ale wkurzy tyle osób, że warto go mieć :)
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

magda55 pisze: ( bliskie sercu, bo mam Ormianina w rodzinie, wprawdzie londyńskiego, ale wesela i biesiady z jego wielką rodziną - coś niezapomnianego )
To moze masz okazje zapytac go o pewna rzecz- mamy maly problem ktory nas nurtuje:

W zeszlym roku poznalismy w Armenii pewnego goscia. Zaprosil nas na chwile do domu, cos tam zjedlismy, wypilismy, pogadalismy a potem zawiozl nas w gory. Tam tez na szczycie z godzinka imprezy, potem wymienilismy sie telefonami, my zostalismy w namiotach on pojechal do domu. Razem spedzilismy moze ze 4 godziny. Jakos tak wyszlo ze po powrocie czesto do siebie dzwonimy, przynajmniej z dwa razy na miesiac, calkiem milo sie gada. Mowilam mu ze planujemy w tym roku znow zawitac do Armenii, wiec nas bardzo zaprasza zebysmy go koniecznie odwiedzili. Tak sie sklada ze w czasie naszego pobytu beda jego urodziny i robi impreze. Wypadaloby wiec przywiesc jakis prezent, ale kompletnie nie mamy pojecia co mu kupic bo wogole go nie znamy w stylu jakie ma zainteresowania. Nie wiem tez jakie tam panuja zwyczaje odnosnie prezentow urodzinowych i ich wielkosci- zeby nie wyjsc na sknere ale tez nie na turyste-burzuja co rzuca kasa na prawo i lewo.. Nie wiem tez czy wypada przywiesc tez prezent dla jego zony?
Bylabym bardzo wdzieczna jakby ktos mial jakies sugestie jaki podarek bylby fajny. Facet 45 lat, zonaty, dzieciaty, mieszka w domku jednorodzinnym na wsi, dosc dobrze mu sie powodzi.
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Docieramy do Martuni. Miasteczko jest niewielkie. Wiekszosc domow jest tu wykonana z rozowego kamienia.

Obrazek

Obrazek

Przed zakladem rzeznickim wisi sobie mięsko na sloncu i kruszeje.

Obrazek

Nietrudno tez znalezc przydrozne poidełko.

Obrazek

My natomiast probujemy znalezc jakis transport na nasz wulkan- Armaghan, a przynajmniej gdzies w tamta strone np. choc do wioski Lernakert. Tu, w odroznieniu od Sewanu, taksowkarze przed nami uciekaja. Nie zatrzymuja sie gdy im machamy, a proby podejscia do stojacego auta koncza sie gwalownym daniem po gazie i zniknieciem za zakretem z piskiem opon... W koncu udaje sie ucapić jakiegos taryfiarza i przedstawic mu nasz wspanialy plan wycieczki. Niestety- w miejsce gdzie zmierzamy zadna wołga ani żiguli nie podejmuje sie dotrzec- tylko terenowe auta.
Idziemy wiec bocznymi drogami miasteczka w strone naszej gory. Przy drodze stoja wraki aut, łady z pluskiem wjezdzaja w kaluze tylko troche mniejsze od Sewanu, suszy sie pranie a babuszki obdarowuja nas owocami.

Obrazek

Po wyjsciu z miasta usilujemy zlapac stopa choc do Lernakertu ale jakos nic sie nie zatrzymuje. Idziemy wiec pieszo. W wiosce Geghovit podchodzi do nas miejscowy. Ponoc widział nas jak w centrum rozpytujemy o transport. Pyta czy to wciaz aktualne i pokazuje na auto stojace w ogrodzie- uaz busik. Jego bratanek moze nas zawiesc na wulkan. Bratanek poczatkowo chyba nie ma ochoty, troche sie wzbrania, tłumaczy ze ma pusty bak. Negocjujemy cene i ostatecznie uaz jedzie do Martuni zatankowac. My w tym czasie zostajemy zaproszeni do domu. Nasz gospodarz- Aszot polewa wodke, rozklada ser, warzywa, domowy lawasz. Przychodzi tez jego zona z sasiadka. Co chwile zagladaja tez chlopcy ktorzy zajmuja sie remontem schodow przy domu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aszot opowiada o swoim wojsku w 86 roku, ze mial kupe szczescia bo zostal oddelegowany na Litwe a wielu jego kumpli w tym czasie pojechalo na wojne do Afganistanu. Mowi ze Ormianie mieli wystarczajaco swoich wojen zeby jeszcze walczyc i ginac w cudzych.

Aszot pokazuje nam tez domowa wytwornie lawaszu, ktora znajduje sie w jednej z komorek przy ogrodzie. Jest tam stary piec lawaszowy, ktory wyglada jak studnia w podlodze. Na dnie rozniecalo sie ogien a ciastem wylepialo scianki. Teraz uzywaja juz nowego gdzie ciasto rozprowadza sie na wysuwanej szufladzie. Upieczony domowy lawasz moze lezec i trzy miesiace i sie nie psuje. Na potwiedzenie tych slow gospodarz pokazuje nam spora sterte ułozonych rowno arkuszy. Dzieciece lozeczko znalazlo swoje drugie przeznaczenie jako szafka :) Lawasz jak troche wyschnie mozna go spryskiwac woda aby zachowal swoje wlasciwosci i nie pękal podczas zawijania.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nadjezdza nasz uaz. Chlopaki wstawiaja nam do srodka ławeczke. To bardzo przestronne i dzielne auto. Swietnie ciagnie pod gorke i omija po kamulcach wszelakie przeszkody.

Obrazek

Obrazek

W mijanej wiosce chwilowy postoj bo droga zatarasowana przez gruzawiki, "pszczolki" i dzwigi podnoszace jakies wielkie betonowe plyty. Warto sie zatrzymac i chwile pogadac z robotnikami a potem uaz bez problemu mija zator poboczem.

Obrazek

Obrazek

Droga sie wznosi, widoki sa coraz lepsze. Wszedzie poloninne gory po horyzont, czasem mignie jakis wypas bydła.
Teren jest suchy i plowy. Zupelnie jak step tylko ze wciagniety na spore gory

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Coraz ladniej wygladaja meandrujace rzeki

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W koncu zajezdzamy na miejsce- pod cerkiewke skad widac krater z jeziorkiem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

To wlasciwy powod aby wzniesc kilka kolejnych toastow i pobiegac troche w kolko z radosnym kwikiem ze udalo sie dotrzec w to miłe miejsce i to jeszcze w doborowym towarzystwie. Ze szczytu fajnie widac wielka niebieska tafle jeziora Sewan

Obrazek

Obrazek


Robimy sobie tez kilka pamiatkowych zdjec z flagami Polski i Armenii, z uazem i cala ekipa.

Obrazek

Obrazek[/img]

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aszot dostaje od Piotrka polska koszulke pilkarska oraz mała buteleczke z zubrowka.

Obrazek

Po biesiadzie pod cerkiewka zegnamy naszych sympatycznych znajomych ktorzy robia jeszcze rundke wokol jeziora i odjezdzaja w strone wsi.

Obrazek

My idziemy sie kąpać. Jeziorko jest zimne, muliste, o ostrych wulkanicznych kamieniach na dnie. I bardzo plytkie. Młody przechodzi wbród cale bez zamoczenia kupra. Toperz zanurza sie caly coby "kąpiel" byla zaliczona acz musi do tego mocno przykucnac.

Obrazek

Obrazek

Nad jeziorem stoi wiata biesiadna acz na nocleg tez by sie nadala. Chlopaki wieczorem odkrywaja w niej zapas drewna na ogniska- ktos musial przywiesc bo okolica srednio sie nadaje do zbierania chrustu ;)

Obrazek

Potem grzejemy sie pod kosciolkiem w ostatnich promieniach slonca, chowajac sie przed wiatrem za cieplym murem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cień cerkiewki

Obrazek

Przyjezdzaja jeszcze dwie grupy miejscowych niwami. Jedni z nich zapraszaja nas na wspolna flaszke- jak tu nie pic na tym wschodzie? ;) Jeden z przybylych- Aga, wyjechal z Armenii jako 5-letnie dziecko. Teraz mieszka w Jekaterynburgu na Uralu. Powodzi sie mu chyba calkiem niezle, opowiada ze ma wlasna siec magazynow. Twierdzi ze czasem teskni za Armenia, ale chyba bardziej tesknia jego rodzice. On sam mowi ze przyzwyczail sie juz nawet to uralskiego klimatu i w Armenii mu za cieplo.

Obrazek

Wieczorem w dolinach pojawiaja sie geste mgly i robi sie strasznie zimno.

Ide sobie do cerkiewki i zapalam wszystkie ogarki swiec jakie pogasly + dwie swoje wlasne, ktore mozna kupic bo leza na poleczce.
Cerkiewka o kazdej porze jest pelna innych dzwiekow. Rankiem cwierka ptactwo majace gniazdka pod powałą. W dzien brzecza owady. W nocy popiskuja nietoperze i slychac chrzęst palacych sie swieczek. O kazdej porze wyje wiatr za oknami. W srodku jest zacisznie a mur oddaje zgromadzone za dnia cieplo.

Obrazek

Lataja nad nami samoloty. Lataja bardzo szybko jak jakies mysliwce i błyskaja czerwonymi swiatelkami. Lataja chyba trzy i ciagle koluja, zawracaja a ryk ich silnikow odbija sie echem wsrod gor.

Miejscowe szare szczuple ptaszki sa chyba zachwycone naszym namiotem. Robia sobie z niego zjezdzalnie- cwirku i kwiku jest co niemiara. Fajnie wyglada to z wnetrza namiotu gdy widac cien krecacy łebkiem, machajacy skrzydelkami. Potem rozlega sie donosne "ćwirrrr" i ptaszek zjezdza na kuprze po sciankach namiotu. "Ćwirrrr" nie milknie bo w kolejce czekaja juz dwa kolejne ptaszki! Czasem porzucaja zjezdzalnie aby np. pohustac sie na odciagach ;)

Wogole to wstajemy dzis o swicie czyli jakos przed siodma! Nieczesto nam sie to zdarza. Ale bylo warto! Wszedzie w dolinach przelewaja sie chmury a i Ararat wreszcie ladnie widac.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Odkrywam tez dzis trzeci obiekt na tym szczycie procz cerkiewki i wiaty! Jest nim kibelek. Z lewej strony chyba specjalnie zostalo wstawione okienko aby podczas korzystania moc sobie zerkac na gory! Kibelek jest bardzo solidnie wykonany z grubego, mocno zabetonowanego kamienia. W takiej postaci chyba mu ani silne wiatry anbi sniegi nie straszne!
Nigdy wczesniej nie bylam w kiblu nad chmurami!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy przez łaki porosniete suchoroslami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Mijamy tez dwa zrodelka.

Obrazek


Po drodze przechodzimy tez obok dziwnych zabudowan. Z daleka wygladaja jak ruiny, porosle na dachach trawa. Po blizszym przyjrzeniu sie okazuja sie byc uzywane- chyba jako sezonowe bacowki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzies tu niedaleko chyba zaczyna sie wioska Lernakert

Rzeke przechodzimy przez betonowe wały budujacej sie minielektrowni wodnej. Zajmuja sie nią Aram, Artiom i Kostia.

Obrazek

Obrazek

Zapraszaja nas do swego baraczku na rybki- malutkie ale bardzo smaczne. Nie wiemy do konca jak je jesc- ja zostawiam kregoslup, toperz zjada cala z osciami. I znow przydaje sie tutowka z bazaru. Wydawalo sie ze nabylismy jej prawie cysterne a tu zapasy topnieja w zastraszajacym tempie!

Obrazek

Obrazek

Jeden z miejscowych łowi ryby wielkim koszem.

Obrazek

Potem zamykaja tame i na chwile rzeka zupelnie wysycha. Cala ekipa idzie i wybiera ryby spomiedzy kamieni!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy ryb jest juz pelna miednica tama zostaje otwarta i rzeka wraca do swego koryta, wiec mozemy teraz spokojnie zrobic pranie.

A tu ostatnie spojrzenie na Armaghan. Poki co to chyba wlasnie ten wulkan najbardziej mi sie podoba ze wszystkich odwiedzonych w zyciu gor. Łączy w sobie chyba wszystkie zalety tzw gory idealnej, zarowno stopien ucywilizowania jej samej jak i okolicy, odpowiednia wysokosc, widoki, brak jakichkolwiek zakazow, ciekawe obiekty na szczycie. Cerkiew, wiata, kibelek, jeziorko, widok na pieciotysiecznik i na wielkie jezioro. Spotkanie w blizszej i dalszej okolicy innych turystow jest wystarczajacym powodem do wspolnej biesiady! I nie trzeba sie wogole zmeczyc aby dotrzec na szczyt ;)

Obrazek

Po dotarciu na glowna droge probujemy zlapac stopa. Nie jest to proste bo chcemy jechac razem w czworke a poza tym prawie nic nie jezdzi.
Wyprobowujemy wiec wszystkie mozliwe metody

Obrazek

Po jakiejs polgodzinie czekania zatrzymuje sie uaz z przyczepka. Jedzie nim Sirop z kolega. Sa troche zdziwieni ze wszyscy ładujemy sie na przyczepke.

Obrazek

Obrazek

Po drodze krotki przystanek na "popój" z ich napotkanym przypadakiem kolega.

Obrazek

Na przełeczy kupa luda! My dolaczamy do ekipy miejscowych od niebieskiego ziła. Sirop dosc szybko sie zbiera bo musi jeszcze cos zalatwic w wiosce ale obiecuje do nas wrocic wieczorem.

Obrazek

Obrazek

Jemy wspolnie uche a toperz probuje wytargowac od kucharza wielka metalowa miche. Wyglada jak wyklepana z wielkiego kawalka metalu. Niestety bezskutecznie, miejscowy jest chyba bardzo zwiazany z ta miska.

Obrazek


Na przeleczy oprocz rozimprezowanych Ormian i czworki niezwykle sympatycznych turystow jest tez karawanseraj. To sredniowieczna knajpa gdzie zatrzymywaly sie karawany na odpoczynek i popas. Ten na przeleczy Selim/Sulema jest najlepiej zachowanym i najbardziej znanym tego typu obiektem w Armenii wiec sciaga tu sporo wycieczek aby go obejrzec.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dzis przybyl tu akurat autokar z Belgami w srodku. Kilku z nich popatruje w nasza strone.

Obrazek

Trzymaja sie jednak na uboczu wiec podchodze do nich, czestuje tutowka i zapraszam do wspolnego biesiadowania. Milo sie witaja, poczestunek przyjmuja acz wzbraniaja sie przed podejsciem do gruzawika tlumaczac swoje zachowanie tym ze sie boja bo to "dziki kraj, dzicy ludzie".
Musze pozniej wytlumaczyc miejscowym dlaczego nie przyprowadzilam Belgów. Niektorzy sa oburzeni takim potraktowaniem swojej ojczyzny i rodakow acz wiekszosc ekipy raczej pokłada sie ze smiechu jak mozna byc tak strachliwym i poznawac kraj tylko z perspektywy zaspawanego autokaru.

A tak sie bawi "dikaja strana"!!!!!!!!!!!

Obrazek

Obrazek

Jeden z ekipy obwozi mnie po okolicy na koniu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem chlopaki tez probuja swoich umiejetnosci jezdzieckich.

Obrazek

Obrazek

Tylko toperz nie dosiada rumaka tlumaczac ze konik jest dla niego za mały i jeszcze mu cos chrupnie w grzbiecie (np. tak jak wszystkim sankom ktorych toperz probowal w ostatnich latach uzywac ;)


Dochodzimy do wniosku ze namioty zdecydowanie trzeba rozbijac przed impreza a nie po... ;)

Obrazek

jakos juz grubo po polnocy sie budze bo slysze warkot silnika, potem widze swiatła auta ktore prawie wjezdza w namioty. Nie chce mi sie wstawac, udaje ze spie.. Slychac trzaskanie drzwiami, pokrzykiwanie "halo halo", "ejjjj", ktos zaczyna potrzasac namiotem. Mysle sobie jak nikt nie da znaku zycia to moze odpusci ,odjedzie i da nam spac.. Nie poddaja sie tak łatwo, a gdy zaczynaja wolac "Paulinaaaaaa!!!" to widze ze nie ma wyjscia i trzeba wypelznac z namiotu.
To Sirop z kolega- dotrzymali obietnicy, przyjechali z flaszka. Na przyczepce za uazem jedzie krowa. Sirop zartuje ze to "nasza zagrycha" i zaraz bedziemy ja wspolnie oprawiac i upieczemy na ognisku.

Obrazek

Młody tez wylazl sie przywitac. Piotrek zostal w namiocie. W pięcioro ładujemy sie do uaza bo na dworze jest zimno. Ja i toperz nie mamy za bardzo ochote na wodke wyrwani ze snu w srodku nocy, wiec tylko leciutko moczymy pyski przy kazdym toascie. Młody rowno pije z Ormianami- dzielny chlopak- zasluzyl na medal!

Obrazek

Obrazek

Od Siropa dostajemy arbuza i pomidory.

Rano spokojnie zjadamy pyszne sniadanie ktore jest wyjatkowo bogate we wszelakie warzywa.

Obrazek

Obrazek

Taki mamy widok z namiotow

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kolo godziny 10-11 zaczyna sie na przeleczy robic nieprzyjemnie. Zajezdzaja chyba 3 czy 4 "elitbusy" z ktorych na wszystkie strony wysypuja sie stada turystow celujacych z obiektywow dookola! Nie ma nawet jak pojsc do kibla i nie zostac bohaterem drugiego planu..

Obrazek

Czym predzej zbieramy sie z przeleczy i łapiemy stopa do Szatin. Zabiera nas mila rodzinka wypasna terenowka. Obdarowuja nas tez dwoma siatami jabłek i gruszek. Nie wiem co bylo takiego w ich aucie ale myslalam ze nie uda mi sie dojechac na miejsce. Nigdy nie cierpie na chorobe lokomocyjna ale podczas tej jazdy caly czas robilo mi sie słabo, niedobrze i krecilo mi sie w glowie. Moze dlatego ze otaczał nas jakby smród spalenizny polaczony z jakims waniliowych zapaszkiem.. Masakra.. Po opuszczeniu auta chyba 15 minut dochodze do siebie..

W Szatin ruszamy ku kolejnym gorom..

CDN
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Wokol Szatin gory sa skaliste, pomaranczowe i pelne wąwozow. Przypomina to zupelnie scenerie znana z filmow kowbojskich.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zatrzymujemy sie w wiatce pod sklepem, gdzie postanawiamy ugotowac sobie pielmieni.

Obrazek

Obrazek

Sprzedawca przynosi tez domowy czosnek (poczatkowo wybralismy z polki czosnek sklepowy i chcielismy go kupic. Chlopak kazal nam go odlozyc i pobiegl do domu po lepszy). Wogole jakos w tej wiosce co chwile ktos do nas przychodzi i pyta czy moze nam czegos nie trzeba, moze cos nam przyniesc itp. Poznajemy tez Artioma, ktory wlasnie przyjechal do babci. Na stale mieszka w Sewastopolu i pracowal w zyciu dla roznych sluzb np. dla MSW w Kijowie i dla specnazu. Wyglad chlopaka zdaje sie potwierdzac te opowiesci. On tez nas pyta czy nam w czyms nie pomoc. Tlumaczymy ze wszystko mamy, ale widac ze sprawiamy mu tym przykrosc. W koncu mowimy ze mamy problem bo nigdzie nie mozemy kupic sera. Artiom zaraz biegnie do babci przynosi nam wielka pachnaca kostke sera. Miejscowi proponuja nam tez ze moga nas zawiesc do Szatinwank ale decydujemy sie isc piechota. Rozpytujemy w wiosce o droge. Chyba pięć osob w roznych czesciach wsi wskazuje nam ten sam kierunek- do Szatinwanku trzeba isc miedzy tymi dwoma gorami. Tam bedzie sciezka wawozem ktora doprowadzi do klasztoru.
Wąwoz jest ale sciezki nie ma ;) tzn poczatkowo cos majaczy miedzy kamieniami i dnem potoku ale ostatecznie zanika. Idziemy wiec dnem kanionu po sliskich kamulcach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pozniej wspinamy sie pod pionowa osypujaca sie skarpe a zwir ucieka nam spod nog.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Co chwile spuszczamy sa soba kamienne minilawiny. Idziemy caly czas na czworakach lapiac sie rekami czego sie da. Dobrze ze pod zadnym zlapanym kamieniem nie bylo zmij bo by na pewno kogos upalila. Wedrowki nie ulatwiaja kolczaste rosliny ktore dra skore do krwi, targaja ubranie i wlosy. Kolce bedziemy wyjmowac z rąk jescze po powrocie do Polski. Ciezkie plecaki ciagna w strone przepasci. Kilka razy staje przed dylematem- zjechac w przepasc albo zlapac sie kolczastej gałezi? Wiemy ze idziemy zle. Gdzies tu obok jest ponoc znakowany szlak i gruntowa droga ktora do cerkiewki dojezdzaja auta terenowe. Niewiele nam daje ta swiadomosc bo zawrocic juz nie mozemy. W gore tym urwiskiem przy sporym zamozaparciu da sie isc, w dól nie... Mamy juz chwile zwatpienia ze nie odnajdziemy Szatinwanku a przynajmniej nie dzisiaj. Co trzeba przyznac to widoki wynagradzaja pokłute łapy i podarte bluzy.


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zostawiamy tez na chwile plecaki ktore wbijaja nas w ziemie i zaburzaja rownowage w czasie przepełzania na krawedzi skal i rozlazimy sie na wszystkie strony. W ten sposob udaje sie znalezc sciezke ktora sporo ulatwia wedrowke oraz daje nadzieje ze dokads nas doprowadzi (np. tam gdzie bedzie woda- bo mamy jej juz malo).

Obrazek

Obrazek

Gdy docieramy do cerkiewki w kotline zszedl juz mrok.Faktycznie dochodzi tu szutrowa droga, z zupelnie innej strony niz sie spodziewalismy. Jest tez zrodelko sikajace z rury gdzie sie kąpiemy i pierzemy.

Obrazek

Obrazek

Sama cerkiewka pochodzi ponoc z IV wieku. Otoczona jest porzadnym murem jak twierdza. Z zewnatrz robi wrazenie troche zruinowanej, ma lekko zapadniety dach ale w srodku jest swietnie zachowana. Cerkiewka to jedyny budynek w dolinie, chyba ze liczyc biesiadna wiate przy zrodelku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pozniej przyjezdza niwą Artiom nazwany przez nas "Specnazem" wraz z dwoma kolegami. "Specnaz" biega wokol cerkwi i z zapalem wszystko fotografuje zanim zapadna zupelne ciemnosci a jego koledzy w tym czasie chyba troche sie nudza. Pyta nas tez jak tu dotarlismy- byli zdziwieni ze nigdzie nie mineli nas po drodze. Mowie ze weszlismy wawozem. "Wąwozem? To mysmy w armii zawsze tak chodzili!!". Pytamy tez czy znaja droge gorami do Spitakavor. Ponoc nie ma stad drogi takiej ktora mogloby przejechac auto wiec zaden z miejscowych sie nie zapuszcza w bezdroza bo i po co. Do Spitakavor oczywiscie jezdzili ale naokolo, przez Jegegnadzor i Vernaszen.

Stawiamy namioty w obrebie murow klasztornych. Rozkladam pranie na kamieniach. Wczesniej dokladnie ogladam kazdy kamien czy nie wyglada przypadkiem na nagrobek czy inny chaczkar ale chyba sa to zwykle kamienie (albo napisy starł juz czas ;) )

Idziemy jesc. Przy cerkiewce jest boczny jakby kruzganek. Widac ze to miejsce biesiadne. Ludzie zbudowali tam sobie kamienny stoł i ławy. Sa garnki, patelnie, resztki ogniska i obgryzionych warzyw.

Obrazek

Obrazek

Jak przychodzimy czesc naczyn jest jeszcze ciepla- widac biwakujacy niedawno opuscili to miejsce. W minionej biesiadzie zdecydowanie udzial bral tez baran

Obrazek

Caly czas kolo nas kreci sie lisek. Wogole sie nie boi, widac ze jest przyzwyczajony do dokarmiania lub pozerania resztek po imprezach.

Obrazek

Gdy wracamy do namiotu Piotrek mnie pyta: "Buba czemu rozrzucilas skarpetki na sciezce?". Okazuje sie ze lisek (chyba?) rozwloczyl cale moje pranie a na domiar zlego zjadl mi gacie! Cale obslinione i podarte! No i zostalam z dwoma parami gaci.. W dodatku te byly moje ulubione :(

Lisow jest tu chyba wiecej. Piotrek idzie do kibelka za mury i zastaje go tam 4 pary swiecacych oczu. Szybko wraca spowrotem. Zastanawiamy sie czy jesli teren jest taki bogaty w zwierzyne to moze sa tez inne gatunki? Moze niedzwiedzie albo szakale? "Specnaz" mowil nam ze tu nie ma niedzwiedzi. 50 km stad sa miski, i owszem, calkiem sporo. Ale tu nie ma.. "Specnaz" to wie, my to wiemy- ale czy niedzwiedzie tez to wiedza??? Toperz mowi ze najbezpieczniej przez niedzwiedziem to bylo spac w cerkiewce w srodku acz tam bym chyba nie usnela z innych powodow. Nie potrafie wytlumaczyc dlaczego. Na Armaghanie poszlam noca do cerkiewki, zapalilam swiece. Bylo cudnie gdy wiatr duł na zewnatrz a w srodku popiskiwaly nietoperze wsrod chrzestu swiec. Tu jak przychodzimy tez mam taki plan nocnego odwiedzenia swiatyni. Ale ta cerkiewka jest jakas inna.. Wieksza? Starsza? Bardziej opuszczona? gdy tylko podchodze do drzwi nocą to jakas niewidzialna sila nie pozwala mi zrobic kroku dalej. Czuje jakby ktos/cos tam bylo, co bynajmniej nie chce moich odwiedzin i moze nie byc zachwycone gdy zmaci sie jego spokoj..

Rano budzi nas slonce, w namiocie mamy saune! Po otwarciu wejscia uderza nasz zapach wszelakich ziol, w wiekszosci dla nas nieznanych

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przed sniadaniem wchodzimy na jedna z gorek nad klasztorkiem, skad roztacza sie niesamowity widok na cala doline.

Obrazek

Obrazek

Widac tez kolejne pasma i doliny w ktorych rozlozyly sie malutkie wiosk zagubione gdzies w gorach. Wioske mozna poznac nie tylko po domach ale tez po plamie zielonosci. Bo gory sa zazwyczaj płowo-brunatne.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Skaly nad wioseczka tworza jakby bramy, baszty i zdaleka wygladaja jak ruiny zapomnianego zamczyska.

Obrazek

Obrazek

Nad Szatinvankiem znajdujemy tez wagonik. Taki jakby z kolejki kopalnianej! Wynika wiec ze gdzies tu musi byc jakas sztolnia? Nic takiego nie znajdujemy acz raczej wagonika nikt nie przywiozl autem dla jaj..

Obrazek

Obrazek

Wypatrujemy tez drogi ktora moglaby isc do Spitakavor.
Droga tam jakas idzie zboczem ale zeby do niej dotrzec trzeba obejsc doline z lewej lub prawej strony. Wybieramy strone lewa co chyba nie do konca jest madrym posunieciem bo z prawej byloby chyba mniejsze przewyzszenie.

Chlopaki poczatkowo nie chca isc dalej gorami, obawiajac sie ze znowu skonczy sie na jakims uwisku jak wczoraj. Ale ostatecznie daja sie namowic. Dotarcie do Spitakavor naokolo zajeloby nam chyba ze 3 dni. A tak liczymy ze dotrzemy tam dzisiaj.

Podejscie obfituje we wyrosniete suchorosla, ktore by sie swietnie nadawaly na suche bukiety a ich zapach przywodzi na mysl wszelakie syropy i ziolowe mieszanki

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tempetarura przekracza chyba 35 stopni, wokol prazace slonce i pylistosc wyschnietych na wior roslin. To wybitnie okolicznosci powodujace ze wreszcie zaczynam nadazac za wspoltowarzyszami gorskich wypraw! :)
Tylko dwa razy na trasie zdarza sie drzewo dajace troche cienia.

Obrazek

W koncu trafiamy na sciezke i zaczynamy obchodzic dookola wielka gore. Odslaniaja sie widoki na kolejne strony.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Spotykamy tez swierszcza giganta. Ma wielkosc calej dłoni i zachowuje sie troche dziwnie, jakby byl chory. Nie ucieka, nie skacze, idzie jak robot. Robi wrazenie jakby poruszanie sprawialo mu duzy klopot. Jakby urosl za duzy i mial za ciasny pancerzyk ;)

Obrazek

Gory troche przypominaja tu Świdowiec ktorego poloniny rozlaly sie na przestrzeni setek kilometrow.

Obrazek

A tu cos jest napisane.. Ktos moze wie co?

Obrazek

Droga zaczyna schodzic w doline. Wyglada na to ze idziemy dobrze do klasztorku! Po drodze byly nawet jakies znaki jakby szlaku, tablice z mapkami ale bardzo zniszczone (nie, nie przylozylam do tego reki ale nie ukrywam ze mnie ow fakt bardzo cieszyl ;)

Mijamy osade pasterzy.

Obrazek

Na droge wychodzi chlopak i wszelkiem sposoby stara sie nas powstrzymac zebysmy nie szli dalej i moment poczekali na drodze. Chwile pozniej przychodza babki i przynosza nam jabłka i brzoskwinie.


Spitakavor polozony jest na gorce.

Obrazek

Obrazek

Rozbijamy namioty na waskiej polce-chodniku przed nim, miedzy kamiennymi murkami. Jakis metr za wejsciem jest urwisko- trzeba o tym pamietac

Obrazek

Obrazek

Nie jestesmy tu sami- trwa wlasnie impreza w ktorej uczestniczy pieciu miejscowych. Pieka szaszlyki, pachnie dymem, miesem a nam jezyki wisza do pasa a mysl o chinskiej zupce jest mocno nieznosna.
Ekipa przychodzi sie z nami przywitac. Potem ida kolektywnie do cerkwi, zapalaja swieczki, bija w dzwon. Wszyscy obowiazkowo wychodza ze swiatyni tyłem, dopiero w drzwiach sie mozna sie obrocic.
A potem zapraszaja nas do stolu, ktory ugina sie od roznych przysmakow. Kazdy dostaje kawalek barana, a pomidorow i papryczek sa cale miednice. Ekipa niestety gada prawie wylacznie po ormiansku wiec nam pozostaje usmiechac sie, machac rekami i wznosic wspolne toasty. Chlopaki dwukrotnie dzwonia po swoich kolegow ktorzy przyjezdzaja odnowic zapasy i zasilic szeregi imprezowiczow. Maksymalnie jest ich 15

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeden z miejscowych przed wypaleniem papierosa dokladnie go oblizuje ze wszystkich stron. Ponoc mokry tyton jest mocniejszy i wydajniejszy.

Jest tez troche wspolnych spiewow. Tzn oni spiewaja swoje a potem my swoje. Ze smutkiem stwierdzamy ze albo polski repertuar piosenek biesiadnych jest bardzo skromny, albo my nie jestesmy z nim zapoznani albo Ormianie postawili zbyt wygorowane zadania co do piosenek jakie chcieli by uslyszec. Chca zeby piosenka miala wesola, skoczna melodie i byla typowo polska. Kilka utworow spiewamy ale zaraz sie okazuje ze te polskie piosenki to albo o Ukrainie, albo o Cyganach, albo o hiszpanskich dziewczynach... Co ciekawe zadni napotkani Ormianie nie chca spiewac piosenek rosyjskich, mimo powszechnie deklarowanej wielkiej sympatii do tego narodu. W odroznieniu od Gruzinow, ktorych sympatie sa wrecz przeciwne a sami proponowali do spiewania rozne "Katiusze" czy "Kalinki" jako utwory ktore mozemy zawyć wspolnie.

Ciekawe bardzo jest odpalanie "grilla". Ładuja do niego ogromny konar, nawet nie rąbiac go na kawalki. Nie ma szans zeby im sie to rozpalilo!

Obrazek

Nie doceniam jednak zmyslu technicznego miejscowych. Zaraz za konarem przybywa z auta palnik polaczony rura z duza butla gazowa! takiego ogniska jeszcze nie widzialam! Konar opalany gazem z palnika.

Obrazek

Obrazek

Co jest ciekawe na tej imprezie- kierowcy wogole nie pija. Nie pije tez przybyly z ekipa nastolatek. Jego zadaniem jest pilnowanie aby nie zabraklo napoju w kieliszkach innych uczestnikow. Rozumieja tez ze "diewuszka" nie chce pic calym kubkiem.. No wlasnie.. Znow impreza z samymi facetami.

Obrazek

Dosyc wczesnie ekipa jedzie do domow- chyba jakos o 23

Rano pod wiate imprezowa wkraczaja krowy. Chyba maja tu juz wyprobowane miejsce swietnej wyzerki. Zawsze sie ostanie troche rozdeptanych papryczek i pomidorow a i ziola z lekkim aromatem piwa pewnie lepiej smakuja!

Obrazek

Obrazek

W najblizszej okolicy jest tez kibelek. Widok z niego moze jest troche gorszy niz z tego na Armaghanie ale i tak nie ma co narzekac

Obrazek

Kolo poludnia przychodzi pod cerkiew grupa mlodziezy- znow sami chlopcy. Dziewczyny to tu chyba trzymaja pozamykane w komorce. Chlopaki rozpalaja grilla, wylaza na dach cerkwi, bija w dzwon, mocuja sie, przepychaja, glupkowato smieja- ogolnie robia strasznie duzo halasu. Kilku podchodzi do nas sie przywitac i czestuje samogonem. Inni stoja z boku i patrza wilkiem.

Po sniadaniu schodzimy serpentynami w strone najblizszej wioski Wernaszen. Robimy czeste przystanki na odpoczynek w cieniu i nacieszenie sie widokami oraz pylistoscia okolicy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Szczegolnie podoba mi sie jadna gora- taka rogata!!!!!

Obrazek

Robi sie troche pozno i wiec postanawiamy postawic namioty przed wioska, nad malutnim zbiornikiem na potoku. Dolina pelna jest niesamowitych skał, zupelnie jak jakies wieże, baszty i labirynty.

Obrazek

Obrazek

Pytamy pasterza czy nie bedziemy mu przeszkadzac na pastwisku. Oczywiscie gosc nie ma nic przeciwko namiotom.

Młody zostaje z plecakami a my idziemy do sklepu, gdzie kupujemy dwie wielkie puszki tzw "wesola krowka", pyszny przecier pomidorowy i dwa wina ktore nie nadaja sie do wypicia, bo aromat starej beczki dominuje wszystko inne.
Pod sklepem gadamy jeszcze z babuszka, ktorej uroda wskazuje ze pochodzi raczej z jakis polnocnych krain. Babcia opowiada ze za mlodu tez jezdzila na imprezy do Spitakavor i klasztorek byl wtedy jeszcze w ruinie
W wiosce widac dokladnie co jest podstawowym srodkiem opalowym.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zwiedzamy tez minimuzeum zalozone w wioskowym niewielkim kosciolku.

Obrazek

Obrazek


Sa tu rozne stare ksiegi za szybkami i sporo zdjec miejscowej architerktury. Oprowadza nas mila babka i mam wrazenie ze bardzo sie cieszy ze ich wioske odwiedzaja turysci. Opowiada nam z duma o jakims Francuzie ktory w tym roku juz trzeci raz wrocic do Armenii i wciaz ma wiele planow na kolejne powroty do tego kraju

Wracamy nad rzeke. Młody siedzi na brzegu w wianuszku lokalnej dzieciarni. Dzieciaki kąpia sie w jeziorku. Chwile pozniej dociera gruzawikiem grupa wyrostkow ktorzy byli rano pod klasztorkiem. Jakos teraz podobaja nam sie jeszcze mniej. Toperz porownuje ich zachowanie do stada pawianow w ZOO. Te same sposoby demonstrowania dominacji w stadzie, walki o swoje miejsce, pokazywania sily czy przynaleznosci. No moze pawiany sie tak glupkowato nie smieja. W koncu sobie ida w cholere wiec toperz sie kapie.

Obrazek

Nad doline splywa mrok i swiatlo ksiezyca a cykady zaczynaja drzec ryja.
Juz prawie zawijamy sie w spiwory, a ja chowam notesik z relacja i przechodzi mi przez mysl ze dzis jakos tak malo bylo do opisania... ;)
Nagle przed namiotami slyszymy krzyki dwoch kolesi. Udajemy ze nie slyszymy ale nie daja za wygrana. Wylazimy z namiotow. Jest ich dwoch, kilkunastoletnie pajace. Jednego z nich kojarze z kapieli w jeziorku. Twierdza ze sa wlascicielami terenu tzn ojciec jednego z nich. I ze tu nie wolno spac bo to ich teren i mamy im dac pieniadze. Mowimy ze absolutnie im nic nie damy a teren jest pasterza z ktorym rozmawialismy. Jakos to do nich nie dociera, wogole bardzo slabo sie nawzajem rozumiemy. Probujemy ich przeczekac, ignorowac, wysmiac, moze sie znudza i sobie pojda? Nie odpuszczaja jednak, twardo siedza na miejscu. Udaja ze dzwonia do kumpli albo do ojca ktory rzekomo zaraz przyjdzie i nas pobije. Zabawne jest ze gowniarz zna po rosyjsku pięć slow na krzyz ale do telefonu krzyczy "atiec, prijti" i łyp na nas czy my to slyszymy. Łaza tez wokol, rzucaja na wszystkie strony kamieniami albo probuja podpalac trawe. W koncu wpadamy na dobry pomysl- robie im zdjecia. Pierwsze zdjecie ignoruja, chyba sie nie połapali ze błysnelo im prosto w ryje.

Obrazek

Przy kolejnych zdjeciach probuja sie zasłaniac, odwracac wiec zbytnio mi nie wychodza jako ze lampa ma spore opoznienie. Ale oni tego nie wiedza. Wystraszyli sie troche i uciekaja. Z daleka odgrazaja sie ze wroci ich wiecej i ich popamietamy.
Znow zapada cisza. Cykady z ulga ze ludzie zamkneli w koncu gęby znow czuja sie w pełni panami doliny. Jest kolo 23..
Zastanawiamy sie co robic. Wroci jeden gowniarz z drugim sie mscic. Jeszcze rzuci w nas kamieniem albo podpali namiot. Raczej spokojnie tu juz nie pospimy. Nawet jak gownarzeria nie wroci to my bedziemy nasluchiwac szmerow zamiast spac.. Moze jestesmy jacys przewrazliwieni ale kto wie co takim wyrostkom do durnego łba strzeli? Warty wystawic? Juz lepiej ale tez sie nie wyspimy... Poza tym zbiera sie w nas straszna zlosc ze te pieprzone debile pokrzyzowaly nam nocleg w takim fajnym miejscu! A z drugiej strony spuscic takim wpierdziel to potem cala wies bedzie przeciwko nam bo "turysci pobili dzieci"

Decydujemy sie pozbierac namioty i isc do wsi. Moze gdzies jeszcze nie spia. Opowiemy nasza przygode. Moze bedzie mozna postawic namiot w ogrodzie albo przespac sie w stodole. Wies jest juz prawie calkiem wygaszona i ciemna. Probujemy uderzyc do babki z muzeum- ona nas juz zna i dogadac sie z nia mozna. Nawet swieci sie u niej w oknie jakies nikle swiatelko. Pukamy do bram a metaliczne dudnienie rozchodzi sie po okolicy. Tu kazdy dom jest jak twierdza. Mury, trzymetrowe zelazne bramy, potem wielki ogrod i majaczacy przez drzewa dom. Nikt nie wychodzi, a swiatlo w oknie gasnie. Babka pewnie sie boi co za zjawy wlocza sie noca po wsi. Idziemy do kolejnego domu gdzie widac swiatlo na ganku. Jakas babka podchodzi do plotu, a raczej wychodzi na cos nad brama co wyglada troche jak baszta lub wiezyczka straznicza. Niestety kobita gada tylko po ormiansku, w ząb nie kuma co do niej mowimy. I chyba troche sie nas boi.. Nic nie zdzialamy.. Łazimy jeszcze chwile ciemnymi ulicami wioski. Wracamy sie kawalek. Na tarasie jednego z domow siedza trzy babki z dziecmi i biesiaduja nad jakimis trunkami. Uff.. Mozna sie dogadac. Opowiadamy nasza nadrzeczna przygode. Oczywiscie tamci kłamali. Nad rzeka spokojnie mozna spac, nie ma problemu ze ktos pilnuje tego terenu. Pyta jak wygladali nasi młodociani nocni zbójcy. Pokazuje zdjecie. Przychodza pozostale dwie babki, zerkaja przez ramie w aparat. Małolaty bez problemu zostaja rozpoznane. Mieszkaja w tej wiosce. Pytam czy babki by mnie jakos nie skontaktowaly z opiekunka muzeum. Dzwonia do niej a potem razem tam idziemy . Pod muzeum stoi juz nasza znajoma wraz z mezem. Oni tez chca zobaczyc zdjecie. Swiatel w okolicznych domach juz calkiem sporo. Babka z wiezy strazniczej oczywiscie na podniebnym posterunku. Facet mowi ze młodym to nie ujdzie na sucho. Ormianie to goscinny narod, do ich muzeum przyjezdza sporo turystow i nie pozwola aby dwoch gowniarzy robilo taki smrod i zamieszanie. Namioty mozemy postawic w sadzie kolo muzeum. Miejscowi przynosza nam wode i zycza milych snow. Obiecuja ze tu nas nikt nie bedzie niepokoil.
Tłumek sie rozchodzi. Gasna swiatla w domach. W cieniu starej cerkwi staja dwa namioty. I znow cykady ogłaszaja swoje panowanie nad lokalnym nocnym swiatem.. Mozna spac spokojnie..
I tu dwie refleksje:
- Chyba nigdy nie odwaze sie pojechac do kraju w ktorym nie potrafie sie porozumiec. Gdyby ta historia przydarzyla sie w Rumunii, Albanii albo Ameryce Poludniowej to z gory jestesmy na przegranej pozycji...
- Zauwazylam dziwna zaleznosc, wspolna dla roznych krajow i regionow. Dorosli, powiedzmy lat 30+ sa w wiekszosci goscinni, mili, pomocni albo po prostu obojetni.. Gownarzeria czesto jest wredna, wyrachowana, agresywna, nastawiona na zysk. I bezdennie durna. Co bedzie za 10-20 lat? Gdy dzisiejsze nastolatki stana sie doroslymi ludzmi rzadzacymi tym swiatem? Wyrosna z tego? Zmienia sie? Czy strach bedzie wyjsc na ulice??

Dosyc wczesnie budzi nas muczenie krow ktore paraduja ulicami wioski we wszystkie strony.

Obrazek

Obrazek

Milo zegnamy sie z opiekunami muzeum.

Dzis docieramy do miasteczka Jegegnadzor. Spotykamy w nim przynajmniej 6 osob z przedwczorajszej imprezy w Spitakavor. Dziwne to miasto.. Same bloki, salony pieknosci i sklepy z ubraniami. Zadnej knajpy. Tzn jest jakas wielka "knajpa dziecinna" gdzie sa parasole w ogrodku i dmuchana zjezdzalnia ale nie ma ani piwa ani za bardzo nic do zjezdzenia. Kelnerka mowi wprawdzie cos o jakis skrzydelkach z kurczaka ale jej kilkukrotne dopytywanie "ilu was jest" tak jakby wskazywalo ze tych skrzydelek jest mocno ograniczona ilosc (np. dwa.. ;) . Rozsiadamy sie wiec w zdziczalym parku i na raty robimy spozywcze zakupy.

Obrazek

Aha! jest tu jeszcze diabeslki młyn

Obrazek

a na srodku drogi lezy racica

Obrazek

Ostatecznie udaje sie znalezc knajpe przy glownej drodze, na peryferiach miasteczka. Ładujemy tu wszelakie baterie oraz jest okazja na minipranie w knajpianej łazience.

I ruszamy stopem w strone Goris..

CDN
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Wychodzimy na wylotowa droge na przedmiesciach Jegegnadzor. Udaje sie zlapac stopa ale tylko do Vajk. Nasz kierowca jest bardzo rozmowny i cala droge opowiada nam rozne historie. Bardzo tez sie dziwi, ze to "diewuszka" lapie stopa, siada w aucie kolo niego i z nim gada. W Armenii jest to ponoc nie do pomyslenia dla miejscowych dziewczat i zdarza sie chyba tylko na zepsutym Zachodzie. Facet proponuje nam ze chyba lepiej zeby stopa łapal ktorys z chlopakow to bedzie wieksza skutecznosc. Jeszcze wieksza?? W porownaniu z Polska to po Armenii stopem jezdzi sie rewelacyjnie!

W Vajk dopytujemy sie czy ktos moze jedzie na przelecz Worotan. Tam planujemy dzis spac. Wogole jakas dziwna sprawa z tą przelecza. Wiekszosc pytanych kierowcow nie wie o czym mowimy, twierdzi ze po drodze do Goris zadnej przeleczy nie ma, wszyscy sa zdumieni ze tam chcemy dotrzec. Nawet jeden zagadany taksowkarz o takim miejscu nie slyszal, ze zdziwieniem oglada mape i zupelnie nie ma ochoty tam pojechac. Gdy ciagniemy temat to podaje cene ktora bylaby odpowiednia dla dojechania taksowka do Polski.
Wymyslilam sobie nocleg w tym miejscu bo czytalam gdzies w internecie ze pomiedzy Vajk i Sisian jest niezwykle widokowa przelecz. I ze jest tam karawanseraj tylko mniej znany i bardziej zruinowany od tego na Selimie. Ze w srodku pala sie swiece, zaglada tam malo turystow i jest klimatycznie. A z mapy wynikalo ze jest to wlasnie przelecz Worotan...Zdecydowanie cos musialo mi sie pomieszac..

Z Vajk jedziemy busem ze sloikami. Kierowca cala droge probuje nam odradzic nocleg na przeleczy. Mowi ze tam jest brudno i sa niedzwiedzie. I ze zawiezie nas kawalek dalej nad jezioro i tam bedzie sie nam lepiej spalo. Prosimy jednak o wysadzenie na przeleczy. Kierowca dziwi sie bardzo i odjezdza. Od razu widac ze nie jest to miejsce o ktorym czytalam. Widoki nieszczegolne, minibazarek , duzo smieci, nasrane i cale gąsienice irańskich tirów.

Obrazek

Jest tez jakas wieza obwieszona antenami o przeroznych ksztaltach

Obrazek

Irańskie tiry maja podwojne rejestracje. Jedna zolta w "robakach" i druga biała w alfabecie łacinskim. Czesto sa brzuchate jak ziły i robia wrazenie potwornie ciezkich i przeladowanych. Czesto jezdza stadami. Ich ryk jest jakis taki głeboki, dudniacy, a w samym ruchu czuc jakas moc, niezlomnosc i sile. Nie wiem na czym polega to wrazenie ale przy nich zwykly tir to wyglada jak delikatne piorko..

Obrazek

Obrazek

Decydujemy sie posluchac kierowcy busa i na nocleg uderzyc jednak nad jezioro. Znow wiec stoimy przy drodze i machamy. Najpierw zatrzymuje sie pelne auto. Przepraszaja ze nie sa w stanie nas zabrac ale daja nam butelke domowego wina. Wogole auta jezdza tu dosyc obładowane wiec rozdzielamy sie i nad jezioro docieramy dwojkami. My jedziemy z Marmanem, ktory mial pradziadka Polaka i dlatego ma nietypowe dla Ormianina niebieskie oczy. Nasi wspolpasazerowie pokazuja nam przez okno wioske Gorhayk gdzie dominuja dziewczeta. Jest ich tu ponad 80%. Mowie ze fajnie byc chlopakiem w takiej wsi. Kierowca robi jednak bardzo dziwna mine, a ja mam wrazenie ze moj komentarz byl troche nie na miejscu. Chcialam na tym etapie zapytam co sie stalo z chlopakami z Gorhayk, ze ich tam tak malo. Moze rzeczywiscie niedzwiedzi tu sporo? Albo zgineli na wojnie? Ale wlasnie wypatrzylismy Piotrka i Młodego siedzacych przy drodze wiec i my wysiadamy. Tajemnica Gorhayk zostaje wiec niewyjasniona.

Idziemy w strone jeziora.

Obrazek

Na cyplu stoi radziecki pomnik.

Obrazek

Nie wiem czy upamietnia czasy Wielkiej Wojny Ojczyznianej czy jakies wydarzenie w 1968 roku? Czy wtedy byl postawiony? Bo sa na nim wyryte obie daty.

Obrazek

Obrazek

Na tablicy wypisane jest wiele nazwisk w ormianskim alfabecie. Ponizej jedno nazwisko napisane cyrylica. Jest "pod kreska", jakby wyraznie oddzielone od reszty. Jakis dowodca? Czy podpis tworcy pomnika? Ktos rzuca hipoteze ze moze to wlasnie on zastrzelil tych wszystkich z listy powyzej? ;)

Obrazek

Przy pomniku jest cmentarz. Porosle mchami i porostami kamienne nagrobki a obok zelazne stoliki aby pobiesiadowac ze zmarlymi. Dziwne miejsce. Cmentarz a nigdzie blisko zadnej wioski czy osady..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy dalej w strone wody. Przy malej gorce stawiamy namioty. Na jednym z polwyspow widac osiedle. Kilkanascie pustych, niedokonczonych i juz zruinowanych blokow w srodku stepu.

Obrazek

Obrazek

Po drugiej stronie jeziora stoi dom na palach o zamurownaych oknach.

Obrazek

Gdzies w dali tama. I tylko swist irańskich tirów na szosie wyrytej w zboczu wzgorza. Jeszcze na pobliskiej gorce jakis przekaznik? Radar? Szlag wie...
Dopada nas dziwne uczucie dojmujacej pustki. Wokol tylko gory, gory, wymarłe osady i bezludne trzytysieczniki zamykajace horyzont.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Znad gor ciagna sie kłeby siwego gęstego dymu. Cos sie tam niezle jara za tymi gorami. I pozar chyba przybiera na sile.

Obrazek

Obrazek

Jezioro jest ciche, ni łodeczki, ni rybaka...

Biore do reki mape.. Tak.. Zbiornik Spandarian.. Wąski, bezludny przesmyk Armenii, oddzielajacy Karabach od Nachiczewanu. Z mapy wynika ze nie ma tu zamieszkanych osad, tylko jakies ruiny. Grzbietem jednych i drugich gor na ktore patrzymy leca granice.. W Armenii tylko szosa, ten zbiornik i my... Za granicami jeszcze bardziej pusto i wiecej gor..
Ksiezyc odbija sie w rownej tafli jeziora. Ciemnosc spowija powoli okoliczne wzgorza. Po drugiej stronie jeziora pojawia sie smuga reflektorow ciezarowki. Odbijaja pod gore, bezdrozem w strone Nachiczewanu. Padaja dwa strzaly. Poluja? Pilnuja granicy? Gruzawik niknie gdzies w gorach. Za dwie godziny wraca. Błyska swiatlami i znika. Jedzie dalej bez swiatel? Odjechal? Rozplynal sie w powietrzu?

Atmosfera sprzyja roznym ciekawym rozmowom i rozwazaniom nad malenka butelczyna kwaskowatego wina od milych pasazerow zatłoczonego auta z przeleczy Worotan. Towarzysza nam duchy z pobliskiego cmentarza, tajemniczy przemytnicy czy zbłakani uchodzcy, ktorzy akurat tu zdecydowali sie czmychnac przez zielona, zamknieta na głucho granice..
Wraca tez problem niedzwiedzia. Przelecz gdzie odradzano nam nocleg jest kilkanascie km stad. Tam miśki ponoc są. Tam im moze lepiej bo sa resztki z bazaru i z biwakow Irańczykow. Po co misiek miałby isc nad jezioro gdzie nie ma nic do zarcia? Tzn dzisiaj akurat jest ale istnieje nadzieja, ze misiek o tym nie wie... ;) Zastanawiamy sie jak nalezy sie zachowac gdy lezysz sobie w spiworku i czujesz ze misiek chodzi przy namiocie i niucha? Udawac ze sie spi, wstrzymac oddech, w stylu "mnie tu nie ma"? A moze zaczac krzyczec, gwizdac, machac spiworem, aby wydac sie zwierzakowi duzym i groznym? A moze rozciac nozem namiot i spiedzielac przed siebie w ciemnosc, na oslep byle dalej? Na wszelki wypadek aromatyczne malony, winogrona i inne kawalki apetycznego zarcia zawijamy w kilka workow i wynosimy daleko od namiotow, za gorke.

Ciekawe co spotkalo chlopakow z Gorhayk??? To chyba najblizsza wioska stad..

Ptaki kwila nad jeziorem jakos inaczej. Ni to rozmowy w lokalnym jezyku, ni to płacz, smiech czy zawodzenie. A moze to nie ptaki?

Gdyby Solina istniala w latach 50 tych to moze wlasnie by tak wygladala? ;-)

Decydujemy sie nie rozpalac ogniska, Marusi i noca wychodzic z namiotu bez czołowek.
Kładziemy sie do snu. Graja nam cykady i czasem iranskie tiry, a ksiezyc oswietla bladym swiatłem zupelnie pusta okolice nadjeziorna.

Noz, butelke z benzyna, zapalniczke i gaz kładziemy pod reka. Nie dla bezpieczenstwa. Dla wewnetrznego złudnego poczucia i uspokojenia sumienia dzieci cywilizacji ktorym wystarczylo troche pustki i ciemnosci aby poczuly sie nieswojo. Jakos podswiadomie wierzymy w przydatnosc tych kilku lichych gadzetow, nie wiedzac nawet przeciwko komu i czemu mielibysmy ich uzywac.

W nocy toperz mnie budzi. Mowi cos szeptem z czego udaje mi sie zrozumiec tylko to zebym byla cicho. W półśnie ubzduralam sobie ze jakies duze zwierze niucha przy namiocie. Wytezam sluch, zastygam w bezruchu chyba na godzine. Nie slysze zadnych podejrzanych dzwiekow. W koncu usypiam ale czesto sie budze.
Potem sie okazuje ze toperza obudzily jakies pokrzykiwania i nawolywania ludzi, dochodzace jakby z okolic cmentarza. Glosy te sie zdecydowanie do nas przyblizaly. Po kiego grzyba ktos lazil o 2 w nocy po cmentarzu i sie wydzieral? czego szukal? Chyba nie widzial ze my spimy nad jeziorem bo by nas zapewne odwiedzil. Zarowno dobrzy jak i zli ludzie sa w tym kraju towarzyscy i lubia nawiazywac kontakty z turystami.

Ostatecznie nic nas nie zjadlo ;-) Budzi nas pogodny, sloneczny i upalny dzien.

Obrazek

Idziemy sie kąpac. Widac na brzegach ze jezioro nieraz osiaga duzo wyzsze stany wody. Czesc wybrzeza jest piaszczysta, smiesznie pożłobiona przez wysychajaca wode. W innych miejscach brzegi sa skaliste, pokryte kamieniami troche przypominajacymi pumeks.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nasze jedzenie za gorka rowniez nie zostalo pozarte. Sniadanie mamy dzis wyjatkowo wypasne. Jest co zawinac w lawasz bo i ser i kiełbasa, pomidory, papryki, czosnek i zielenina ktora nam zostala podczas wczorajszego obiadu w knajpie w Jegegnadzor.

Obrazek

Obrazek

Piotrek i Młody łapia na stopa irańskiego tira.

Obrazek

Kierowca cala droge puszcza im jakies skoczne hity, tańczy w czasie jazdy zamiast trzymac kierownice i mowi ze ma mile wspomnienia z Ukrainy" "Ukraina- super, disco i seks". Zgłebianie tego tematu jak i innych jest ponoc utrudnione z racji bariery jezykowej.

Ja i toperz łapiemy tez ciezarowke- niebieskiego ziła. Jedziemy z Borią,ktory mieszka w Goris i opowiada nam cala droge o swojej rodzinie. Trasa wiedzie pustynnymi gorami ktore w tym rejonie robia sie chyba wyzsze, o bardziej poszarpanych wierzchołkach. Tereny sa bardzo malo zaludnione, czasem mignie jakis wypas bydła albo malenka wioseczka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Auta, nie tylko tiry, jezdza tu bardzo wypakowane

Obrazek

Po drodze co chwile mały bazarek. Boria na jednym z nich kupuje 40 kilo ziemniakow w dwoch sporych worach.

Obrazek

Miasto Goris podoba mi sie od pierwszego spojrzenia- polozone w kotlice wsrod gor i skał!

Obrazek

Piotrek z Młodym zapewne sa juz w Goris od dawna. Iranski tir zapewne jechal szybciej od ziła, złapali go wczesniej no i chyba nie kupowali ziemniakow po drodze. Jak sie potem okazuje chlopaki nie zmarnowali czasu w Goris- kupili na bazarze sporo tutowki!

Wysiadamy z toperzem w gornej czesci miasta i tuptamy na poszukiwanie noclegu.

Obrazek

CDN
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Zwiedzanie Goris zaczynam od poszukiwan kibelka. To najwiekszy problem przy zwiedzaniu miast. Ruchliwa ulica, osiedle mieszkaniowe,jakis placyk. Ale udaje mi sie wypatrzec garaze a za nimi zagajnik, wiec podazam w tamtym kierunku. Gdzies wysoko nad glowa furkocze pranie na sznurku rozwieszonym miedzy trzecimi pietrami blokow. Wisza za uszy kolorowe maskotki- lew, kroliczek, grzebieniasta kura

Obrazek

Przy garazach zauwazam dziwne drzewo. Wokol jego konarów roi sie od swietych obrazkow, łancuszkow, minicerkiewek i rzezb. Widac ze miejsce to jest czczone przez okolicznych mieszkancow. Na pobliskim stole lezy jedzenie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dzis robie tylko kilka zdjec, ale trafiamy w to miejsce jeszcze dwa dni pozniej. Wtedy zagadujemy dwie babki siedzace w pobliskim garazu. To miejsce, jak rowniez inne podobne, nazywaja tu "Hacz". Mowia ze jest to miejsce modlitwy podobnie jak dwie miejskie cerkwie, acz mam mocne wrazenie ze to miejsce jest dla niektorych wazniejsze. Tu glownym obrzedem jest "Matah" tzn ludzie chwala Boga biesiadujac, jedzac i pijac. Czesto zarzyna sie tu kurczaki i potem wspolnie z przyjaciolmi je spozywa. Mlodzi prosza tu o szczescie w milosci, starzy o dlugowiecznosc, matki o zdrowie dla swych dzieci, zolnierze o szczesliwy powrot ze sluzby. Babki nie potrafia powiedziec czemu akurat zostalo wybrane to miejsce oraz kiedy zaczeto odprawiac tu obrzedy. Miejsce od niepamietnych czasow jest otoczone kultem. Babki twierdza ze ich matki i babcie tez tu przychodzily, choc wtedy nie bylo tu jeszcze osiedla i ruchliwej drogi.

Błąkamy sie po miescie w poszukiwaniu noclegu, wspomagajac sie wydrukowanym z przewodnika planem miasta ktory jest totalnie do d... Kto wpadl na tak idiotyczny pomysł jak tłumaczenie na polski nazw ulic? "Tigrana Wielkiego", "Awangardy" itp Nawet jak sie uda odcyfrowac wymalowane na scianie "robaki" to zapewne bedzie pisalo tam w miejscowym jezyku!
Udaje sie jednak odnalezc miejsce gdzie chcemy spac dwie najblizsze noce- jest to Hostel Goris.

Obok usadowil sie wielki Hotel Goris. Dolne pietra tego molocha zostaly odpicowane na błysk i goszcza zagranicznych turystow z "elitbusow". Gorne pietra hotelu zdaja sie spelniac moje wymagania co do standardow miejsc noclegowych :mrgreen: Nawet przechodzi mi przez mysl aby isc sie spytac czy nie mozna przypadkiem zanocowac - ale koniecznie na ostatnim pietrze!

Obrazek

Nie raz ten hotel bedzie dla mnie obiektem głebszej zadumy. On jest zupelnie jak ta cala nasza cywilizacja.. Na dole sztuczny i wyszukany blichtr. Szkło, plastik i plazma . Kawałek wyzej wypalone okna, hulajacy wiatr i dach ktory niedlugo runie pograzajac wszystko na rowni.. I ci turysci ktorzy z duma oddaja swoje walizki do noszenia chlopakom z obslugi, odzianym w garnitury i nieskazitelnie biale koszule.. Ci sami turysci staraja sie nie podnosic wysoko glowy. Wola patrzec jak kierowca po raz kolejny myje z weża autobus i poleruje go woskiem. Tak latwiej wierzyc w ekskluzywnosc swoich wakacji z kolorowego folderka.

Hostel Goris to dosc spory willowy dom, z plotem malowniczo obrosnietym bluszczami.

Obrazek

Prowadzi go Nadia z mężem, ktorego imienia jakos nie umiem ani powtorzyc ani zapamietac. Oprocz nich mieszkaja tu jeszcze ich dzieci i wnuki. Kilka pokoi jest wynajmowanych dla turystow. Nad lozkiem towarzysza nam wyplecione z papieru łabedzie.

Obrazek

Ze scian korytarza usmiechaja sie dziesiatki gęb zakwaterowanych tu niegdys turystow z calego swiata.

Obrazek

Mozna tez odnalezc plakaty zapraszajace na wystawy obrazow malowanych przez meza Nadii. Obok leza tez opasłe tomiska ksieg pamiatkowych.

Zostawiamy plecaki i suniemy powloczyc sie po miescie i okolicach. Lżejsi o ponad dwadziescia kilo czujemy jakby niosl nas wiatr! Nagle wszedzie robi sie blisko, lekko i prosto. Ale nie zanocujemy dzis tam gdzie zastanie nas noc.. Nie obudzi nas jutro slonce wlewajace sie pod tropik i hustajace sie na odciagach ptaki. Musimy wieczorem wrocic do hostelu..
Wszystko ma swoje plusy i minusy

Goris to pierwsze spotkane przeze mnie miasto gdzie w rynsztokach plynie źrodlana woda!

Obrazek

Obrazek

W wielu obejsciach i podworkach suszy sie wełna

Obrazek

Obrazek

Suniemy w strone skał o fantazyjnych ksztaltach, umiejscowionych na pobliskiej gorce. Jest to skalne miasto zwane Stare Goris. Tak sie ono prezentuje z punktu widokowego za rzeka:

Obrazek

Obrazek

Wiele naturalnych lub wydrazonych grot jest obecnie przeksztalcona na komorki i składziki. Ludzie trzymaja w srodku siano, rozne sprzety gospodarskie lub przydomowa chudobe.

Obrazek

Obrazek

Mąż Nadii z hostelu tez ma tu swoja jaskinie, zamykana na klucz. Trzyma w niej czesc swoich obrazow.

Posrod skalnych zalomow, słupow i wiez wplątały sie ploty, ogrodki i zwykle domy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Napotykamy tez stadko wracajace z wypasu, zwinnie skaczace po kamieniach , stromych pólkach i osuwajacych sie zboczach

Obrazek

U podnoza skał rozlozyl sie spory cmentarz.

Obrazek

Obrazek

Na plytach nagrobnych glownie sa wyobrazone podobizny mlodych facetow, tak jakby wsrod tej grupy byla tu najwieksza smiertelnosc.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po cmentarzu łazi sporo krów wyzerajacych rosnace tu i owdzie zioła. Uwalniamy jedna krowisie uwieziona wewnatrz nagrobka- przesunela sie obrotowa plyta odcinajac jej droge powrotu.

Obrazek

W Goris, jak i w innych czesciach Armenii, mozna spotkac ciekawe chwasty, rosnace sobie gdzieniegdzie przy drodze i na ugorach. Wedlug oceny jednego kolegi, bedacego znawca tematu, nie jest to gatunek najbardziej cenionych w ogrodnictwie. Jest to ponoc krzyzowka z gatunkiem "ruderalis" co powoduje troszke mniejsza zawartosc substancji odzywczych

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przypominaja mi sie czasy podstawowki gdy łany takich upraw szumiały w naszym bytomskim lesie! :-)

Wyłazimy na szczyt jednej z gorek, skad roztacza sie widok na cale Goris, okoliczne szczyty i kolejne skalne miasta.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zwraca uwage zwlaszcza jedna gora. Wyglada jakby byla "wygryziona" od wierzchu. Z daleka wyglada jakby wejscie pomiedzy skalne slupy bylo mozliwe tylko z gory, zjezdzajac na linie. Choc kto wie, moze podchodzac blizej ukazaloby sie jakies dostepne wejscie w kamienny labirynt. Niestety jest to dosyc daleko i nie udaje nam sie zwiedzic dokladniej tego miejsca.

Obrazek

Obrazek

Schodzimy ze skał juz sporo po zachodzie słonca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W Goris szukamy jakiejs knajpy. Znajdujemy jedna.

Obrazek

W piwnicy znajduje sie wielka sala jadalna, z sufitem wspartym na rozlozystych grubych pniach drzew.

Obrazek

Wspolbiesiadujacy z innych stolikow, obsluga i wystroj robia wrazenie jakby lubil tu bywac, jadać i załatwiac interesy lokalny "kryminalnyj krug". Pojęcie to trafilo do naszego slownika po podrozy taksowka z Garnikiem, z Sewanvanku do Airivanku. Podczas jazdy kilkakrotnie leciala z radia piosenka:


Od tego czasu wlasnie tym terminem okreslamy w Armenii pewna grupe spoleczna :-)

Mamy troche obawy ze jak przyniosa nam rachunek w owej knajpie to wszyscy kolektywnie zejdziemy na serce. Wprawdzie pytamy kelnerki o cene zamowionych szaszlykow, ale do tego dochodza rozne przystawki, sałatki, napoje. Zarcie jest bardzo smaczne.
O dziwo ceny sa tu calkiem przystepne

Rano mąż Nadii zawozi nas niwa do Khndzoresk, do ruin kolejnego skalnego miasta. Z miejsca gdzie wysiadamy z auta wydaje ono calkiem male.

Obrazek

Obrazek

Włoczymy sie miedzy basztami, iglicami, skalnymi bramami i tajnymi przejsciami, z ktorych czesc jest chyba uzywana.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przejscia sa czasem poprzegradzane jakimis grubymi zardzewialymi blachami, ktore wygladaja jak pozostalosci wrakow rozbitych samolotow ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W niektorych jaskiniach cielęta kryja sie przed upałem albo pokwikuja zamkniete szczelnie prosieta. Widac gdzieniegdzie doprowadzaona wode, sterty gnojowki, pustaki czy porzucone w pospiechu na srodku drogi taczki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nieopodal jest tez malutki kosciolek o dachu poroslym trawa, bardzo zdobionych odrzwiach i wnetrzu przesiaknietym zapachem zgaslych swiec.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jak to malenstwo zdolalo tu urosnac? I jeszcze tak pieknie zakwitnac!

Obrazek

Im dalej idziemy w strone wąwozu to odkrywaja sie kolejne czesci skalnego miasta, ktorych wczesniej nie widzielismy bo lezaly schowane na zboczu gory.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorem tego dnia Nadia nam opowiadala ze 70 lat temu Stary Khndzoresk byl jeszcze zamieszkany. Na starych zdjeciach widac bylo mnostwo budynkow poprzyklejanych do skalnych zboczy. Dzis zostaly z nich ruiny

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W tej czesci miasta jest druga cerkiewka. Dach ma rowniez porosly trawa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na scianach oprocz zatartych inskrypcji sa tez nowsze malowidła przedstawiajace zołniezy, czerwona gwiazde itp. Niestety nie rozumiemy napisow wiec nie wiemy czy "artysci" identyfikowali sie z wyobrazonymi symbolami czy moze wrecz przeciwnie...

Obrazek

Obrazek

Zawsze lubie sobie poczytac "scienna tworczosc" a tu niestety nie moge.. Najwiecej napisow ma daty sprzed 40 lat. Ciekawe czy w owym maju 1972 stacjonowalo w tym kosciolku jakies wojsko? czy byla to jedna z wielu, zwyklych imprez miejscowych? Na pewno owi ludzie nie uwazali tej malej cerkiewki za miejsce kultu i modlitwy...

Obrazek

Kilku miejscowych jezdzi tu konno z przytroczonymi baniakami, jacys inni kręca sie koło cerkwi. Jeden przywiazuje do drzewa wstażke..

Obrazek

Po drodze sa tez dwa zrodelka. Chłodna woda sika ze scian omszałych, cienistych budynków.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wogole w tutejszych gorach zauwaza sie pewien paradoks. Z jednej strony gory sa suche, stepowe, skaliste, wrecz pustynne. Roslinnosc jest skorzasta, kolczasta, czesto wyschnieta na wiór. Zólto- płowo- brązowo- czerwony odcien krajobrazu wzmaga poczucie pylistosci i wyschniecia. Ale z drugiej strony wszedzie pełno tu bulgoczacych zrodelek. O wode duzo latwiej tu na wycieczce niz w mokrych i błotnistych ukrainskich Karpatach..
Jest to chyba zjawisko typowe dla Armenii. Kilku miejscowych nam opowiadalo ze woda jest najbardziej cenionym w eksporcie lokalnym surowcem naturalnym. Spore ilosci wody Armenia sprzedaje np. Iranowi.

Mijamy tez Luaza z nozem zatknietym za kierownice.

Obrazek

Obrazek


Najładniejszy widok na cale skalne miasto jest okolic wąwozu, nad ktorym jest przerzucony linowy most.

Obrazek

Most jest caly ażurowy co poteguje wrazenie wysokosci i tuptania w powietrzu. Jest on bardzo solidny- bardzo ciezko go rozbujac ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kawalek za mostem jest teren turystyczny tzn punkt widokowy i sklepik. Tu tez zaczyna i konczy zwiedzanie Khndzoresku wiekszosc odwiedzajacych.
Zakupujemy w sklepiku potwornie slodkie soczki z karabachskim pomnikiem na etykiecie.

Obrazek

Oprocz nas punkt widokowy okupuje tez grupka krzykliwych Ormian ktorzy zdecydowanie sa ze soba spokrewnieni. Cala dziesiecioosobowa rodzinka ma znaczne problemy z otyłoscia i widac to juz u malenkich dzieci trzymanych na rekach. Fajne jest ze przywiezli tez ze soba starenka babuszke. Prowadza ja pod rece na skalny balkonik, przynosza z auta krzeselko. Babcia rozsiada sie, chwile sapie ale widac na jej twarzy ogromna radosc ze moze popatrzec na gory, skały i szeroki horyzont.

Pylista droga wspinamy sie w strone wioski. Łapiemy tu na stopa ziła.

Obrazek

Najchetniej bysmy wszyscy jechali na pace ale widac ze kierowcy bedzie przykro jak nikt nie wsiadzie do szoferki. Musimy sie wiec jakos podzielic.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z kierowca nie bardzo idzie sie dogadac wiec wiekszosc drogi jedziemy w milczeniu.
Wysiadamy kolo czynnej jednostki wojskowej, gdzie jest duzo starych czołgow. Ucze sie robic zdjecia "z biodra" ale poki co slabo mi to idzie.

Obrazek

Kawalek idziemy pieszo w strone Goris.

Obrazek

Polem obok szosy przechadza sie pies wielkosci sporego cielaka i warczy. Na szczescie pilnuje tylko ogrodzonego terenu i nie przybiega na droge aby nas pozrec.

Obrazek

Na tym skrzyzowaniu dopada nas smutna rzeczywistosc. Nasza droga wiedzie w lewo, nie w prawo.. Juz wczesniej to wiedzialam ale jakos w tym miejscu uswiadamiam sobie juz namacalnie ze nie starczy nam czasu na Karabach.. Nastepnym razem...

Obrazek

Do Goris wiezie nas złapana na stopa terenówka. Kierowca bardzo sie wkurza gdy toperz robi mi zdjecie na ktore on tez sie zalapuje. Zamiast patrzec na droge odwraca sie (nie zwalniajac) , zdejmuje sloneczne okulary i dopytuje o przyczyne robienia mu zdjec z zaskoczenia. Na szczescie udaje sie jakos sprawe zalagodzic i nie wpasc do rowu.

Obrazek

Piotrek zakupuje dzis dwa wina z ktorych zadne nie nadaje sie do spozycia. Jedno smakuje nawet znosnie, ale ma zapach paskudnego zjełczalego masla i musuje. Drugie ma silny aromat czekolady co rowniez budzi spory niepokoj. Z trojga zlego to juz chyba najlepsze bylo to wino z Vernaszen o smaku starej beczki.

W hostelu kwateruja sie wieczorem trzy Hiszpanki. Oczywiscie ciagle sie myja, kapia i prysznicuja wiec za cholere nie mozna sie dostac do kibla o zadnej porze dnia i nocy. Straszne jest robienie kibla i łazienki razem! I tu mozna sie rozmarzyc na wspomnienie wspanialej sławojki na wulkanie z widokiem na jeziorko i Ararat! ;)

Rano Nadia robi nam sniadanie (wliczone w cene noclegu czy sie chce czy nie). Dzis jest zapiekanka z makaronem, ziemniakami, jajkiem i warzywami. Wieczorem byla zupa warzywna na bazie grochu, ktory wygladal jak kukurydza, a potem płow z zapiekanymi sałatkami. Na samo wspomnienie zapachu tych potraw zrobilam sie głodna.

Nadia rysuje nam mapke jak znalezc rozne atrakcje kolo Tatew. O dziwo to co mowi zdaje sie byc calkiem zbiezne z fantastycznymi opowiesciami Pawła spotkanego w Erewaniu! Moze to miejsce istnieje naprawde? ;)

Rozmowa jakos schodzi na turystow odwiedzajacych Armenie i o nastawieniu miejscowych do nich. Nadia twierdzi ze ona w swoim hostelu chetnie gosci Polakow, Hiszpanow, Rosjan, Gruzinow, Żydów, Murzynów i muzułmanow. Lubi poznawac inne narody, sluchac ciekawych opowiesci ze swiata i nie mozna nikogo dyskryminowac ze wzgledu na narodowosc, wyznanie czy kolor skory. Wszyscy ludzie sa sobie rowni i powinno sie ich tak samo dobrze traktowac. Wiem, ze moze ze po tak wznioslej wypowiedzi nie powinnam, ale to pytanie samo pcha sie na usta... "A Azerowie?". Nadia odpowiada bez chwili zastanowienia: "Azerowie to nie ludzie...".
Choc ponoc kiedys byli tu u Nadii trzej takowi. Powiedzieli ze sa Irańczykami. Ale babki wychowanej na pograniczu oszukac sie nie da.. Nadia bez problemu rozpoznala jezyk w jakim rozmawiali ze soba. I zdecydowanie irański to nie byl.. Oczywiscie chlopaki zapierali sie do konca pobytu ze sa Iranczykami, bojac sie w takim Goris powiedziec oficjalnie prawde..

Nie wiedziec czemu, Nadia mnie pyta czy my, Polacy, tez tak nie lubimy Azerow jak Ormianie? Mowie wiec prawde, ze nie wiem czy ich lubie czy nie, bo jeszcze w zyciu zadnego osobiscie nie poznalam. (no moze oprocz tego na ktorego wpadłam z naręczem mokrych skarpetek w hotelu robotniczym w Tbilisi ;) ) Dowiaduje sie ze przyczyna dziwnego pytania Nadii jest uzyte przeze mnie okreslenie "Azer", ktore jest ponoc bardzo obrazliwe. Myslalam dotychczas ze jest to po prostu okreslenie narodowosci- tak jak Gruzin czy Polak! A to ponoc tak nie jest.. Oficjalnie mowi sie "Azerbejdzanin" a "Azer" to cos jak "Szwab" lub "Kacap".
No wiec teraz wreszcie rozumiem czemu wszyscy spotykani miejscowi mieli takie banany na gębach jak mowilam cokolwiek o "Azerach" i czemu prawie rzucali mi sie na szyje przy kazdej probie podjecia tematu tej narodowosci ;)

Skoro juz zeszlo na taki temat to Nadia opowiada nam o czasach wojny w Karabachu. W Goris nie bylo jakis regularnych walk na ulicach. Acz czasem spadaly bomby. Kiedys w srodku dnia jedna spadla na szkole. Byly wtedy w niej wszystkie dzieci Nadii. Pobiegla wiec boso, jak stala, do szkoly, mimo ze byla to sniezna zima. Na szczescie zadnemu dziecku nic sie nie stalo. Bomba upadła na pusta sale gimnastyczna. Mniej szczescia miala babcia synowej. Staruszke zabily odłamki we wlasnym ogrodku. Wieczorami ludzie starali sie nie wychodzic z domow. Zdarzaly sie czesto w miescie nocne strzelanki. Acz nie wiadomo czy byli to zolnierze ktorejs ze stron czy jakies lesne zbóje, ktore zawsze w wojennych czasach wylęgaja sie nie wiadomo skad...
Nadia dzialala w tamte lata w organizacji pomagajacej w szpitalu. Dla kazdej 5-osobowej rodziny przypadal wtedy 1 chleb dziennie. Nadia dzielila ten chleb na trzy czesci. Jedna trzecia dla rodziny. Jedna trzecia zanosila rannym do szpitala a jedna trzecia zołnierzom na granice.. Ponoc majac takie wspomnienia zupelnie inaczej patrzy sie na jedzenie, ktorego jest pełen stol..
Przez dwa lata nie bylo tu pradu, sklepow, komunikacji.. Zima na opał wycieli w Goris cały park... Nadia z mezem prowadzili wtedy w domu minifabryczke rajstop. Wozili je potem po okolicznych wioskach i wymieniali na jaja i ser.
Stojacy obok hotel Goris pelnil wtedy funkcje osrodka dla uchodzcow, uciekajacych z polnocnych prowincji Karabachu, ktore nie trafily pod kontrole Ormian. Ponoc w owe lata caly hotel nadawal sie do calorocznego zamieszkania, a ostatni stali mieszkancy opuscili go zaledwie kilka lat temu.

A tu fotka na pożegnanie z Goris- my, Nadia i "hiszpanskie dziewczyny"

Obrazek

Dzis z mezem Nadii jedziemy w strone wąwozu rzeki Worotan.....

CDN
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Tej czesci relacji mialo nie byc.. A przynajmniej byla spora szansa ze tych zdjec nie bedzie.. Ale los okazal sie przychylny i zdjecia sie uratowaly!

Z mężem Nadii jedziemy do Halidzor.

Obrazek

Obrazek

Stad do Tatew ma jezdzic linowa kolejka, ponoc to najdluzsza na swiecie taka podniebna trasa... Mam w oczach jeszcze gruzinskie wagoniki z Cziatury, dzialajace jako miejskie tramwaje.. W Armenii wszystko jest fajne, wiec pewnie i ta kolejka bedzie?
Niestety.. Kolejka akurat nie jest.. Sluzy tylko i wylacznie turystom, ktorych dowoza tu calymi autokarami.. Wagoniki sa nowe, wsciekle szczelne. Zapach, szum klimatyzacji i ogolna atmosfera przywodzi na mysl jedynie sterylne dygestoria,ktore pamietam ze studiow... do przechowywania wirusow lub toksycznych gazow.. Tylko tam nie przebywalam nigdy w srodku... Tu dodatkowo jest jakas magiczna skrzynka ktora blyska swiatelkami i pretensjonalny kobiecy glos gada po angielsku.. Obsluge kolejki stanowia mlode dziewczeta z przyklejonym do twarzy usmiechem, ktore chyba musialy przechodzic ostrzejszy casting niz modelki..
Widoki troche rekompensuja zawód spowodowany kolejka..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Coz.. Moze chociaz ta druga ormianska kolejka linowa na trasie Alaverdi- Sanahin bedzie fajniejsza? Ponoc wozi robotnikow z fabryki.. Ale to juz nie w tym roku...

Na straganach w Tatew nabywamy wino z jezyn, nalewke malinowa i okragly slodki placek.

Obrazek

Tutejszy klasztor ladnie polozony ale tłum wokol potworny. Ciezko zrobic zdjecie zeby nie miec na nim 4 plecow i 5 kuprow

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Fajne tu maja rzezbione drzwi

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakis praworzadny zachodni turysta probuje mnie pouczac ze w kosciele powinnam sie owinac w chuste, zdjac kapelusz, itp Staram sie go ignorowac, udawac ze nie rozumiem co mowi ale jest strasznie upierdliwy. Zamiast zająć sie zwiedzaniem czy robieniem zdjec to za mna łazi i truje.. Chyba pewnego zwrotu trzeba sie nauczyc nie tylko po ormiansku (do taksowkarzy ktorzy nie rozumieja slowa "nie") ale takze po angielsku na okolicznosc zwiedzania zbyt turystycznych miejsc..

Wnetrze kosciola wypelnia blask swieczek i dym kadzidel z lampki ktora macha dwoch zakapturzonych mnichow. Przez okno wpadaja promienie slonca, podswietlajac wybrane fragmenty scian, odbijaja sie tez w jeziorkach stopionych swiec.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy pieszo serpentynami szutrowej drogi w strone dna kanionu rzeki Worotan. Dziwne tu sa te gory- na wysokie skały wpelza las, krzaki czepiaja sie stromych zboczy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tłumy marudnych turystow poznikaly jak zly sen- wszyscy szybuja tam na nitce pod niebem, w strone swoich hoteli i autokarow. (na samej gorze zdjecia widac wagonik!)

Obrazek

Wieczor schodzi powoli w wąwozy i robi sie coraz bardziej pusto. Coraz bardziej wąwoz jest nasz..

Na dalekim przeciwleglym zboczu majacza ruiny jakis podluznych zabudowan. Nie mam pojecia jak sie tam mozna dostac i ile czasu mogloby to zabrac.

Obrazek

Na samym dnie kanionu, w otoczeniu pionowych skał, niedaleko Diabelskiego Mostu gdzie dzis zmierzamy, widac tez spore ruiny. To chyba to miejsce o ktorym opowiadal nam Paweł! Mial tu byc jakis sredniowieczny uniwersytet, zarosly lianami dzikich pnączy. (choc ten obiekt bardziej przypomina kosciolek ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Stad wyglada ze niełatwo tam dotrzec. Idzie jakas sciezka z glownej drogi w dol ale potem przechodzi w urwisko.. Mocno sie zastanawiamy z toperzem czy nie warto by jutro isc TAM a nie jechac pod Aragats.. Ale nie mowimy tego glosno- chlopaki by nam chyba łby urwaly..

Mijamy tez przydrozny grob. Stolik z kieliszkami, obok napoczeta butelka wodki. Przechodzi nam przez mysl zeby sie napic z duchem. Moze mu nalejemy naszej malinowki albo wina? Ale postac z pomnika jakos tak dziwnie swidruje w nas oczami.. Moze woli jak odwiedzaja go tylko przyjaciele i rodzina? Moze woli byc dzis sam? Jednak idziemy dalej bez popasu..

Obrazek

Obrazek

Schodzimy po schodkach w strone rzeki. Na drodze przeblyskiwalo jeszcze slonce. Tu wsrod wysokich skal od dawna czai sie mrok i wilgotny powiew nadchodzacego wieczoru.

Obrazek

Sa tu dwa baseny napelniane woda z cieplych zrodel.

Obrazek

Kawalek rownej skaly pod namioty tez sie znajdzie.

Postanawiamy zwiedzac jaskinie na raty. Nie bardzo da sie tam isc z plecakami. Ktos musi zostac pilnowac calego majdanu.. Ja i toperz idziemy zwiedzac pierwsi.

Czepiajac sie korzeni, gałęzi i stalowej liny zlazimy po skale w dol. Jest tez kawalek drabinki. No to pierwsza w zyciu ferrata zaliczona ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Skaly wygladaja tu jak zastygla w sekundzie lawa. Zatrzymala sie, skamieniala, ale jakby kiedys znow miala poplynac dalej...

Obrazek

Nizej znow jest kilka cieplych basenikow, tym razem juz utworzonych naturalnie. Ze skal zwieszaja sie pnacza. Zewszad wyplywaja cieple wodospady

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dnem kanionu, po sporych głazach wali spieniony potok. Zgodnie z poradami Pawła i Nadii trzeba wlezc do niego i dalej isc brod. Potok jest lodowaty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kawalek dalej widac wlot do jaskini skad wyplywa potoczek. Cieplutki!

Obrazek

Obrazek


Skaczemy po kamieniach, wpadamy w głebokie buniory, przepelzamy przez naniesione przez rzeke kłody.

Obrazek

Obrazek

U wejscia do jaskini mozna jedynie stanac i otworzyc z zachwytu gębe.. Pawel nie koloryzowal.. Z jego opowiesci to mialo byc nieziemskie miejsce.. Ale chyba przeszlo jeszcze nasze oczekiwania i wyobrazenia... Kolorowe sciany, kapiaca z sufitu woda. Kilka naturalnych basenow. Dziwne nacieki, kielichy z ktorych bija fontanny cieplej mineralnej wody o slonawym smaku. Siedzisz sobie kuprem w cieplej wodzie a dolem, za kotara z bluszczy szumi po kamulcach wzburzona woda potoku..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie wiem ile czasu spedzilismy w tej jaskini, bo czas plynal tam jakos inaczej. Zdjecia sa pomieszane, z wieczora i z rana. Bo rankiem poszlismy tam ponownie.

Jak wracamy na gore nad baseny to Piotrek i Mlody juz biesiaduja z miejscowymi. Wahe, Artiom i Ararat postanowili spedzic tu dzisiejszy wieczor. Sa szaszlyki, ryby, ser, warzywa i tutowka.

Obrazek

Toperz i Wahe wpadaja na pomysl aby przeniesc biesiade do basenu. Na poczatku siedza tam sami.

Obrazek

Obrazek

Potem dolacza cala gromada. Robie im zdjecia.

Obrazek

Obrazek

Jednak troche zal ,ze mnie na zdjeciu nie ma. Ustawiam aparat na samowyzwalaczu na brzegu basenu. Lampka juz miga, biegne do reszty ekipy. Nie wiem czemu tak wychodzi ze biegnac potracam reka aparat ktory natychmiast nurkuje w basenie...
Wszyscy krzycza "wyjmij baterie", "wyjmij karte"! Najpierw to ja musze wylowic aparat. Woda nie jest zbyt przejrzysta, siega po pas i jest juz prawie calkiem ciemno. Udaje sie wylowic ociekajaca, bulgoczaca skrzyneczke, ktorej masa chyba sie podwoila.. Wycieram karte w chusteczke, chowam w bezpieczne miejsce.. Moze do rana wyschnie.. Aparat ukladam na skale. Jemu to juz chyba nic nie pomoze... Ide szukac zapasowego aparatu. Zawsze takowy woze.. Nigdy sie jeszcze dotychczas nie przydal, ale licho widac nie spi.. Stary aparat ma strasznie upaćkany i porysowany obiektyw. Ale trudno, grunt ze robi zdjecia.. Tez mam zdjecie w basenie

Obrazek

Nasi ormianscy znajomi bardzo sie przejeli utopionym aparatem. Ponoc tlumaczyli toperzowi, ze to wypadek, ze diewuszka niespecjalnie to zrobila i zeby mnie za to nie bił :twisted:

Potem impreza przenosi sie na przydrozny parking. Tam gdzie z łady płynie skoczna muzyka. Sa tez tance.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nasi znajomi sa z Goris. Probuja nas za wszelka cene wsadzic do samochodu i zawiesc w goscine do siebie do domu. Jeden z nich ma ponoc w Goris knajpe i tam mozemy kontynuowac biesiade (ciekawe czy to ta knajpa z drzewami gdzie bylismy dwa dni temu?)

Udaje nam sie w koncu ich przekonac ze chcemy spac w namiotach wsrod skał. Nie mozemy przeciez powiedziec wprost samej prawdy- ze boimy sie z nimi wsiasc do auta i nie chcemy uczyc sie latac na tutejszych serpentynach

Spi sie dobrze. Nie budzi nas sauna w namiocie, bo mimo ze slonce jest juz wysoko to w waskim przesmyku wciaz jest cien.

Obrazek

Od rana kreci sie tu sporo miejscowych turystow. Wiekszosc z nich jednak konczy zwiedzanie przy basenach, malo kto schodzi po linie do rzeki. Do jaskini nie dociera praktycznie nikt. Jakis facet przychodzi do nas z flaszka. Troche sie bronimy- pic bimber przed sniadaniem? przeciez to sie musi od razu zrobic niedobrze! ale jak tu nie łyknac za przyjazc polsko-ormianska? O dziwo trunek uklada sie w brzuchu calkiem niezle. Domowej roboty sliwowica. Chyba najlepszy napoj spozyty na tym wyjezdzie.

Wsadzam wylowiona karte do zapasowego aparatu. Wykapany aparat to tylko robi bul bul przy zmienie pozycji.. Niestety karta sie nie czyta.. Jest sucha ale aparat wyswietla "card error". Wszystkie zdjecia z Nadia, z hostelu, z Tatew, z wawozu, z jaskini, z ruin w kanionie, wszystko szlag trafil?.. Ogolnie wpadam na dno rozpaczy. W tamtej chwili mam ochote wracac do domu, zamknac sie w kibelku i buczec do konca dni swoich.. Swiat wydaje mi sie podly i zly.. Toperz mnie pociesza ze sa ponoc jakies firmy co odzyskuja zdjecia z kart nawet rozjechanych przez czołgi..

Karta "nie wyschła" rowniez po dwoch, ani po kolejnych dniach.. Codziennie sprawdzalam... A moglam po prostu wlozyc ta karte do aparatu Piotrka albo Młodego.. Sprawa rozwiazala by sie od razu.. Z karta bylo wszystko w porzadku.. Tyle tylko ze byla to moja jedyna karta wielkosci 4GB, pozostale mialam dwojki. A stary aparat po prostu tych wiekszych kart wogole nie czyta..

Dzis opuszczamy wawoz Worotanu i planujemy sunac w strone Aragatsa czyli prawie na drugi kraniec Armenii. Poczatkowo chcielismy jechac stopem ale Nadia nas przekonala ze to nie jest najlepszy pomysl. Czasu mamy juz niewiele a podroz stopem do Biurakanu zajmie nam minimum trzy dni. Polecila nam znajomego taksowkarza. Jest ponoc mily, mozna z nim sie bez problemu dogadac i dla gosci Nadii ma duzo nizsze ceny. Dzwonimy do niego z Diabelskiego Mostu. Dzis wiec bedzie tzw "dzien burżuja" - od rana do wieczora wozimy sie wszedzie taksowka.

CDN
Awatar użytkownika
magda55
dyrektor generalny
dyrektor generalny
Posty: 16544
Rejestracja: środa 22 mar 2006, 16:24
Lokalizacja: krakow

Post autor: magda55 »

Ech .....BUBA .,.... :serce: :serce: :serce:
Dobry humor nie załatwi wszystkiego ale wkurzy tyle osób, że warto go mieć :)
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1885
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Dzis opuszczamy okolice Goris i suniemy na prawie przeciwlegly kraniec Armenii- do wioski Biurakan pod Aragatsem.

Czarny mercedes znajomego Nadii- Samuela podjezdza w umowione miejsce czyli do zatoczki drogi kolo Diabelskiego Mostu. Auto jest ogromne- udaje sie upakowac prawie wszystkie bambetle do bagaznika, nic nie trzymamy na kolanach, tylko toperz siedzi po turecku na swoim plecaku. Samuel twierdzi ze nie przepada za mercedesami- kupil to auto tylko jako "sluzbowe", ze wzgledu na duzy bagaznik i komfort przewozonych pasazerow. Sam gustuje raczej w marce BMW i na wlasne potrzeby ma w domu drugi samochod. Z wielka nostalgia wspomina tez swoja czarna wołge, ktora jezdzil wiele lat. Sprzedal ja niedawno jakiemus pasjonatowi z Petersburga. Twierdzi ze dla wolgi to wyszlo na lepsze- on nie mial czasu ani kasy inwestowac w rozne renowacje i konserwacje starych mechanizmow, a teraz "jego" wolga wygrywa ponoc jakies konkursy dla starych aut na dalekiej polnocy.
Opowiada tez duzo o swojej rodzinie i zyciu w Armenii. Miedzy innymi o pracy- ze niekoniecznie w jego kraju zarabia sie mniej niz na zachodzie i ze jak ktos jest zaradny i pracowity to wcale nie musi emigrowac za granice czy szukac szczescia w wielkim miescie. Samuel nie lubi duzych miast. Owszem - czasem chetnie pojedzie na zakupy do Moskwy, albo spotkac sie w knajpie z przyjaciolmi w Erewaniu, ale pobyt w stolicach dluzszy niz dwa dni ogromnie go męczy. Zawsze chetnie wraca do swojego miasteczka wsrod gor, do Goris, gdzie powietrze jest swiezsze, czas plynie wolniej, ludzie sa przyjazniejsi i dzieci lepiej sie hoduja.

Po drodze chcemy kupic wino na przydroznym bazarze. Samuel sie krzywi, ze ponoc te wina sa wzmacniane spirytusem i zawozi nas do "winozawodu" w Areni. Obsluga fabryczki widac dobrze go zna. Zabieraja nas do piwniczki pelnej omszalych beczek i zakurzonych butelek oraz raz po raz nalewaja pelne kielichy do degustacji lokalnych trunkow.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A jest co degustowac- wino z granatow, z brzoskwin , z winogron oczywiscie tez. Sa tez owocowe wodki. Ciezko podejmowac tu trafne wybory. Kazde wino jest pyszne. Robimy troche zapasow- w aucie jest jeszcze miejsce aby to jeszcze upchac. Nie wiem jak my z tym wszystkim wyjdziemy na Aragats, ale teraz sie jeszcze tym nie martwimy. Fajnie ze jest tu mozliwosc zakupienia wina w plastikowych butelkach- zawsze kilka kilo mniej szkla na plecach

Po drodze odwiedzamy Noravank. Od poczatku pobytu w Armenii prawie wszyscy spotykani miejscowi pytali: "A w Noravanku byliscie? Nie? to musicie tam pojechac, tam jest super." No to w koncu jedziemy.

Do klasztoru prowadzi droga przy ktorej wznosza sie pionowe skały. Dolina z poczatku jest bardzo waska a przez to mroczna i wilgotna.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pozniej stopniowo sie rozszerza a skaly przybieraja kolor zupelnie czerwony. Jakos na zdjeciach to nie wyszlo, ale te skaly naprawde mialy kolor cegly, jakby lekko wpadajacej w fiolet.

Obrazek

Obrazek

Na jednej z takich skał siedzi klasztorek.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wokol klebi sie straszny tlum. Dominuja japonscy turysci (to jest niesamowite ze istnieja ludzie ktorzy robia wiecej zdjec ode mnie! ;) ) oraz weselne orszaki Ormian. Mlode pary modla sie, kupuja golebie oraz pozuja w slubnych szatach na tle gor i budowli. Dzis jest swieto narodowe wiec jest bardziej tłoczno niz zwykle
To auto jest najlepszym podsumowaniem klimatu panujacego dzis w Noravanku.

Obrazek

Jednoczesnie mam 100% pewnosci ze wieczorem i o poranku wyglada tu inaczej.. Ze przyjezdzajac tu na nocleg moglibysmy miec wspomnienia jak z przełeczy Sulema, Spitakavoru czy Diabelskiego Mostu. Pewnie wystarczy tez pojsc ciut dalej dolina lub wspiac sie na ktores z czerwonych wzgorz aby natychmiast wpasc w inny swiat. Bo wszyscy kłebiacy sie wokol klasztorku ludzie nie maja czasu aby pojsc dalej, zeby przysiasc i zagapic sie na skałe, wszyscy przyjechali tu zaliczyc Noravank, odhaczyc "byłem tu" i gnac dalej..
Niestety dzis my tez jestesmy jednymi z nich...

Zatem tym razem nie zobaczymy dzikich kóz z zagietymi rogami o ktorych opowiadal nam Samuel..

Jedziemy dalej przez stepowe falujace gory, gdzieniegdzie usiane przysiolkami czy wypasami, ale w duzej mierze jednak bezludne..

Obrazek

Mijamy przydrozne groby polaczone z miejscami biesiadnymi

Obrazek

Zatrzymujemy sie na jednej z wiekszych stacji benzynowych. Samuel mowi ze nie lubi tankowac "w polu", tylko woli miejsca "porzadne".

Obrazek

Przy stacji jest sklepik. Mozna kupic cos do jedzenia, napoje, jakies drobiazgi do auta. Sa tez trawiaste warkocze zwiniete w wianki. Pachna dosyc aromatycznie. Nazywa sie to aweluk. Robi sie z tego napar ktory jest ponoc bardzo zdrowy dla nerek. Pozostale po naparze "fusy" nalezy wysuszyc, pokroic i usmazyc z cebulka. Mozna to potem zjesc np. w jajecznicy, jako dodatek do makaronu z serem albo po prostu na chlebie.
Oczywiscie nabywamy aweluka :-)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W calej okolicy ludzie na potege susza siano. Stogi przewyzszaja domy i sa doslownie wszedzie! Raz po raz mijamy gruzawiki wożace istne wieze z siana!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze mijamy kilka scenek zapadajacych w pamiec.
- Wyladowana wołga złapala gume. Cale wnetrze wypakowane jest arbuzami, melonami, papryka, bakłazanami. Bagaznik jest tak pelny ze sie nie domyka. Na dachu konstrucja z dwumetrowej wysokosci skrzyn. Obok stoi chlopak z podnosnikiem w rece i drapie sie w glowe.
- Dwoch dziadkow siedzi na skrzyniach z lokalnymi napisami i gra w nardy na tle wielkiego napisu coca-cola.
- Mijamy gruzawik- wywrotke pelny winogron. Jakos sciaga to wzrok- pasowalyby tam kamienie, wegiel, piasek, ale winogrona? Nigdy nie widzialam tak duzo winogron naraz!

Obrazek

Samuel opowiada nam tez o gorze nad przemyslowym miasteczkiem Zod. Mieszka tam na szczycie pustelnik. Zbudowal sobie tu dom 25 lat temu. Facet mial trzy zony, wszystkie zmarly. Jedna na raka, druga w zginela w wypadku, trzecia sie powiesila. Od tego czasu gosc zdziwaczal i odłaczyl sie od swiata. Czasem odwiedzaja go turysci, nie strzela do nich, pogada, poczestuje ale ponoc nie przepada za ludzmi i lepiej sie mu nie narzucac, bo czasem bywa nieprzewidywalny.

Obrazek

Kawalek dalej przy drodze jest grob ormianskiego poety. Pisal wiersze przeciwko ustrojowi w ZSRR. Dostawal ponoc kilka upomnien by zaczal pisac o przyrodzie lub milosci, a gdy nie przynosilo to skutku przypadkiem rozjechal go gruzawik..

Samuel opowiada nam tez ze czasem lubi podpuszczac turystow, ktorych wozi i obserwowac ich reakcje. W tym celu np. udaje ze zasypia w czasie jazdy. Najpierw ziewa przez pewien czas donosnie, a potem opuszcza glowe i zamyka to oko od strony pasazera. Innym razem podjechal autem blisko straganu przy drodze, gdzie sprzedaje jego przyjaciel, wystawil reke przez szybe i ukradl jablko. Probowal nim potem poczestowac turystow. Ponoc w obu przypadkach reakcje przewozonych osob byly dosyc gwaltowne ;)

Przed Erewaniem wjezdzamy na jedna z niewielu ormianskich nizin. Pola uprawne, sady, przydrozny handel i wielki masyw Araratu zamykajacy horyzont.

Obrazek

Samuel opowiada ze Ararat tylko od tej strony jest taki piekny, od strony tureckiej jest ponoc brzydki i straszny. Turcy moze i maja go na swoim terenie ale tylko Ormianie moga napawac oczy pieknym widokiem. Wogole Ararat jest w Armenii wszechobecny. Wystepuje na wszystkich pamiatkach od koszulek i pocztowek po magnesiki, jest w nazwie koniaku, w nazwach sklepow i knajp, a nawet w pieczatce ktora dostajemy w paszport na wjezdzie.
Spotkalismy nawet dwie osoby majace na imie Ararat!
Ponoc Turkom sie to bardzo nie podoba ze Armenia uzywa jako swojego panstwowego symbolu obiektu ktory do niej nie nalezy. Ormianie ponoc wtedy odpowiadaja: "A wy co macie na fladze? Czy Księżyc należy do Turcji?"

W plataninach drog na przedmiesciach Erewania i Asztaraku Samuel kilkakrotnie rozpytuje o droge na Biurakan. Latwo sie tu pogubic, oznaczen prawie zadnych nie ma przy drogach..

W okolicach Biurakanu tylko my jedziemy w gore. Wszyscy ciagna w dol. Ogromne stada krow wypelniaja cala ulice. Ale to nie jest zwyczajny powrot z pastwiska na noc do wsi. Pasterze zwoza tez swoje domki, letnie baraki na kolkach.. Cale karawany ewakuuja sie w strone dolin.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Samuel mowi ze konczy sie lato w gorach, a wraz z nim kilkumiesieczne wypasy na łakach pod Aragatsem.. No fakt, myslimy-koniec wrzesnia... Jeszcze nie wiemy ze wlasnie dzien dzisiejszy ,tam na gorze, jest ostatnim dniem lata... a jesieni w planach nie ma.. ;)

Za wioskami zegnamy sie z Samuelem, umawiamy sie ze za kilka dni zdzwonimy sie jakos w Erewaniu i razem pojdziemy do knajpy.

Obrazek

Pogoda najwyrazniej sie psuje. Znika we mgle Ararat, a slonce zasnuwa sie chmurami. To niecodzienny widok taka chmura w Armenii, nie widzielismy takowych od dwoch tygodni (chyba ostanio byly w Sewanie?)

Obrazek

Namioty stawiamy wsrod kolorowych jesiennych krzewow. Wieczorem gotujemy pulpe.

Obrazek


Młody zaciera sobie oko ostra papryka- ponoc nic przyjemnego.

Zgubilam dzis niezbednik, nie mam pojecia gdzie go posialam :( Ale gdzies przy drodze znalazlam widelec. Mam wiec czym zjesc pulpe ;)

Nasz namiot odwiedza jakas nieznana "makoma" ;)

Obrazek

Rano budzi nas slonce, muczenie krow i nawolywanie pasterzy. Obecnosc tych trzech czynnikow wzbudza w nas wiare ze lato sie jeszcze nie skonczylo.

Obrazek

Obrazek


Pelni optymizmu wiec wspinamy sie serpentynami w gore. Troche nas martwi ze do jeziorka jeszcze z 15 km trzeba tak poginac tym asfaltem? Masakra... Probujemy lapac stopa ale wszystkie auta ktore nas mijaja sa pelne.. Miejscowi mowia ze marszrutka na gore nie jezdzi...

Zaczepia nas pasterz pytajac czy nie szukamy transportu na gore. Jasne ze szukamy! Przeszlismy chyba z kilometr i juz mamy dosyc ;) (moze to wina tych zapasow z Areni w plecakach? ;) ) Pasterz dzwoni wiec do kumpla ktory odpłatnie zawiezie nas na sama gore. Pasterz ma niecodzienny element garderoby- czapeczke z orzelkiem i napisem "Polska". Dostal ją juz dobrych pare lat temu od turysty z ktorym wspolnie przebiesiadowali wieczor. Widac wiec ze podarek byl trafiony!

Po chwili zajezdza niskopodlogowy volksvagen ktory prawie ciagnie brzuch po ziemi. Po zaladowaniu 4 osob i 4 plecakow czochra juz bebechami na rownej drodze a co dopiero na dziurach. Coz robic, jedziemy.
Dzien staje sie coraz bardziej pochmurny i ciemny. Gory sa tu obłe, kamieniste, pokryte jakimis porostami. Wszystko ma odcien stalowo-szaro-zielony. Tak sobie troche wyobrazalam daleka polnoc i tundre np. Ural Polnocny na ktory od lat marze aby sie wybrac...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pełzniemy pod gore zolwim tempem, zapach palonego sprzegla roztacza sie wokolo a i tak co chwile slychac donosne "pierdutt" o nawierzchnie.. Kierowca marszczy sie na kazdej dziurze, na kazdym zakrecie z przerazeniem wyglada co sie wyloni zza wzgorza. Poci sie straszliwie, co chwile ociera pot chusteczka a i tak prawie zalewa mu oczy. Wyglada jakby odmawial caly czas jakies modlitwy dziekczynne ze jeszcze wciaz auto jest w stanie jechac.. Wyglada na to ze koles calkowicie nie wiedzial na jaka trase sie porwal. Albo tak bardzo chcial zarobic, albo nie potrafil odmowic jak przyjaciel zadzwonil i go porosil? Szlag wie.. Acz droga wcale taka zla nie jest. Jestem pewna ze skodusia to by tu bez problemu smignela nad samo jeziorko!
Jakis kilometr przed jeziorkiem mowimy kierowcy zeby zawrocil a my dalej pojdziemy pieszo. Jego sciagnieta i skupiona twarz nie jest chyba w tej chwili w stanie sie usmiechnac, ale oczy wyrazaja dozgonna wdziecznosc.
Tego odcinka volksvagen z Biurakanu by zdecydowanie nie przebyl, a o ile auto by dalo rade to kierowca by mogl zejsc na serce.. ;)

Obrazek

Po wyjsciu z samochodu uderza nas potworne zimno. Masakra- jak tu duje wiatrem! Temperatura chyba spadla o 20 stopni. Pospiesznie rozbebeszamy plecaki naciagajac na siebie wszystkie warstwy cieplych ubran. A juz myslalam ze tachalismy to wszystko nadaremnie- a tu myk i sie przydalo.

Obrazek

Obrazek

Monotonny wrecz ksiezycowy krajobraz czasem rozswietla jakas czerwona plama roslin albo zielony baraczek jakby zapomniany przez pasterzy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ciekawe kto uzywa tego baraczku- w srodku jest sporo klatek, acz nic nie wskazuje co w tych klatkach mogloby byc trzymane.

Obrazek

Docieramy nad jezioro. Tym samym pobilam swoj dotychczasowy rekord wysokosci- jestesmy na 3200 m.
Pierwsze skojarzenie rozgladajac sie po okolicy to "zimowe Karkonosze" :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zaczyna lać. Chowamy sie wiec do knajpy, jeszcze z nadzieja ze kiedys lać przestanie...

Obrazek

Knajpa i parking sa potwornie nabite ludzmi. Kazdy szanujacy sie nowobogacki z Erewania albo rosyjski turysta wizytujacy Armenie uwaza za swoj obowiazek przyjechac tu w niedziele wypolerowana terenowka i zjesc obiad w owej knajpie. Zarcia trzeba zamowic duzo, a najlepiej wiecej niz sasiedzi ze stolika obok. Na stole i podlodze nalezy zostawic totalne bagno i przynajmniej kilka razy sfotografowac sie ifonem.

W knajpie mozna zamowic calkiem smaczny szaszlyk i calkowicie niejadalna zupe zwana chasz. Na zupe sklada sie duza miska, woda, sfermentowane mleko, czosnek i wygotowany gnat bydlecy. Smakuje jak rozgryziona przypadkiem kapsułka z antybiotykiem z lekka domieszka popłuczyn po umyciu stajni (co sugeruje ze zupa owa miala cos wspolnego z krowa..). Wszyscy wokol jedza to z wiekszym smakiem (miejscowi) lub mniejszym (toperz, Piotrek i Mlody). Ja nie jestem w stanie tego wogole przełknac!

Obrazek

Ceny w knajpie sa potwornie wysokie, zupelnie nieadekwatne do smacznosci zarcia, jakosci obslugi i ogolnego klimatu. Ale klientow nie brakuje wiec beda pewnie nadal rosły.

Pogoda sie pogarsza, nad jezioro schodza geste mgly. Juz wogole nie widac gor wokolo. Coraz mniej mamy ochote na stawianie namiotow.

Pytamy o mozliwosc noclegu pod dachem w budynkach nieopodal bedacych instytutem fizyki.

Obrazek

Obrazek

Obiekty w duzej czesci wygladaja na opuszczone, a przynajmniej niezbyt uzywane. Terenu pilnuje calkiem sympatyczny stroz z ktorym zapewne bysmy sie zaprzyjaznili (zwlaszcza po wyjeciu tutowki ;) Niestety decyzja czy mozna sie kimnac w jakims garazu nalezy do naczelnika. Ow naczelnik nalezy do populacji skurwieli. Mowi nam ze tu nie ma miejca (tylko trzy kondygnacje pustych korytarzy), mozemy sobie isc spac do hotelu przy knajpie a tak wogole to przeciez pogoda sie poprawia i co za problem postawic namiot- byle daleko od ogrodzenia "jego bazy". Wiem ze nie mial obowiazku nas goscic, ale sama forma z jaka prowadzil rozmowe powodowala ze w konkursie na najwiekszego ch.. poznanego na ormianskiej wycieczce mialby stuprocentowa szanse znalezc sie na podium..
Stroz mowi ze mu bardzo przykro, ale on nic nie poradzi, on tu tylko pracuje.. Chyba sam w duchu tez liczyl na imprezke z innostrancami zamiast bezcelowego patrolowania w deszczu zagraconej rowniny wokol skapanych we mgle budynkow...

Przy drodze stoi marszrutka. W srodku cos sie rusza, siedzi jakis gosc z kocem na glowie. Pukamy do drzwi. Chcemy zapytac, moze wie gdzie mozna tu zanocowac? Niestety gosc tylko silniej naciaga na glowe koc i przestaje sie ruszac...

W nasilajacej sie ulewie probujemy szczescia w meteostacji poloznej kawaleczek wyzej. Nie wiem czy to jest sugestia, czy rzeczywiscie jest tu juz inne powietrze ale pokonanie 200 metrow pod gorke meczy mnie nieporownywalnie bardziej niz zwykle, momentami zupelnie nie moge zlapac oddechu.

Opiekun meteostacji jest zdecydowanie sympatyczniejszy od fizyka tzn wpuszcza nas do sieni i mozemy tu, oczywiscie odpłatnie, spac. Inkasuje pieniazki i znika za jakimis drzwiami.

Rozwieszamy wszedzie mokre ubrania. 15 minut lazilismy a wszystko jest do wykrecenia..

Na zewnatrz zaczyna sypac snieg! Taaaaa... Zupelnie: "Zima w Karkonoszach".. Pietrowe podluzne budynki, ceny z kosmosu, jezioro, niknace we mgle gory z rumoszem skalnym i mozna latwo dostac kopa w d.. ze schroniska na snieg.. Zupelnie jak u nas!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przez krotki moment przez chmury przebija sie slonce. Gdzies widzialam podobne zdjecia, w jakiejs ksiazce chyba.. "Zima pod Workuta" brakuje tylko wiezyczek strazniczych dawnych łagrow...

Obrazek

Obrazek

Nie pamietam jak mial na imie opiekun meteostacji ale na potrzeby relacji nazwijmy go Rudolf. ;)
Oprocz Rudolfa i nas sa jeszcze w budynku dwie osoby: Ormianka Mariam i Irańczyk Mehdi, zwany potocznie przez znajomych Bobo. Poznali sie na tegorocznym Rainbow kolo Dilidzanu i przyjechali tu w gosci. Praktycznie to oni zapraszaja nas do wnetrza meteostacji, gdzie jest znacznie cieplej i przytulniej niz w naszej sieni, gdzie przydzielil nam miejsce Rudolf...

Irańczyk wiekszosc swojego zycia spedza na podrozach. Tegoroczna zime planuje spedzic w Armenii- o ile mu przedluza wize. Zeszly rok minal mu w Gruzji. Zimowal pomagajac w jakiejs wiosce kolo Kazbegi a snieg zasypal ich tak mocno ze zarcie dowozili im helikopterem. W mijanych krajach czasem ima sie roznych dorywczych prac. Podrozowal tez po Indiach, Nepalu i Turcji. Planuje ruszyc w kolejnych latach do Mongolii, przynajmniej na rok, ale poki co ma jakies problemy z uzyskaniem uzbeckiej i tukmenskiej wizy.

Bobo w czasie swoich wedrowek duzo medytuje, zjada dary lasu, zbiera lokalne ziola z ktorych przyrzadza napary. Mamy okazje pic wlasnie taka herbatke z tego co Bobo ususzyl w ciagu ostatniego miesiaca. Co ciekawe Bobo wogole nie pija alkoholu oraz odmawia gdy probujemy go poczestowac przydroznym chwastem z Goris.. Twierdzi rowniez ze medytacja nie ma nic wspolnego z religia i sluzy jedynie oczyszczeniu ciala, wyzbyciu sie toksyn z organizmu i pomaga w opanowaniu wlasciwej umiejetnosci oddychania. Dzieki medytacji Bobo od lat wogole nie choruje. Aha! Jak widac na zdjeciach ma turban na glowie- suszy wlosy bo przed chwila kapal sie w jeziorze!!!!!

Bobo opowiada nam rozne ciekawostki o Rainbow, sa to imprezy ktore co roku odbywaja sie w roznych krajach. Skupiaja ludzi o alternatywnym podejsciu do zycia, poszukujacych oczyszczenia ciala i duszy za pomoca medytacji i kontaktu z przyroda. Z opowiesci o tegorocznych Rainbow w Armenii najbardziej zapadla mi w pamiec opowiesc o rosyjskim hipisie ktory wsławil sie ciekawa potrawa z marihuany. Przepis: cenne czesci roslin, najlepiej swieze, gotujemy w mleku (nie w wodzie!) trzy godziny. Studzimy i gdy mieszanka jest juz zupelnie zimna to wypijamy. Ponoc efekty sa ciekawe. Niekoniecznie silniejsze czy slabsze, ale ponoc zupelnie inne niz po tzw zastosowaniu konwencjonalnym ;)

Bobo gra na roznych instrumentach: na drumlach, aborygenskiej tubie czy chinskich piszczalkach podobnych do fletu. Toperz i Mlody tez probuja swoich umiejetnosci muzycznych.

Obrazek

Obrazek

Oprocz grania Bobo spiewa nam tez rozne piesni ku chwale hinduskich bostw. Bysmy wlasciwie czuli muzyke i przezywali koncert gasi swiatlo i poleca nam zamknac oczy. I po ciemnym budynku wsrod gor niesie sie tylko jego wibrujacy glos chwalacy nieznane byty w jakims starodawnym jezyku. Mam wrazenie ze gra stereo, glos tuby lub zawodzacego glosu niesie sie raz z lewej, raz z prawej strony a czasem slysze go gdzies daleko za soba. Co ten Bobo biega po calej izbie? Otwieram potajemnie jedno oko aby podejrzec co on kombinuje. Bobo siedzi nieruchomo na krzesle.. Zatem kto przed chwila spiewal w tym kącie za mna?????

Ciekawym zestawieniem do tego jest Rudolf ktory co chwile wlacza rosyjskie lub ormianskie disco na wielkim telewizorze. I plynie glosna i skoczna muzyka korytarzami meteostacji, polaczona z blyskaniem ekranu. Piosenki w wiekszej czesci traktuja o pieknych (i chetnych) kobietach, duzych pieniadzach i wygodnym zyciu "kryminalnego kruga". W poruszanych tematach bazowy rowniez twardo stapa sie po ziemi. Opowiada nam o mroznych zimach pod Aragatsem, - 40 stopni, meteostacja zasypana razem z kominem i dachem, ale on jest zawsze mobilny bo ma skuter burana. Co ciekawe nie jest w stanie nam powiedziec jaka bedzie jutro pogoda, wiec moja wizja meteostacji zostaje totalnie zburzona. Co wiec robia te wszystkie madre urzadzenia jesli nie badaja pogody??

Obrazek

Rudolf mowi tez ze w pobliskim kraterze zyja niedzwiedzie- co podwaza moja wizje tego gatunku. A co one jedza? kamien wulkaniczny? Snieg? Turystow?

Jesli chodzi o obecna na imprezie dziewczyne to ciezko oszacowac jej gust i podejscie do zycia. Trudno powiedziec czy bardziej podskakuje w rytm ruskiego disco czy bardziej odplywa w odchłan niebytu przy hinduskich piesniach.. Nie wiem rowniez czy z wiekszym przejeciem i bardziej ponetnym usmiechem slucha opowiesci o niedzwiedziach i buranie czy o duchowych przywodcach z Nepalu..


Wracamy spac do sieni. Za oknem wyje wiatr.. Jeszcze sie tli w nas nadzieja ze jutro obudzi nas slonce...

Obrazek

Rano bez zmian. Mgla, zimno, marznacy deszcz..

Obrazek

Bobo biega boso po kamieniach i spiewa..

Obrazek

Bobo tez sie wybiera na Aragats i czeka na dobra pogode.. I pewnie bedzie czekal i tydzien.. My niestety tak nie damy rady. Wracamy na dol.. Nie chce nam isc w tej zawiei kilka godzin. Pytamy Rudolfa czy zna kogos kto by nas mogl zawiesc na dol.. Zalatwia jakiegos kumpla z łada, z ktorym totalnie nie da sie porozumiec. Sam kierowca jest w porzadku ale Rudolf mocno probuje zachachmęcić z opłata tak aby i cos wpadlo jemu w kieszen..
Noz coz.. Dwa dni pod Aragatsem to cenowo wyszly porownywalnie jak tydzien w innych regionach Armenii...

Łada zjezdza serpentynami w doliny zupelnie sprawnie.

Obrazek

Pogode szlag trafil nie tylko w gorach.. Leje rowniez w Erewaniu. Lokujemy sie wiec u Stiopy.

CDN
ODPOWIEDZ