megaprzygoda czyli o spaniu w lesie

O miejscach, które zwiedziliście, o których chcecie opowiedzieć...

Moderator: Moderatorzy

ODPOWIEDZ
mazeno

Post autor: mazeno »

te dwa zdjecia dzieciakow powyzej...
jakiez roznice w starcie, w szansach...
w doswiadczaniu mlodosci, zycia, wolnosci...
ale losy ludzkie sa dziwne.
ta mala (dzis juz duza) tez ma swoj krzyz, nie jestem pewien, czy lzejszy, niz ten chlopak z karabinem.
wiec chyba nie ma co pozycjonowac.

[center]***[/center]

z polskich spacerkow przenosimy sie do dawnych czasow w odlegle kraje, kiedy to...
ale na poczatek - jak to wszystko sie zaczynalo, ze mnie tak nosilo.
a zaczynalo sie tak (pardon za slaba jakosc kolejnej partii zdjec - ale primo, byly robione w latach 90-ych, a secundo - skanowane kiepskim skanerem. za to, mysle, troche oddaja klimat):

Obrazek

a potem tak:

Obrazek

Obrazek

he - patrzajta na ten szpanerski fryz!

wlasciwie to, ze mnie nosilo, to zaczelo sie duzo wczesniej, ale nie mam zdjec w formie cyfrowej - to, co tu wrzucam, to sfotografowane odbitki albo skany. zreszta wczesniej, kiedy nosilo mnie po zwyklych dachach i drzewach, nie robilem jeszcze zdjec.
zobaczcie na te zdjecia powyzej, jaki szpej - na nogach trampki (pozniej przyszly "profesjonalne" korkery z obcinanymi korkami - to na drugim foto). dupowspor (uprzaz znaczy) szyty recznie. karabole z reguly ruskie i polskie bizony. kask budowlany. "profesjonalny" sprzet wspinaczkowy "homemade". nawet szary "polar" (oczywiscie zaden to polartec), ktory sam "zaprojektowalem" (duza kieszen na klacie, kaptur, sciagacze), a mama kumpla uszyla.
to musialo byc dawno temu - i bylo.

pare lat pozniej.
jesien 1996.
sprzedalem nowiutki komputer (a komputery wcale byly tak tanie jak teraz) i kupilem bilet lotniczy do islamabadu. pod koniec grudnia wyladowalem w pakistanie. tam spotkalem sie z dwoma goscmi, z ktorymi jeszcze w polsce sie umowilem - z jednym telefonicznie, z drugim mailowo - to ostatnie to wtedy jeszcze rzadkosc byla. obaj polacy, romek byl kumplem andrzeja zawady (czlowieka-historii polskiego himalaizmu zimowego), jacek - pracownikiem ambasady polskiej. kontakty lapalem od duzo starszego kumpla-wspinacza, ktory mial wtedy jechac na wyprawe na nanga parbat, ale w koncu nie pojechal.
a'propos nanga parbat - zaczepcie spaslaka z pytaniem o nange. zwariuje chlop. jego pierwsza wieksza (w sensie: daleka zagraniczna) wycieczka z dawnych czasow. dziwne - moja tez w tamte okolice...

Obrazek

pamietam jakie wrazenie na mnie wywarla informacja od tego mojego kumpla, ze jak onegdaj mieszkal w hoteliku niedaleko tego meczetu, to w tych okolicach wybuchla bomba - ale tego dowiedzialem sie po powrocie, jak ogladal moje slajdy.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

potem byl przelot do gilgit nad himalajami - to byly takie czasy, ze zeby dostac sie do kabiny pilotow (np. by zrobic zdjecia) wystarczylo poprosic stewardese. ten wielki picur, co wlazi w chmury, to nanga parbat - najdalej wysuniety na zachod osmiotysiecznik, jednoczesnie jeden z najbardziej niebezpiecznych. poza tym ma najwyzsze sciany na swiecie - rupal (poludniowa) ma 4500m, diamir (zachodnia) 4200m. a ja pod diamir sie wlasnie chcialem dostac. siedziala tam polska wyprawa pod kierownictwem zawady.

Obrazek

z samolotu spogladalem w dol - na karakorum highway, biegnaca niteczka wzdluz indusu. marzylo mi sie wtedy... eeee. niewazne.

Obrazek

z gilgit wynajelismy miejscowego jeepa, kupilsmy troche zarcia na bazarze i ruszylismy na poludnie w strone chilas.

Obrazek

no i sie zaczelo - karakorum highway, moja milosc. a na niej cuda.

Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

a kilkaset metrow ponizej rzeka indus i rzeka gilgit:

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

lansiarskie zdjecie na posterunku wojskowym. ci wszyscy panowie sa zolnierzami. przynajmniej teoretycznie.

Obrazek

pojawia sie nanga - tym razem widoczna sciana rakhiot - polnocna. widoczna z jakichs 80-ciu kilometrow (no dobra, troche w zblizeniu, ale niewiele - wtedy najdluzszy obiektyw mialem 135mm).

Obrazek

w koncu docieramy w okolice bunar - z tym panem po prawej jeszcze bedziemy mieli do czynienia. to abdul manan, cos w rodzaju soltysa wioski i sirdara tragarzy. potrzebowalismy ich, bo romek mial kilka beczek z zaopatrzeniem dla polskiej wyprawy. ten po lewej to nasz kierowca. a ten w srodku - chyba chcial po prostu byc na zdjeciu.

Obrazek

wjezdzamy w doline bunar. ale mialem wtedy pietra, czy sie nie obsuniemy - a dzisiaj mi sie smiac chce z tego Obrazek

Obrazek

po lewej obudowany kanal nawadniajacy, ze strumieniem polynacym spod lodowca, lezacego kilka dni marszu wyzej. wzdluz niego ida slupy - planowano wtedy tam jakas tame postawic i mala elektrownie, co z tego wyszlo - pewnie nic. slupy staly - drutow nie bylo.

Obrazek

koniec jazdy - od tego mostku dalej juz na nogach. zbudowany klasycznie wedlug tych samych zasad od stuleci - nakladajace sie na siebie wysuniete bale, obciazone kamieniami, a jedynie glowne "przeslo" zrobione ze wspolczesnej kratownicy.

Obrazek

wedrujemy przez doline bunar.

Obrazek

Obrazek

w okolicach wioski diamori (diama, diamir) zatrzymali nas ci panowie i zazadali oplaty za przejscie doliny. oplata poczatkowa wynosila jakies bajonskie sumy rzedu 150 dolcow (w rupiach) od glowy. zaczelismy sie z nimi targowac - po pol godzinie skonczylo sie na 8-miu dolcach od glowy (oczywiscie wszystko liczone w rupiach) i na dodatek kupilismy od nich wiadro jajek za jakies zupelne grosze (typu 1-2 dolary). cale wiadro - a wlasciwie duza puszke po farbie. ale zeby im nie bylo za latwo i zeby jakos wyjsc z tego z twarza, od tego, co sie drapie po szyi, a robil za herszta (nazywal sie manarszia), pokazujac jakas bumazke, na ktorej w arabskich "robaczkach" cos bylo napisane (twierdzil, ze to papier od wladzy, ze ma prawo pobierac oplaty), wiec od niego wymusilem glejt - ze mu juz zaplacilismy i nikt nie ma prawa sie nas czepiac. konsternacja (dlatego sie drapie po szyi) - kto umie pisac?

Obrazek

jakis mlodzieniec, co chodzil kiedys do szkoly, umial - i napisal to, co mu kazalem. pytalem potem jednego znajomego pakistanczyka, co tam jest napisane - bylo co trzeba. potem sie nawet z nimi zaprzyjaznilismy - w drodze powrotnej ucieszeni, ze nas spotkali chcieli niesc nam plecaki. za darmo. a na razie wymienili naszych tragarzy od beczek romka, wynajetych na dole.

[center]***[/center]

do niedawna jak wspominalem tamta sytuacje, to z pewna wesoloscia - ale jak dzis pomysle, co sie ostatnio w tej dolinie stalo, to przestaje mi sie chciec smiac. pewnie slyszeliscie - w nocy talibowie (do zamordowania przyznala sie organizacja jundullah) wpadli do bazy pod sciana diamir (na koncu tej wlasnie doliny) i rozstrzelali (strzalami w tyl glowy) jedenascie osob w niej przebywajacych. ofiar moglo byc o wiele wiecej, ale na szczescie kilkanascie osob bylo w scianie, m. in. moja kolezanka, ola dzik. az sie goraco robi...
ten mord byl precedensem, sami pakistanczycy sa oburzeni - pogwalcone zostalo swiete prawo goscinnosci. w azji cos niebywalego. nawet ruski zolnierz podczas wojny w afganistanie, jesli przyszedl do afganskiego domu bez broni, w goscine, z wizyta - byl nietykalny. ten sam ruski zolnierz, ktory kilka godzin pozniej, podczas walki z ta sama rodzina, byl najezdzca, do ktorego ci sami afganczycy strzselali. ale dopoki byl pod afganskim dachem - byl gosciem, swietoscia.
a tutaj, w dolinie diamir, to swiete prawo zostalo rozstrzelane.

[center]***[/center]

wracamy do naszej wycieczki.
miescowa ferajna, ktora nam towarzyszyla:

Obrazek

Obrazek

po drodze "przesladowala" kolejna miejscowa "banda".

Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

pod koniec dnia rozbijamy sie gdzies w dolinie. moj ten najmniejszy w srodku.

Obrazek

poranek mrozny i ciemny - dolina jest glebokim kanionem, a my jestemy na jego dnie. -18C na termometrze romka.

Obrazek

po drodze takie cuda - no w koncu jest srodek zimy.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

sciezka tez niczego sobie.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

zastanawialismy sie z czego ci ludzie tutaj zyja. pewnie jedza kamienie, bo siano zebrane na "dachu" tego glazu bylo dla koz, chociaz schowano je tam wlasnie przed nimi, zeby nie zezarly od razu wszystkiego.

Obrazek

rowniez jako spizarnie sluza radkie i rahityczne drzewka.

Obrazek

zblizamy sie do podnozy lodowca diamir. na drugim planie cos, na czego punkcie zwariowalem - gran mazeno.
dygresyjka: to byly czasy, gdy powstawalo nalezace jeszcze do romana kluski "polskie yahoo" - czyli optimusnet, pozniejszy onet. fantastyczna firma z prawie rodzinnymi relacjami wsrod kadry - bylo nas 22 osoby. na jednym z serwerow postawilem katalog "mazeno" i tam wrzucilem zdjecia. poniewaz kombinowalem wtedy ze stronami internetowymi, wiec zrobilem z nich wygaszacz-prezentacje w html-u. a ze koledzy czesto "musieli" ogladac te moje zdjecia na wygaszaczu na moim monitorze, to w koncu przezwali mnie "mazeno" (od nazwy tego katalogu na serwerze). zostalo do dzis, czasem zmutowane na mazeniak, marzena, mazenio, mazi, nawet mazeniusz - to ostatnie przykleil mi spaslak. odmiana dowolna, jak komu pasuje.
wracajac do genezy - prosze panstwa, ladies and gentlemen - oto gran mazeno:

Obrazek

ponad 10 kilometrow dlugosci, przepiekne sciany, dlugo sie opierala wielu slawnym wspinaczom - niejeden marzyl o jej przetrawersowaniu na sam szczyt nanga parbat. nie poradzily sobie z nia takie swiatowe slawy himalaizmu ekstremalnego (tu z premedytacja uzywam tego slowa, choc go nie lubie, bo ta gran rzeczywiscie jest jednym z najwiekszych problemow wspinaczkowych na swiecie) jak doug scott, erhard loretan, jean troillet czy wojtek kurtyka. w koncu padla w lipcu 2012 po 17 dniach wspinania w stylu alpejskim (czyli wszystko na wlasnych plecach i do przodu) - gran zrobili bracia rick i sandy allenowie, brytole. szacunek ogromny.

a my tymczasem kladziemy sie do spiworow na dachach letniej pasterskiej osady kaczal - w zimie tu nikt nie mieszka, wszyscy schodza w dol doliny. a pasterskiej, bo blisko lodowca jest bardziej zielono - tu jest woda. a czemu na dachach? bo to jedyne miejsca w okolicy, gdzie nie ma kozich gowien i jest w miare plasko. kozie bobki byly nawet w jedynym zrodelku, z ktorego bralismy wode do pocia. dawalismy jej szanse sie dluzej pogotowac - choc tutaj ameba nie grozila, bo wysokosc 3700m npm.

Obrazek

rano budzimy sie ogrzani promieniami sloneczka - w namiotach robi sie duszno i dosc cieplo. w ogole roznice temperatur w cieniu, a w sloncu, sa koszmarne - mnie jakies dwa dni pozniej "rozlozyly" (zreszta i wysokosc pewnie tez - pierwszy raz bylem na tej wysokosci, ok. 3900m npm). dochodza do 30-40 stopni w ciagu kilku zaledwie minut (z 10-15 powyzej zera w sloncu, do 20-25 ponizej, gdy slonce sie chowalo za chmurami lub za grania). po lewej nanga parbat w chumrach, po prawej gran mazeno, nizej czolo lodowca diamir.

Obrazek

chalupy w kaczal - "klasyczny" dom-zagroda. dach nizszej czesto jest "tarasem" domu powyzej, na ktorym stoi zagroda dla koz, otoczona plotem z kolczastych krzewow - jako ochrona przez irbisem (sniezna pantera, panthera uncia). o irbisie bedzie troche nizej.

Obrazek

Obrazek

na srodku kadru na ziemi widac ciemniejsza plame - to najwieksze skupisko kozich gowien przy jedynym niezamarznietym zrodelku w okolicy (wspominanym wczesniej).

Obrazek

im blizej lodowca tym wiecej wody - i zycia:

Obrazek

i chociaz wszystko jest zamarzniete, to wiosna ozyje na powrot. zauwazcie, jakie silne musialy byc mrozy, ktore skuly lodem dosc wartko plynacy strumien - probowalem isc po tym, ale pomimo "wbijania" kijow teleskopowych, zeslizgiwalem sie w dol - strumien byl o dosc stromym spadku. co ciekawe tej zimy sniegu bylo dosc niewiele - normalnie o tej porze roku jest go tu duzo.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

przy tym zakrecie moreny, zaraz za skalami po lewej, stala baza polskiej wyprawy - jakies 8km od sciany diamir. ja rozbilem sie nieopodal, lekko na uboczu. stoja tu tez ostatnie letnie kamienne chatki miejscowych.

Obrazek

rzut oka w tyl (tu juz troche powyzej dolnego konca moreny) - na horyzoncie widac osniezone szczyty hindukuszu.
mala dygresja, bo wczesniej zapomnialem dodac - miejsce, w ktorym lacza sie rzeki indus i gilgit (zdjecie we wczesniejszym poscie) to rowniez miejsce styku trzech wielkich pasm gorkich: po zachodniej stronie lezy hindukusz, po wschodniej himalaje, na polnocy - karakorum.

Obrazek

chlopcy z wyprawy na sciane diamir prosili - w ramach "barteru", bo wyzeralismy im ;) zmrozona ma kosc polska szynke z puszki - zeby zaniesc jakies graty do depozytu pod sciane - co oczywiscie z checia (w ramach aklimatyzacyjnego wyjscia) uczynillismy.

a teraz wyjasnienie tego, co widac na ponizszym zdjeciu - a skrot perspektywiczny dosc mocny. stoje pod sciana, ktora ma ok. 4200m wysokosci, w odleglosci moze 2km od jej stop.
po lewej stronie to nie zadna wielka gora tylko ganalo, jedna z bocznych kulminacji sciany - ok. 6600m npm.
potem w srodku charakterystyczny trapez kopuly szczytowej nanga parbat - 8125m npm. czyli 1,5 km wyzej niz ganalo - i juz macie pojecie jaki to skrot. a ponizej na pierwszym planie - "depozytowy" glaz w ksztalcie latajacego spodka - normalnie ufo.

Obrazek

tera bedzie krotki "techniczny" opis sciany.
ponizsze zdjecie zrobilem z okolic namiotu czyli ok. 8km od sciany.
w lewej czesci sciana "zakreca" na zachod, wiec ganalo w dalszym ciagu wydaje sie wysokie. posrodku, minimalnie na prawo od linii spadku wierzcholka, obok tzw. zebra mummery'ego idacego srodkiem sciany, widac w scianie chmure - to lawina. tera uwaga: od niej na prawo w skos w gore, w cieniu nad wielka pionowa skala widac poziomy obryw lodowy (serak) - szeroki na ok. poltora kilometra, wysoki na ok. 200m.
no to juz macie pojecie jakies wielkosci jest lawina - schodzila dobre kilkanascie minut, chlopaki, ktore byly w dolnej czesci sciany (w lewej jej czesci, opis bedzie nizej), przez ten czas przezyli sniezna nawalnice z huraganem.

Obrazek

na tej scianie sa dwie wielkie (slynne drogi) - kinshoffera (zrobiona w 1962, a w 1985 roku powtorzona przez polki wande rutkiewicz, anne czerwinska i krystyne palmowska, w 1996 solo zrobiona przez krzysztofa wielickiego w jeden dzien - sic!), jej opis ponizej, oraz droga messnera (dwukrotnie przez niego robiona, w tym raz solo) - ta idzie po prawej od tego wielkiego seraka do kotla bazhin pod kopula szczytowa.

a ta wyprawa zimowa - 1996/7 (pod kierownictwem andrzeja zawady) - to juz trzecia polska proba na nanga parbat: pierwsza byla na scianie rupal w zimie 1988/89, druga z zimie 1990/91 tez na rupalu - kierowal nimi s.p. maciek berbeka, ktory zginal w tym roku po zimowym zdobyciu broad peak w karakorum. podczas tej drugiej fala uderzeniowa lawiny kompletnie zniszczyla baze.

chlopaki "od zawady" wspinali sie droga kinshoffera - biegnie ona najpierw poltorakilometrowej wysokosci lodowa rynna (oboz 1 jest pod nia), ponizej tej "szczerbinki na lewej focie (w szczerbince znajdowal sie oboz 2, ok. 5900mm npm). potem - foto prawe: wyzej droga trawersuje przez wielkie pola lodowe po lewej (oboz 3, 6800m npm), a nastepnie przekracza pas skal i idzie przez te prawe pola lodowe (oboz 4 7200m npm) w strone kopuly szczytowej. to wyglada jak po plaskim, ale nalezy pamietac o skrocie perspektywicznym - roznica to jakies 400m w pionie.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

kopula szczytowa. droga kinshoffera idzie po skosnej waskiej snieznej rynnie w kierunku wierzcholka.

Obrazek

na tej scianie jest jeszcze droga francuska, jeana c. lafaille, bedaca wariantem kinshoffera - w dolnej czesci biegnie filarem na lewo od tej wielkiej lodowej rynny, potem sie z nia laczy.

dodam jeszcze tylko jedna rzecz, bo to dla mnie jest to, co lubie najbardziej:
nanga dream
to co robia czapkins - tomek mackiewicz i marek klonowski to historia swiata. czapki(ns) z glow. procz tych prob na nandze chlopcy np. przetrawersowali we dwojke mount logan. znajdziecie se. w skrocie tu nanga dream - kolosy

wyjasnie tylko jeszcze, co to znaczy zima w himalajach - najlepiej powiedza wam to cyfry, bo zadne slowa tego nie potrafia oddac.
na everescie w calej historii jego zdobywania i "zdobywania" bylo juz prawdopodobnie ponad 10 tysiecy ludzi (nie pisze: alpinistow, tylko: ludzi, bo od dluzszego czasu wiekszosc z nich to bogaci klienci zawodowych przewodnikow).
zima na everescie bylo 5 osob:
krzysztof wielicki, leszek cichy, oraz w tzw. sezonie zimowym, nie liczonym jednak do zimy kalendarzowej (na piku 16 grudnia 1983,), japonczycy noboru yamada i kazunari murakami oraz szerpa nawang yonden.
5 osob.
statystycznie - pol promila ze wszystkich zdobywcow i "zdobywcow".
a zima w nepalu jest lagodniejsza niz pakistanie - nanga do tej pory nie ma zimowego wejscia, choc wlasnie w 1996 polacy daleko nie mieli - krzysztof pankiewicz i zbyszek trzmiel zawrocili 300m od szczytu (z ciezkimi odmrozeniami).

nie zanudzam szczegolami?
chcialem wam pokazac jakos ten ogrom.
4,5 kilometra - to tak jakby postawic ok. 20 warszawskich palacow kultury i nauki jeden na drugim - razem z antenami.

siedzialem tam kilka dni, z czego jeden dzien "umieralem" w namiocie - raz, ze pewnie "chrzest wysokosciowy", dwa - dopadlo mnie jakies przeziebienie i po prostu spalem przez cala noc i caly dzien - wieczorem przeszlo. pod sciane polazlem dwa razy. pierwszy raz do depozytu, drugi po prostu na spacer - i niestety nie zabralem aparatu - i to byl blad. po drodze widzialem na swiezo spadlym sniegu slady irbisa - snieznej pantery, wiec wrocilem po aparat do namiotu, ale niestety - snieg w ciagu dnia, gdy swiecilo slonce, dosc szybko topnial, wiec jak wrocielm tam za dwie godziny - juz niestety swiezego sniegu i sladow nie bylo. udalo mi sie sfotografowac slady irbisa w 2006 r w karakorum - ale o tym kiedy indziej. irbis to bardzo plochliwe stworzenie - i rzadko spotykane - mozna sie nazwac szczesciarzem, jak sie widzialo jego slady. do niedawna np. jeszcze nikt nie widzial jego zalotow - dopiero pare lat temu zostaly sfilmowane z odleglosci kilku kilometrow.

w miedzyczasie przyszla tam zorganizowana grupa trekkersow. po tych paru dniach - nie bede przecie siedzial tam wiecznie ;) - zlazlem z nimi na dol. ale co to byla za grupa - wypas, kilkunastu tragarzy, stoliczki, stoleczki, sniadanko podane, obiadek podany, termosiki z wrzaca herbata, namiocik czeka - najgorsze to to, ze byl akurat ramadan (post), i ci biedni tragarze patrzyli na tych ludzi spode lba, jak ci sie objadali - no ja sie nie dziwie...

wiec teraz zegnamy sie juz z nanga parbat...

Obrazek

...i schodzimy wzdluz moreny bocznej - po lewej lodowiec pokryty kamiennym zwirem, a na horyzoncie - znow hindukusz.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

podobala mi sie ta sciezka, jak meandrowala po stromych, osypujacych sie zboczach - a teraz se wyobrazcie, ze s.p. piotrek morawski (ktory w 2005r zrobil pierwsze zimowe wejscie na shisha pangma) w 2007r, po zdobyciu nangi, zjezdzal tedy na rowerze.
w wolnym czasie obejrzyjcie sobie poswiecona mu strone (kiedys to byla jego strona): piotrmorawski.com.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

po drodze mijamy dwie wioski, nazywane upper i lower (ang. gorne i dolne) dzil. po paru latach doszedlem, co to jest to "dzil" - znieksztalcone angielskie "jail" - wiezienie. gdzies wyczytalem, ze tutaj brytole na poczatku XXw. wieku zsylali wiezniow.
a w wioskach takie cuda. to jest mlyn (zamarzniety oczywiscie):

Obrazek

tu ponownie spichlerze i tarasowate poletka, wydarte skalom:

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

wszedobylskie kozy, zywiace sie kamieniami i suchymi krzakami - a mimo to jakie wypasione:

Obrazek

i bojowe ;)

Obrazek

po dwoch dniach docieramy do wioski diamori (widocznej w prawym gornym rogu).

Obrazek

kwestia skali:

Obrazek

mlody wtedy mazeniak z kolegami (czesciowo z tymi, z ktorymi targowalismy sie o bakszysz za przejscie ich doliny po drodze w gore), ktorzy niesli zaopatrzenie dla tej zorganizowanej grupy - jak tam swoj plecak wole targac sam (nie, dlatego, ze sie o niego boje, tylko byloby mi wstyd - chociaz ktorys z tych "bakszyszowcow" zabral mi go na kwadrans, ale szybko mu go wzialem spowrotem przy pierwszym lepszym postoju. moze chcial znowu zarobic, moze chcial sie zrewanzowac, nie wiem - w kazdym razie geba mu sie cieszyla).

Obrazek

po drodze odbywaly sie takie zabawy - ci, ktorzy z nami wczesniej negocjowali, rowniez mieli takie argumenty (na tym zdjeciu z "negocjacji" w poprzednim poscie, zza plecow kolesia i wdziecznym imieniu manarszia, wystaje lufa. nota bene nie jestem pewien czy "manarszia", to znow nie znieksztalcone "monarcha"...). tez sprobowalem tej zabawy - a luske przemycilem na poklad samolotu i mam do dzis. obok moj zestawik "hotelowy":

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

docieramy do doliny indusu. moim chytrym planem bylo to, ze wiedzac, ze trekkersi maja tam czekajacy na nich wynajety busik, zalapie sie z nimi do gilgit - no i sie zalapalem :) nawet na wiecej niz gilgit. o tym za chwile.

Obrazek

gilgit - senne miasteczko, miejscowe "zakopane", czasem arena zamieszek. tym razem bazar pusty - jest ramadan, wiec zyciem nie tetni. o gilgit opowiem przy innej okazji bardziej szczegolowo.

Obrazek

moli pakistanscy kumple - ibrahim (po lewej) i sifat ali (po prawej). ibrahim znal kilka polskich slow - kiedys bedac w niemczech pracowal z polakami. z ibrahimem spotkalem sie kilka lat pozniej przy okazji wspinania w karakorum. bedzie o tym tez. sifat ali byl przewodnikiem tej grupy trekkersow. on mi polecil dom ibrahima jako miejsce na nocleg - poltora dolara. trekkesi spali w hotelu serena - drozszym jakies 100x. a my - w samym srodku muzulmanskiego kraju, w samym srodku ramadanu - schlalismy sie z ibrahimem i sifatem alim (ali wydobyl "spod ziemi" jakiegos jasia werdowniczka czy cos, zreszta zwierzyl mi sie, ze kiedys nawet za alkohol siedzial w pierdlu. w pakistanie jako kraju islamskim jest prohibicja).

Obrazek

grupka jechala zobaczyc karimabad (lezacy jakies 120km na pln w dolinie rzeki hunzy) - wiec umowilem sie z nimi, ze mnie wezma za niewielka oplata do tego ich busika). po drodze o dziwo (ramadan) - stragan z owocami.

Obrazek

dolina hunzy:

Obrazek

ogromne napisy ulozone z pomalowanych na bialo kamieni (nizej widac suche drzewa - skala):

Obrazek

karimabad - dawny kandzut, opisywany przez bronislawa grabczewskiego.

Obrazek

w dzisiejszym karimabadzie sa dwa forty: gorny - baltit, dolny - altit. obejrzelismy baltit.
zapamietajcie dobrze to miejsce - o tym forcie (i jego "polskim akcencie") opowiem przy nastepnej pakistanskiej historyjce.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

fort znajduje sie u podnoza ponadsiedmiotysiecznej gory o wdziecznej nazwie bojohagur dunasir w grupie ultar - niestety w chmurach.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

wnetrza fortu:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

tarasy na dachu, na ktorym przesiadywal mirza (wladca), ferowal wyroki, ogladal gory i tance panienek:

Obrazek

stamtad powrot do domu - samolotem z gilgit do islamabadu, a potem do polski.

Obrazek
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105121
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

mazeno, jesteś jeszcze jednym, któremu zazdroszczę. Gdy szykował się wyjazd w Himalaje to ja się wziąłem obabiłem i odzieciłem. No i się skończyły marzenia ekstremalne. Nie przywiozłem sobie kamyczka stamtąd...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

mazeno

Post autor: mazeno »

he, he - rodzina to nie przeszkoda (ja mam 3, w tym jedno juz calkiem dorosle), raczej wrecz przeciwnie. poczekaj na moje przygody wlasnie z rodzina...
Awatar użytkownika
Hania
wiceminister
wiceminister
Posty: 30246
Rejestracja: czwartek 16 gru 2004, 00:00
Lokalizacja: Z-ec

Post autor: Hania »

Czyta się jednym tchem... a te zdjęcia... :roll: Coś niesamowitego! :brawo:
Książki powinieneś pisać z tych podróży! :spoko:
"Zielono mi, zielono w głowie,
zielone trawy obrastają mą skroń,
zielony mętlik, o którym nie powiem,
zielone me czoło ociera ma dłoń..."
mazeno

Post autor: mazeno »

jest jeden problem.
ludzie wola kupic kolejnego smartfona, niz jakas tam ksiazke jakiegos tam mazeniaka:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

to prototypy - w dalszym ciagu szukam wydawcy.
Awatar użytkownika
Agnieszka
dyrektor generalny
dyrektor generalny
Posty: 12973
Rejestracja: czwartek 17 maja 2007, 17:54

Post autor: Agnieszka »

mazeno pisze:ludzie wola kupic kolejnego smartfona, niz jakas tam ksiazke jakiegos tam mazeniaka
Zawsze wiedziałam, że kiepski ze mnie ludź, bo ja wolałabym dwa TAKIE Mazeniaki niż jakiegoś tam smartfona (co to jest smartfon? ;) ... moja starutka nokijka jest niewielka to liczy się jako smartfon? :] )
mazeno pisze:to prototypy - w dalszym ciagu szukam wydawcy
Nie znam żadnego :( Ale jak już znajdziesz to koniecznie daj cynk!
Czarodziejka zawsze działa. Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się.(A. Sapkowski)
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105121
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

Agnieszka pisze:Nie znam żadnego :(
Wydawców w Polsce jak mrówków. Problem to znalezienie takiego, który zaryzykuje własne pieniądze i włoży je w wydanie czegoś co finalnie miało by przynieść pieniądze i jemu i autorowi. A albumowe wydawnictwa sprzedają się słabo...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
MartaBaranowska
dyrektor generalny
dyrektor generalny
Posty: 16534
Rejestracja: wtorek 11 lis 2008, 23:18
Lokalizacja: Nowiny

Post autor: MartaBaranowska »

Hania pisze:Coś niesamowitego! :brawo:
zgadzam się w pełni! :)
ludzie wola kupic kolejnego smartfona
ja tam kocham książki!
mazeno pisze: w dalszym ciagu szukam wydawcy.
kuuurcze...
Put some fun between your legs
-ride a horse :mrgreen:
tę burzę włosów każdy zna, przy ustach dłoni chwiejny gest tak to Boska, Boska Rabanowska jest
Awatar użytkownika
Agnieszka
dyrektor generalny
dyrektor generalny
Posty: 12973
Rejestracja: czwartek 17 maja 2007, 17:54

Post autor: Agnieszka »

Piotrek pisze:Problem to znalezienie takiego, który zaryzykuje własne pieniądze i włoży je w wydanie czegoś co finalnie miało by przynieść pieniądze i jemu i autorowi. A albumowe wydawnictwa sprzedają się słabo...
Wiem Piotr, niestety wszystko rozbija się o pieniądze :(
Czarodziejka zawsze działa. Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się.(A. Sapkowski)
Awatar użytkownika
Hania
wiceminister
wiceminister
Posty: 30246
Rejestracja: czwartek 16 gru 2004, 00:00
Lokalizacja: Z-ec

Post autor: Hania »

mazeno pisze:ludzie wola kupic kolejnego smartfona, niz jakas tam ksiazke jakiegos tam mazeniaka:
To ja jestem jakaś inna :lol: Kupowałabym wszystkie po kolei ;P
Trzymam kciuki, żeby wydawca się znalazł! :spoko:
"Zielono mi, zielono w głowie,
zielone trawy obrastają mą skroń,
zielony mętlik, o którym nie powiem,
zielone me czoło ociera ma dłoń..."
mazeno

Post autor: mazeno »

w dziczy spac "w rowie" latwo, bo co najwyzej deszcz ci na glowe kapie, albo wilcy spiewaja do snu.
ale sprobujcie spac "w rowie" w swiecie ograniczonym zakazami, nakazami i regulaminami, ot, chocby takimi:

Obrazek

Obrazek

mala uwaga: nie chodzi mi o konkretnie to miejsce - chodzi mi o zasade. byc moze te tabliczki zostaly tam postawione w dobrej wierze. ale ogolna tendencja stawiania takich tabliczek, tendencja sprowadzania wszystkiego do regulaminow i zakazow - jest zlem.
(pewnie teraz polowie z was mocno sie narazam, ale wnerwia mnie swiat oparty na zakazach i debilizmie, a nie na mysleniu. ostrzegalem w pierwszym poscie, ze jestem niczym "strup na dupie").

"zakazuje sie, zabrania sie, nakazuje sie, ostrzega sie" - to ja przepraszam, ze zyje.
a oddychac mozna? no i to zdanie "poza godzinami funkcjonowania". no tak, bo w nocy "funkcjonuje" przyroda, nie - park (instytucja).
a najlepsze jest to: "wplywy [...] sa przeznaczone na utrzymanie infrastruktury turystycznej i edukacyjnej" - takiej, jak powyzsze tabliczki. no zesz k***a!
ot, takie urzednicze ceregiele czyli kolejny smietnik w krajobrazie, a jeszcze wiekszy w mozgu. koszmarny przerost formy nad trescia.
i tak wychowujemy sobie spoleczenstwo idiotow i wypelniaczy kratek w testach.

nawet zamordystyczna komuna nas tak nie traktowala, scigala nas, ale nie traktowala nas jak idiotow, co do zawiazania sznutrowki musza miec instrukcje.

w nowoczesnej europie, jak wiadomo, jest jeszcze gorzej (u nas w polsce na szczescie nie wszedzie jest jeszcze tak "nowoczesnie"). nie da sie kimnac na widoku, bo zaraz sie znajdzie jakis usluzny delator, ktory wzywa policmajstrow. tak samo jak nie znosze wszechobecnych kamer, nie znosze takich sukinsynow - kapus jest gorszy od alfonsa. nie ma taki jajec, zeby w twarz powiedziec, bedzie sie chowal za anonimowymi donosami. pomijam juz, ze jesli przypadkiem wtargnalem na jego teren (nieogrodzony), a nie chce mnie ugoscic, to wystarczy wyprosic. ale jesli nie jego teren, to co mu do tego? nic. przeciez ja sie chce wyspac, a nie urzadzac dzikie orgie czy ukrasc trawe.
dlatego kocham azje - tam jesli ktos mowi, zeby sie nie rozkladac z noclegiem, to tylko dlatego, ze cie zaprasza do siebie. i plotow jest tam niewiele, albo wcale. za to ludzie sa ludzcy - maja serca i mozgi, nie regulaminy.

ale wracajmy do clou - spanie "po rowach" ("w lesie") w warunkach pelnej cywilizacji. sport sam w sobie Obrazek

[center]***[/center]

jest rok 1999.
dlugi weekend.
bardzo dlugi - w sumie 9 dni.
do dzieciorow przyjechala babcia, wiec starzy maja luz na krotkie wakacje. no to plecaki na plecy i heja na obwodnice. a bez dzieciarni dlatego, ze ciezko zlapac stopa w 4 osoby. w dlugi weekend w ogole ciezko zlapac stopa...
wiec na pierwszym postoju niedaleko domu stalismy 3 godziny.
3 bite godziny.

[center]***[/center]

w cieszynie na przejsciu (przypominam - jest rok 1999, jeszcze nie jestesmy ani w ujni, ani w szengen) po prostu zaczepiam ludzi w samochodach stojacych w kolejce do odprawy. w kolejnym odsuwa sie ciemna szyba (od strony pasazera), zza niej blond wlosy i trwarz schowana za wielkimi ciemnymi okularami, obok, za kiera widze wielka lysa pale:
- podrzucicie nas panstwo gdzies dalej?
- a dokad jedziecie? - teraz dopiero sie zorientowalem, ze blond to jednak koles, nie panienka Obrazek
- w ogole to do chamonix we francji, ale...
- wsiadac, podrzucimy was do linzu w austrii.
- dzieki.
wrzucilismy plecaki do bagaznika, usiedlismy grzecznie z tylu.
minelismy granice, "lysa pala" zapierdala. doslownie, bo trudno inaczej okreslic jazde 180-200km/h po bocznych drogach (patrzylem lysemu zza plecow na licznik, ale sie nie czulo tej predkosci i dobrze, bo moja by chyba zeszla na zawal - auto bylo wypasione, jakies 3-litrowe audi, o ile pamietam), z gwaltownym wyhamowywaniem do 80 na skrzyzowaniach i malych rondach.
ja jestem gadula, wiec oczywiscie zagajam, i po chwili rozmowa - calkiem luzna - fest sie juz toczy. ale rozmawiamy tylko z blondynem, "lysa pala" koncetruje sie na kierowaniu. od razu widac - blondyn to mozg, lysy to kierowca, nic wiecej. blondyn wypytuje o to nasze "wloczegostwo", opowiadam troche o pakistanie, nepalu, indiach, okazuje sie, ze koles spedzil troche czasu w tajlandii. pytam z ciekawosci skad sa.
- a z warszawy.
- dokad jedziecie?
- a do holandii.
- to czemu tedy? przeciez to naokolo.
- a bo wozimy se te samochody tam i spowrotem, a tamte granice mamy juz spalone.
he, he - mysle se: fajnie. teraz blondyn nas pyta:
- a wy co tam wieziecie w tych plecakach, pewnie maryche z pakistanu. zeby tylko austriacy nam nie trzepali auta przez was - i szczerzy sie do nas.
- no ja nie wiem, co tu kto wiezie, na przyklad z tajlandii... - odpalam. atmosfera pelna zrozumienia Obrazek
austriacy nie trzepali, chlopcy musieli tylko naklejke "pl" przykleic na auto. byc moze latwiej im poszlo przekraczanie granicy z turystami na pokladzie.
do linzu dojechalismy z cieszyna w 4 godziny. byli tak mili, ze podwiezli nas na jakas stacje benzynowa kilkadziesiat kilometrow za linz i stamtad sobie do linzu wrocili. przynajmniej blondyn byl, bo to on kazal lysemu tam jechac. a ten nic nie mowil, tylko kierowal. ale moze byl niemowa.

a my na noc w krzaki.

Obrazek

potem jechalismy na kilka razy, w miedzyczasie jakas "madra niemka" wyrzucila nas zamiast na stacji - to na srodku autostrady, gdzies pod monachium.

Obrazek
(zdjecia to skany ze slajdow robione kiedys na szybko, nawet nie wyczyszczone z pylkow).

w 10 minut zjawila sie policja i zgarneli nas do monachium na posterunek. dobrze, ze mialem gadane (zwalilem wszystko na "madra pania") i nie musielismy zaplacic mandatu - bo grozilo po 50 dojczemark na glowe, a to pol naszego budzetu wyjazdowego by bylo. i wez tu teraz wyprowadz sie z miasta, jak nawet nie bardzo wiesz, w ktorej czesci jestes (jakies peryferia to byly). przeciez taksowki nie wezmiemy. wyszlismy przed komisariat, obok stacja paliw. chcialem wejsc obejrzec jakas mape czy plan miasta, nagle slysze polska mowe przy tankujacym duzym aucie (typu voyager czy cos w ten desen). zabrali nas stamtad az do garmisch. po drodze widzielismy niesamowite zjawisko: deszcz niczym nozem ucial - granica miedzy suchym a mokrym, widoczna na drodze na przestrzeni 1 metra.
w garmisch jest dosc ladnie, ale nawet nie pytalismy o ceny w ponizszych "gastehausach", bo caly budzet na wyjazd moglby na jedna osobe nie starczyc. a poza tym jakos nas ciagnelo bardziej we francuskie alpy, niz bawarskie. znowu stalismy tam dosc dlugo - ze 2 godziny, bo do austrii malo kto jezdzil. ulitowala sie jakas ciezarowka.

Obrazek

Obrazek

po drugiej stronie granicy zgarnal nas jakis starozytny autobusik przerobiony na campingowoz. pan nas poczestowal kolacja, winem etc. zapadal wieczor, dlugo jechalismy przez tunele zachodniej austrii.

Obrazek

poznym wieczorem wyladowalismy na wylocie z zurychu na jakiejs stacji, gdzie jedynymi goscmi byly kurewki i rzadko zajezdzajace zatankowac samochody. w koncu sie udalo i kolo polnocy wyladowalismy za zurychem w krzakach.

rano obudzil nas warkot silnika - przejezdzal jakis maly traktorek czyszczacy boczna drozke, przy ktorej kimalismy, kierowany przez hindusa - koles nas zobaczyl i usmiech od ucha do ucha. szybko poszedlem na druga strone autostrady na stacje po wode (dobrze, ze ekranow tam nie bylo), zeby jak najpredzej uwinac sie ze sniadaniem, ale na szczescie to byl hindus - nie wezwal glin.

kumpel, ktory mieszka kilkanascie lat w szwajcarii, twierdzi, ze gdyby to byl szwajcar, mielibysmy wakacje, ale troche inne i dluzsze niz planowalismy. nie wiem, moze. ci, ktorych spotkalismy, nie wygladali na takich - w koncu nas podwozili. szwajcarski celnik w powrotnej drodze tez nam do tego wizerunku nie pasil (co innego austriacki - ale to pozniej). ale z drugiej strony jakby tak liczyc - na tych zachodnich autostradach (a lapalismy na wyjazdach ze stacji najczesciej, na pasie "rozpedowym", czyli w najlepszym miejscu) wtedy (1999) zatrzymywal sie moze jeden na tysiac samochodow.
ciekawe, ile dzis by sie zatrzymalo. o ile w ogole. no i wtedy nie bylo jeszcze tyle kamer. chyba.

Obrazek

potem nas podwiozl szwajcarski zolnierz na urlopie, ale na taka rusalke kazdy by sie zatrzymal:

Obrazek

podwiozl az tutaj, na rondo w martigny. rusalka smutna, bo...

Obrazek

...mamy kilkadziesiat kilometrow do celu i stoimy (no, rusalka siedzi) - prawie 4 godziny. ale tym razem raptem tylko kilka aut przejechalo. juz mielismy isc szukac krzakow na nocleg, ale na szczescie lapiemy jakiegos szwajcarskiego wlocha jadacego do francji. w koncu po trzech dniach od wyjazdu z domu dojezdzamy do szamoniowa (chamonix znaczy).

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

nawet nie tyle do szamoniowa, co jeszcze kapke dalej: les houches i tam zwalamy sie na nieczynny jeszcze camping w srodku wsi, bo noc zapada, do bardziej dzikich krzakow daleko, a te znowu tak zle nie wygladaja:

Obrazek

rano przenosimy sie spowrotem z betami do chamonix na ponizszy camping, tez nieczynny. liczymy, ze nikt sie nie zjawi, a jak sie zjawi, to najwyzej na kolejna noc pojdziemy gdzies w krzaki powyzej. a dlaczego wlasnie tam? bo obok strumyczek plynal.

Obrazek

jednak sie zjawil.
przyszedl pan, pyta, czy czegos nam nie potrzeba i na moje grzeczne pytanie o cene, gada, ze camping jeszcze nie dziala, wiec mozemy spac za darmo. otworzyl nam tylko suszarnie, zebysmy mogli wysuszyc spiwory (bo zlalo nas fest ostatniej nocy). no i jeszcze przepraszal nas, ze w lazience i w kuchni w ogole wody nie ma, bo na okres zimowy zakreca, wiec bedziemy musieli sobie wode kupowac na miescie. a co do mycia? powiedzialem mu, ze my tylko trzy dni tutaj bedziemy - wiecej nie pytal Obrazek
wtedy jeszcze w miare normalni ludzie w europie byli.
a wode bralismy oczywiscie ze strumyczka.

Obrazek

a potem obejrzelismy se chamonix, bo kobiety lubia ogladac takie rzeczy:

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

centrum bylo swiezo po pozarze:

Obrazek

chamonix to glownie tylko cywilizacja i knajpy, chociaz ladne.

Obrazek

a sklepy ogladalismy niczym muzea - nie bylo nas stac na te smakolyki:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

dzisiaj sie jeszcze slinie... poszlismy po jablka, pomidory i jakies tanie wino do miejscowej "biedronki".

kobita kontenta z ogladania ladnego miasteczka - a zostaly nam jeszcze 2 dni.
wiec wprowadzilem w zycie chytry plan.
poniewaz moja, jak kazda baba, lubi sie poopalac (a mnie wtedy sie nudzi), a jeszcze nie widziala nigdy gor wiekszych niz tatry, ja zas mialem aklimatyzacje jeszcze po ostatnim wspinaniu w nepalu, a ze nie bylo czasu na normalne wlazenie do gory sciezka po lesie, bo mielismy tylko 3 dni na caly pobyt - wiec stanelismy grzecznie w kolejce do kolejki.
znaczy - szarpnelismy sie (jakies 2/3 budzetu, a co!) na bilety na aquille du midi, czyli na to:

Obrazek

z zamiarem, ze moja se polezy na sloneczku, a ja se pojde gdzies na pare godzin w sniegi i lody. bo igla midi (aquille du midi) jest punktem wypadowym wspinaczy chcacych zaloic cos w poblizu tej czesci masywu mont blanc.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

niestety - tego dnia dojechalismy tylko do plan du midi, czyli do stacji posredniej. z powodu silnego wiatru dalej nie puszczali (kase czesiowo zwrocili). ale dobre i to - rusalka sie ulozyla na kamieniach wystawiajac buzie do slonka, mazeniak poszedl na wycieczke w kierunku lodowca bosson.

widok z plan du midi na zachodnia czesc chamonix i les houches:

Obrazek

a tu na wschod:

Obrazek

a tam (zdjecie po lewej) nie dane bylo nam dotrzec (igla midi), za to mnie bylo dane dotrzec nad lodowiec bosson (po prawej i nizej):

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

wrocilismy z troche smutnymi minami (no, znowu nie tak bardzo) do namiotu.

ale co sie odwlecze to nie uciecze.
nastepnego dnia przeliczylismy pozostale pieniadze, odlozylismy na kilo pomidorow i pare bagietek, a reszte przeznaczylismy na ponowny wyjazd na igle midi - jesli oczywiscie nie bedzie wiatru. w koncu niech kobita zobaczy te gory.

i wiatru nie bylo Obrazek
tu juz wyjezdzamy z plan du midi (tej stacji posredniej):

Obrazek

widac coraz wiecej:

Obrazek

i wiecej:

Obrazek

i blizej. w koncu docieramy na igle midi (aquille du midi), moja jest przeszczesliwa.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

widac troche tych gorek - i robia na niej wrazenie. gdzies tam majaczy sie matterhorn, dent blanche, weisshorn, dufourspitze, grand combin...

Obrazek

calkiem blisko dent du geant (to ten "zabek" na drugim planie po prawej) i slynna ponadkilometrowa polnoca sciana grandes jorasses z filarami walkera, croza i pointe margerite, troche zaslonieta przez skaly na pierwszym planie.

Obrazek

aquille verte (zielona igla - ani ona zielona ani igla - to ten najwyzszy pik na lewym zdjeciu). ponizej aquille verte stoi petit dru z widocznym z daleka wielkim, ponad 600-metrowym, swiezym obrywem skalnym, ktorego podmuch zabil dwie osoby (prawe zdjecie - zrobilem je dzien wczesniej z okolic plan du midi, stamtad lepiej to widac; obryw to te jasne i rude plamy na strzelistej turni po lewej stronie kadru):

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

nad nami mont blanc (na srodku, najbardziej sniezny), calkiem po prawej bialy szczyt dome du gouter, lekko od blanca na lewo mont maudit i calkiem po lewej mont blanc du tacul.
o, wlasnie - tacul... blaka mi sie po glowie pomysl.

Obrazek

rusalka zostaje sie poopalac...

Obrazek

...a ja ide w kierunku tacula.

upatrzylem sobie lodowa linie idaca srodkiem sciany (foto ponizej), w gornej czesci skrecajaca w prawo. na moje oko wygladala na niezbyt trudna (jaka to droga dowiedzialem sie dopiero po powrocie), wiec zakladam raki, wyciagam dziabki (znaczy czekany) i sie w nia wbijam.

(strzalka pokazuje kierunek zejscia po niewidocznej, latwej juz stronie tego filara):
Obrazek
(kuluar contamine-mazeaud, srednie nachylenie 65 stopni, trudnosci ad+, choc ten plus to chyba za ten ostatni odcinek skalny, ktory odpuscilem)

poczatkowe metry to latwa szczelina brzezna, potem, w pierwszym przewezeniu miedzy skalami, dosc wysoki i stromy czysto lodowy prog (kilka, moze kilkanascie metrow ok. 70-80 stopni), u poczatku ktorego doganiam jakas francuskojezyczna dwojke, asekurujaca sie ze srub lodowych (taki rodzaj hakow lodowych). lamanym agnielsko-francuskim probujemy sie dogadac, pytaja cos w stylu czy nie mam pietra tak bez asekuracji, wiec mowie, ze troche mam, ale doswiadczenia tez troche mam, wiec moze dam rade. pytaja jeszcze skad jestem - jak uslyszeli, ze z polski, to tylko sie usmiechneli i odrzekli:
- aaa, ok - i machneli ze zrezygnowaniem reka.
bardzo mi sie spodobalo to ich podejscie do naszej ulanskiej fantazji Obrazek
wyprzedzilem ich i pognalem do gory.

wyzej wspinalo sie calkiem przyjemnie i szybko, jedynie w polowie sciany mialem troche stresa, bo pod dosc cienka (3-4cm) warstwa sniegu byly gladkie skalne plyty - mialem nadzieje, ze nie wyjade z tym w dol.
w kopule szczytowej odpuscilem ostatnie metry skaly i skonczylem niewygodnym trawersem w prawo (tu kolejny stresik - dosc mocna "lufa" pod dupskiem ponad sasiednim kuluarem chere). calosc ponad 300metrowej drogi zajela mi jakies 3 godziny plus powrot do stacji kolejki. i tu sie zaczela masakra. rano jak przechodzilem przez lodowiec, to snieg byl fajnie zmrozony i ubity. teraz, po poludniu, pod wplywem slonca zrobila sie breja. ten odcinek, ktory pod sciane szedlem 15 minut, w powrotnej drodze zajal mi ponad 2 godziny. balem sie, ze nie zdaze na ostatni odjazd kolejki na dol...

(kolejne zdjecia sa robione juz podczas zejscia ze sciany - w scianie zdjec nie robilem, bo nie chcialem stracic aparatu wyciagajac go z plecaka i przypadkiem upuszczajac).

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

jeszcze pare zdjec z zejscia - schodzilem juz normalna droga idaca na mont blanc, biegnaca po latwym terenie na prawo od mojej sciany. lewe foto to aquille verte, na zdjeciu po prawej widok na aquille du midi i ta breje, po ktorej sie meczylem.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

na szczescie zdazylem i do kolejki sie dowloklem na ostatni zjazd - inaczej bym musial zapierniczac w plastikowych skorupach na sam dol. moja oczywiscie zjechala troche wczesniej do chamonixu.

skonczyly nam sie pieniadze, skonczyl sie czas w alpach (mielismy jeszcze tylko 3 dni przeznaczone na powrot), skonczyly sie klisze. wracamy do domu.

[center]***[/center]

w drodze powrotnej tez mielismy ciekawe przygody.
stoimy gdzies w szwajcarii z kartonem "poland" przy parkingu autostradowym. zatrzymuje sie autokar, wysiada jakas objazdowa wycieczka na siku. jakas kobiecina calkiem powaznie zwraca nam uwage, ze mamy blad na kartonie. ze powinno byc przez "h" a nie przez "p". ja na to, ze my nie jedziemy do holandi, tylko do polski, zwlaszcza, ze holadnia jest w druga strone. ona dalej swoje. dopiero po chwili zajarzylem, ze baba w ogole nie wie o istnieniu takiego kraju. byla dosc mocno zdziwiona Obrazek

potem, znudzeni kolejnym czekaniem, dla hecy i wiekszej skutecznosci zatrzymywania sie samochodow napisalismy se na kartonie "japan" (a nuz ktos z ciekawosci sie zatrzyma, no bo tak daleko jada). skutecznosc niestety nie wzrosla. podejrzewam, ze moglo to miec zwiazek z powyzsza historyjka o napisie "poland"...

niestety nie obylo sie bez problemow z cywilizacja i jej regulaminami. poniewaz nasze kieszenie byly puste (u nas to jeszcze nie byl okres kart bankowych w powszechnym uzyciu), na granicy szwajcarsko-austriackiej austriacki pogranicznik sie uparl, ze nas nie wpusci podpierajac sie wymaganymi ilus-tam szylingami dziennie (jeszcze wtedy euro nie mieli). na nic sie zdaly moje pertraktacje z nim, ze w poniedzialek (a byla sobota) musze byc w kraju w pracy. nie wystarczylo mu trzepanie plecakow ze szpejem wspinaczkowym w srodku, pieczatki i wizy z indii, nepalu, pakistanu - gdybysmy choc jeszcze wygladali na gastarbeiterow, to moze bym zrozumial.
ale nie, zwykla para wloczegow. wolnych ludzi - i pewnie dlatego mu sie nie spodobalismy.
no i nas nie wpuscil - na odchodne dostalismy piekne pieczatki z wielkim "iksem" - zuruckgewiesen.
debil jeden - na koncu jeszcze krzyczal "raus" i chcial nas straszyc bronia (siegal do kabury!) - za kare przynajmniej nawdychal sie smrodu z naszych brudnych skarpetek, jak nam rozbebeszal plecaki.
jak wrocilismy na szwajcarska strone to szwajcar (i tu troche teoria mojego kumpla na temat "chamow-szwajcarow" sie wali) popatrzyl wymownie w strone austriackiej rogatki i popukal sie w czolo.
wjezdzajac do niemiec nie chcielismy juz ryzykowac drugiej cofki - wjechalismy na nielegalu. w konstanz poprosilismy jakiegos mlodego miejscowego chlopaka czekajacego ze swoja furgonetka w kolejce do odprawy, zeby nas zabral - oczywiscie powiedzielismy mu co i jak, ze na nielegalu itp.
zabral.
udalo sie.
pogranicznicy z dojczlandu na widok lokalnej rejestracji tylko machneli reka.

i tak zostalismy przestepcami - nie pierwszy i nie ostatni raz Obrazek

tak wyglada zlosc austriackiego pogranicznika - w jednym to az przywalil na sam srodek rozkladowki! a masz! zebys za duzo miejsca na kolejne wizy nie mial! (paszporty jeszcze normalne polskie, nie ujnijne, oczywiscie dawno nieaktualne):

Obrazek

tak zas wygladaja rasowi przestepcy (a zdjecie se moglbym podmienic, bo sie odklejala folia):

Obrazek

zdrowia, panie pograniczniku. pan spedzisz cale swoje zasrane zycie pilnujac regulaminow i zakazow, wdychajac smrod przejezdzajacych samochodow, a ja sie dalej bede wloczyl po swiecie i spal po rowach.
zal mi cie.

jedyna nadzieja dla ciebie, ze kiedys spotka cie jakis chrystus, ktory kaze ci tym wszystkim pieprznac i powie "pojdz za mna". pojdz za mna odkrywac to, co masz w sobie dobre. i wtedy ty tez zaczniesz "spac po rowach", bo panstwo/korporacja/prawo ci uzna za wykolejenca i zacznie ci odbierac wszystko - ale jednego ci nie zabierze: wolnosci. chocby cie wsadzila w kajdany:

[center]https://www.youtube.com/watch?v=HMKH-G7EEVI[/center]
Awatar użytkownika
RR
dyrektor regionalny
dyrektor regionalny
Posty: 9039
Rejestracja: niedziela 14 maja 2006, 21:27
Kontakt:

Post autor: RR »

mazeno pisze:w dziczy spac "w rowie" latwo, bo co najwyzej deszcz ci na glowe kapie, albo wilcy spiewaja do snu.
ale sprobujcie spac "w rowie" w swiecie ograniczonym zakazami, nakazami i regulaminami,
Od zawsze kręcił mnie las, dlatego od dziecka lubiłem po nim łazikować i robiłem to praktycznie w każdy wolny koniec tygodnia, nawet na wagary chodziłem do lasu.
Na nizinach brakowało mi większych przestrzeni, dlatego jak już w miarę dorosłem zacząłem jeździć w Bieszczady. Od 1992 do 2013 roku -z wyjątkiem 98 i 99 kiedy to urodziła się moja córka Iga - rok rocznie jeździłem w te lesiste górki uprawiać swoją ukochaną traperkę.
W ciągu tych wszystkich wyjazdów tylko raz spotkałem się w praktyce, z jak to pisze Mazeno - ograniczonym zakazami, nakazami i regulaminami.
Miało to miejsce podczas pierwszego wyjazdu, kiedy to Straż Graniczna zwinęła mnie i kolegę, nad ranem w okolicach Nowego Łupkowa przy granicy z - wówczas - Czechosłowacją, a kiedy stwierdzili, że nie jesteśmy groźnymi przemytnikami, przekazali nas - jakże mi pamiętnej do dzisiaj - placówce Policji z siedzibą w Komańczy :D
Straciwszy już dziewictwo w spotkaniach ze "służbami porządkowymi", jakieś 9 -10 lat temu, w przeddzień dnia Wszystkich Świętych, wybrałem się na zwiedzanie podmokłego terenu (moje ulubione miejsca na nizinach, ludzie się tam nie zapuszczają) , położonego wzdłuż niewielkiej strugi w okolicach Grudziądza. Wyszedłem z podmokłego olsu na wyżej położony zagajnik świerkowy, rozpaliłem ognisko i zacząłem grzać bigos w menażce, kiedy usłyszałem, a potem zobaczyłem samochód Straży Leśnej. Do spotkania nie doszło, bowiem zwinąłem się czym prędzej, a potem dowiedziałem się, że chłopaki patrolowali zagajniki świerkowe w ramach akcji stroisz.
Ot i wszystkie moje doświadczenia ze strażnikami prawa na łonie przyrody.
mazeno

Post autor: mazeno »

mnie swego czasu trafialo sie to (kontrole, choc nie "zwijanie") duzo czesciej - byc moze dlatego, ze krecilem sie sporo przy granicy z ukraina, ale po jakims czasie juz przestali sprawdzac papiery - chyba mnie juz znaja ;)
ale np. spac nie daja - swiatla land rovera sg i pyrkajacy dizel nie pozwalaja zapomniec, kto tu rzadzi. mozesz sie w lesie schowac w gawre - noktowizor czy wykrywacz ciepla cie i tak znajdzie.

swoja droga doswiadczenia doswiadczeniami - ja tez potrafie sie tak schowac, zeby przespac sie w samym centrum miasta (spalem kiedys np. na murach kolo bramy florianskiej w krakowie pod nosem kamer muzeum czartoryskich) - ale idzie mi o tendencje.
rr - mam wrazenie, ze za bardzo "wziales do siebie" (no nie, ze ty osobiscie, ale w sensie, ze "mazeniak naskoczyl na srodowisko lesne").
te tabliczki to tylko przyklad (zreszta spotykam ich coraz wiecej), ktory akurat sfotografowalem przy okazji - rownie dobrze moglbym sie przejsc po miescie i pstryknac w ciagu minuty kilkadziesiat kamer przy glownej ulicy mojej pipidowy. ino jakos do glowy mi nie przyszlo fotografowac kamery (ale kiedys liczylem, ile zdaze w minute spaceru chodnikiem - ok. 40).
jak pisalem - bardziej mi w tym wszystkim idzie o tendencje do wszechobecnej kontroli - kamery, piny, czipy, telefony, karty platnicze, ip komputerow, smartfony, fotoradary, multum sluzb uprawnionych do kontrolowania, w tym np. konta bankowego, czy nawet rewizji osobistej (od policji przez policje skarbowa czy straz miejska).
fakt, polska to jeszcze nie zachod europy czy ameryka, gdzie za nielegalne biwakowanie masz murowany areszt jak cie zlapia (choc u nas tez to jest nielegalne), albo wpadnie ci fbi do chalupy, bo wstukales w komputer wyrazy "plecak" i "szybkowar" (casus po zamachu w bostonie), ale jak obserwuje, co sie dzieje - niedlugo nam do tego.
pilnujmy tego kawalka wolnosci, ktory nam jeszcze zostal.
Awatar użytkownika
magda55
dyrektor generalny
dyrektor generalny
Posty: 16544
Rejestracja: środa 22 mar 2006, 16:24
Lokalizacja: krakow

Post autor: magda55 »

Ja od urodzenia wychowywałam się w lesie ( bez mała pod Koszystą :) )
Czasy były jakieś inne chyba, albo ja aborygenka uwagi na cywilizację nie zwracałam.
Raz tylko gonił mnie granią Wołoszyna legendarny strażnik We..n.
Jak już mnie dopadł, bardzo niezadowolony był że .... ja to ja i nie ujawniłam się na wstępie tej "pogoni" :lol:
A spanie po rowach kojarzy mi sie z pełnym garem makaronu z wołowiną w sosie własnym. Po dłuższej włóczędze obiecywaliśmy sobie, że jak wrócimy do domu to ugotujemy największy możliwy gar tego specjału i ..... wyp..... przez okno.
Sorki za zaśmiecanie, ale tak mnie naszło :oops:
Dobry humor nie załatwi wszystkiego ale wkurzy tyle osób, że warto go mieć :)
mazeno

Post autor: mazeno »

he, he - dzisiaj odpowiednikiem pana w-n w tpn-ie jest pan w-o, ktory tez bardzo lubi popisywac sie bronia. jest tez taki jeden, ktorego nazywaja "mlody w-n".
mazeno

Post autor: mazeno »

dobra, my tu gadu-gadu o kamerach i pinach, a i tak w tym wszystkim najwazniejszy jest zmieniajacy sie krajobraz i czlowiek na horyzoncie.

czesto w tych naszych podrozach zapominamy wlasnie o tym "czlowieku na horyzonie" - podniecamy sie dzikimi przygodami (no to tez wazne jest), pasjonujemy sie przebytymi kilometrami, wspominamy nasze "bohaterstwo" (mnie tez to nie omija, patrz wyzej), a w tym pospiechu (bo najczesciej takie wyjazdy sa szybkie, prawie chwilowe, cos jak miedzy jedna a druga kawa w robocie) traktujemy innych jako element egzotycznego krajobrazu, niewiele wiecej. byc moze wlasnie dlatego, ze sie spieszymy - nawet na wyjazdach, na ktorych zdecydowanie powinnismy zwolnic obroty, bo ani nie odpoczniemy psychicznie od codziennego "kieratu", ani porzadnie nie przewietrzymy mozgu.
zapier... niczamy szesc, osiem, pietnascie tysiecy kilometrow, zeby "zaliczyc".
a gdzie w tym sedno - czyli czlowiek?

zacytuje rozmowe kumpla z albanczykiem:
- a po co wy tak naprawde przyjezdzacie do albanii?
- no bo wiesz... przyroda, ludzie, prawdziwe, nie plastikowe zycie.
- nie chrzan, przyjezdzacie tu jak do zoo, ogladac dzikie zwierzeta w klatkach, ktorych na wolnosci juz prawie nie ma. przyjezdzacie zobaczyc III swiat, zeby czuc sie lepszymi po powrocie do domu.

Obrazek

tera bedzie o czlowieku wlasnie. dokladniej o relacjach z tymze. mozecie sie smiac, ze mazeniak tu niby z jednej strony zgrywa na twardziela, a w sumie lzawy romantyk, albo co. ja smarami przy naprawianiu samochodu w gorach azji umiem sie uwalic, lubie jak jest "krew pot i lzy", lubie "lykac" kilometry, lubie "dupsko mrozic" w gorach karakorum, ale glownie nie po to wlocze sie po swiecie.
i mam to gdzies, czy mnie ktos nazwie "lzawym romatykiem".

Obrazek

ludzie moga se gadac, ze ich nie rajcuje nic wiecej niz tylko poznawanie swiata czy "ekstremalna" (jak ja nie lubie tego slowa!) przygoda, ale wewnatrz tez bedzie tesknil do takiej prawdziwej, prymitywnej (to co wczesniej pisalem o zbawiennym wplywie ogniska na konsolidacje rodziny czy grupy ludzi pierwotnych) prostoty obcowania z drugim czlowiekiem - bedzie go ciagnelo do drugiego czlowieka, tylko to w sobie probuje zagluszac. moze se gadac, ze niby ucieka przed ludzmi, zeby szukac samotnosci (nawet ja, niby taki "wielki samotnik", szukajac samotnosci po smierci najblizszego przyjaciela potrzebowalem do tego takiego elwooda-spaslaka - "zebym mial do kogo gebe przy ognisku otworzyc". o tym "otwieraniu geby" przy ogniskach macedonsko-albanskich bedzie pozniej).

a gowno tam - uciekamy nie przed ludzmi, uciekamy przed tlumem.

tesknimy do spotkania pojedynczego czlowieka, tego konkretnego, nie anonimowego jak w tlumie, do pogadania z nim, zwierzenia mu sie ze swoich problemow cywilizowanego zycia (nawet jak nie rozumie ani slowa, a moze tym bardziej), cos jak spowiedz niemal. i znajdujemy takich ludzi glownie gdzies w stepowych jurtach, pustynnych namiotach, gorskich szalasach. w miejscach "lzawo romantycznych".
nie jest tak?

no to w prosty sposob udowodnie kazdemu, ze w gruncie rzeczy wszyscy sa "miekcy".
komu robicie zdjecia na wyjazdach?
mlodym, nowoczesnie ubranym ludziom w dzinsach, klikajacym w swoje ajfony, czy pomarszczonym, smierdzacym kozami, starcom?
he?
no.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

tera bedzie pare wzruszajaco lzawych, ale tez i humorystycznych historyjek.
zaczne od lzawej.

[center]***[/center]

historyjka pierwsza.

maroko, fez.
wedrujac ktoregos wieczora po fezkiej medynie natknalem sie na malenki sklepik, ktorego wlasciciel nie naganial, nie byl nachalny - ba! - nawet nie zapraszal nikogo do srodka. wszedlem zaciekawiony wlasnie ta pozorna "obojetnoscia". sklepik okazal sie pelen staroci, jakichs szpargalow, bibelotow, starych pozolklych ksiazek i listow z okresu kolonialnego, slowem - niemal jak zaczarowany posrod krzykliwo-tandetnego bazaru z miejscowa cepelia. spedzilem tam prawie trzy godziny rozmawiajac (o dziwo po angielsku, bo marokanczycy z europejska to mowia glownie po francusku, a na poludniu po hiszpansku, po angielsku prawie w ogole) z wlascicielem (ktory okazal sie byc bylym aktorem, pisarzem, malarzem i bog wie czym jeszcze) o naszych krajach, rodzinach, troche filozofujac, troche poruszajac tematy powazne, troche zartujac... choc glownie krazylismy wokol tematu dotyczacego zawartosci "plastiku" i prawdy w ludziach.

Obrazek

to zdjecie powyzej zrobilem w momencie, gdy sklepikarz poszedl zrobic mi herbate. sfotografowalem siedzacego na ulicy staruszka, odbijajacego sie w powierzchni jakiegos starego metalowego przedmiotu (nie pamietam, co to bylo, cos blaszanego), a zupelnie niewidocznego z wnetrza sklepiku - staruszek rowniez byl zaczarowany, niczym "po drugiej stronie lustra". gdy sklepikarz wrocil z herbata pokazalem mu to zdjecie i miejsce, gdzie sie ten obrazek odbijal.
pozniej, pod koniec rozmowy, gdy mimochodem zaczalem sie rozgladac, co by tu szczegolnego jako dosc nietypowa pamiatke z maroka u niego kupic, gosc mowi do mnie mniej wiecej tak:
- tutaj czasem przychodza ludzie w grubymi portfelami i chca ode mnie kupic cos za plik banknotow euro, a ja im czesto nic nie sprzedaje. jestem juz stary, wiec bogactwa mnie juz nie mamia, to co mam - wystarczy mi do zycia. tobie tez nie sprzedam, ale ty juz kupiles sobie cos ode mnie tymi trzema godzinami rozmowy i ta fotografia. dostaniesz cos specjalnego.

Obrazek

to jest plytka "zulajdz" (jej zdjecie zrobilem juz po powrocie), wg sklepikarza fragment oryginalnej mozaiki z jednej z fezkich medres. skad ja wzial - nie mam pojecia. patrzac na material jestem mu sklonny wierzyc, ze to nie "podrobka" (zreszta nie mial interesu klamac, chocby dlatego, ze sprezentowal, a nie sprzedawal). ale wreczajac mi rzekl:
- to jest symbol - ty i twoja rodzina. te swiece to twoja rodzina, a szarfa to ty, ktora rodzine opasuje miloscia.
na ca ja mu odrzeklem:
- rzeklbym raczej, ze szarfa to opiekuncza milosc zony i matki, zas mezczyzna to to, co jest istota plytki - twarda podstawa, na ktorej rodzina sie powinna opierac.

to byl nasz ostatni wieczor w fezie - na drugi dzien wyjezdzalismy. rano, zanim obudzilismy dzieciaki, podszedlem do niego, by mu sie zrewanzowac prezentem od siebie - byl to rysunek murow fezu, ktory "wydlubalem" wczesniej olowkiem na kartce (dzieciaki zawsze maja papier do rysowania na naszych wycieczkach).
mysle, ze jak zajrzycie do tego sklepiku, to ten rysunek tam gdzies bedzie wisial.

Obrazek

dzis "zulajdz" stoi nad kominkiem, gdzie wlasnie dogasa ogien (w koncu mamy goracy sierpien, nie? Obrazek ) - a ja siedze tak sobie naprzeciwko, klepie te literki, zerkam na ten "zulajdz" i mysle o tym czlowieku.

Obrazek

takich spotkan kazdemu zycze na drodze - pamieta sie je do konca zycia.
to byl taki "maly ksiaze"...
Awatar użytkownika
RR
dyrektor regionalny
dyrektor regionalny
Posty: 9039
Rejestracja: niedziela 14 maja 2006, 21:27
Kontakt:

Post autor: RR »

mazeno pisze:rr - mam wrazenie, ze za bardzo "wziales do siebie" (no nie, ze ty osobiscie, ale w sensie, ze "mazeniak naskoczyl na srodowisko lesne").
Nic z tych rzeczy.
Środowisko leśne ma to do siebie, że pracuje od poniedziałku do piątku w godzinach 7 - 15 (z pewnymi wyjątkami), a potem ma inne ważniejsze prywatne zajęcia :wink: Swoim postem wskazuję tylko, że pomimo różnorakich zakazów, nakazów i innych mądrości, przy odrobinie chęci, w lesie istnieje małe prawdopodobieństwo nawiązania bezpośredniego kontaktu z różnorakimi służbami - pomijam strefy przygraniczne.
W okresie jesienno-zimowym, prędzej Twoją obecność zauważy myśliwy niż leśnik.
Przyrodniczy serwis informacyjny
Dziennik Leśny
Awatar użytkownika
RR
dyrektor regionalny
dyrektor regionalny
Posty: 9039
Rejestracja: niedziela 14 maja 2006, 21:27
Kontakt:

Post autor: RR »

mazeno pisze:tera bedzie o czlowieku wlasnie. dokladniej o relacjach z tymze. mozecie sie smiac, ze mazeniak tu niby z jednej strony zgrywa na twardziela, a w sumie lzawy romantyk, albo co. ja smarami przy naprawianiu samochodu w gorach azji umiem sie uwalic, lubie jak jest "krew pot i lzy", lubie "lykac" kilometry, lubie "dupsko mrozic" w gorach karakorum, ale glownie nie po to wlocze sie po swiecie.
i mam to gdzies, czy mnie ktos nazwie "lzawym romatykiem".
mazeno pisze:takich spotkan kazdemu zycze na drodze - pamieta sie je do konca zycia. to byl taki "maly ksiaze"...
Często wspominam sytuację, kiedy wychodzimy z buczyny na łąkę, a tam babcia z kaną mleka idzie, a zauważając nas mówi: "co wy tak chłopcy z lasu idziecie, napijcie się mleka..."
Rozwala mnie ta prostota i bezinteresowność...po prostu rozwala...
Przyrodniczy serwis informacyjny
Dziennik Leśny
mazeno

Post autor: mazeno »

a mnie nie tyle rozwala, co tesknie do takich czasow, kiedy to bylo normalna codziennosc.
dobranoc.
Awatar użytkownika
magda55
dyrektor generalny
dyrektor generalny
Posty: 16544
Rejestracja: środa 22 mar 2006, 16:24
Lokalizacja: krakow

Post autor: magda55 »

mazeno pisze:. i znajdujemy takich ludzi glownie gdzies w stepowych jurtach, pustynnych namiotach, gorskich szalasach. w miejscach "lzawo romantycznych".
nie jest tak?
nie trzeba tak daleko ;) po trzydziestu paru latach jak dziś widzę : wracamy uchetani jak konie po westernie - na praktyce w Janowskich lasach. Mijamy kolejne zagrody, z jednej starsza pani wygląda i ... zaprasza do ogródka na truskawki prosto z krzaka, w międzyczasie wynosi chleb, mleko, ser. Do dziś pamiętam ten smak i .... dobre słowo od kobiety widzianej pierwszy i ostatni raz w życiu.
Pogaduchy też były :wink:
Dobry humor nie załatwi wszystkiego ale wkurzy tyle osób, że warto go mieć :)
ODPOWIEDZ